Nazywano go dżentelmenem murawy. Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, a jego sportowa klasa nie podlegała dyskusji. W tym szczególnym dniu urodzin oddajemy głos legendarnemu kapitanowi Górnika Zabrze i reprezentacji Polski.
Sebastian Piątkowski, TVP Sport: – Nie bardzo wiem od czego zacząć. Przed żadnym wywiadem nie byłem tak skrępowany.
Stanisław Oślizło:- Proszę nie przesadzać. Na pewno jakoś sobie poradzimy.
- Trudno o spokój ducha przy tak wybitnym rozmówcy. Pan tak łatwo skrada serca, emanuje ciepłem i życzliwością...
- Bardzo dziękuję za te słowa. Władek Szaryński uprzedził mnie, że zadzwoni pan z propozycją wywiadu. A skoro już o nim mowa, to rzadki przypadek, by ktoś z innej części Polski tak szybko zaaklimatyzował się na Śląsku. Władek miał trochę szczęścia, trafił na czas dobrego Górnika, a my byliśmy zadowoleni z jego postawy. Musi pan bowiem wiedzieć, że każdy z nowoprzybyłych poddawany był surowej ocenie. Grono oceniających wręcz prześwietlało kandydatów do gry. A nowi nie mieli łatwo się przebić.
- Uzyskanie przychylności tak szacownego kolegium wymagało zapewne sporych umiejętności.
- Z reguły aprobowaliśmy decyzje zarządu i trenera. Wątpliwości pojawiły się tylko raz, po transferze Alfreda Olka. Szczerze mówiąc, początkowo nie byliśmy przekonani co do jego przydatności, ale z każdym tygodniem czynił spore postępy. Dużo pracował z nim trener Kalocsay, który miał w zwyczaju serwować rezerwowym dodatkowe ćwiczenia. I po pewnym czasie ten niedoceniany Olek stał się mocnym punktem zespołu. Imponował kondycją i wybieganiem, ale rozwinął się także piłkarsko.
- Podobno po nagraniu piosenki "Górą Górnik" pretensje do grupy Skaldowie zgłaszał Kazimierz Deyna. Zastrzeżenia legionisty budzić miała głównie fraza:
- Żeby Olek był bożyszczem wszystkich Polek!
- Kaziu był doskonałym zawodnikiem, a przy tym mężczyzną z klasą. Być może chodziło mu o aparycję Olka? Alfred, jak już wspomniałem, piłkarzem był całkiem dobrym, ale co do wyglądu może nie będę się wypowiadał…
- Rozumiem! A czy możemy powtórzyć pewną lekcję geografii i poszukać na mapie niektórych wysp?
- Z przyjemnością. To był mój najważniejszy moment w czteroletniej nauce w wodzisławskim liceum. Matura! Oprócz obowiązkowych egzaminów z języka polskiego i matematyki, należało wybrać dodatkowy. Zdecydowałem się na geografię.
Egzamin przebiegał łatwo i przyjemnie, łatwo odpowiedziałem na trzy pytania.
Byłem dobrej myśli, a przewodnicząca grona pedagogicznego podziękowała mi za zaangażowanie. Po chwili jednak dodała:
- Czy ktoś z państwa ma jeszcze pytanie?
Ku mej rozpaczy, zgłosił się dyrektor szkoły, pan Wajda. Nie lubiłem go, bo uważałem za personę podstawioną przez władzę. A musi pan wiedzieć, że nie było mi po drodze z tamtym ustrojem narzuconym przez czerwonych. To przez nich skazano mi ojca na karę śmierci.
- Na szczęście była amnestia...
- To prawda, ale ojciec wycierpiał sporo. Kamieniołomy, pobyt w więzieniu w Strzelcach Opolskich…
No więc pan dyrektor wstał i podszedł do jednej z rozwieszonych map.
- Proszę mi pokazać Azory! – rzucił.
Mój Boże! Bądź tu człowieku mądry! Z duszą na ramieniu ruszyłem do mapy. Uratowało mnie śledzenie wzroku dyrektora, bo starałem się zapamiętać, w które miejsce patrzył. No i jakoś się udało, znalazłem te Azory. To niezapomniane wydarzenie.
