| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy – Marek Rzepka: unikam fikcyjnych wywiadów

Piłkarze Lecha Poznań (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Piłkarze Lecha Poznań (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Sebastian Piątkowski

Udane występy ligowe Lecha rozbudzają nowe nadzieje. Okazja na mistrzostwo jest szczególna – 100 lecie klubu! Piękny jubileusz, przywołujący mnóstwo wspomnień. Bywały sezony, w których poznaniacy zaznaczali obecność w europejskich pucharach, rywalizując jak równy z równym nawet z Barceloną! Przypomnijmy więc sobie wydarzenia sprzed trzydziestu i więcej lat. W kolejnej części "Zapomnianych życiorysów" Marek Rzepka, były piłkarz Lecha i reprezentacji Polski.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Jan Banaś

Czytaj też

Jan Banaś (fot. PAP/Andrzej Grygiel)

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Jan Banaś

Sebastian Piątkowski, TVP Sport : – Dzień dobry w to chłodne przedpołudnie.
Marek Rzepka : – Dzień dobry. Musimy się przyzwyczaić, bo na razie lepiej nie będzie.
– Podczas meczu z Barceloną było podobnie…
– Ale wtedy niosła nas atmosfera. Stadion pękał w szwach.

– To chyba dobry moment na rozmowę, bo następcy pana, Araszkiewicza i Pachelskiego mieli bardzo udaną rundę. Czy mrożą się już szampany?
– Do upragnionego mistrzostwa droga daleka i wiele jeszcze może się wydarzyć. Wszystko wygląda obiecująco, ale nie zapeszajmy.

– Pozwoli pan, że skupimy się na wydarzeniach z przeszłości. Oczywiście na miarę potrzeb tego wywiadu, bo nie zamierzam przeciągać rozmowy w nieskończoność.
– Wszystko rozumiem i jestem do dyspozycji.

– Zacznijmy przewrotnie, od debiutu w reprezentacji.
– Rzeczywiście przewrotnie… Nie ma za bardzo czym się chwalić, bo przegraliśmy z Francją 1:5. Na dodatek w Poznaniu.

– A po końcowym gwizdku trener Strejlau stwierdził: – Obraz jest smutny… Czy także z perspektywy boiska ta dysproporcja sił była aż tak widoczna?
– Nie był to nasz udany mecz. Co ciekawe, nawet prowadziliśmy, ale potem skończyła się dobra passa. Francuzi z minuty na minutę grali coraz lepiej, obnażając słabości naszej kadry. Na placu pojawiłem w drugiej połowie, przy niekorzystnym wyniku. Nie oczekiwano ode mnie cudów, bo wynik meczu mówił sam za siebie.

– Końcowy rezultat zmartwił polskich kibiców, choć warto pamiętać, że Francuzi prezentowali w tamtych czasach kapitalny futbol.
– Ma pan rację, z początkiem lat dziewięćdziesiątych zbudowali bardzo silny zespół. Udzielili nam surowej lekcji i trudno wymazać z pamięci tak dotkliwą porażkę.

– W zespole trójkolorowych roiło się od nietuzinkowych postaci. I co ciekawe, aż siedmiu piłkarzy wywodziło się z Marsylii!
– To wszystko prawda. W tym portowym mieście powstała drużyna z prawdziwego zdarzenia. Bernard Tapie firmował potęgę, coś na kształt dzisiejszego Manchesteru City. W Marsylii grali milionerzy!

– Dowodzeni przez Franza Beckenbauera! Po zakończeniu mistrzostw świata we Włoszech Tapie przekonał go do przejęcia swego zespołu. Niby tylko na cztery miesiące, ale zawsze…
– Grali tam najlepsi zawodnicy, szkoleni przez trenera mistrzów świata.

– Ale w Poznaniu nawet Beckenbauer miał minę nietęgą!
– Niezapomniany był to wieczór. Grałem naprzeciw Waddle’a, angielskiego internacjonała. Nie ukrywam, że początkowo obleciał mnie strach, przecież regularnie ośmieszał polskich obrońców. Wiedziałem, że jeśli pozwolę mu na przyjęcie piłki to będzie ciężko. Robiłem więc swoje, grałem defensywnie, ale chyba nie zawiodłem. W drugiej połowie Waddle zmienił pozycję, przeszedł do środka, dzięki czemu poczułem się pewniej.

