| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Przypadek Legionovii Legionowo miał być inny. Po historiach klubów, które upadając zabierały za sobą niespłacone długi wobec pracowników, polska siatkówka miała wyciągnąć wnioski. I wnioski są – wygląda na to, że nic się nie zmienia. Siatkarki, trenerzy i menadżerowie w zasadzie nie mają szans na odzyskanie pieniędzy. A Legionovia? Z Tauron Ligi co prawda zniknęła, ale jej "siostrzana" spółka gra dalej w niższej lidze. Z tym samym prezesem, tylko bez długu.
19 kwietnia miną równo trzy miesiące od wycofania się IŁ Capital Legionovii Legionowo z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce – Tauron Ligi. Jeden z czołowych klubów ostatnich lat, pogrążony w długach i pozbawiony pieniędzy, zniknął z siatkarskiej mapy kraju. Podzielił tym samym los kilku innych, które przed laty kończyły działalność, zostawiając za sobą niespłacone zobowiązania wobec kontrahentów.
Sprawa Legionovii Legionowo jest wyjątkowo złożona. Po informacji o wycofaniu klubu z Tauron Ligi dogłębnie się jej przyglądaliśmy. Temat był poruszany przez TVP Sport między innymi w poniższych tekstach:
– Alicja Grabka o wycofaniu IŁ Capital Legoniovia Legionowo: najprościej jest zamknąć klub, a zawodniczki zostawić z niczym
– Tauron Liga. IŁ Capital Legionovia Legionowo znika z siatkarskiej mapy Polski. "Wypłatę "na czas" mogłabym policzyć na palcach jednej ręki"
–Tauron Liga. Legionovia Legionowo na skraju upadku. Konrad Ciejka: też jestem pokrzywdzony i straciłem na tym bardzo duże pieniądze
– Tauron Liga. IŁ Capital Legionovia Legionowo wycofana z rozgrywek. PZPS odpowiada na pytania
–Siatkówka. Jak uchronić zawodniczki przed długami klubu? Roberto Mogentale: rozwiązania są proste
– Igor Łukasik o sprawie IŁ Capital Legionovia Legionowo: gdybym ja tak prowadził biznes jak panowie klub, mieszkałbym pod mostem
– Sprawa IŁ Capital Legionovia Legionowo. Konrad Ciejka: albo ktoś chce sponsorować klub, albo chce kogoś wpuścić w maliny
A co wydarzyło się od czasu wycofania z Tauron Ligi? Jakie kroki podjął klub? Co z niespłaconymi kwotami dla siatkarek i pracowników? Krótko mówiąc: historia wydaje się zataczać koło. I niespecjalnie różnić od wcześniejszych przypadków, które zostawiły za sobą masę niespłaconych długów.
Pierwsze tygodnie, to było – co jasne – poruszenie w środowisku i aktywne działanie. Mocne wywiady i stanowiska z obu stron kazały wierzyć, że sprawa nie skończy zamieciona pod dywan, a środowisko będzie dążyło do wyciągnięcia wniosków na przyszłość.
Stopniowo temat jednak cichł, a wraz z upływem czasu malała także nadzieja na odzyskanie należnych pieniędzy. – Najwięcej działo się przy wycofaniu klubu. Wtedy zaczęło się nagłaśnianie tematu, bo było jeszcze z kim walczyć o pieniądze i honor. Teraz zostały tylko sprawy w sądzie. My mamy taką założoną, ale do końca nie jest jasne, w którą stronę wszystko idzie – mówi nam była siatkarka Legionovii, Aleksandra Gryka.
– Próbowaliśmy się dowiedzieć, czy mamy realne szanse na to, że cokolwiek odzyskamy. Skontaktowaliśmy się z prawnikiem, który wszczął działania, zgodne z porozumieniem zawartym z klubem. Wszystkim nam zależało przede wszystkim na tym, żeby usłyszeć prawdę, ale teraz widzę, że to raczej można włożyć między bajki – opowiada kapitan zespołu z Legionowa z zeszłego sezonu, Izabela Lemańczyk.
Działania jednak podjęto. Były rozmowy z prawnikiem, były i są wezwania do zapłaty. Konkretnych tego efektów jednak próżno szukać w sytuacji, gdy klub nie dysponuje żadnymi pieniędzmi.