- Podobnie jak pojedynki z Pelem, królem futbolu.
- Naturalnie. Wie pan, to była wielka Brazylia, ówczesny mistrz świata. W czerwcu 1966 roku rozegraliśmy z nimi dwa spotkania. W pierwszym, w Belo Horiznote, rywale wystawili nieco rezerwowy skład, choć przecież pojawił się w nim Tostao.
W drugim meczu, na Maracanie, zagrała już ta właściwa jedenastka. Tumult był niesamowity, na stadion pofatygowało się aż 100 tysięcy.
- Ponoć nawet więcej, niektóre źródła mówią o 130 tysiącach!
- A wie pan, że to całkiem możliwe?
- Na pewno był to mecz, który zgromadził największą w historii publikę podczas występu biało-czerwonych.
- Wszystko możliwe.
- A na boisku sławy: Djalma Santos, Garrincha, Jairzinho i selekcjoner Feola na ławce.
- Nie dawano nam żadnych szans, tymczasem zaprezentowaliśmy się z dobrej strony. Nikt w nas nie wierzył, a jakoś poszło. Przegraliśmy wprawdzie 1:2, ale po dobrym meczu. Bramkę dla nas zdobył Liberda, a dla Brazylii Garrincha i chyba pomocnik... Silva.
- Wszystko się zgadza. Imponujące. Ale Pele gola nie strzelił!
- Nie strzelił, choć bardzo się starał. Stoczyliśmy mnóstwo pojedynków w powietrzu, grał jako środkowy napastnik, więc byliśmy na siebie skazani. Zażarcie walczyliśmy o każdą piłkę, byliśmy podobnego wzrostu, więc była to wyrównana walka.
- Gra w powietrzu była pańskim atutem.
- Owszem, bardzo pomogły mi treningi siatkarskie, na które chodziłem w Jastrzębiu. Sam pan wie, jak wyglądają zajęcia w tej dyscyplinie sportu – to głównie wyskoki.
Albo skaczesz do ścięcia, albo do bloku. Tak więc to takie przygotowanie przydało się później w karierze piłkarskiej. Ćwiczyłem również rzut dyskiem i pchnięcie kulą. Nie wychodziło mi jedynie bieganie na długich dystansach. Tak czy owak, rzadko przegrywałem pojedynki powietrzne.
A po jednej z interwencji Pele poklepał mnie z uznaniem po ramieniu i rzekł:
- Bueno!
- Dla brazylijskich kibiców pozostaje największym idolem.
- Traktowany jest tam niemal na równi z Bogiem. Nie przesadzam, bo Brazylijczycy to bardzo religijny naród. Doświadczyliśmy tego już przed rozpoczęciem gry. Piłkarze Feoli byli pojedynczo wywoływani przez spikera i tak wybiegali na trawę.
Gdy padła komenda:
- Edson Arantes do Nascimento! – ekstaza tłumu osiągnęła apogeum.
Staliśmy nieco zdezorientowani, dopiero po dłuższej chwili zaprezentowaliśmy się widzom. Jako kapitan zespołu nie dostałem żadnych wytycznych, musiałem czekać na sygnał jednego z porządkowych.
- A pamięta pan finał Pucharu Mistrzów Manchesteru United z Benfiką?
- Po jednej z udanych interwencji bramkarza Stepney’a nawet Eusebio pogratulował mu znakomitej postawy.
- Oczywiście pamiętam, był to finał na Wembley w 1968 roku.
- Dziś takich arbitrów elegancji jakby trochę mniej…
- Niestety, muszę się z panem zgodzić. Wiele się zmieniło.
- W tamtej drodze po puchar gracze angielscy przegrali zaledwie raz…
- Na Stadionie Śląskim, właśnie z Górnikiem. Zostało to zapisane w annałach piłki.
- Cóż to musiały być za pojedynki pana z Bobbym Charltonem! Rywalizacja dwóch dżentelmenów futbolu!
