| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Patryk Czubak w kwietniu skończy dopiero 31 lat, a na koncie ma pracę m.in. w Warcie Poznań, Piaście Gliwice, Stomilu Olsztyn i Widzewie Łódź. Kolejny przedstawiciel młodego, zdolnego pokolenia trenerskiego w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o nieco innych stronach pracy w futbolu. – Trzeba dążyć do tego, żeby wrócić do domu i przynajmniej na kilka godzin odłożyć pracę na bok. Przez to, że jest to pasją, nie jest to łatwe – powiedział.
Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Rok 2023 rok był dla ciebie bardzo trudny. Pojawiła się duża radość, że właśnie zaczął się kolejny?
Patryk Czubak, były trener m.in. rezerw Widzewa Łódź i Stomilu Olsztyn, obecnie pracujący w dziale analiz Widzewa: – Na pewno nie należał do najłatwiejszych. Tutaj chodzi przede wszystkim o aspekt rodzinny. Cieszymy się, że jest coraz bliżej rozwiązania. Odejście ze Stomilu wynikało z sytuacji rodzinnej, zdrowotnej. Wszystko jest fajnie, jak jest dobrze i modelowo. Wtedy się pięknie układa. Można powiedzieć, że do pewnego momentu właśnie tak było. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy trzeba podjąć kluczowe decyzje ze świadomością tego co w życiu jest najważniejsze. Jan Paweł II kiedyś powiedział, że piłka nożna jest najważniejszą z rzeczy nieważnych. W moim przypadku potwierdziło się to w stu procentach. W ostatnim czasie musiałem, ale też znajdując się w tej sytuacji, chciałem skupić się na zupełnie innych rzeczach.
– Wcześniej jeszcze nigdzie o tym nie mówiłeś, co konkretnie się u was stało. Możesz powiedzieć coś więcej, dlaczego musiałeś odejść z Olsztyna?
– Kiedy podjęliśmy decyzję o przeprowadzce do Olsztyna i byliśmy w jej trakcie, moja żona była już w ciąży z naszym drugim dzieckiem. Niestety, jak tylko się przeprowadziliśmy, okazało się, że ciąża jest poważnie zagrożona. Dowiedziałem się o tym dzień przed meczem w Jastrzębiu. Była to druga kolejka drugiej ligi. Żona pojechała razem z naszym 1,5 rocznym synkiem do Poznania w odwiedziny do przyjaciół i wówczas trafiła do szpitala. Był to ciężki okres, bo na początku nie wiedzieliśmy, z czego to wynika, pojawiły się różne diagnozy, który miały odmienne prognozy rozwoju ciąży. Potem przez ponad dwa miesiące nie mogła podnieść się z łóżka, nie wiedzieliśmy, ile może to trwać, a przewidywania nie były pozytywne. Żona nie była w stanie wykonywać żadnych czynności. Podnosiła się jedynie do łazienki, była całkowicie wyłączona z życia…
Szukaliśmy rozwiązania, żeby jak najlepiej zająć się naszym małym synkiem i maksymalnie zadbać o pozytywny przebieg ciąży. Syn nie rozumiał, dlaczego nagle mama nie jest w stanie wziąć go na ręce, nie może z nim wyjść na spacer, pobawić się gdzie zawsze spędzała z nim najwięcej czasu. Widzieliśmy, że ta sytuacja mocno się na nim odbija. Próbowaliśmy przez trzy tygodnie szukać różnych opcji, przeorganizować nasze życie, ale to się nie udawało, a kolejne wizyty u lekarzy sugerowały, że będzie to długotrwały proces. W tym okresie mocno zbliżyliśmy się do siebie. Wcześniej taty często nie było w domu… Kto już ma dzieci, to doskonale zrozumie, o czym mówię.
Jeszcze kilka lat temu podszedłbym do tego zupełnie inaczej. Teraz widzę, jak trudne są to sytuacje, zupełnie inaczej patrzę też na życie rodzinne zawodników czy osób w sztabie. Powyższa decyzja dorastała w nas i mogło być tylko jedna. Po czasie poprawił się stan zdrowotny żony, mogła wstać z łóżka i z rozwagą powoli wracać do codzienności co również miało wpływ na komfort psychiczny, który w takich sytuacjach jest bardzo ważny. Na szczęście teraz zmierzamy do szczęśliwego rozwiązania i być może córeczka będzie z nami już za kilka dni. Przez te ponad dwa miesiące musiałem przewartościować sobie pewne rzeczy. Dzięki temu niebawem będziemy wspólnie mogli cieszyć się z tego, co najważniejsze, czyli rodziny w komplecie.
– W pracy trenera ciężko jest znaleźć równowagę między klubem a rodziną?
