W 2008 roku przeżyła śmierć kliniczną. Wypadek kilka lat później sprawił, że straciła wzrok i pamięć. – Momenty, w których nie wiedziałam, że mam córkę, były czymś strasznym – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Małgorzata Pazda-Pozorska, jedna z najlepszych polskich specjalistek od ultramaratonów. Nieco ponad tydzień temu pobiła rekord Europy w biegu 24-godzinnym. W Pabianicach była lepsza nawet od mężczyzn.
Mateusz Górecki, TVPSPORT.PL: – Mówi pani o sobie: "jestem jak bateria solarna i mam ADHD".
Małgorzata Pazda-Pozorska: – Bo to prawda. W 2008 roku przeżyłam śmierć kliniczną i od tego czasu wszystko przewartościowałam. Żyję tak, jakby jutra miało nie być. Łapię każdą chwilę i chcę jak najlepiej wykorzystać czas, który jeszcze mam.
– Jak to się stało?
– Trafiłam do szpitala z półpaścem oka. Tam lekarze pomylili leki. Został mi dożylnie podany Augmentin, zawierający penicylinę, na którą jestem uczulona. Oddech i krążenie ustały na pięć minut, co zostało zapisane w dokumentacji medycznej. Kiedy się ocknęłam, byłam cała poobijana po reanimacji. Ludzie wokół mnie pytali: "jak masz na imię?". Po wyjściu ze szpitala cieszył mnie nawet deszcz. Stałam sobie w środku ulewy. Mama namawiała mnie, żebym wsiadła do samochodu, ale ja chciałam czuć wszystkie krople na skórze. Potrzebowałam takiego bodźca i świadomości, że żyję.
– To był moment, w którym zaczęła pani szukać nowej pasji?
– Po tym, co mnie spotkało stwierdziłam, że nie będę już na nic czekać. Wcześniej przekładałam chociażby ciążę, ale uznałam, że jeśli znów coś mi się stanie, chcę zostawić po sobie ślad na ziemi. Nie obchodziło mnie to, że jeszcze studiowałam, byłam przed obroną pracy magisterskiej. Po urodzeniu córki zajęłam się sobą i realizowałam to, czego wcześniej sobie odmawiałam. Poszłam na lekcje kitesurfingu, jazdy konnej, robiłam nocne przejazdy na rolkach po Słupsku. W pewnym momencie zainteresowałam się crossfitem. Czułam się jednak jak "babochłop", zaczynałam nabierać masy mięśniowej i nie odpowiadała mi taka sylwetka.
– Dziś jest pani jedną z najlepszych specjalistek od ultramaratonów na świecie.
– Dopiero w 2013 roku odkryłam bieganie. Siedziałam przed telewizorem i zobaczyłam reklamę jednej z firm obuwniczych. Usłyszałam: "załóż buty, przebiegnij się wokół domu, zapisz się na pierwszy bieg uliczny, a w końcu wystartujesz w maratonie". Pomyślałam: "no właśnie Gosia, tego jeszcze nie próbowałaś". Wstałam, założyłam trampki i poprosiłam, żeby mama popilnowała dziecka. Zrobiłam chyba dwa kilometry. Narodziła się miłość do biegania. W internecie wyszukałam najbliższy bieg uliczny, który z okazji 11 listopada zaplanowano w Gdyni. Wystartowałam na 10 kilometrów, przygotowując się wcześniej na bieżni. To było wyzwanie, bo nigdy wcześniej nie pobiegłam więcej, niż 7 kilometrów.
– Jakie wspomnienia wiążą się debiutem?
– Znajomi wyśmiali mnie po tym starcie. Pytałam, czy są jakieś puchary za udział, ale oni stwierdzili, że zrobiłam za słaby wynik, żeby cokolwiek dostać. Stałam z boku, oglądałam tych, którzy odbierali nagrody i postanowiłam, że kiedyś będę na ich miejscu. Musiałam urwać z wyniku dziesięć minut. Ściągnęłam z internetu plany treningowe, systematycznie je wypełniałam i niedługo później mogłam cieszyć się z pierwszego pucharu...
– ... a później pojawiały się nowe cele.
– Kolejnym marzeniem był maraton. Udało mi się go przebiec po raz pierwszy we wrześniu 2014 roku. Uzyskałam wynik 3:18 i byłam z niego bardzo dumna. Później stwierdziłam jednak, że chcę "złamać" trzy godziny. Musiałam włożyć w to ogrom pracy i zrobiłam to za trzecim podejściem. Po jakimś czasie otworzyłam jedną z gazet, w której był reportaż o najtrudniejszym ultramaratonie na świecie, Spartathlonie – 246 kilometrów z Aten do Sparty. Opisywano go jako wyzwanie dla twardzieli. Uznałam, że skoro mam dwie ręce i nogi, to przecież też mogę to zrobić. Musiałam się najpierw zakwalifikować, a w tym czasie jedynym biegiem, w którym mogłam wystartować, była rywalizacja na 100 kilometrów. Wcześniej najdłuższym dystansem jaki pokonałam były 42 kilometry. Przeskok był ogromny, ale wygrałam ten bieg.
