| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Jestem dziś mądrzejszy. Kiedyś powiedziałem, że za Modera nie zapłaciłbym miliona złotych. Z młodzieżą nigdy nie wiadomo – opowiada Czesław Michniewicz, trener Legii Warszawa, w rozmowie z TVPSPORT.PL.
– W piątek przegraliście ze Stalą Mielec, a już w sobotę rano spotkał się pan z Dariuszem Mioduskim i władzami klubu. O czym rozmawialiście?
Czesław Michniewicz: – W ogóle nie rozmawialiśmy o meczu ze Stalą. Omawialiśmy każdego zawodnika indywidualnie: co zrobił i może dalej zrobić dla Legii Warszawa. Rozmawialiśmy o przyszłości, piłkarzach, którym kończą się kontrakty. W związku z tym dyskutowaliśmy też o tych, z którymi możemy się rozstać. Od razu zaznaczam, że nie było to coś, co będzie w pełni wiążące. Raczej ogólne wnioski, które zostaną spisane i usystematyzowane. Nie zostało jeszcze ustalone, kto odejdzie, a kto ma trafić na Łazienkowską.
– Latem wygaśnie wiele kontraktów. Teoretycznie odejść może łącznie nawet piętnastu piłkarzy. Nie obawia się pan rewolucji?
– To łatwy i trudny moment dla klubu. Nie musisz płacić odpraw, zawodnicy odchodzą. Trudność wynika z tego, że trzeba mieć innych, którzy będą gotowi na te miejsca. Nie jest tak, że dwunastu odejdzie i przyjdzie. Teraz zostaje ustalenie, kogo najbardziej z tej grupy chcemy. Mogą to być topowi gracze prowadzący Legię do sukcesów, czyli de facto do gry w Europie. Inaczej trzeba podejść do tych, którzy mieliby być tylko uzupełnieniem składu. Największe zagrożenie z mojej perspektywy jest takie, że dookoła pojawi się niepewność. Niektórzy mogą przez to nie dawać drużynie tyle, ile chcą oraz ile od nich oczekuję. Wiele w tym aspekcie będzie zależało od wyników, bo dobre rezultaty sprawiają, że problemów jest dookoła mniej.
Jeśli rezultaty akurat będą gorsze, zawodnicy sami zaczną rozmawiać o przyszłości. Jeden będzie pytał drugiego. Pierwszy powie, że zostaje, to obok pojawi się kalkulacja, że może lepiej się nie narażać, nie ryzykować urazu, nie dawać z siebie sto procent, bo może to skończyć się kontuzją. To normalna rzecz. Chciałbym tego uniknąć i rozwiązać sprawy wcześniej, by każdy wiedział, na czym stoi. Nie znaczy to, że decyzje zapadną od razu, jeszcze przed świętami. Tak nie będzie, bo sami nie wiemy, jak będzie wyglądała runda wiosenna. Pół roku to w futbolu wieczność. Jedni spuszczą z tonu przed wygaśnięciem umowy, drudzy wystrzelą i będą walczyć o lepszy byt. Na pewno czekają nas rozmowy z piłkarzami. Z jednymi wcześniej, z drugimi później.
– Z kim wcześniej, a z kim później?
– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jestem w stałym kontakcie z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim. Wytypował już grupę zawodników, z którymi warto te rozmowy prowadzić. Niektóre już nawet się toczą. Z prezesem Mioduskim to była dopiero pierwsza tak szeroka dyskusja na temat kształtu drużyny. Na kolejne przyjdzie czas w najbliższych tygodniach.
– Porozmawiajmy o konkretnych przypadkach. Ostatnio na ustach wszystkich jest Joel Valencia i jego rozczarowująca forma.
– Wszyscy musimy się zastanowić, co dalej. To trudny temat. Valencia może grać na kilku pozycjach i nawet na nich grał. Problem w tym, nie ma co tego ukrywać, że na wszystkich wypadł co najwyżej średnio. Przy założeniu, że zdrowi będą Kapustka, Karbownik, Slisz, Martins i Gwilia, Valencii może być trudno o grę w środku pola. Do tego dochodzi perspektywa, że nie możemy go wykupić. Na skrzydłach są Luquinhas czy Wszołek, a ten drugi będzie mocno walczył, bo kończy się jego kontrakt. Żadne decyzje jeszcze nie zapadły, ale naprawdę musimy się zastanowić, co będzie najlepsze z punktu widzenia interesu klubu, ale też samego Valencii. Może gdyby strzelił 10 goli, człowiek w ogóle by teraz o tym nie myślał. Tak jednak nie było, choć powtarzam: żadne decyzje jeszcze nie zapadły.
– Jest opcja skrócenia wypożyczenia?
– Nie wiem, czy jest, bo nie pytałem. Spójrzmy na to z punktu widzenia Brentford, które oddaje zawodnika na wypożyczenie, gdzie ten mało gra, a zaraz może grać jeszcze mniej. Jaki ma w tym interes? Żaden. Anglicy mogą się uprzeć i powiedzieć, że ma zostać do końca. Tylko nikt na tym nie skorzysta: ani kluby, ani piłkarz.