– Moim skromnym zdaniem, mniej więcej od 30. minuty graliście wybitny mecz.
– Zgadzam się, to chyba jeden z najlepszych spektakli w historii poznańskiego Lecha. Wychodziło nam wszystko, a wynik mógł być bardziej okazały.

– I chyba właśnie 3:1 bardziej odpowiadałoby temu, co działo się na boisku. Bezcenną bramkę dla gości zdobył… Chris Waddle.
– Trafił nieczysto, ale piłka jakoś wturlała się do bramki. Oczywiście, gdyby zostało 3:1 to mielibyśmy większe szanse w rewanżu. Chociaż biorąc pod uwagę dziwne rzeczy, jakie działy się we Francji, pewnie i tak nie mielibyśmy tam wiele do powiedzenia…

– No właśnie. Czy to prawda, że Mirosław Trzeciak zasnął w marsylskiej szatni już po zejściu z boiska? Dodajmy, że sam poprosił o zmianę.
– Tak! Mirek nie czuł się na siłach, by grać. Spał potem na stole masażysty. Powiem więcej – nigdy nie czułem się tak tragicznie! Mecz rozpoczął się bodaj o 21., a ja przez cały dzień przeżywałem katusze. Czułem się pobudzony, by po chwili popadać w senność… Zaniepokojony udałem się do klubowego lekarza. Odwiedziłem go tuż po śniadaniu.

– Znalazł przyczynę?
– Nie. Stwierdził jedynie, że to wszystko przez nerwy…

– Dobre sobie.
– No właśnie. Trochę już w tę piłkę grałem, znałem swój organizm. Pomeczowe badania wykazały, że mieliśmy tego dnia wszyscy wypłukany potas. Cały zespół!

Co ciekawe, gdy kilka miesięcy później odwiedziłem kolegę we Francji, to zaproszono mnie do jednej z regionalnych stacji radiowych. Podczas tego wywiadu dzwonili słuchacze dowodząc, że przypadki oszustw w Olympique Marsylia były wtedy na porządku dziennym. Tapie nie grał fair, miał bowiem za wiele do stracenia.

– Te zarzuty potwierdziły się w 1993 roku, gdy rewelacje przekazane przez Jacquesa Glassmana przyczyniły się do karnej degradacji klubu.
– Była to pochodna wszystkich działań Bernarda Tapiego i spółki. Umówmy się – potencjał ludzki Marsylii był ogromny, a mimo wszystko szukano pozaboiskowych rozwiązań. Po trupach, ale do celu.

– I wbrew przesłaniu, które widnieje w logo Olympique – prosto do celu…
– Coś na pewno było na rzeczy. Pamiętam nawet sytuację, w której najprawdopodobniej doszło do zatrucia. Podczas posiłków podawano nam soki owocowe. Niby nic szczególnego, ale czasy były u nas przecież takie sobie, więc człowiek niczego sobie nie żałował. Wypiłem chyba ze trzy szklanki, trochę z łakomstwa. A potem na boisku wyglądaliśmy katastrofalnie. Doszło nawet do tego, że gdy Czesiu Jakołcewicz wykorzystał karnego, to pomyślałem: – Oby tylko nie zdobyć drugiej bramki, bo będzie dogrywka!

Dziwny punkt widzenia, lecz doskonale obrazujący mój stan ducha. Kończąc, muszę się przyznać, że w meczu na Velodrome nie zrobiłem ani jednego wślizgu! A przecież z nich słynąłem, charakteryzowała mnie gra na całego, bez odpuszczania! Bazowałem na walce i motoryce. To chyba wiele wyjaśnia, prawda?

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Jan Banaś

Czytaj też

Jan Banaś (fot. PAP/Andrzej Grygiel)

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Jan Banaś

Słabnący rozmach Laporty — jak prezes Barcelony chce odzyskać zaufanie

Czytaj też

Joan Laporta (fot. Getty Images)

Słabnący rozmach Laporty — jak prezes Barcelony chce odzyskać zaufanie

– Oczywiście. Ale przed tą Marsylią był jeszcze Panathinaikos.
– To już zdecydowanie lepsze wspomnienia.