– To był najtrudniejszy start w karierze?
– Na Sparthathlonie dostałam mocno w kość, ale go ukończyłam, co udaje się nielicznym. Było bardzo ciężko, przebiegłam dzięki głowie, a nie nogom. Przygodę z ultramaratonami rozpoczęłam zatem od najtrudniejszego wyzwania, więc teraz śmieję się, że każdy kolejny jest już dużo łatwiejszy. Następnie postanowiłam sobie, że dostanę się do reprezentacji Polski. Po "setce" i Spartathlonie otrzymałam powołanie na zawody w biegu 24-godzinnym. W Timisoarze w 2018 roku jako debiutantka zdobyłam brązowy medal mistrzostw Europy, a później w drużynie zostałyśmy wicemistrzyniami świata.
– Ma pani chyba sześć marzeń do zrealizowania...
– Kolejnym jest Ultra-Trail du Mont-Blanc. To bieg górski, pokonuje się 170 kilometrów, a łączne przewyższenie wynosi 10000 metrów. Udało mi się już nawet do niego zakwalifikować, co nie było łatwe, bo trzeba zdobyć odpowiednią liczbę punktów ITRA. W tym roku mogłabym biec, ale z powodu koronawirusa zawody zostały odwołane. Niedługo pewnie spełni się moje szóste marzenie, a piąte chwilowo poczeka.
– Zdradzi pani tajemnicę szóstego?
– Chcę wydać książkę, autobiografię. Już ją nawet napisałam, ale czekałam na start w UTMB. Na razie nie wiadomo, kiedy ten bieg będzie, więc musiałam zmienić kolejność. To bardzo świeża sprawa, zdecydowałam się dwa dni temu. Jechałam na rowerze i stwierdziłam, że muszę to zrobić. Czeka mnie szukanie wydawnictwa, które zainteresuje się moją historią.
– To nie powinno być problemem. Kilka dni temu pobiła pani rekord Europy w biegu 24-godzinnym, o czym zrobiło się głośno.
– Stanęłam na starcie w Pabianicach bez żadnych oczekiwań. W sierpniu doznałam kontuzji, miałam otwartą ranę na stopie i musiałam chodzić o kulach. Jeszcze dwa tygodnie przed zawodami siedziałam w domu i płakałam, bo byłam pewna, że nie będę mogła pobiec. Koniec końców znów były łzy, ale tym razem szczęścia.
– Ten wynik (260 km 608 m) mógł być jeszcze bardziej wyśrubowany?
– Warunki mocno utrudniły rywalizację. Od około 2:30 do 7:00 rano lało tak, że nie wiedziałam już, czy pada z góry czy z dołu. To była niesamowita ulewa, biegaliśmy w czasie burzy. Bardzo się tego bałam, choć byłam przygotowana, bo widziałam prognozy pogody. A rana na stopie się otworzyła. Na trasie dostawałam informacje, że jeśli utrzymam tempo, to pobiję rekord Europy. Wtedy wiedziałam, że już nic nie będzie mnie w stanie powstrzymać.
– Satysfakcja tym większa, że najlepszy mężczyzna był... słabszy o dwa kilometry.
– Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nawet po skończeniu biegu nie wiedziałam, że jestem pierwsza w kategorii open i okazałam się lepsza od wszystkich panów. Dopiero podczas dekoracji dotarła do mnie ta informacja i mocno się zdziwiłam. Po dwóch rekordach – Polski i Europy, było to kolejne zaskoczenie.
– Przed startem w biegu 24-godzinnym jest jakąś taktyka?
– Zawsze biegnę "na oddech i serce". Nie używam zegarka podczas tego typu rywalizacji, bo staram się dopasowywać tempo do samopoczucia. Potrafię wpaść w pewnego rodzaju kołowrotek, utrzymywać stały rytm i prędkość. Oczywiście pod koniec robi się to mniej wygodne, ale mam pewnego rodzaju wyczucie i zawsze wiem, jakie tempo będzie dla mnie odpowiednie konkretnego dnia. W Pabianicach organizatorzy przygotowali monitor, który wyświetlał wyniki. Podbiegałam tam i sprawdzałam czas. Co okrążenie dostawałam też informacje od mojego supportu, który stał na trasie – męża i trenera. Mówili głównie żebym zwolniła, bo za bardzo rwałam do przodu, a trzeba odpowiednio rozłożyć siły.
– Jest taki moment, w którym najchętniej zeszłaby pani z trasy?