– Artur Boruc zawsze budzi zainteresowanie, a jego umowa wygasa z końcem sezonu.
– Rozmawiałem z nim ostatnio i pytałem, jakie ma plany. Boruc odpowiedział mi jasno: "trenerze, wszystko tak naprawdę zależy od zdrowia. Jeśli ono dopisze i ktoś będzie mnie chciał, to będę grał dłużej". Po trzech miesiącach wspólnej pracy jestem bardzo zadowolony. Cieszy mnie jego podejście, zaangażowanie, ale też – a może przede wszystkim – forma sportowa. Potrafię sobie wyobrazić, że Artur dla Legii będzie kimś takim, jak Gianluigi Buffon dla Juventusu, że wciąż będzie grał po czterdziestym roku życia. Nie wiem, czy w każdym meczu, bo przecież mamy w zespole też młodego Cezarego Misztę, który jest szykowany do zastąpienia Artura. Nie znaczy to, że miałoby go już z nami nie być. Miszta wciąż może się od niego wiele nauczyć. Boruc może wiele pomóc w trudniejszym momencie, a i takie pewnie będą.
– Jak to było z Williamem Remym, który ostatnio rozwiązał kontrakt z Legią?
– Nie zdążyłem go dobrze poznać. Pojawiła się też afera z imprezą, kiedy był odseparowany, trenował indywidualnie. Podobnie było z Vamarą Sanogo. Kompletnie nie znam Remy'ego w warunkach meczowych, choć pamiętałem go z czasów, gdy jeszcze regularnie grał. Wtedy bardzo podobała mi się jego boiskowa postawa. Wtedy był bardziej sprawny. Za mojej kadencji był ciągle kontuzjowany.
– Jak liczna kadra potrzebna jest w rundzie wiosennej?
– Mamy 31 zawodników, a w ostatnim meczu nie mogliśmy skorzystać z więcej niż piętnastu. Moim zdaniem na rundę wiosenną powinien nam wystarczyć skład złożony z 24 graczy.
– Kadra latem musi być szersza?
– Przy okazji walki o europejskie puchary musi być szersza, ale to kosztuje. Nie ma przy tym sensu myśleć zbyt mocno o odległej przyszłości, bo nigdy nie wiadomo co jeszcze zdarzy się wcześniej.
– Kogo potrzeba Legii? Jakie pozycje chciałby pan wzmocnić?
– Mamy wielu obrońców – Lewczuk, Wieteska, Jędrzejczyk, Astiz, Macenko i Mosór. Mamy sześciu graczy, których utrzymujemy na kontraktach. Ze skrzydłowymi jest większy problem. Przydałby nam się dodatkowy gracz na boku. Podobnie jest z atakiem, gdzie mógłby nas wspomóc gracz o innej charakterystyce niż Pekhart. Nie chodzi mi o Jakuba Świerczoka, ale o zawodnika podobnego typu. Taki, który sam wypracuje sobie sytuację, będzie mógł rywalizować o prostopadłą piłkę, a także pokaże dynamikę i umiejętność dobrego wykończenia. Trudno znaleźć takiego piłkarza. W odwodzie są młodzi gracze: Włodarczyk, Rosołek czy Kostorz.
– Finanse pozwolą na dwa albo trzy transfery?
– Rozmawialiśmy z władzami klubu o szerokiej kadrze i graczach, którzy mogą odejść, bo kończą się ich kontrakty. Wojciech Łazarek mówił, że z drużyną jest jak z autobusem: żeby ktoś mógł wsiąść, to inny musi wysiąść. Nie możemy mieć 40 zawodników w kadrze. Przed nami łatwa i trudna sytuacja, bo z niektórymi możemy rozstać się bez kosztów. Może też dojść do sytuacji, że w czerwcu można mieć nową drużynę, choć to też nie jest dobra możliwość. Wszystko musi się odpowiednio zbilansować i o tym rozmawiamy w klubie. Idealnie byłoby pewne zmiany przeprowadzić zimą, co dałoby wielu czas na zgranie się do lata, ale to kosztuje. Rzadko kiedy zdarzy się świetna przecena, bo to nie outlet w Turcji.
– Transfery bardziej z PKO Ekstraklasy czy lig zagranicznych?
– Nie rozważaliśmy żadnego nazwiska z polskiej ligi.
– Polacy czy obcokrajowcy?
– Raczej obcokrajowcy. Ponownie podkreślam, że nie dyskutowaliśmy o konkretnych nazwiskach.
– Jak się pan widzi w procesie transferowym w Legii?
– Mamy dział skautingu, zajmuje się tym Radek Kucharski, a także ludzie Tomasza Kiełbowicza. Widzę, że cały czas monitorują i analizą grę różnych piłkarzy. Na razie nie rozmawialiśmy jednak o konkretnych nazwiskach, a jedynie o pozycjach.