– Nie może być inaczej, gdy wygrywa się 3:0!
– I na dodatek strzela się gola.

– Racja, umknęło mi to. Bodaj w drugiej połowie?
– Tak, moje trafienie zamknęło wynik. Czułem się tego dnia fenomenalnie. Gdyby trzeba było, to zagrałbym jeszcze jedną połowę, a może i więcej. Nogi po prostu mnie niosły.

Były ostre zajęcia prowadzone przez trenera Jerzego Kopę w Wągrowcu. Trenowaliśmy wieczorem, w godzinie meczu, a wszystko oświetlały uliczne lampy. I jeszcze jedna ciekawostka – każdy z nas musiał ustawić na szafce zdjęcie wybranego piłkarza Panathinaikosu. Tego, przeciwko któremu przychodziło mu grać.

Niecodzienne metody, ale jak się okazało, bardzo skuteczne. Rywale, z Wandzikiem i Warzychą w składzie, to był niezły zespół, lecz w Poznaniu nie mieli wiele do powiedzenia.

– W rewanżu prowadzili po bramce Saravakosa z karnego w końcówce pierwszej połowy. Notabene, przedłużonej o ponad pięć minut.
– Wszystko się zgadza, dodam tylko, że był to karny z gatunku problematycznych. W drugiej połowie zdobyli nawet drugą bramkę, na szczęście ze spalonego. Tumult był niesamowity, kibice nieustannie dopingowali zespół. Ale gdy wyrównaliśmy, to byłem przekonany, że awans mamy w kieszeni. I nie pomyliłem się, udało się dołożyć jeszcze jedno trafienie. Pamiętam, że ci fanatyczni Grecy rzucali monetami w Kazia Sidorczuka. W jego bramce było… mnóstwo bilonu!

– A czy pamięta pan takie towarzyskie spotkanie Lecha z reprezentacją Kolumbii? Bodaj z maja 1990 roku.
– Szczerze mówiąc, już niezbyt dokładnie. Był chyba remis?

– Tak, 1:1 po trafieniu Andrzeja Juskowiaka. Kolumbijczycy szykowali się do startu we włoskim Mundialu, przyjechali więc Valderrama, Rincon i jeszcze ten ekscentryk stał w bramce…
– Było to na pewno trochę egzotyki, lecz naprawdę niewiele kojarzę. Kolumbijczycy jakoś nie zapadli mi w pamięć.

– W przeciwieństwie do Barcelony?
– Naturalnie, bo Barcelona zawsze pozostanie Barceloną! Ta nazwa działa na wyobraźnię. Po losowaniu przeżyliśmy szok, a działacze gotowi byli wypłacać premie w przypadku porażki niższej, niż trzema bramkami! Zależało im bowiem, by w rewanżu pojawił się w komplet kibiców. A nam udało się sprawić taką niespodziankę. Straciliśmy co prawda bramkę, lecz potrafiliśmy wyrównać! To była duża sprawa, przecież na Camp Nou nie każdy podejmuje otwartą grę.

– I nie każdy naciera z furią od pierwszej minuty, nie zważając na konstelację gwiazd w drużynie rywali…
– W rewanżu wyszliśmy też bardzo odważnie, chyba nawet wbrew zaleceniom trenera Apostela. Strzeliliśmy gola, mieliśmy kolejne szanse. I niewiele zabrakło, by Barcelona nie miała wtedy Pucharu Zdobywców Pucharów. Cóż to była za atmosfera! Tłumy na trybunach, kibice siedzący blisko siebie, ogromny doping! Rozgrzewaliśmy się na bocznej płycie, a wychodząc na główną byliśmy zdumieni. Trudno było zebrać myśli, nie słyszało się głosu kolegi idącego obok! Publiczność była tego dnia niesamowita i szkoda, że zabrakło tak niewiele.