– Po informacji klubu o wycofaniu się z rozgrywek tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wielu opcji działania, ponieważ nie ma za bardzo nikogo, kto chciałby nam pomóc. Nasze jedyne opcje prawne to doprowadzenie do nadania przez sąd klauzuli wykonalności, o co oczywiście wnioskowaliśmy. Kolejny krok, jaki możemy zrobić, to iść do komornika, aby próbował odzyskać nasze zaległości. Niestety, wiąże się to z dodatkowymi, wysokimi kosztami i blisko zerowym prawdopodobieństwem, że jakiekolwiek środki uda nam się odzyskać. Więc wyroki sądu za wiele nam nie pomagają. Poza tymi krokami naszą jedyną opcją było po prostu mówienie głośno o tym, co się wydarzyło, aby ta sytuacja nie przeszła bez echa i reakcji – to z kolei słowa Magdaleny Damaske-Dawid, która spędziła w klubie łącznie cztery lata, w tym także sezon 2021/22, w którym nastąpiły zaległości.
Według relacji pytanych przez nas siatkarek zabrakło także konkretnej reakcji ze strony władz związkowych. – Z PZPS i ligą rozmawiał na pewno mój menedżer. Z informacji, które od niego dostałam, wynika, że nie podjęto żadnych konkretnych kroków w kierunku jakiejkolwiek pomocy nam, czy też zabezpieczenia, aby w przyszłości takie sytuacje nie miały miejsca. Liga nadal nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności i twierdzi, że ta sprawa jej nie dotyczy. I nie mówię tu o odpowiedzialności za to, co spotkało nas, tylko o odpowiedzialności za przepisy, które na to pozwalają – mówi Damaske-Dawid.
– Z tego, co wiemy, są osoby odpowiedzialne za ligę kobiet, więc tym bardziej dziwi fakt, że zupełnie nikt się do nas w tej sytuacji nie odezwał. Jako zawodniczki najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce czujemy się pod tym względem mocno zaniedbane – dopowiada Lemańczyk.
O postępy i stan sprawy pytamy także Jana Łukomskiego – prawnika, który zajmuje się tematem Legionovii. – Pan Jakub Dolata i zdaje się, że inni menedżerowie też, kontaktowali się z władzami PZPS-u i ligi. Ja sam uczestniczyłem w jednym spotkaniu z prezesem PZPS-u, który był bardzo zainteresowany sytuacją Legionovii. Starał się pomóc w ustaleniu, skąd ewentualnie klub mógłby pozyskać środki. Był bardzo zainteresowany i pomocny. Jeżeli chodzi o władze PLS-u, to żadnych informacji, ani bardziej wymiernej pomocy nie było – mówi.
W całej sytuacji kluczowe są kroki podejmowane przez klub. Najpierw było wycofanie z ligi, a w dalszej kolejności miał być wniosek o upadłość. Ten, jak potwierdził nam prezes Legionovii, Konrad Ciejka, został złożony. Na decyzję trzeba będzie jednak jeszcze zaczekać.
– 30 stycznia złożyliśmy wniosek o upadłość. Zostaliśmy wezwani do uzupełnienia braków formalnych i w chwili obecnej kompletujemy dokumenty – mówi. – Nie wiemy, kiedy wniosek będzie rozpatrzony. Pan Igor Łukasik niestety po raz kolejny okazał się niewiarygodnym partnerem do rozmów. Nie wywiązał się ze zobowiązania. Nie przekazał nam pierwszej transzy, którą był zobligowany zapłacić do 28 lutego. I prawdopodobnie z tej drugiej transzy, w maju, też nie ma zamiaru się wywiązać. Okazał się człowiekiem niewiarygodnym, jego słowo nic nie znaczy – dodaje prezes Ciejka.
Mowa tu o zobowiązaniu zawartym w porozumieniu rozwiązującym. W jego ramach, jak mówił nam w styczniu prezes Legionovii, klub miał otrzymać od sponsora tytularnego – firmy IŁ Capital – łącznie 500 tysięcy złotych. Do 28 lutego miała zostać przelana pierwsza transza w wysokości 100 tysięcy złotych. Pozostała część – 400 tysięcy – do końca maja.
