| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Zacząłem grać i poczułem zwiększone zainteresowanie kibiców. Po kilku meczach zdarzyło się, że wychodziłem z toalety i... dostałem oklaski. To była dość specyficzna sytuacja – śmieje się w rozmowie z TVPSPORT.PL Dominik Hładun, bramkarz Legii Warszawa. Wojskowi w sobotę zmierzą się w hicie PKO Ekstraklasy z Rakowem Częstochowa. Transmisja w TVP!
Dominik Hładun latem zamienił Zagłębie Lubin na Legię Warszawa. Golkiper trafił na Łazienkowską za darmo, po wygaśnięciu kontraktu z Miedziowymi. Początki były trudne, a 27-latek rozpoczął stołeczną przygodę jako trzeci bramkarz. Po zimowych przygotowaniach zawodnik awansował na drugie miejsce w hierarchii, a w rundzie wiosennej zadebiutował w barwach Wojskowych.
Debiut Hładuna został przyśpieszony w związku z kontuzją Kacpra Tobiasza. Wychowanek Zagłębia zagrał na razie w pięciu meczach. Ostatnie cztery skończył z czystym kontem i mógł cieszyć się z wygranych Legii. Teraz wicelider PKO Ekstraklasy zmierzy się z pierwszym w tabeli Rakowem Częstochowa. Między słupkami znów pojawi się Hładun, i to mimo tego, że jego młodszy kolega wrócił już do zdrowia. 27-latek zapracował sobie na awans z trzeciego na pierwsze miejsce w obecnej hierarchii warszawian.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Debiut w klasyku z Widzewem Łódź miał dodatkowy smak?
Dominik Hładun: – Wiedziałem, że zanosi się na mój debiut w Legii, choć spodziewałem się, że stanie się to w meczu pucharowym z Lechią Zielona Góra. Wyszło tak, że Kacper Tobiasz złapał kontuzję i podejrzewałem, że jako rezerwowy wskoczę za niego. Serce zabiło szybciej, gdy dowiedziałem się, że zagram przy pełnych trybunach. Każdy wie, jaka otoczka towarzyszy takim spotkaniom.
– Takie mecze mają podwójny potencjał: można wyjść i pięknie zagrać w świetle reflektorów lub spalić się i sprowadzić na siebie krytykę.
– To fakt. Mimo wszystko tworzyłem w głowie pozytywne scenariusze. Przyznaję, że przed snem zdarzało mi się pomyśleć o meczu czy konkretnych sytuacjach, które mogą się wydarzyć. Na ogół to wszystko dzieje się w łóżku, kiedy nie mogę jeszcze zasnąć. To pomaga, bo pozwala nastawić się na pozytywne bodźce. Finalnie zagrałem solidnie, wtopy raczej nie było.
– Jak połączyć dwie przeciwstawne myśli? Z jednej strony nie życzy się kontuzji kolegom, ale z drugiej pech jednego okazał się szansą dla ciebie.
– Kłopoty zdrowotne kolegi z zespołu nigdy nie są miłe. Wśród bramkarzy jest dobra atmosfera i wzajemnie się wspieramy oraz cieszymy, kiedy ktoś pomoże drużynie. Piłka jest jednak taka, że kontuzje są naturalną częścią tego sportu. Trzeba się z tym pogodzić. Gotowość jest kluczowym aspektem naszej pracy. Potrzebne jest szybkie przystosowanie się i natychmiastowe pokazanie wysokiej dyspozycji.
– Nie obawiasz się, że po powrocie do zdrowia od razu wróci między słupki? W końcu klub może chcieć spieniężyć jego potencjał.
– Czasami pytają się o to znajomi czy rodzina, ale… myślę o tym co tu i teraz. Kluczowe jest pokazanie wysokiej formy w każdym meczu. Wtedy mogę zbudować w głowach trenerów myśl, że nie warto niczego zmieniać. Fakt jest taki, że pierwsze dwa-trzy mecze sprawiły, że coraz więcej kibiców zaczęło do mnie pisać.
– Co się stało zimą, że wskoczyłeś w hierarchii przed Cezarego Misztę?
– Sam nie wiem. Wydaje mi się, że nie potrzebowałem wiele czasu, by zaaklimatyzować się w Legii. Od początku czułem, że jestem w wysokiej formie i chciałem pokazać swoje umiejętności. Tak było także w trakcie zimowych przygotowań. Trzeba skupiać się na własnej formie. Czytam czasami o przyszłości Kacpra Tobiasza, ale medialne doniesienia nie zawsze się pokrywają z rzeczywistością. Inna sprawa, że to normalne, że po tak dobrej rundzie interesują się nim inne kluby.