– W moim przypadku zawsze przychodzi kryzys... senny. Codziennie staram się przesypiać siedem-osiem godzin. W pewnym sensie to też jest element treningu, bo jest niezbędny do regeneracji organizmu. W czasie biegu 24-godzinnego jedną z najtrudniejszych rzeczy jest dla mnie odsunięcie chęci zaśnięcia. Można to jakoś oszukać kawą, kofeiną, ale za każdym razem pojawia się moment, kiedy "oko leci" i najchętniej zawinęłabym się w kocyk. To trochę jak na weselu. Człowiek dobrze się bawi, ale zawsze przychodzi chwila, kiedy chciałoby się zasnąć. Pojawia się jednak znów dobra muzyka i można wracać.
Bardzo często są też kłopoty żołądkowe. W czasie biegu jelita skaczą góra-dół. W Pabianicach "poszłam" w zupełnie inne posiłki, niż zazwyczaj. Miałam ogromny apetyt na krówki, które bardzo mi służyły. Jadłam też arbuza, żele dla biegaczy i... dużo rosołu.
– Rosół? Jak go zjeść?
– Mam specjalną butelkę z dużym otworem. Do wywaru dodaję ryż lub drobny makaron ryżowy. Pokonując kilometry mogę sobie to popijać. Nie muszę przerywać biegu, żeby się posilić.
– Domyślam się, że czasami trzeba na moment zejść z trasy...
– Toaleta to naturalna sprawa. To wręcz konieczność. W okolicach 130 kilometra zorientowałam się, że ani razu tego nie zrobiłam. Nerki muszą pracować jak najlepiej, by organizm się nie blokował. W moim przypadku to zawsze jest szybka akcja – wracam na trasę i nie mam kłopotu, by "wskoczyć" w odpowiedni rytm. W Pabianicach większym problemem okazał się deszcz. Musiałam trzy razy zmieniać koszulkę, kurtkę i buty, bo wszystko zrobiło się ciężkie. To zajęło mi sporo czasu.
– Jakie myśli pojawiają się, kiedy trzeba biec przez dobę?
– W pierwszej połowie biegu jestem bardzo spokojna i myślę głównie o jedzeniu. Zastanawiam się, co wybrać podczas bufetu, o co poproszę support. W ostatnich pięciu godzinach, kiedy organizm jest już zmęczony, trzeba skupić się na utrzymywaniu tempa. Zawsze, gdy opadam z sił powtarzam sobie, że nie mam prawa tego odczuwać. Dużo w życiu przeszłam i fakt, że mogę biegać jest cudem. To bardzo mnie motywuje i dodaje wiary we własne możliwości. Wybudowałam w sobie trwały mur ze wspomnień, który pomaga mi przetrwać gorsze chwile.
– Korzysta pani też z muzyki?
– Jak najbardziej. Podczas mistrzostw Polski miałam jednak pecha, bo w pewnym momencie słuchawki zamokły i "strzeliły". Bardzo lubię słuchać czegoś biegając, mam stały zestaw piosenek, które mi się nie nudzą. Na playliście są m.in. "Zawsze do celu", "Poświęcenie", a jeśli chodzi o zagranicznych artystów, to lubię m.in. Westbama. To techno, ale ten bit zdecydowanie mnie nakręca. Są też piosenki Michaela Jacksona i "Simply the Best" Tiny Turner.
– Jak wyglądają pierwsze minuty, godziny po tak morderczym wysiłku?
– Po zakończeniu biegu chodzi się trochę sztywno. Mocno spada cukier, więc koniecznie trzeba zjeść coś słodkiego. W moim wypadku były to wafelki. Wciągnęłam ich kilka i od razu poczułam się lepiej. Bezpośrednio po zejściu z trasy nie jest aż tak źle, bo trzyma jeszcze adrenalina. Dopiero po nocy pojawiają się zakwasy. Nazwałabym to ogólnym rozbiciem – jestem śpiąca, nie mogę zasnąć. Nie za bardzo lubię ten stan, bo nie wiem co robić. Później jest już dużo lepiej i chciałabym już truchtać. Trzeba jednak powstrzymać się przez minimum tydzień, bo nawet jeśli nie odczuwam bólu, to w mięśniach pojawiają się mikrourazy i stany zapalne.
– W pani przypadku nie ma chyba czasu na dłuższy odpoczynek.
– Dokładnie. Jak najszybciej wracam do pracy, żeby zająć się pacjentami. Wielu z nich jest po udarach, więc muszę wykonywać za nich bierne ćwiczenia. Nie ma nawet takiej opcji, żebym poleżała czy skorzystała z sauny. Może to dobrze – od razu muszę wstać, zająć się czymś, dzięki czemu zmuszam ciało, by było w ciągłym ruchu.
– A jak wyglądają przygotowania do tak wycieńczających startów?