– Padło nazwisko Bartosza Salamona?
– Nie znam go osobiście i nie wiem, skąd wypłynęła taka informacja. Widziałem jego mecze we Włoszech i jest doświadczonym zawodnikiem z ligi, w której futbol jest uporządkowany. Wiem także, że w czerwcu kończy się jego kontrakt ze SPAL. Jest ciekawym graczem, może nawet łakomym kąskiem. Kilka dni temu powiedziano mi, że chciałby wrócić do Polski, ale nie oznacza to, że wcześniej rozmawialiśmy na jego temat. Nasz dział skauting nie prowadził obserwacji Salamona.
– Kiedyś przymierzano do Legii Jakuba Kiwiora…
– To piłkarz, którego nie jesteśmy w stanie wyciągnąć ze Słowacji. Wiem, że plan na niego to sprzedaż gracza do zachodniej ligi. Żylina chce dużo zarobić.
– Można pomyśleć, że kwestia nowego napastnika zależy od sytuacji Jose Kante.
– Trudno powiedzieć, co się z nim dzieje. Odkąd trafiłem na Łazienkowską, przebywał na boisku przez osiemnaście minut. Nawet nie zdążyłem go dobrze poznać, bo ciągle ma problemy ze zdrowiem. Sam przyznaje, że wszystko posypało się od momentu, w którym doznał kontuzji kolana. Potem zaczęła się seria urazów. Dodatkowo mamy kłopot z Rafaelem Lopesem, który doznał tego samego urazu co Bartosz Kapustka.
– Bartosz Kapustka zaczynał się odradzać, widać było lepszą grę. Jak daleko był od optymalnej dyspozycji?
– Nigdy nie pracowałem z Kapustką, który jest w szczytowej formie. Zawsze się do niej zbliżał i za każdym razem coś musiało się wydarzyć. Najlepiej prezentował się, gdy rywalizowaliśmy z Portugalią, a on sam regularnie występował w OH Leuven. Jeszcze wcześniej, kiedy pierwszy raz się spotykaliśmy, też był po kontuzji.
Kiedy zacząłem pracę w Legii, powiedziałem Kapustce, że będzie grał na skrzydle tylko w przypadku pożaru. Każdy kolejny mecz w środku pola napędzał Bartka. To piłkarz z potencjałem na grę w reprezentacji Polski. Jest doświadczony przez życie, w Warszawie nie pokazał jeszcze 60–70 procent możliwości. Poznał specyfikę zachodnich lig, nie sądzę też, że będzie palił się do kolejnego wyjazdu. Jest pracowity, ma talent i może wiele osiągnąć. Często bywa tak, że trener jest przyciągany do jakiegoś piłkarza. Vuković miał przy Łazienkowskiej Rosołka, u mnie jest tak ze Skibickim. Trenerzy potrafią na niektórych spojrzeć przyjaźnie. Podobnie jest z selekcjonerami. Nawałka miał tak z Mączyńskim, Pazdanem czy Kapustką. Brzęczek dostrzega coś więcej w Recy. Lewandowski grał u wszystkich, ale jest najlepszy na świecie i zawsze będzie miał miejsce w składzie. Czasami trzeba pomóc zawodnikom, podstawić im drabinę, a dzięki temu wejdą jeszcze wyżej. Kapustka wróci do kadry, prędzej lub później, ale wróci. Do mistrzostw Europy pozostało niewiele czasu, może być za późno, ale po turnieju będzie już nowe rozdanie.
– Kapustka jest graczem środka pola, a Luquinhas?
– Widzę Brazylijczyka jako piłkarza operującego w środku pola.
– Czyli problem ze skrzydłowymi uwidocznia się jeszcze mocniej.
– Na dobrą sprawę mamy tylko Wszołka i Cholewiaka. Dodatkowo trenuje z nami Skibicki. Mogą tam też zagrać Luquinhas czy Kapustka. Nie mamy wielu piłkarzy na zmianę, choć najwięcej się tam biega. Paweł to zawodnik, który potrzebuje wiele energii w trakcie spotkania. Widziałem momentami, że brakowało mu oddechu. Dodatkowo był po koronawirusie…
– Wiadomo, że to już nierealne, ale w październiku polował pan na Mateusza Bogusza. Czym aż tak urzekał?
– Chcieliśmy Mateusza Bogusza z Leeds. Do ostatnich chwil decydowało się, czy do nas trafi. Ostatecznie klub wybrał wypożyczenie do Hiszpanii. To typ zawodnika, który idealnie by nam pasował. Cały czas jest w ruchu, Bielsa nauczył go, by wbiegać w wolne korytarze. Daje bardzo wiele opcji. Tak też gra Kapustka, tak próbuje grać Karbownik. I o to mi chodzi. Nie chcemy grać piłki tylko do nogi, bo w taki sposób zagrywają hokeiści.
– Kto byłby idealnym odwzorowaniem potrzebnego napastnika?
– Fernando Torres. Szybki, potrafiący grać głową i wychodzący do prostopadłych podań. Hiszpan potrafił też uderzać obiema nogami.