- Rzeczywiście, Charlton był dżentelmenem w każdym calu. A jak grał w piłkę! Daleko mu było do szybkobiegacza, ale rozdzielał piłki z niebywałą precyzją. Świetnie wyszkolony, zdobywający sporo bramek.
- A Best? Pozostał w pana pamięci?
- Naturalnie. Ogromny, nie do końca wykorzystany talent. Wspaniały piłkarz, szkoda tylko, że sprawy pozaboiskowe nie pozwoliły mu na wykorzystanie w pełni kariery.
- To właśnie na tym Irlandczyku z Ulsteru wzorował się Jan Banaś. Podobne style gry, pozycja na boisku i nawet fryzura odmienna od tych obowiązujących.
- I podobny styl życia! Jasiu nie narzekał na brak powodzenia u płci pięknej, zawsze otaczał go wianuszek wielbicielek. Co ja tu będę mówił, najlepiej, gdyby sam panu o wszystkim opowiedział.
- Muszę się pochwalić, że los mi sprzyja. Pan Jan zgodził się już na rozmowę.
- Bardzo się cieszę, na pewno opowie wiele barwnych historii.
- Tylko tego Manchesteru City żal…
- Oczywiście, było przecież tak blisko. Wiele mówiło się o tych nieszczęsnych zakupach, na które udaliśmy się w dniu meczu.
- No właśnie. Czy miały wpływ na grę w meczu?
- Czy ja wiem? Na to pytanie każdy z kolegów musiałby odpowiedzieć indywidualnie.
Do Wiednia pojechały dwa autokary naszych sympatyków – w pierwszym zajęli miejsca dyrektorzy kopalń, inżynierowie i cała wierchuszka. A w drugim jechały nasze panie w towarzystwie zasłużonych kibiców. Całe towarzystwo zostało wpuszczone do Wiednia dopiero w dniu finału. Może obawiano się, że niektórzy zechcą pozostać na stałe? Na sprawy handlowe pozostało więc wszystkim niewiele czasu. Znaliśmy Wiedeń bardzo dobrze, bywaliśmy przecież w tym mieście nie raz i nie dwa. Kojarzyliśmy sklepy prowadzone przez Polaków, w których można było zaopatrzyć się w ortaliony, koszulki, rajstopy i zabawki dla dzieci.
Kupiliśmy co trzeba i wróciliśmy do hotelu. A co do wpływu na wynik meczu, to nigdy nie byłem zwolennikiem drzemki przed wyjściem na boisko. Zawsze wolałem spędzić ten czas aktywnie, porobić coś w domu, zająć się czymś pożytecznym. Nie uważam więc, by tamte nasze zakupy przyczyniły się do niepowodzenia. Nie demonizowałbym pewnych spraw.
- A co pan kupił małżonce?
- Przede wszystkim prezenty dla córeczki – zabawki i śliczne zimowe buciki. Niestety, w drodze powrotnej spotkał nas pech. Okazało się, że buciki nie były wpisane do deklaracji, więc zuchwały celnik najzwyczajniej w świecie je sobie przywłaszczył. Zabrał pewnie dla swojego dziecka, łobuz jeden… A małżonka kupiła sobie jeszcze jakieś damskie ciuszki, więc chyba była zadowolona.
- Ale po wizycie w Folies Bergeres chyba trochę mniej?
- Słyszę, że wybrał pan do rozmowy tylko te interesujące historie!
- Przyjmijmy, że tak pozbyłem się tremy…
A ten Oślizło całował jak Alain Delon!
- Muszę przyznać, że trochę się w domu nasłuchałem. O tej historii wspominał nawet w książce trener Górski. Cóż, nie samą piłką człowiek żyje! Występowało się przecież na Maracanie i… Stadionie Śląskim, więc także w paryskim kabarecie wypadało spróbować swych sił.
- Pięknie powiedziane!