– Nie jesteśmy informowani ani przez pana Łukasika, ani przez pana Ciejkę o tym, co się w tej sprawie dzieje. Jeżeli jednak pan Łukasik zobowiązał się, że pieniądze spółce zapłaci, to ja uważam, że oczywiście powinno być to zobowiązanie egzekwowane – komentuje sprawę Jan Łukomski.
Jak zamierza w tej sytuacji zareagować klub? – Wysyłamy panu Łukasikowi wezwania do zapłaty. Prawdopodobnie po świętach będziemy występować na drogę sądową o odzyskanie należności. Chociaż z tego, co pan Łukasik "chwalił się" w wywiadzie, spółka nie ma pieniędzy. Będziemy próbowali należności ściągnąć indywidualnie z pana Łukasika, choć, z tego co mówił, to nie ma nic na siebie zapisane. Będziemy mimo wszystko próbować – opowiada prezes Ciejka.
Retoryka każdej ze stron jest jednak właściwie identyczna. Na pozytywną zmianę względem podobnych sytuacji z ostatnich lat się nie zanosi. Szanse na odzyskanie jakichkolwiek pieniędzy są bardzo nikłe.
Pytamy wprost: Czy upadłość klubu wiąże się z tym, że automatycznie przestajecie mieć nadzieje na odzyskanie swoich pieniędzy? – W zasadzie tak. Tak naprawdę nie ma żadnego innego miejsca, z którego te środki można by odzyskać. Oczywiście, można dyskutować, czy zobowiązania klubu występującego w najwyższej klasie rozgrywkowej w profesjonalnej lidze wobec zawodniczek powinny być jakoś zabezpieczane przez organ prowadzący rozgrywki, czyli przez spółkę PLS czy PZPS... Takiego obowiązku jednak nie ma. Inne podmioty, w tym agenci, menadżerowie czy trenerzy, także mogą oczywiście zapomnieć o odzyskaniu jakichkolwiek pieniędzy. To jest sytuacja bardzo podobna, jak w przypadku innych klubów, które upadały, np. PTPS Piła, MKS Dąbrowa Górnicza czy kilka innych – odpowiada prawnik.
– Kluczowa jest teraz decyzja ws. upadłości klubu. W dalszej kolejności zobaczymy, czy klub ma na swoich kontach środki, a także, czy są jakieś wierzytelności, które mogłyby spółce przysługiwać. Pan Ciejka mówił w wywiadzie, że od jednego ze sponsorów spółka będzie się domagała pieniędzy [wspomniane porozumienie z firmą IŁ Capital – przyp.aut.]. Oczywiste zatem jest, że te środki powinny być od sponsora dochodzone. W innej sytuacji musielibyśmy mówić o działaniu na szkodę wierzycieli. A następnie, jeśli zostałyby odzyskane, to powinny być rozdzielone między wierzycieli. Kolejna sprawa: według mojej wiedzy spółka jest też – tak jak pozostałe kluby występujące w rozgrywkach organizowanych przez PLS, czyli członkowie ligi zawodowej – akcjonariuszem PLS S.A. Po wycofaniu się z rozgrywek powinna te akcje zbyć kolejnemu podmiotowi, który będzie w rozgrywkach PLS występował. Te akcje też mają swoją określoną wartość. Od razu powiem jednak, że nie liczę na to, że będą to tak znaczące środki, które w pełni zaspokoją wierzycieli – dodaje.
Decyzja ws. upadłości Legionovii nie jest jeszcze znana. I jak mówi nam prezes Ciejka, zależna jest od kilku czynników. – Musimy uzupełnić braki formalne, zwłaszcza w dokumentacji finansowej. To właściwie jedyna rzecz do zrobienia z naszej strony. Według polskiego prawa i przepisów, żeby ogłosić upadłość, to trzeba mieć pieniądze. To jest najdziwniejsze, ale tak to działa. A my nie mamy żadnych pieniędzy. W związku z tym nie wiem, czy sąd rozpatrzy pozytywnie wniosek o upadłość. My jednak nie możemy nic zrobić. Jesteśmy bezradni.