– Ma pan nakaz z góry, by stawiać na młodych piłkarzy?
– Nie, nie mam. Mieszkam wciąż w Legia Training Cener, widzę całą bazę i ośrodek. Chciałoby się, by gracze wychowywani w takim miejscu grali w klubie jak najczęściej. To jednak inwestycja, która dopiero zacznie się spłacać. Widzę kilku zawodników, na przykład Nikodema Niskiego, Ariela Mosóra czy Jehora Macenkę, którzy z każdym treningiem się rozwijają. Bardzo zależy mi też na tym, by mieć dobry sztab szkoleniowy. Mam w Polsce wielu kolegów, którzy przyszliby do Legii pracować z własnymi kanapkami. Ale my szukamy kogoś, kto wniesie do naszej współpracy coś nowego, stąd poszukiwania poza krajem. Rozwinie nas to bardziej jako trenerów, ale przede wszystkim pomoże w progresie umiejętności zawodników. Szczególnie tych młodych, którzy oprócz treningu, muszą też grać. Przysłowiowo otrzaskać się z pierwszą drużyną, być może trafić nawet na jakieś wypożyczenie. Każdy przechodził taką drogę. Dzięki temu z czasem pojawiały się profity: sportowe i finansowe.
– Nie oszukujmy się, młodzież będzie miała problem z regularną grą w rundzie wiosennej.
– Myślę, że ten przepis o młodzieżowcu im pomaga. Gra Miszta, który szykowany jest w Legii na pierwszego bramkarza, zaczyna wchodzić Skibicki, wcześniej u Vukovicia zaczął grać Rosołek, który teraz też dostaje swoje szanse. To już może nie są juniorzy, ale wciąż młodzi zawodnicy.
– Blisko pierwszego zespołu nie ma "krzyczących" talentów. Są gracze z potencjałem, ale nie takim, jaki było widać po Karbowniku czy Szymańskim.
– Nie przesadzałbym z krzyczącymi talentami, bo sam pamiętam swój wyjazd do Wronek, gdzie rezerwy Lecha grały z Legionovią. W składzie Kolejorza był akurat Jakub Moder, który nie wyglądał na boisku zbyt dobrze. Teraz sprzedano go za ponad dziesięć milionów euro, a minęło raptem kilkanaście miesięcy. Siedziałem ze znajomymi z Lecha i dziwiłem się, że liczą na wielkie oferty. Wprost powiedziałem, że nie dałbym miliona. Miliona złotych! Z młodymi piłkarzami tak to już jest, że nigdy nic nie wiadomo. Karbownik też nie zawsze błyszczał w juniorach. Poznawał wiele pozycji.
Prezes Mioduski mówi, że chciałby Legii, która gra atrakcyjny futbol, a przy tym gdzieś to wszystko musi spinać się pod względem ekonomii. A żeby się spinało, trzeba dawać szanse młodzieży. Jeśli tak jest, to łatwiej pozyskiwać kolejnych, bo nie możemy liczyć tylko na Warszawę i okolicę. Trzeba patrzeć i szukać w całym kraju. Młodzi gracze odwiedzają nas, widzą bazę, ale potem sprawdzają też, jak wyglądają szanse juniorów na dostanie się do pierwszej drużyny. Chcemy dawać okazję młodzieżowcom i dajemy, podobnie jak Lech i Zagłębie Lubin, które wypromowało Bartosza Białka.
– Miszta będzie szykowany na pierwszego młodzieżowca w kolejnym sezonie?
– Na razie to jeszcze nie skończył się ten sezon, a wy już myślicie o następnym. Ale tak poważnie: Czarek na pewno ma wszystko, by w dalszej perspektywie stać się pierwszym bramkarzem, a nie tylko bramkarzem ze statusem młodzieżowca.
– Dużo emocji wokół młodzieży budzi kwestia Ariela Mosóra. Ma kontrakt do końca sezonu, potrzeba kilkudziesięciu minut do przedłużenia, ale… nie widać na razie, by był dla was dobrym wyborem.
– Jest ciśnienie, dużo mówi się o Mosórze. To fajny chłopak, zdolny, do tego kadrowicz. Bardzo chwalił go Marcin Dorna, w którego kadrze przerastał wszystkich konkurentów. Miał do tego mocny skok, który mocno mu pomagał. Nie odbieram mu szans, bo Pazdan nie był wysokim graczem, ale występował w kadrze. Ale czy na koniec dnia sprzedano go za wielkie pieniądze? Przedstawiciele poważnych lig uważali go za zbyt małego. Dorna przyznawał, że testował Mosóra w roli defensywnego pomocnika, ale nie wyglądało to najlepiej. Chcemy, by Ariel rozwijał się w Legii i nauczył się wielu istotnych nawyków. Zrobimy wszystko, by czynił progres przy Łazienkowskiej, ale w pewnym momencie pojawiają się także ambicje. Do tego jest ojciec, który zna futbol i chce, by jego syn grał regularnie.
