Dostałem pracę w klubie snookerowym – czyściłem stoły. Dostawałem 35 funtów tygodniowo, czyli około pięć na dzień. Musiało mi to wystarczyć na grę i trening. Część pieniędzy traciłem też w sparingach. Ten, który przegrywał, musiał zapłacić za stół – mówi w TVPSPORT.PL mistrz świata w snookerze z 2015 roku, Stuart Bingham.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – W Wielkiej Brytanii dziennie jest około 60 tysięcy przypadków zakażeń koronawirusem. Łatwo było panu zaadaptować się do nowych warunków życia w twardym lockdownie?
Stuart Bingham: – Ograniczamy wyjścia. Żona robi zakupy, ja zostaję z dziećmi. Cieszę się, że moi bliscy są bezpieczni i zdrowi. O dużym pechu mogą za to mówić Judd Trump i Jack Lisowski, którzy tuż przed Mastersem mieli pozytywne wyniki testów i nie mogą zagrać w turnieju. Kolejne zakażenia coraz mniej mnie jednak dziwią, bo jak mówią statystyki, już jedna na dwadzieścia osób musi mierzyć się z tą chorobą.
"Finał mistrzostw? Byłem tak słaby i zmęczony, że raz po raz wpychali we mnie rzeczy z cukrem, bym nabrał sił"
"Dostawałem 35 funtów tygodniowo, czyli około pięć na dzień. Musiało mi to wystarczyć na grę i trening"
– Zakochał się pan w snookerze głośnym, z tłumami krzyczących kibiców i alkoholowo-nikotynową nonszalancją. Nie brakuje tego panu obecnie?
– Są turnieje typu ShootOut, które przywracają klimat tamtych lat. Czasami czuję go również podczas turniejów, kiedy arenę wypełnia się dymem dla efektu. Młodzi nie rozumieją, jaką magię tracili, nie oglądając dawnego snookera. Popisy Alexa Higginsa czy Jimmy’ego White’a przeszły przecież do historii. Obecnie zawodnicy przyprowadzani są przez rodziców na treningi i pilnowani pod względem zachowania. Są odarci z tego, na czym wychowywaliśmy się my, czyli nauki od starszych kolegów, przesiadywania w klubach i barach, by odebrać kilka cennych lekcji.
– Pan by się odnalazł w warunkach lat 80.?
– Przyzwyczajeni jesteśmy do większej profesjonalizacji sportu. Sam raz usłyszałem, że któryś z kibiców nie wyłączył dźwięku w telefonie na czas meczu. Naprawdę wyprowadziło mnie to z równowagi. Perspektywa zmienia się w momencie, kiedy ma się świadomość, że to jest praca, która daje pieniądze dla rodziny. Trudno jest wtedy przejść obok takich sytuacji obojętnie.
Sam uwielbiam atmosferę darta. Krzyczący kibice i radosny tłum są niesamowite. Właśnie po to jest choćby ShootOut, by i w snookerze kibice mogli okazać emocje.
– W czasie kwarantanny nie ma kibiców, więc zawodnicy "rozpraszają" przeciwnika na przykład stojąc podczas podejścia rywala, jak w przypadku rywalizacji O’Sullivan – Allen.
– Kiedy człowiek się wyśpi, jest wypoczęty i skupiony. W przeciwnym wypadku wszystko może zirytować, nawet kroki kogoś w dalekim korytarzu. Takie rzeczy jak w przytoczonym przykładzie się zdarzają. Prawda jest jednak taka, że jeśli coś snookerzystę denerwuje, powinien o tym powiedzieć. W innym przypadku dalej będzie to działało na nerwy.
– W 2017 roku został pan ukarany za obstawienie meczów swoich i kolegów. Prawo było za srogie, czy dziś widzi pan, że decyzja była zasadna?
– Dobrze, że mnie zawieszono i nałożono karę finansową. Należało mi się. Byłem głupi, że obstawiałem te mecze. Nie wynikało to jednak ze złej woli, a jedynie z tego, że byłem znudzony i nierozważny. Jeśli mógłbym cofnąć czas, to drugi raz bym tego nie zrobił. Zostawiłem to za sobą i nigdy nie powtórzę. Do dziś jednak ludzie mówią, że jestem oszustem, bo obstawiłem w przeszłości kilka meczów.
– Rodzina przyjeżdża na mecze?
– Dzieci muszą być w szkole. Edukacja jest ważniejsza. Kiedy jednak zaczyna się wielka gra w finałach, zazwyczaj do mnie dojeżdżają.
– Syn również gra w snookera?
– Kilka razy trzymał kij w ręce, ale bardziej od snookera pociągają go PlayStation i piłka nożna. Jeśli nie gram akurat w turnieju, zawsze odwiedzam go podczas weekendowych meczów.
– Nadal zamierza pan robić tatuaż po każdym zwycięstwie w turnieju?
– Tak, zamierzam. Mam na swoim ciele każde trofeum. Cztery lata temu miałem jeden tatuaż, a teraz mam już zapełnione całe plecy. Widnieją na nich zwierzęta z krajów, w których wygrywałem turnieje. Mam koalę z Australii, smoka z Chin i Walii, a także małpę z Gibraltaru. Są jeszcze lwy z Wielkiej Brytanii.
– Jest pan jednym z niewielu snookerzystów, który został… TikTokerem. Dlaczego?
– Założyłem konto w czasie pierwszej kwarantanny. Powiedziano mi, że snooker ma wielu fanów w Chinach i jest to tam najpopularniejsza aplikacja. Oglądałem zamieszczone video i kilka butelek wina później zacząłem sam publikować treści. (śmiech) Czasem na nie patrzę i jestem trochę zażenowany.
– I ma pan o czym gadać z dziećmi!
– Syn dostał telefon na święta. Pierwsze, o co poprosił, to pobranie TikToka. (śmiech) Głównie nagrywał video z gry w Fortnite. Można było usłyszeć w grze kilka przekleństw, więc usunęliśmy aplikację. Zanim to zrobiliśmy, chwalił się, że ma stu obserwujących. Powiedziałem mu, że ja mam dwanaście tysięcy. Był o to trochę zły. (śmiech)
– Czego pan sobie życzy na 2021 rok?
– Zdrowia i poprawy formy. Przez ostatnie półtora roku nie osiągnąłem tak dużo, jakbym sobie życzył. Mam nadzieję na wygranie jakiegoś turnieju.
Czytaj też:
Stephen Maguire. Dżentelmen bez muszki i Tiger Woods snookera z 260 000 funtów w kieszeni
Judd Trump. Nieśmiały playboy i mistrz lansu, który został mistrzem świata