– A w serii rzutów karnych nie popisali się Araszkiewicz, Pachelski i Łukasik. To dopiero paradoks!
– Tak, wydawało się, że akurat oni wykorzystają jedenastki. Nikt jednak nie miał pretensji, karne to zawsze loteria. A gdyby udało się awansować? Jak potoczyłyby się nasze kariery? Żal tej niewykorzystanej szansy, pamiętajmy, że jeden piłkarz Barcelony kosztował mniej więcej tyle, ile nasz zespół.

– Taki Lineker na przykład.
– To prawda, uznana postać w tamtych latach.

– Ale za wiele nie pograł w Poznaniu.
– Bo jakoś dawaliśmy radę go powstrzymać.

– Chciałbym przejść do innych spraw. Na początku lat dziewięćdziesiątych spotkał pan w Lechu piłkarza o – tu zachowajmy konwenanse – odmiennym kolorze skóry.
– Proszę się pilnować, bo to dziś naprawdę istotne…

Racja, trafił do nas Derby Mankinka, sympatyczny chłopak, ale niczego wielkiego nie prezentował. Był trochę za delikatny jak na naszą ligę, odstawał fizycznie.

– Mankinka to postać tragiczna, przywołująca katastrofę lotniczą reprezentacji Zambii w 1993 roku. A pamięta pan Artura Wywrota?
– Tak, sprowadzał go, zdaje się, trener Apostel. Nie był to podstawowy piłkarz, lecz nie schodził poniżej pewnego poziomu.

< b> – A Igor Kornijec?
– Ten akurat umiał grać, był dobrze wyszkolony. Solidny, dynamiczny, najlepszy z trójki obcokrajowców, o których pan wspomniał.

– Nie bez przyczyny. Kiedyś w rozmowie z Romualdem Kujawą policzyliśmy obcokrajowców w mistrzowskim sezonie 1990/91 Zagłębia Lubin.

Doliczyliśmy się siedmiu, w tym tak egzotycznych, jak Wasyl Jacyszyn z Pegrotouru Dębica i Noel Shikhosana z Wisły.

– Sam pan widzi, jak wiele się zmieniło. Ściągajmy graczy z zagranicy, ale ci niechaj podnoszą poziom ligi! Nie potrzeba nam miernot, zabierających miejsce młodym Polakom. Ci muszą się przecież od kogoś uczyć.

– Ale ostatnie transfery Lecha ocenić należy chyba na plus?
– Zdecydowanie. Największym atutem jest teraz wyrównana kadra. Murawski, Ramirez i Sobiech mieliby pewne miejsce w wielu zespołach ekstraklasy. A zdarza się, że siadają na ławce. Myślę, że zbyt małą uwagę zwraca się u nas na cechy charakteru. Przecież mentalność odgrywa bardzo ważną rolę, a trenerzy i skauci o niej zapominają. Do piłkarza trzeba jakoś dotrzeć, co nie zawsze jest proste. Idealnym przykładem niechaj będzie Amaral, który jeszcze rok temu nie pasował do koncepcji. A Maciej Skorża umie do niego trafić, dzięki czemu Portugalczyk gra jak z nut. To przykład mądrości trenera.

Słabnący rozmach Laporty — jak prezes Barcelony chce odzyskać zaufanie

Czytaj też

Joan Laporta (fot. Getty Images)

Słabnący rozmach Laporty — jak prezes Barcelony chce odzyskać zaufanie

Baggio i Del Piero. Czy oni nie mogli grać razem?

Czytaj też

Roberto Baggio i Alessandro Del Piero podczas wspólnej gry w Juventusie i reprezentacji Włoch (fot. Getty)

Baggio i Del Piero. Czy oni nie mogli grać razem?

– A pan miewał oferty z innych lig?
– Tak, miałem możliwość wyjazdu do Grecji, w grę wchodziła jeszcze Francja i zespół Lille. W tym drugim przypadku chodziło o wyjazd na testy, lecz prezesi postawili weto. Graliśmy eliminacje do Ligi Mistrzów, liczono na awans. No więc zostałem. Oferty były, ale nie na tyle przekonujące, by rzucać wszystko i jechać w nieznane. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze.

