| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Zdenek Ondrasek wrócił do Wisły Kraków po trzyletniej przerwie. Odchodził z drużyny, która miała niesamowity charakter, a wrócił do takiej, co daje sobie strzelać gola za golem i zupełnie nie umie odpowiedzieć. – Punkty zaczniemy zdobywać dopiero wtedy, gdy staniemy się prawdziwym zespołem - mówi czeski napastnik.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Rozpocznę zaczepnie. Kiedy Kobra znów ukąsi?
Zdenek Ondrasek:– Kiedy? Powiem kiedy. Jak zaczniemy grać jak prawdziwa drużyna. Gdy będziemy walczyć jeden za drugiego. Wtedy będziemy strzelać bramki. Ja też.
– Chciałem zacząć inaczej, ale niech będzie i tak. Zacznijmy od kryzysu Wisły. Podczas meczów z Rakowem i Stalą widziałem piłkarzy, ale nie widziałem zespołu. Dlaczego?
– Nie wiem, ale wszyscy widzimy, że tak jest. Mamy jakość w drużynie, jest tu wielu niezłych piłkarzy, ale jak długo nie będziemy tworzyć kolektywu, tak długo nie będzie wyników. Musimy wziąć się do roboty jeszcze mocniej. A jeśli ktoś jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim jest miejscu, musi w końcu zobaczyć, że obronimy się tylko jako zespół. Dopiero wtedy będzie szansa na punkty.
– Skupmy się na meczu ze Stalą. Wróciłeś na stadion Wisły, więc chciałeś się pokazać. Zacząłeś na ławce. Widziałeś, że nie idzie i potem niewiele się zmieniło. Przez 90 minut nie stworzyliście żadnej okazji do zdobycia gola. To musi być bardzo frustrujące dla napastnika.
– Nie tylko dla napastnika, ale oczywiście dla nas najbardziej, bo trudno jest strzelić gola z niczego. Nastawiałem się na ten mecz, na powrót na stadion przy Reymonta. A co się wydarzyło potem? Wszyscy widzieli, że nie pokazaliśmy charakteru. Każdy musi pokazać, że chce pomóc koledze, jeśli jemu coś się nie uda. Tego brakuje. Pracujemy nad tym na treningu, ale podczas meczów na razie efektów nie widać. Staram się wbijać wszystkim, także młodym piłkarzom do głowy: "Nieważne, czy masz 35 lat czy 18. Na boisku wszyscy jesteśmy razem". Podczas meczu ze Stalą brakowało mi życia w tej drużynie i mam nadzieję, że to się szybko zmieni. Wszyscy musimy zrozumieć, że gramy dla dużego klubu, dla dużej grupy kibiców, więc wymagania i presja to coś normalnego. Tak jest w sporcie. Bez presji to możesz sobie iść pograć w piłkę pod blokiem. Wiadomo, czasem zdarzy się przegrana, ale niech to będzie po walce. Czasem zdarzy się mecz, w którym stworzysz dziesięć sytuacji i nie wykorzystasz żadnej. Ale porażka w innym stylu jest nie do wytłumaczenia.
– Po meczu w szatni panowałeś nad nerwami?
– Oczywiście, że byłem wkurzony, bo nie lubię przegrywać. Ale to co w szatni… zostaje w szatni. Uspokoiłem się dopiero w domu, gdzie zawsze jestem witany bardzo ciepło. Tam się uspokajam. Jestem z tych, którzy nigdy nie zabierają pracy do domu.
– I słusznie. Po meczu ze Stalą trener Adrian Gula nie wyglądał na kogoś, to wie jak pomóc tej drużynie. Miałeś takie samo wrażenie?
– Szczerze mówiąc byłem w takim transie, że niewiele pamiętam z tego, co się działo w szatni po meczu. Nikt wtedy nie wiedział co dalej, wszyscy byli źli na siebie. Następny mecz to musi być ciągła walka.
– Grałeś w drużynie Macieja Stolarczyka, która wspominana jest do dziś. Klub był w dramatycznej sytuacji, nie dostawaliście wypłat, a w każdym meczu pokazywaliście dobrą piłkę, a przede wszystkim – stanowiliście drużynę w pełnym tego słowa znaczeniu. Jak to się udało i czemu teraz tego nie ma?