W polskiej lidze jest tak, że nie stawia się często na młodych stoperów. W Ekstraklasie Mosór może pobić rekord liczby występów, zagrać ze 400 meczów. Nie wiem jednak, czy będzie zawodnikiem, którego sprzeda się za miliony. W tle jest też Macenko, który ma fantastyczne parametry. Do tego dochodzi Jakub Kisiel, który jest świetnym chłopakiem. Chcemy trzymać młodzież pod kloszem, pozwolić im na spokojny wzrost. Który zagra? Nie wiem. Może pojawić się moment, w którym Mosór będzie potrzebny i świetnie się spisze.
– Skąd wziął się pomysł współpracy z zagranicznymi trenerami? Wiadomo, że trwają rozmowy dotyczące dołączenia Alessio de Petrillo do sztabu.
– Znam myślenie polskich trenerów. Wszyscy rozmawiają podobnie, mają styczną wizję. To plus, ale jednocześnie minus. Trener z Włoch uosabia inną filozofię, uporządkowaną piłkę. Wszystko jest dobrze zorganizowane i tak jest już od najniższej ligi. Potrafią tego nauczyć, a u nas tak nie jest dobrze. O Lechu w Lidze Europy od początku mówiło się, że słabo broni. Dodatkowo w środku pola było trzech graczy, którzy lepiej radzili sobie w ofensywie. Tiba, Ramirez i Moder nie bronili. Na polską ligę wystarczy, ale na arenie międzynarodowej to za mało. Taki trener może nam pomóc w aspekcie organizacji gry.
– Do Dubaju poleci siedmiu młodzieżowców, ale… co będzie tam jeszcze istotne? Rozważacie grę trójką obrońców?
– Będziemy nad tym pracowali w Dubaju, ale to będzie wariant doraźny, niebędący naszym podstawowym. Jeśli trener z Włoch pojawi się w Legii to chciałbym, żeby skupił się na tym, ale też na ćwiczeniach kilku innych kwestii. Nasz klub musi mieć przygotowane wiele opcji. Jeśli dożyjemy walki o puchary, to musimy być przygotowani na skorzystanie z różnych opcji.
– Co będzie kluczowe w kontekście zgrupowania w Dubaju? Nad jakimi aspektami chcecie pracować?
– Dobre filtry do opalania! Tego będziemy potrzebowali. Mówiąc poważnie: prochu nie wymyślimy. Zależy nam na właściwej pracy nad motoryką i taktyką. W ubiegłym sezonie Legia miała w środku pola choćby Antolicia, Gwilię i Martinsa. Zdobyła dzięki temu mistrzostwo, walczyła o europejskie puchary. W mojej ocenie byli to podobni gracze, choć niezbyt dynamiczni. Dobrze radzili sobie z grą na małej przestrzeni, wymianą podań na jeden kontakt. Mnie marzy się za to formacja z takimi piłkarzami jak, chociażby Kapustka. Chcę, by zdobywali wolną przestrzeń, biegali, napędzali akcje, przechodzili między strefami. Zamierzamy grać jak najwięcej w osi boiska, nie korzystać tak często z bocznych sektorów.
Proszę zauważyć, że środkowi obrońcy inaczej wyprowadzają piłkę. Artur Jędrzejczyk często zagrywa do Kapustki, Karbownika czy Martinsa. To gracze, którzy potrafią obrócić się z piłką, mając rywala na plecach. Chcemy, by piłka nie tylko wędrowała do nogi, jak u Antolicia czy Gwilii, a również na wolne pole. Takich piłkarzy zamierzamy szukać, wykorzystanie przestrzeni jest ważną sprawą. Niewielu graczy wybiega do prostopadłych zagrań, tak jest czasami z Wszołkiem, a to pewien problem. Większość chce jednak otrzymać podanie do nogi. Tak jest na przykład z Luquinhasem. Dobiegać woleli za to gracze Karabachu, którzy nas pokonali. Naszym celem jest jak najszybsze przebycie środka i oddanie strzału. Dośrodkowania są kolejnymi opcjami, ale… Wielu mówi, że nie wykorzystujemy zbyt wielu stałych fragmentów gry, ale nie chcemy czekać na jedną okazję, by dzięki niej wygrać mecze.
Stałe fragmenty są bardzo ważne, pozwalają czasami na wyrwanie się z impasu. Nie możemy jednak uznać, że to kluczowy aspekt. Najbardziej istotna ma być sama gra. Statystyki jasno wskazują, że rzuty rożne czy wolne wcale nie gwarantują goli. To raptem niewielki procent sytuacji, po których padają bramki.
– Treningi Legii będzie cechować większa intensywność?