– Kariera piłkarza trwa krótko, a pieniądze były wtedy innego koloru.
– Niby tak. Z drugiej strony, miałem już dzieci, zapuściłem korzenie w Poznaniu. Z natury jestem domatorem, lubię uporządkowane życie. Warto zastanowić się nad tym, co jest naprawdę ważne. Odchodząc z Lecha dobrze wiedziałem, że kariera długo już nie potrwa. Byłem po trzydziestce, gdy zdecydowałem się na przejście do Sokoła Tychy.

– Był to Sokół, ale tylko z nazwy…
– Czy ja wiem? Mieliśmy całkiem niezły skład – Jurek Dudek, Krzysiu Nowak, Robert Wilk, Krzysiek Bizacki, Bodzio Prusek, czy znany z Legii Moussa Yahaya. Niektórzy z tej grupy zagrali w reprezentacji, inni byli solidnymi ligowcami. Ciekawy skład.

– Organizacyjnie już tak dobrze nie było.
– Tu akurat ma pan rację. I trochę szkoda, że tak się to wszystko potoczyło.

W Tychach panował wtedy klimat dobrej piłki, choć z finansami nie było najlepiej. Uważam, że zabrakło roku, ewentualnie dwóch, by powstała drużyna z prawdziwego zdarzenia, gotowa do walki o europejskie puchary.

– Sprawia pan wrażenie zadowolonego z życia, zatem wnioskuję, że do trenerki za bardzo nie ciągnie?
– I nigdy pan za tym nie zatęsknił?
– To zamknięty etap. Jeszcze podczas kariery często słyszałem: – Zobaczysz, kiedyś będzie ci tego brakowało.

I wie pan co? Wcale tak nie jest. Lubię pokibicować, obejrzeć mecz, ale znajduję wreszcie czas na inne przyjemności. Cieszą weekendowe spotkania ze znajomymi, wspólny grill. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Z latami gry przybywało wprawdzie boiskowego doświadczenia, ale i oczekiwania wzrastały. Wymagałem od siebie więcej.

– Od kapitana zespołu i reprezentanta kraju należy wymagać więcej.
– Nie zaprzeczam, tak powinno być. Tylko, że w pewnym momencie poczułem przesyt. Świat nie kończy się na piłce. A co ma powiedzieć taki Lewandowski? Szanuję jego dokonania i życzę kolejnych sukcesów, jednak nie chciałbym być na jego miejscu. Robert jest ciągle na świeczniku, na dobrą sprawę nie może nawet wyjść z rodziną na spacer. To cena popularności.

Sława i pieniądze dają oczywiście poczucie spełnienia, ale czy każdy chciałby żyć jak Lewandowski? Podejrzewam, że oddałby wiele za kilka chwil normalności.

– W jego przypadku jest to już niemożliwe.
– Coś za coś. Dlatego jestem bardzo zadowolony z życia, jakie prowadzę.

– Z kariery również?
– Tak, nie mogę narzekać. Gra w piłkę była piękną przygodą. Po Zawiszy zdecydowałem się na Lecha, choć działacze z Zabrza kusili trzykrotnie wyższymi zarobkami. Gdybym się wtedy zdecydował to kilkakrotnie świętowałbym tytuł mistrza Polski.

– W Lechu też miał pan tę sposobność. Nawet trzykrotnie.
– Dlatego nie narzekam, bo to niezapomniane chwile. Niespełnienie wiąże się tylko z reprezentacją Polski. W klubie prezentowałem ofensywną, odważną grę. A w kadrze grałem trochę na alibi, zbyt asekurancko.

– Ale jednak uzbierało się tych 15 występów.
– Co uważam za przyzwoity wynik. Ale powtórzę, nie byłem przyzwyczajony do tak mało odważnej gry. Zostawmy już ten temat, to były inne czasy.

– A jeśli już o innych czasach, to Piotr Mowlik opowiadał mi kiedyś o diecie piłkarza…
– Mogę sobie tylko wyobrazić.

– No właśnie.
– To powiem panu jeszcze coś. Przed pewnym meczem Sokoła zatrzymaliśmy się w Szczyrku. Mecz był w sobotę, a dzień wcześniej zaserwowano nam golonkę, bigos i piwo.