– Zaczynałeś sezon jako trzeci bramkarz… Frustrowało?
– Zderzyłem się ze ścianą. W Zagłębiu byłem raczej pierwszym bramkarzem. Pojawiłem się w Legii i zacząłem od trzeciego numeru. Denerwowałem się w środku, lecz nie chciałem tego pokazywać na zewnątrz. Atmosfera w drużynie jest ważna i nie chciałem tego psuć. Uznałem, że najlepszym rozwiązaniem jest ciężka praca i udowadnianie trenerom, że zasługuję przynajmniej na rolę rezerwowego. Nie było sensu siedzieć i płakać w domu oraz wszystkich obwiniać. Często rozmawiałem sam ze sobą, czasem też z rodziną. Postanowiłem, że wolę zostawać po zajęciach, szlifować słabsze strony, a nie gadać, że wszyscy dookoła są źli.
– Poczułeś różnice po treningach z Krzysztofem Dowhaniem i Arkadiuszem Malarzem?
– Zaczynałem od treningów z bratem, który rzucał piłkę, a ja starałem się odbić piłkę w ogrodniczych rękawicach. Było ciekawie, choć teraz poziom zajęć jest na zupełnie innym poziomie. Często pracujemy nad kwestiami sytuacyjnymi, które mogą pojawić się w trakcie spotkań. Nacisk jest na to, by bronić przede wszystkim rękoma a nie nogami. Popularny pajacyk nie zawsze jest idealnym rozwiązaniem, czasem warto uderzyć rękoma.
Czuję, że robię postęp. Staram się korzystać z rad szkoleniowców. Jedną z sytuacji treningowych odczułem w trakcie spotkania z Widzewem. Myślę o strzale Pawłowskiego. Dostrzegam zmiany w swoim boiskowym zachowaniu. Na pewno jest też łatwiej dzięki kolegom, bo to ma wpływ na polepszenie statystyk pod względem podań nogami.
– Jak oczyścić głowę? Poza rozmową ze sobą?
– Zapisałem się na zajęcia bokserskie w Legia Fight Club. Nie ma mowy o sparingach, ale raz w tygodniu pracuję z trenerem. Korzystam z worka, ćwiczymy na tarczach. Krzywda stać się nie może. Sztuki walki to rodzaj pasji. Lubię oglądać też boks, nawet freak fighty. Jako dziecko też pojawiałem się na sali treningowej. Ćwiczyłem boks, ale odpuściłem, bo najmłodsi nie mogli jeździć na zawody i przerzuciłem się na piłkę.
Moja rodzina ma związki z boksem. Tata, brat i wujek trenowali, ocierało się to o zawodowstwo. W moim przypadku problemem była też krzywa przegroda nosowa. Mam podstawy, ale obecnie mogę szlifować umiejętności z trenerem indywidualnym. Jestem spokojnym człowiekiem, ale na przykład na boisku pojawia się druga twarz. Na ringu musiałbym być lwem, by nie zostać zjedzonym przez innego lwa. Mieliśmy kilka tygodni temu trening w LFC. Było lekko, ale pojawiły się sparingi. Jaki był efekt? Spytajcie Kuby Trojanowskiego. Chyba nieco odczuł mój prawy sierpowy.
– Może skusisz się w przyszłości na występ we freak fightach?
– Ważna jest tam otoczka. Wydaje mi się, że nie jestem osobą, która generuje nadmiar dymów. Mógłbym się nie wpasować w te klimaty. Sportowo? Chciałbym się sprawdzić i poczuć emocje. Jak dla mnie, może być nawet mała klatka rzymska bez limitu czasowego. Kto pierwszy padnie, ten przegrywa. Fajnie byłoby tego spróbować, ale nie wiem czy do tego czasu przetrwają freak fighty. To temat, który mógłby stać się realny po zakończeniu kariery piłkarskiej. Na razie zostaje mi oglądanie. Przyznam, że lubię obserwować dymy z udziałem Arkadiusza ”Ferrariego” Roślika.
– Masz czas na oglądanie PKO Ekstraklasy? To też jedna z pasji?
– Jeśli oglądam mecze, to właśnie PKO Ekstraklasy. Robię to często pod kątem obserwacji przeciwników i napastników naszych rywali. Czasami wybieram też jakieś derby w czołowych rozgrywkach. W weekendy często jest tak, że przez cały dzień puszczą naszą ligę. Bawię się z synem, ale jak padnie gol, to od razu biegniemy i zerkamy. Na pewno nie jest tak, że siadam w fotelu i nieruchomo patrzę w ekran.