– W Polsce gramy intensywnie, ale krótko. Pamiętam anegdotę z przeszłości, jak Piotr Lech był w grupie przechodzącej test Coopera, dwanaście minut ciągłego biegu. Dopiero wchodziły komputery, a trenerem był wówczas Edward Lorens. Przyszedł czas na bramkarza, który akurat palił papierosa. Położył go i poprosił, by nie gasić, bo zaraz wróci. Stanął na bieżni i… wystartował, jakby chciał biec na 400 metrów. Wyprzedził wszystkich, zostawił w tyle wszystkich i po pierwszym kółko zatrzymał się, oparł o ogrodzenie. Wszyscy krzyczą, by biegł dalej, a on tylko krzyknął: "trenerze, mam taką przewagę, że mogę odpocząć". Legia też miała dobre początki meczów, ale potem przychodziły momenty, w których tempo spadało. Wszystko da się zmienić, ale to wymaga czasu. Już nawet młode roczniki ćwiczą ze zwiększoną intensywnością i to jest droga do kompleksowej przemiany.
Kiedyś się śmiano, że najlepszy mikrocykl treningowy to odpoczynek i wolne. Dawno temu szło trzech piłkarzy, razem mieli osiem klas, ale czasy się zmieniają. Mamy materiał do oceny i wyciągania wniosków. Starsze organizmy, które nie trenowały intensywnie, czasami naturalnie bronią się przed zwiększeniem progu. Nad wszystkim trzeba pracować od najmłodszych lat.
– Nie boi się pan zgrupowania w Dubaju? Jeśli nie wystartujecie dobrze, to szybko pojawi się krytyka.
– Trzeba mieć z tyłu głowy, że pierwszy argument, jaki się pojawi, będzie dotyczył wygrzania kości. Inna sprawa, że gdzieś trzeba polecieć, przygotować się w najlepszych warunkach, a klub zdecydował, że będzie to Dubaj. Podoba mi się ta opcja. Wszystko będą determinowały wyniki.
– Jak wpływ na konkretnych zawodników miał koronawirus?
– Bardzo różny. Kapustka nie miał objawów, mógłby wręcz od razu zacząć grać. Slisz odczuł jednak sytuację poważniej. Na pierwszych treningach był wręcz wrakiem człowieka. Michał Karbownik też źle przeszedł zakażenie i był początkowo słabiutki fizycznie. Z kolei Domagoj Antolić nie dawał po sobie poznać, że miał Covid. Gorzej było z Radosławem Cierzniakiem, bo pojawiły się powikłania. Ślad pozostał też w organizmie wspomnianego Wszołka.
– Rozważacie opcję szczepień?
– Przed wylotem do Dubaju będziemy musieli przejść szczegółowe badania. Szczepienia? Nigdy nie wiadomo czy u niektórych nie wystąpią powikłania. Zastanawiamy się nad tym, choć przede wszystkim zajmuje się tym nasz lekarz. Sam chciałbym się zaszczepić, bo nie byłem zakażony koronawirusem i mam pewne obawy. Teraz już nieco się uspokoiłem, ale był moment, w którym co chwilę ktoś nam wypadał. Niektórzy odpadali na dobrą sprawę przed wejściem do autokaru.
– Jak bardzo ogranicza świadomość, że trenerzy Legii nie pracują zbyt długo?
– Nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać w ostatnich miesiącach. Mówię poważnie! Wiem, jak wszystko tutaj działa. Życie w Legii toczy się bardzo szybko. Tylko że to nic nie zmieni, jeśli zacznę myśleć o tym, kiedy zostanę zwolniony. Chcę pracować w Warszawie jak najdłużej. Cieszyć się każdą spędzoną chwilą. Poza tym statystycznie ktoś musi kiedyś być tym trenerem, który popracuje tutaj dłużej. Mam nadzieję, że to będę ja. Przed podjęciem pracy w Wiśle, Maciejowi Skorży też mówili, że Bogusław Cupiał wszystkich szybko wyrzuca. A on im odpowiadał, że pracuje w Krakowie w taki sposób, jakby miał tam zostać na kolejne dziesięć lat. Podobnie podchodzę do swojej roli w Legii. Nie przejmuję się, co będzie za rok czy półtora. Przejmuję się tym, że przegraliśmy ze Stalą, ale porażki też mają to do siebie, że czasami bywają odświeżające. Że pracuje się po nich z większą mobilizacją. I we mnie ta mobilizacja jest. Myślę już o tym, co nas czeka w najbliższym czasie, czyli o zgrupowaniu w Dubaju gdzie, jeśli piłkarzom tej mobilizacji zacznie brakować, zawsze będzie można przypomnieć, że nie potrafiliśmy wygrać nawet ze Stalą. To też może być fundament, na którym da się dalej budować. Porażki potrafią odświeżać umysły.
– Jakie są różnice w byciu selekcjonerem i trenerem?
– Selekcjoner sam wybiera sobie zawodników, z którymi chce pracować. Trener trafia do klubu i nie ma wyboru, zastaje takich, nie innych piłkarzy. To podstawowa różnica. Nie mówię, że w klubie są źli gracze, ale wszyscy mają swoje przyzwyczajenia. Na zgrupowaniu kadry rozmawiałem z graczami i wpajałem im swoje zasady. Jeśli je spełniali, dostawali kolejne powołanie. Jeśli nie, szukałem innych rozwiązań. W klubie jest inaczej, piłkarze mają kontrakty, więc trzeba dotrzeć do każdego z nich, szybko zmieniać ich przyzwyczajenia, a to nie jest proste, bo wiadomo, że są często drugą naturą. Czasu jest mało, dlatego bardziej trenuje się głowy niż nogi. Nad tym skupiam się od samego początku pracy w Legii.