– Niech chłopaki dobrze zjedzą, bo jutro nie będą mieli siły biegać! – mówili działacze. Zmieniła się ostatnio świadomość w zawodzie piłkarza.

– W metodyce przygotowań o 180 stopni!
– Dziś w modzie są komputery i sprzęt do pomiaru wysiłku. Nie twierdzę, że nie należy iść z duchem czasu. Ale gdy teraz patrzę na nasze, ponoć archaiczne metody przygotowań, to dochodzę do wniosku, że były jednak całkiem skuteczne.

Przygotowania w zimie oznaczały ciężką pracę, to fakt. Ale procentowała w kolejnych miesiącach. Treningi biegowe oznaczały krańcowe wyczerpanie, niemal padnięcie na twarz. A jeśli było inaczej, to pojawiały się zastrzeżenia co do zajęć…

A dziś? Nie neguję zasadności biegania popularnych tlenówek, na pograniczu progu. Z małym zastrzeżeniem – bieganie w moich czasach kształtowało charakter! A bez tego ani rusz w poważnej piłce.

– Jak w życiu.
– Też racja. Bagaż doświadczeń pozwala stwierdzić, że odpowiednie podejście to podstawa sukcesu. Wszystko zaczyna się w głowie. Nie doceniamy nastawienia psychicznego, a ma ogromny wpływ na nasze poczynania.

– Miło się pana słuchało. Rozmowa upłynęła nam w przyjemnej atmosferze.
– Cieszę się, ale na koniec chciałem jeszcze przeprosić.

– Nie bardzo rozumiem?
– Nie odebrałem telefonu, gdy zadzwonił pan po raz pierwszy.

– Rzeczywiście. Ale nic się nie przecież stało, bo zadzwoniłem po raz drugi. Jak listonosz, który…
– Nie o to chodzi. Nie odebrałem, bo pomyślałem sobie, że to Franek Jarosz robi sobie żarty. Swego czasu, chyba ze dwadzieścia lat temu, zadzwonił podając się za jakiegoś redaktora. A ja dopiero po dziesięciu minutach zorientowałem się, że to koledzy z Zawiszy bawią się moim kosztem! Chyba im się wtedy nudziło, bo zrobili ze mną fikcyjny wywiad. Dlatego teraz jestem już ostrożniejszy…

Baggio i Del Piero. Czy oni nie mogli grać razem?

Czytaj też

Roberto Baggio i Alessandro Del Piero podczas wspólnej gry w Juventusie i reprezentacji Włoch (fot. Getty)

Baggio i Del Piero. Czy oni nie mogli grać razem?

Najnowsze
Kolejne zespoły zainteresowane gwiazdą mistrza Polski!
nowe
Kolejne zespoły zainteresowane gwiazdą mistrza Polski!
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Afimico Pululu budzi zainteresowanie wielu klubów (fot. Getty).
Polska straciła ważną międzynarodową imprezę!
Natalia Maliszewska nie powalczy o punkty PŚ na polskiej ziemi (fot. Getty).
nowe
Polska straciła ważną międzynarodową imprezę!
| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Nowy trener o wyborze skoczków na igrzyska: obawiam się tego
Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła (fot. Getty).
polecamy
Nowy trener o wyborze skoczków na igrzyska: obawiam się tego
| Skoki narciarskie 
Kiwior przed wielką szansą. Tylko nielicznym się to udawało
Jakub Kiwior (fot. Getty)
Kiwior przed wielką szansą. Tylko nielicznym się to udawało
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
Kolejny spadek Hurkacza. Zobacz najnowszy ranking ATP
Ranking ATP 2025 (tenis mężczyzn). Na którym miejscu Hubert Hurkacz? [AKTUALIZACJA]
Kolejny spadek Hurkacza. Zobacz najnowszy ranking ATP
| Tenis / ATP (mężczyźni) 
Świątek z olbrzymią stratą. Sprawdź nowy ranking WTA
Ranking WTA 2025 (tenis kobiet). Na którym miejscu Iga Świątek? [AKTUALIZACJA]
Świątek z olbrzymią stratą. Sprawdź nowy ranking WTA
| Tenis / WTA (kobiety) 
Do góry