– To jest pytanie, które pojawia się w mojej głowie dość często. Tamta grupa była niesamowita, autentycznie byliśmy jak rodzina. To było coś wyjątkowego, coś co zdarza się raz na sto lat. Dziś powtarzamy sobie, że nie musimy być jak bracia, nie musimy chodzić w tygodniu razem na kawkę, ale jak zamykamy drzwi do szatni – w środku mamy być jak rodzina. Nie wiem, czego teraz brakuje podczas meczów ligowych, ale w tygodniu, w trakcie treningów wszystko wydaje się być w porządku. Jest ciężka praca i walka, a teraz trzeba to przełożyć na mecz i trener Jerzy Brzęczek mocno skupia się na tym aspekcie. Nie możemy się zatrzymywać tylko dlatego, że nagle wychodzimy na stadion i patrzą na nas kibice. To wtedy wszystko się zaczyna.
– Kogo najbardziej ci brakuje z tamtej drużyny?
– Jako człowieka do życia to Rafała Pietrzaka. A w szatni, na treningu dwóch ludzi – Głowy i Brozia. Wszystko bym dał, by ta trójka znów była z nami.
– A więc z tą trójką, może o te parę lat młodszą, szybko znów dałoby się zbudować drużynę w pełnym słowa znaczeniu?
– Nawet nie musieliby być młodsi! Wszyscy trzej to niesamowici ludzie do treningu. Bardzo nie lubiłem grać przeciwko Głowie podczas gierek wewnętrznych, ale dzięki niemu bardzo dużo się nauczyłem. Arek był jak maszyna, a jak przegrywał to zasuwał jeszcze mocniej i ciągnął za sobą innych. Brozio to świetny napastnik, super treningi, wielka jakość. Bardzo dobrze nam się współpracowało. I Rafał, też zawsze mocno zaangażowany. Zostawał po treningu, ćwiczył wrzutki, które mogłem wykańczać. Dbał też o atmosferę w szatni. Przyszedł, włączył muzykę i od razu było lepiej. Powtarzam – za tę trójkę dałbym dziś wszystko.
– Wracasz po trzyletniej przerwie, którą wykorzystałeś na pobyt w Stanach Zjednoczonych, Czechach, Rumunii i Norwegii. Gdzie podobało ci się najbardziej?
– W Stanach. To jest inny świat, a dodatkowo Teksas wyróżnia się na tle innych stanów. W Tromsoe też czułem się bardzo dobrze, bo przecież w przeszłości już tam grałem. Teksas to fajna pogoda, świetni ludzie. Tromsoe też jest wyjątkowe, a wszyscy są tam jak jedna wielka rodzina. Każdy z tych krajów, w których grałem, ma coś w sobie, ale wybieram Stany i Norwegię.
– W Rumunii miałeś kłopot z Gigi Becalim. Co sobie pomyślałeś, gdy przeczytałeś jego wypowiedź, że nie chce cię w zespole? W Rumunii to potężny człowiek, który może bardzo dużo.
– Nie lubię oceniać ludzi, których nie znam, a ja Becaliego nigdy nie spotkałem. Musiałem szybko zmienić klub i widocznie tak miało być. Przez te cztery tygodnie poznałem tam super ludzi, a Bukareszt okazał się fantastycznym miastem. Dziś oceniam to jako doświadczenie, o którym mogę opowiedzieć młodszym piłkarzom. Pokazać im, że takie rzeczy mogą się zdarzyć, ale trzeba ciągle robić swoje i z optymizmem patrzeć do przodu. Życie piłkarza jest specyficzne. Jeden dzień jest biały, drugi czarny, trzeci kolorowy i nigdy nie wiesz, co będzie jutro. Ja staram się do wszystkiego podchodzić pozytywnie.
– Jerzy Brzęczek zaczął od testów wydolnościowych i szybkościowych. Jak wypadłeś? Na ile minut jesteś gotowy?
– Oto jak wypadłem trzeba zapytać trenera Leszka Dyję, bo to jest nasz nowy terminator. Nie będę oszukiwać – najszybszy na pewno nie jestem, ale czuję się bardzo dobrze. Jestem gotów na każdą minutę, jaką trener mi zaoferuje.