- Po meczu z Francją zostaliśmy w Paryżu na jeszcze jeden dzień. Działacze związku i organizatorzy zaprosili nas do Folies Bergeres. Usiedliśmy w pierwszym rzędzie, z zapartym tchem obserwując to, co działo się na scenie. A tam były sytuacje dość odważne: układy taneczne prezentowały bowiem dziewczyny bez biustonoszy. Pani prowadząca program zeszła ze sceny i wybrała z publiczności trzech panów. W tym gronie znalazłem się także ja, oprócz Amerykanina i bodaj obywatela Austrii. Weszliśmy na scenę.
Po chwili wszystko się wyjaśniło, okazało się bowiem, że wystąpimy w konkursie Can Cana! Prowadząca przygotowała nas profesjonalnie, podniosła nam nawet nogawki od spodni.
- I westchnęła na widok pańskiej umięśnionej łydki!
- To prawda, ale niezbyt głośno, w każdym razie nie na tyle, by oprócz mnie usłyszeli to inni. Po chwili orkiestra zaczęła grać w najlepsze, a ja zacząłem fikać. Dobrze czułem się na parkiecie, bo od zawsze lubiłem muzykę, więc szło mi nienajgorzej.
- A propos, ponoć grywał pan też na pianinie?
- Nadal mi się zdarza. Jestem muzykalnym człowiekiem.
Ale proszę słuchać dalej. Z każdą chwilą czułem się coraz pewniej. Na tyle, że swój brawurowy występ zakończyłem niemalże szpagatem! Nadszedł moment ogłoszenia wyników. Decydowali widzowie i intensywność ich oklasków.
- To już chyba wszystko wiem.
- Moi konkurenci, starsi ode mnie, otrzymali solidną porcję braw, ale to na moją cześć klaskano najgłośniej. W nagrodę dostałem niebieski flakonik z perfumami.
- A skąd ten Alain Delon?
- Przed zejściem ze sceny należało się przecież jakoś pożegnać! Ta scena pocałunku miała potem wpływ na artykuły we francuskiej prasie i porównania z Delonem.
- Trudno się dziwić. Sylwetka filmowego amanta gwarantowała sympatię płci pięknej. Ale tylko dla tej jedynej wyskakiwał pan z jadącego pociągu…
- Zdarzało się i tak, jeszcze w czasach narzeczeństwa. Pociąg z Radlina jechał w bezpośrednim sąsiedztwie domu przyszłej żony. Zwalniał na zakręcie, więc stawałem na stopniu i zeskakiwałem. Nie ukrywam, że i w tym przypadku decydowało wytrenowanie i ogólna sprawność.
- Jeśli się jednak dobrze zastanowić, to trochę brawura. Przypomniał mi się wypadek Zbigniewa Cybulskiego.
- Tak, ma pan rację. Pociąg ruszył, aktor nie zdążył i stało się to najgorsze.
- Strzeż się zawsze pociągu!
- Tragiczna historia.
- Jan Banaś jeżdżąc czerwonym mustangiem nie musiał aż tak ryzykować…
- Ha, ha, ha! To trochę inny przypadek, powiedziałbym, że biegunowo odległy od mojego.
- Zatrzymajmy się dłużej przy jakże bliskim pana sercu Górniku. To klub europejskiego formatu, który dał swego czasu naszej piłce bardzo wiele.
- Naturalnie. Zawsze miło powrócić pamięcią do tych wszystkich wielkich chwil. Doskonale pamiętam pucharowe boje, to cały czas wraca. Pamiętam kiedy, z kim i na jakich zasadach się to wszystko działo.
- Skaldowie z Anną German śpiewali piosenki o zabrzańskim klubie. Inna historia - wyciągnięty spod ziemi górnik Alojzy Piontek zapytał od razu o wynik ukochanej drużyny. A Jan Niesyto podczas pierwszej wizyty w budynku klubowym zdjął nawet buty…
- Bo dla niego Górnik był świętością. Ten stary budynek jeszcze stoi. Bolek starał się wtedy o etat rzecznika prasowego. Posadę otrzymał natychmiast.
- Wzruszające. Podobnie, jak historia sprzed kilku zaledwie miesięcy. Poczciwy pan Stanisław czekał na Łukasza Podolskiego…
- Ależ ironia losu, prawda? Odwiedzam regularnie grób Leona, zapalam znicze. W przyszłym roku planujemy postawienie pomnika, gdyż na razie ziemia jest zbyt świeża.