– Jak się odnajdujesz w roli ojca?
– Bardzo dobrze! Moja mama była opiekunką dzieci i czasem jej pomagałem. Wydaje mi się, że byłem nieźle przygotowany na rolę taty. Czasami starałem się też pomóc żonie w jej obowiązkach. Sądzę, że wszystko dobrze idzie. Od początku wspólnie chcieliśmy uczestniczyć w wielu rzeczach. Uczyliśmy się wzajemnie nowych rzeczy.
Nie nastawiam się, że musi wybrać piłkarską drogę. Na razie zapisaliśmy synka do Legia Soccer Schools. Złapał większą zajawkę, kiedy zacząłem grać w pierwszym składzie. Wcześniej widział na przykład, że wujek Bartek Slisz gra, a ja to nie. Chętnie kopie piłkę, nawet ma małe rękawice, więc stara się rzucać jak tata. Jeśli się tym interesuje, to chcę dać mu małego bakcyla, ale nic na siłę. Nie musi być piłkarzem, bo to będą jego decyzje i zawsze będę go wspierał.
Na ogół synka na treningi prowadziła żona. Trudno było pogodzić treningi, ale po meczu z Górnikiem sam go zaprowadziłem na zajęcia. Przybiegł mały chłopiec i chwalił moje interwencje. Tata go pewnie podkręcił, ale to było miłe uczucie. Wsparcie od kibiców zawsze się przydaje. Brałem też udział w meczu dzieci z rodzicami. Grałem w polu. Obawiałem się nieco, bo słyszałem, że są duże emocje i jest chęć wygranej za wszelkiej ceny. Było jednak na spokojnie, każdy dawał bardziej grać dzieciakom.
– Po jednym z meczów zaliczyłeś sprint z synem, by poczuł radość z kibicami pod Żyletą.
– To był chyba mój najszybszy sprint w karierze! Olek mógł poczuć, jak to jest, gdy Legia wygra mecz. Na początku krępował się w szatni, ale z czasem zaczął czuć się swobodniej i cieszy się z całą drużyną.
– Jak się czujesz w meczach, w których ciśnienie jest duże?
– Znałem smak derbów Dolnego Śląska, ale przykładowo mecze Legii z Widzewem sprawiają, ze mówi się o nich przez cały tydzień. Widać to po mediach czy portalach społecznościowych. Bilety szybko się wyprzedają i trudno nie myśleć o takiej rywalizacji. Wszędzie są bodźce. Chyba nie grałem wcześniej w spotkaniu o takim ciśnieniu.
To fajne uczucie. Początkowo pojawia się stresik, ale bardzo wyluzowałem się po odprawie, gdy zobaczyłem swoje nazwisko w składzie. Na rozgrzewce wszystko opadło i poczułem się swobodnie. Była adrenalina, ale pozytywna. Nie zamurowało mnie, za to pojawia się jak największa chęć wygranej. Nie obawiam się wtedy błędu, lecz skupiam na pozytywnych bodźcach.
– Dostrzegasz większe zainteresowanie kibiców?
– Tak. Po kilku meczach można było to odczuć. Pewnego razu byliśmy z rodzinami, razem z Bartkiem Sliszem w restauracji. Syn chciał iść do toalety, więc poszliśmy. Obok był stolik z trzema osobami. Wychodzimy i… dostaliśmy oklaski. Zacząłem się zastanawiać czy to owacja za fajne załatwienie się w toalecie? Chodziło o mecz z Górnikiem. Olek nie wiedział o co chodzi, ale to była śmieszna sytuacja, a jednocześnie miła.
– Warszawa da się lubić?
– Tak! Jednocześnie nie jestem imprezowym gościem. To nie moje klimaty. Wolę spacer w parku, co tylko pogłębiło się po pojawieniu dziecka. Stolica jest większa od Lubina, przerażały mnie korki, ale okazało się, że nie jest tak źle. Jest wiele atrakcji dla syna, choćby sale dla zabaw czy muzea. Ostatnio odwiedziliśmy to, które dotyczy ewolucji. Lubimy też pochodzić po centrum czy starym mieście.
Początek meczu Legia – Raków w sobotę (01.04) o godzinie 17:30. Transmisja spotkania w TVP Sport, a także na TVPSPORT.PL, w aplikacji mobilnej oraz poprzez Smart TV.