Rosjanie na arenach sportowych? Nie. Nie ma zmiłuj się. Sport nie jest polityką, ale Jelena Isinbajewa czy inni wielcy sportowcy mogliby zabrać głos. Powiedzieć "Stop wojnie! Putin zatrzymaj się!". Mogliby wyjść na ulicę. Nikt tego nie robi – powiedział Ukrainiec Wiaczesław Kaliniczenko, trener tyczkarek i tyczkarzy. 49-latek posiada polskie obywatelstwo, ale urodził się w Kijowie.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – W tym momencie jest czas myśleć o sporcie?
Wiaczesław Kaliniczenko: – Jestem takim trenerem, że jadąc z przejścia granicznego, gdzie pomagaliśmy, udałem się prosto na mityng w Toruniu. Nie da się jednak nie myśleć o ataku.
– Urodził się pan w Kijowie...
– Od tego nie ucieknę. Humor mi podupadł. Wiadomości z Kijowa mnie podłamały. Mam tam mieszkanie, które zostało porzucone. Została też moja rodzina. Za tydzień są lekkoatletyczne mistrzostwa kraju. Trudno się na tym skupić.
– Otrzymujecie bieżące informacje z miejsc walki?
– Wszystko na Ukrainie wygląda drastycznie. Są ciągłe bombardowania. Co wieczór prezydent i mer informują w mediach, że będą jeszcze bardziej intensywne naloty. Mieszkańcy muszą być gotowi na wszystko. Są godziny, w których nie można opuszczać domów. Jeśli ktoś się pojawi na ulicy w tym czasie, zostanie wzięty za dywersanta. Wojsko i ochotnicy strzelają wtedy bez uprzedzenia. Trzeba się pilnować.
– Jest sens skupiać się na wydarzeniach sportowych w takich dniach?
– Jedna z Ukrainek – zawodniczka, którą trenuję – pojechała na mistrzostwa kraju. Chciała wygrać, zrobić minimum na HMŚ w Belgradzie. Spóźniła się jeden dzień. Wszystko miało się dziać 25 lutego. Wojna wybuchła dzień wcześniej.
– Zaangażowaliście się w pomoc dla uchodźców?
– Rodzina kuzyna mojej żony jest już w Polsce. Kobieta z dzieckiem są bezpieczni. Jechali na polską granicę przez dwie doby. Trafili do Wrocławia. Potem przejechali do Bydgoszczy. Teraz szukamy im stałego mieszkania. Młodzieniec ma 11 lat. Na co dzień uprawiał sport. Grał w piłkę nożną. Liczę, że znajdzie odpowiednie miejsce i będzie związany z tą dyscypliną.
– Widzi pan Rosjan na arenach sportowych?
– Nie. Nie ma zmiłuj się. Sport nie jest polityką, ale Jelena Isinbajewa czy inni wielcy sportowcy mogliby zabrać głos. Powiedzieć "stop wojnie!". Wyjść na ulicę. Nikt tego nie robi. Przecież policja by ich nie złapała, są zbyt znani. Zwykłych ludzi uderzają pałkami. Ikony sportu mają to gdzieś.
– Na Ukrainę wrócił Aleksandr Usyk, walczą też bracia Kliczko. To motywuje wojskowych i cywilów?
– Oczywiście wiele to daje. To straszne, że takie osoby też muszą narażać życie. Raz jeszcze podkreślę, że czekam na mocne sportowe sankcje dla Rosjan. Jedni piją herbatę, oglądają wszystko w telewizji. Drudzy biegają po ulicach z bronią w ręku i chowają się po piwnicach. Kilkanaście milionów ludzi w Rosji może wyjść na ulicę i powiedzieć: "Putin, przestań! Zatrzymaj się!". Czekamy czy to się wydarzy.
– Sport to idealna ucieczka od wojennej rzeczywistości?
– Dokładnie. Staram się odciągnąć dzieci od telewizora i telefonów. Nie jest to łatwe, bo rodzice, bracia i siostra zostali na Ukrainie. Rodzina małżonki też non stop myśli o swoich najbliższych.
– Ukraina odbuduje się sportowo?
– Sportu na Ukrainie nie ma na lata. Skończył się 24 lutego. Niektórzy mogą trenować za granicą, ale to garstka osób. Wszystko jest poniszczone. Rosjanie nie mają skrupułów. Są bezwzględni. Zawiozłem tyczki do hali w Kijowie. Modlę się i błagam, żeby nie trafiła tam żadna rakieta. To bardzo drogi sprzęt. Szkoda sportowców.
– Jak na sytuację reagują Paweł Wojciechowski albo Victoria Kalitta?
– Staram się nie obarczać ich swoimi życiowymi problemami. Mamy do tego dystans. Nie nawiązuję do strasznych rzeczy w rozmowach.