Co w sytuacji, gdyby jednak wniosek o upadłość klubu został rozpatrzony pozytywnie? – Po ewentualnej upadłości klubu, będzie wszczęte postępowanie upadłościowe. Tym, co pozostanie po spółce, będzie zarządzał syndyk. Nie spodziewam się jednak, żeby masa upadłościowa pozwalała na spłatę wierzycieli. Można przewidzieć finał tej sprawy. Wierzyciele nie odzyskają swoich pieniędzy. To jest najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tak naprawdę można w tej sytuacji wyłącznie dywagować na temat odpowiedzialności osób, które do tego doprowadziły. A także o ewentualnych rozwiązaniach systemowych, mających na celu minimalizowanie ryzyka nagłego upadku klubu, które powinny być opracowane przez PZPS i PLS. Takich, które zabezpieczałyby przynajmniej część wierzycieli. Mówię tutaj o zawodniczkach i trenerach, którzy są w tej sytuacji właściwie najbardziej poszkodowani. Występowali w rozgrywkach najwyższej klasy rozgrywkowej – transmitowanych i sponsorowanych. Przyczyniali się więc do budowania marki całej ligi. Za tę pracę nie dostali jednak wynagrodzenia. Taka sytuacja nie powinna być akceptowalna – odpowiada Jan Łukomski.
– Absurd tej całej sytuacji polega na tym, że klub tak jakby nie istnieje, ale większość ekstraklasowego składu występuje w "siostrzanej" drużynie. Cieszę się, że niektóre z koleżanek mogły jeszcze w tym sezonie kontynuować grę w niższej lidze, ale to rozwiązanie nie wydaje się fair w stosunku do dłużników z zeszłego sezonu. Czy ta "siostrzana" spółka nie powinna także ponosić odpowiedzialności, chociażby ze względu na to, że przewodniczy jej ten sam prezes? Z naszej perspektywy to de facto ten sam klub, tylko pod inną nazwą, który święci teraz sukcesy w pierwszej lidze i w przyszłym roku będzie zapewne aspirował do powrotu do ekstraklasy. To oznacza, że za chwilę klub z tymi samymi władzami będzie mógł bić się o najwyższe cele. Tylko długi magicznie znikną – mówi Lemańczyk. – Obawiam się, że nasza sprawa skończy się tak jak zawodniczek i trenerów z innych klubów, które upadły i pozostawiły po sobie tylko długi. Jedyna różnica jest taka, że tamte kluby już nie istnieją. Ja osobiście czekam, aż klub z Legionowa kupi miejsce w Tauron Lidze i wszyscy będą udawali, że nic się nie wydarzyło – dodaje Damaske-Dawid.
Mowa o pierwszoligowym zespole LTS Legionovia Legionowo. Po wycofaniu IŁ Capital Legionovii Legionowo z Tauron Ligi, dołączyła do niego duża część drużyny, która nie znalazła zatrudnienia w innych klubach. LTS w pierwszej części sezonu 1. ligi wygrał tylko jedno z 15 spotkań. Po dołączeniu do klubu siatkarek z Tauron Ligi proporcje się zmieniły. Od początku lutego zespół wygrał siedem z ośmiu meczów ligowych i zajmuje bezpieczne 12. miejsce, pięć punktów nad strefą spadkową.
– Myślę, że ta sytuacja, jako że jest to któraś z kolei, będzie precedensem – mówił TVPSPORT.PL zaraz po wycofaniu Legionovii z rozgrywek Tauron Ligi były trener klubu – Paweł Kowal. Niestety wizja, choć napawającą wówczas optymizmem, niespecjalnie zgrała się z rzeczywistym biegiem zdarzeń. Był klub, klubu – przynajmniej oficjalnie – nie ma. Pieniądze miały być, pieniędzy nie ma. I precedensu też nie. Co zatem zrobić, żeby tego dobrze znanego w polskiej siatkówce cyklu już nie powtarzać?
– Najważniejsze na przyszłość jest ściślejsze monitorowanie sytuacji finansowej klubów przez PZPS, a może także PLS. Do tego surowsze przepisy licencyjne, które skutecznie uniemożliwią ciągłe zadłużenie się i granie w rozgrywkach na kredyt. Być może pomocne byłoby też częściowe poręczanie za zobowiązania klubów ze strony PLS-u, a może utworzenie jakiegoś funduszu solidarnościowego przez kluby występujące w rozgrywkach. Funduszu, z którego zawodniczki i trenerzy mogliby zostać w jakimś stopniu spłaceni, gdy klub nie tyle że nie płaci, co po prostu upada. I gdy jest już wiadome, że na pewno nie zapłaci – puentuje Jan Łukomski.
Kto postawi ten kolejny krok?