- Od lat podtrzymuje pan tę piękną tradycję.
- Zapoczątkowaliśmy ją z Bolkiem Niesyto i Jasiem Kowalskim. Trudno teraz ustalić, kiedy się to zaczęło. W każdym razie 1 listopada odwiedzam zawsze groby byłych piłkarzy Górnika. Pojawiam się też przy mogiłach byłych działaczy. Zależy mi na pamięci o wszystkich, którzy przyczyniali się do sukcesów naszego klubu. Towarzyszą mi wtedy kibice i młodzi piłkarze z akademii. Warto przekazywać wiedzę młodszym pokoleniom.
- Postacią absolutnie wybitną w dziejach polskiej piłki jest Włodzimierz Lubański. Przede wszystkim przez skalę talentu.
- Fantastyczny piłkarz. Często rozmawiamy telefonicznie. Dawniej, gdy parałem się jeszcze trenerką, to odwiedzałem Włodka w Lokeren. Z reguły w grudniu, po zakończeniu ligi. Wsiadaliśmy z małżonką do samochodu i jechaliśmy do Belgii. Ech, gdyby nie ta przeklęta kontuzja w meczu z Anglią…
- Przez bodaj pierwszy rok pobytu w Zabrzu Lubański nie potrafił wygrać z panem pojedynku. Gdy wreszcie mu się udało, to ponoć rzekł:
- Dopiero teraz jestem piłkarzem!
- Przyznam, że brakuje mi tego elementu w dzisiejszych przygotowaniach. Dlaczego nie trenuje się gry jeden na jednego? A wygrać starcie z Lubańskim to było coś! Ogromne osiągnięcie! A przecież ja relatywnie późno zacząłem grać w piłkę na poważnie, dopiero w 11. klasie. Stąd i debiut w reprezentacji trochę się opóźnił, trafiłem do kadry dopiero w wieku 24 lat.
Trochę czasu więc straciłem, ale i tak zdołałem rozegrać 57 spotkań w zespole narodowym. Miło powspominać, zwłaszcza tu, siedząc w tym gabinecie…
- Czy gabinet pomalowany jest na zielono?
- Nie, a dlaczego?
- Bo to kolor nadziei, a z czerwonymi nigdy nie było panu po drodze.
- Nie, jest w kolorze białym. Na ścianach są zdjęcia. Sporo pamiątek z czasów kariery, lecz nie tylko. Wiszą też dyplomy, bo udzielam się nadal charytatywnie.
- I pomyśleć, że jeszcze w Radlinie słyszał pan:
- Nie idź do Zabrza! Tam same pijaki i tylko się rozpijesz!
- Miałem kłopoty z odejściem, bo prezesem klubu był dyrektor szkoły, kategorycznie sprzeciwiający się przejściu. W Radlinie miałem huśtawkę nastrojów, która trwała aż cztery sezony.
- Raz awans, innym razem spadek.
- I tak kursowaliśmy pomiędzy pierwszą i drugą ligą bez perspektyw. Ofertę z Zabrza potraktowałem bardzo poważnie, w końcu był to wtedy już dwukrotny mistrz Polski. Nie paliłem papierosów, nie piłem alkoholu, więc ostrzeżenia o nagłej zmianie trybu życia zbywałem uśmiechem.
- Na siłę nie będą mi wlewać gorzałki do ust! – argumentowałem.
Początkowo próbowano mnie w Zabrzy z boku obrony, ale dość szybko znalazłem sobie właściwe miejsce na boisku. Zająłem pozycję stopera i tam występowałem do zakończenia kariery.
- Kilka lat temu Jacek Gmoch przybliżył kulisy meczu w Rzymie. W eliminacjach do mistrzostw świata w 1966 roku ulegliśmy Włochom aż 1:6, ale zwróciłem uwagę na szczegół. Trener zarzekał się, że po zjedzeniu posiłku przygotowanego przez tamtejszych kucharzy już na rozgrzewce miał spadek sił. Co więcej, w podobnym tonie wypowiadał się Ernest Pohl.