– Nie czuł pan, że nie pracując w Legii, posada selekcjonera pierwszej reprezentacji byłaby bliższa? Pozycja Jerzego Brzęczka nie wydawała się najmocniejsza…
– Znam prezesa Bońka i jeśli komuś zaufa, to będzie chciał mu do końca pomóc. Kiedy wszyscy będą mówić, że dana osoba zasługuje na zwolnienie, to on tego nie zrobi. Nie chodzi o to, że ma kłopot z przyznaniem się do błędu, ale chce dać swoim ludziom duże poczucie zaufania.
– Dlaczego nie poprowadził pan kadry młodzieżowej w listopadzie, choć w październiku zostawił pan na kilkanaście dni Legię i był na zgrupowaniu reprezentacji U21.
– To część naszej umowy. Miałem zająć się kadrą do czasu wyjaśnienia kwestii awansu. Rozmawiałem z prezesem Bońkiem po październikowych meczach, atmosfera nie była zbyt ciekawa. Dyskutowaliśmy i usłyszałem, że powinienem się skupić na pracy w klubie. Wiele się działo, różnie mogło być i prezes przekonywał mnie, że to najlepsza opcja. Na początku było mi nieco przykro, bo w zespole byli zawodnicy, z którymi stworzyliśmy świetne relacje. Tak było z Kamilem Grabarą, Patrykiem Dziczkiem czy Patrykiem Klimalą. Pojawiło się takie poczucie, że nie dojechaliśmy wspólnie do ostatniej stacji, ale patrząc z perspektywy, to była dobra decyzja. Nie trzeba było myśleć o wielu różnych kwestiach jednocześnie.
– Nie było pana na meczu o Superpuchar, gdy kibice zorganizowali pewnego rodzaju protest przeciwko Michniewiczowi.
– Nic sobie wtedy nie myślałem, bo nie oglądałem meczu. O wszystkim dowiedziałem się dostając wiadomości ze zdjęciami, gdy byliśmy w drodze na lotnisko w Serbii. Nie wiedziałem, że będą problemy, ale mogę obronić się tylko pracą. Jestem od tego, by pomagać zespołom w osiąganiu jak najlepszych wyników. Będą wygrane, wszyscy będą zadowoleni.
– Miał pan przerwę na pracę z reprezentacją. Mocno zmieniła się piłka klubowa?
– W polskiej piłce bardzo dużo się zmienia z sezonu na sezon, tylko poziom nie rośnie. Kiedy zaczynałem pracę, nie było trenerów bramkarzy. Pojawili się po jakimś czasie, potem do sztabu dochodzili trenerzy przygotowania motorycznego, dziś mamy dietetyka, psychologa, swoich kucharzy. Dziś rola trenera jest zupełnie inna niż w przeszłości. Kiedyś szkoleniowiec był sterem i okrętem, wszystko robił sam, teraz wszystko się pozmieniało. Chciałbym jednak, aby poszła za tym ciężka praca. Jedna rzecz, która się nie zmienia – odczułem to na własnej skórze, grając z reprezentacją młodzieżową z mocnymi europejskimi zespołami – że za lekko, za mało intensywnie trenujemy. Problemy w europejskich pucharach właśnie z tego wynikają. Doświadczyliśmy tego w 2019 roku, podczas młodzieżowych mistrzostw Europy we Włoszech. Wyzwaniem nas – trenerów, jest zmuszenie piłkarzy do większej intensywności. Początkowo może się to odbijać na wynikach, ktoś wyjdzie na mecz mocniej zmęczony, dlatego trenerzy tego unikają. Ale przez to zawodnicy się nie rozwijają, ich weryfikacja następuje potem w Europie, z której bardzo szybko polskie zespoły odpadają.
Przykleiła się do mnie łatka, że moje drużyny grają defensywnie. W Legii jest inaczej. Moje zespoły przede wszystkim stawiają na uporządkowany sposób gry. Potrafią wygrać z zespołami silniejszymi od siebie, co się polskim zespołom klubowym czy reprezentacjom za często nie udaje. Żeby funkcjonować w Europie, a taki jest nasz cel, musimy pokonać mocniejszych od siebie. Można to zrobić, grając w sposób taki, w jaki graliśmy w reprezentacji młodzieżowej. Nie mówię o defensywnym stylu, ale o tym, by umieć zachować się na boisku, by nie było na nim chaosu.
– Jaki to był dla pana rok?