– Wcale dużo nie biegam. Trenuję pięć razy w tygodniu i dochodzę średnio do 80 kilometrów. Mój szkoleniowiec wie, że mam wytrzymałość, więc skupiamy się głównie na szybkości. Tydzień przed zawodami staram się zdrowiej odżywiać, unikać słodyczy i smażonych rzeczy. Na co dzień nie stosuję specjalnej diety, choć rezygnuję z przetworzonych dań.
– Wielu sportowców ucierpiało przez pandemię koronawirusa i narzeka teraz na nie najlepszą dyspozycję.
– W moim przypadku było wręcz przeciwnie. Zazwyczaj jestem mocno zabiegana, mam pracę, zajmuję się domem, więc obowiązków jest sporo. Pracuję w centrum rehabilitacji w Słupsku, mam dużą styczność z pacjentami, więc nasza placówka po wybuchu pandemii została zamknięta zgodnie z postanowieniem Narodowego Funduszu Zdrowia. Dzięki temu miałam więcej czasu na ćwiczenia ogólnorozwojowe. Kupiłam sobie też bieżnię, taką najzwyklejszą, żeby kręcić kilometry w czasie, gdy zaleca się zostanie w domu. Nie ukrywam, że odpoczęłam i to chyba wyszło mi na plus.
– Często dziwią się, gdy widzą panią biegającą po 50-100 kilometrów?
– Nie spotkałam się z tym. Raczej mnie podziwiają, mówią, że takich odcinków nie chciałoby im się pokonywać nawet samochodem. W 2015 roku miałam poważny wypadek. Spadłam z konia i znaleziono mnie nieprzytomną w lesie. Miałam liczne stłuczenia, a dodatkowo straciłam wzrok i pamięć. Te momenty, w których nie wiedziałam, że mam córkę, nie miałam pojęcia czym się zawodowo zajmuję, były czymś strasznym. Nie da się opisać sytuacji, kiedy ma się otwarte oczy, ale widzi się jedynie ciemność. Nikt kto tego nie przeżył, nie jest w stanie tego zrozumieć.
– Straciła pani miłość do koni?
– Teraz jeździ tylko córka. Robiłam wszystko, żeby nie miała styczności z nimi. Tańczyła w balecie, ale bardzo chciała spróbować jeździectwa. Nie miałam serca odmówić, kupiłam jej cały ekwipunek. Obiecałam, że gdy nauczy się dobrze jeździć, to też wejdę do siodła. Dziś, po naszej rozmowie, mam wrócić na konia po pięcioletniej przerwie. Odwlekałam to, tłumacząc, że mam bieg i muszę dbać o zdrowie. Nie wiem jak to będzie, bo już kiedyś koleżanka próbowała przełamać mój lęk. Wsiadłam, ale po chwili dostałam zawrotów głowy, cała się trzęsłam i musiałam zejść. A przecież kiedyś byłam instruktorem jeździectwa i hipoterapeutą.
– Lubi pani dzielić się swoją historią?
– Bardzo zależy mi, żeby ludzie szukali motywacji w życiu. Każdy może mieć tyle, na ile się odważy. Trzeba żyć i korzystać z dni na maksa. Nie ma co marudzić i narzekać. A zdrowie i rodzina są najważniejsze.
1
3:24.34
2
3:24.89
3
3:25.31
4
3:25.68
5
3:25.80
6
3:32.72
1
7.01
2
7.02
3
7.06
7.07
5
7.10
6
7.10
7
7.12
8
7.14
1
4922
2
4826
3
4781
4
4751
4569
6
4487
7
4455
8
4413
9
4400
10
4362
11
4357
12
4277
13
4181
-
1
20.69
2
19.56
3
19.26
4
19.11
5
18.91
6
18.89
7
18.67
8
18.41
1
8:52.86
2
8:52.92
3
8:53.42
4
8:53.67
5
8:53.96
6
8:54.60
7
8:55.62
8
8:57.00
9
9:04.90
9:06.84
11
9:07.20
-
1
1.99
2
1.95
3
1.92
4
1.92
5
1.92
6
1.89
6
1.89
8
1.85
9
1.80
1
3:04.95
2
3:05.18
3
3:05.18
4
3:05.49
5
3:05.83
6
3:08.28
1
1:44.88
2
1:44.92
3
1:45.46
4
1:45.57
5
1:45.88
6
1:46.47
1
7:48.37
2
7:49.41
3
7:50.48
4
7:50.66
5
7:51.46
6
7:51.77
7
7:55.83
8
7:55.83
9
7:56.41
10
7:56.98
11
7:57.18
12
7:59.81
1
2:11.42
2
2:12.20
2:12.59
4
2:12.65
5
2:14.24
6
2:14.53
7
2:14.58
8
2:15.91
9
2:16.10
10
2:17.83
11
2:19.29
12
2:22.28
13
2:23.00
-