- To bardzo ciekawe słowa, jestem skłonny przyznać rację Jackowi. Dzień przed meczem, podczas treningu na Stadionie Olimpijskim czuliśmy się bardzo dobrze, roznosiła nas energia! Żeby tylko! Selekcjoner Ryszard Koncewicz hamował nasze zapędy, przypominając o zachowaniu sił na mecz. A potem doznaliśmy klęski. Z niedowierzaniem patrzyliśmy na szkolne błędy i kolejno tracone bramki. Na domiar złego doznałem kontuzji. Po brutalnym ataku Barisona jakoś zszedłem na przerwę, ale po zdjęciu buta w szatni noga spuchła. Trener Koncewicz krzyczał do masażysty:
- Natychmiast załóż mu z powrotem but!
Nie czułem się za bardzo na siłach, by grać dalej, ale nie miałem wyjścia. Proszę pamiętać o jeszcze jednym. Drużyna z bloku komunistycznego nie miała prawa wygrać takiego meczu. Lecąc do Rzymu brałem pod uwagę różne nieprzewidziane sytuacje i chyba miałem rację. Wiadomo z czego słyną Włosi…
- A Herrera jak postąpił w Strasburgu?
- Oburzające zachowanie. Przekupił kierowcę i zakazał mu przywiezienia nas na mecz. Czas płynął, a my daremnie oczekiwaliśmy w hotelowej sali na autokar. Całe szczęście, że pomogli nam Polonusi i prywatnymi samochodami przetransportowali na stadion. Gdy wchodziłem do szatni, to piłkarze Romy, już przebrani, zajmowali miejsca w salce treningowej. Wyszliśmy na ten arcyważny mecz bez rozgrzewki…
- Po dośrodkowaniu piłki w kierunku Lubańskiego nagle zgasło światło…
- Pewnie przez przypadek? Ale co dziwne, akurat na połowie Romy była jasno, co umożliwiało Włochom swobodne kopanie piłki. My natomiast tkwiliśmy w egipskich ciemnościach. Staliśmy bez ruchu, bojąc się, by nie wyrządzić krzywdy koledze. A o karnych w meczach z Romą nawet nie chcę mówić.
- Na szczęście sprawiedliwości stało się zadość.
- Towarzyszyły mi wtedy ogromne emocje. Sędzia nie rzucał jednak monetą, a żetonem. Po jednej stronie był zielony, a po drugiej czerwony.
- Wiadomo, który wybrał pan.
- Ustaliliśmy już, że do czerwonego miałem urazę. No więc stanęliśmy z arbitrem i kapitanem Romy. Wokół sporo gapiów. Żeton w górę, ale sędzia pozwolił, by spadł na trawę. Po chwili radosnymi podskokami dałem znać Jankowi Ciszewskiemu, że ślepy los wskazał na nas. I tak się to wszystko potoczyło…
- Pozwalam sobie na złożenie urodzinowych powinszowań. Przede wszystkim zdrowia.
- Bardzo dziękuję za pamięć i życzenia. Jest mi naprawdę bardzo miło.
- Przeniósł mnie pan w inny świat… Dziękuję.
- Ja również. A gdy już pojawi się pan w rodzinnych stronach, to zapraszam do mego gabinetu. Poogląda pan zdjęcia, usiądziemy, porozmawiamy.
- Czuję się zaszczycony i na pewno skorzystam. Ale najpierw zdejmę buty.
- Ależ bez przesady! Nie jestem aż tak wymagający…
Rozmawiał Sebastian Piątkowski
2 - 1
Polska
1 - 1
Albania
2 - 0
Cypr
0 - 4
Austria
3 - 0
Andora
8 - 0
Malta
4 - 3
Walia
0 - 1
Norwegia
2 - 1
Gibraltar
5 - 1
Czechy
14:00
Walia
16:00
Turcja
16:00
Malta
18:45
Belgia
18:45
Irlandia Północna
18:45
Hiszpania
18:45
Polska
18:45
Niemcy
18:45
Białoruś
18:45
Azerbejdżan
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.