– Bardzo różnorodny. Zaczynałem w Turcji, gdzie poleciałem zimą i spotkałem Legię trenującą z Aleksandarem Vukoviciem. Obserwowałem ją, bo kilku zawodników było w kręgu naszych reprezentacyjnych zainteresowań. Na przełomie lutego i marca poleciałem do Patryka Dziczka, obserwowałem Salernitanę, bo chcieliśmy, by młodzieżówka grała systemem 3–5–2, a ich trener go wdrażał. Kiedy wróciłem, zaczęła się pandemia. To zły czas dla piłki, ale też wszystkich ludzi. Wrzesień był dla nas bardzo udany, wygraliśmy z Rosją, z Estonią i wydawało się, że wszystko jest na jak najlepszej drodze, by wywalczyć kolejny awans. Tak się jednak nie stało. Październik był dla nas trudny. Pracowałem już w Legii, a początek nie był udany. Zostałem zatrudniony, by działał efekt nowej miotły. Celem był awans do fazy grupowej Ligi Europy, a skończyło się na srogim zawodzie dla właścicieli i kibiców. Akcja ratunkowa się nie powiodła. Z perspektywy czasu, mogę dziś przyznać, że nie byliśmy gotowi na wygraną z Qarabagiem, który w Europie tak naprawdę nic nie znaczy. Azerowie zdobyli raptem punkt. Ale wtedy byliśmy niestety słabsi. Kolejne miesiące upływały pod znakiem rozstania z kadrą i codziennej pracy w klubie. Trzeba było się skupić na obowiązkach i do spotkania ze Stalą wszystko dobrze się układało, choć problemów nie brakowało. W pewnym momencie wypadło serce naszej drużyny, a tak postrzegam Kapustkę i Karbownika. Obaj napędzali wszystkie akcje. Efekt jest taki, że przegraliśmy ostatni mecz w roku, choć niczego to nie zmienia. Do zdobycia mistrzostwa kraju potrzebne będzie zdobycie 65–67 punktów.
– Na początku pracy w Legii mówił pan, że chciałby spotkać się z Aleksandarem Vukoviciem. Doszło do tego?
– Nie.
– Dlaczego?
– Każdy trener jest rozżalony, gdy traci pracę. Mam podobnie, ale nigdy nie zrobiłem tak, że zaatakowałem następcę. To tak, jakby po rozwodzie z żoną mieć pretensje do niej, że gotuje swojemu nowemu partnerowi. Nie będę oceniał Vuko, niech robią to inni. Nie chcę w ten sposób mówić o szkoleniowcach. Każdy ma prawo przedstawić swoją rację, choć jestem zwolennikiem mówienia o własnej pracy. Nie zatrudniałem ani nie zwalniałem Serba, choć wiem, że zadry zostają. Kiedy zastępowałem Michała Probierza w Jagiellonii, to nie odzywał się do mnie przez dwa miesiące. Miał do mnie pretensje, że spotkałem się z Cezarym Kuleszą w Ostródzie. Rozmawiałem z nim i powiedziałem, że nie byłem tam przez ostatnie dziesięć lat. Potem zrozumiał, to wciąż mój kolega.
Z Jagiellonią było tak, że byłem na meczu Ligi Światowej w siatkówce. Polacy grali z Rosjanami, a ich trenerem był Władimir Alekno, człowiek mojej budowy. Zrobił rzecz, którą zapamiętam do końca życia. Piłka była decydująca, a nasi kadrowicze mieli serwować. Poprosił o przerwę na żądanie. Po chwili wszyscy wracają, trwają przygotowania do wznowienia gry, a on znów zrobił to samo. Wszyscy byli zdziwieni, ale po chwili Polak trafił w siatkę i stracili punkt. Kulesza zadzwonił do mnie, gdy wychodziłem z meczu. Zapytał, czy nie chciałbym pracować w Białymstoku, bo akurat odpadli z Irtyszem Pawłodar.
– Jaka była najlepsza i najgorsza decyzja od początku pracy w Legii?
– Z zespołem jest jak z dziewczyną: trzeba z nią zamieszkać, by przekonać się, jak to jest. Tak samo z drużyną: trzeba z nią pobyć, a kiedy ja przyszedłem, to w czwartek mieliśmy pierwszy mecz, za tydzień był następny – kluczowy z Qarabagiem. Jestem dziś mądrzejszy, bo znam wszystkich, a także ich możliwości. Dobrze wiem, kto pomaga w trakcie spotkań, a kto tylko w trakcie treningów. Brak znajomości wszystkich graczy był dla mnie największym problemem.
Jako najlepszą decyzję postrzegam przyjęcie pracy w Legii. Wiem, że obroni mnie tylko dobrze wykonana. Po porażce z Serbią pojawiły się głosy, że mam idealny pretekst, by zrezygnować z posady przy Łazienkowskiej. Mógłbym wtedy wziąć walizkę, wyjechać. Odpowiedziałem: nie ma szans. Chcę tu być!
W rozmowie wzięli udział przedstawiciele TVPSPORT.PL, Przeglądu Sportowego, Sport.pl, Piłki Nożnej, Interii, WP oraz PR1.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.