– Praktycznie nie ma takiego okresu, kiedy myśli nie uciekają w kierunku piłki, ale też nie narzekam – wiem, w którą stronę chce iść. Poza sezonem oglądasz mecze, analizujesz okres, który minął, aby usprawnić mechanizmy, szukasz zawodników. W trakcie jest cały proces treningowy, mecze, dużo czasu w podróży. Taki jest nasz zawód – jest piękny, bo nie ma nic wspanialszego niż praca z ludźmi i możliwość rozwijania ich umiejętności, a też wymaga poświeceń i od tego nie należy uciekać. Być może los musiał przypomnieć, co w życiu jest najistotniejsze. Trzeba znaleźć równowagę wobec ludzi, którzy się dla ciebie poświęcają. To oni przeprowadzają się za tobą z miejsca na miejsce, reorganizują całe swoje życie, zmieniają pracę, otoczenie, zostawiają rodzinę, znajomych… Piłka nożna to nie tylko mecz, lecz wiele innych rzeczy, które dzieją się wokół. Czasami można się w tym zatracić, nie dostrzegając codzienności, ponieważ energia jest poświęcana na coś zupełnie innego. Kiedy dochodzi do trudnych sytuacji, postrzeganie najważniejszych kwestii zmienia się o 180 stopni. Decyzje muszą być jasne i klarowne, bo nie wyobrażam sobie żałować, że w kontekście najbliższych mogłem zrobić coś więcej za jakiś czas… Zawsze obronisz się ciężką i dobrą pracą, bardzo w to wierzę. Pamiętasz pewnie ten tekst jeszcze z zielonogórskich czasów, kiedy rozmawialiśmy po meczach trzeciej ligi. Najważniejsze jest jednak to, że to wszystko mieć z kim dzielić i przeżywać.
– Zgodzisz się z tym, że trener pracuje tak naprawdę 365 dni w roku?
– Może kilka, kilkanaście dni mniej, ale ludzie spoza piłki widzą tylko pewien wycinek. Mecz, trening, dwie godziny na boisku i tyle. Wszystko, co najważniejsze, dzieje się w kuluarach. Planujesz, jak chcesz pracować, trenować, zarządzać szatnią, emocjami. Po powrocie do domu analizujesz, co powinieneś zmienić. Rzeczywiście można się w tym zatracić. Z angielskiego mówi się work life balance. Nie jestem wielkim fanem tego stwierdzenia, ale po prostu wiem, że we wszystkim trzeba szukać równowagi. Jednego dnia zaangażowanie będzie większe w kierunku pracy, kolejnego w kierunku rodziny. Trzeba dążyć do tego, żeby wrócić do domu i przynajmniej na kilka godzin odłożyć pracę na bok, przez to, że jest to pasją, nie jest to łatwe.
– Trener Dawid Szulczek wspominał, że ma swój harmonogram dnia, którego ściśle się trzyma. Jak jest w twoim przypadku?
– Można powiedzieć, że szukamy najlepszego rozwiązania, żeby pogodzić wszystkie aspekty za chwilę już przy dwójce małych dzieci. Czasu jest zawsze mało i chodzi o to, aby wykorzystywać go jak najbardziej efektywnie. Jak coś robimy, to róbmy na sto procent, wtedy będziemy mogli mówić o czasie netto, a nie brutto. Ważne, aby jak najrzadziej "oddawać się" przerywnikom i rozpraszaczom, które mogą powodować, że nasze zadania rozciągają się w perspektywie czasu. Jak jesteśmy w domu, to poświęćmy czas rodzinie i odłóżmy telefon na bok. Przynajmniej na jakiś czas. Takie podejście prowadzi do równowagi.
– Do pewnego momentu twoja kariera układała się wręcz modelowo. Bardzo szybki początek, asystent w Zielonej Górze, pierwszy trener w rezerwach Widzewa, potem przeskok już do drugiej ligi. Czego nauczył cię ten krótki pobyt w Stomilu? Jak patrzysz na to, co dotychczas się wydarzyło?
– Zgadza się, dużo tego było… Akademia Lecha Poznań, następnie Lechia Zielona Góra, Piast Gliwice, Warta Poznań. Tam miałem szczęście uczestniczyć w spektakularnym awansie do Ekstraklasy. Równolegle Reprezentacja Polski do lat 19. Później przyszedł czas na rezerwy Widzewa, ścisła współpraca w całokształcie funkcjonowania klubu pod kątem analizy i metodologii szkolenia. Czasami słyszę, że widzę piłkę inną, niż ona w "naszej" rzeczywistości jest, że w Polsce nie da się nic zrobić. Na swoim przykładzie widziałem, że nie tylko młodzi, ale przede wszystkim doświadczeni zawodnicy potrafili "kupić" ideę gry, którą wyznaje, która ściśle wiąże się także z nastawieniem mentalnym. Dużo lepszymi rozmówcami i znakomitymi przykładami są trenerzy, którzy już dzisiaj pracują jako jedynki "na salonach" Daniel Myśliwiec w Widzewie, Adrian Siemieniec w Jagiellonii, Dawid Szulczek w Warcie, Dawid Szwarga w Rakowie, czy Mariusz Misiura w Zniczu. Nie chciałbym nikogo pominąć i bardzo się cieszę, że przykłady można mnożyć. To pokazuje, że kompetencje powinny być na pierwszym miejscu. Co dla siebie wyciągnę? Na pewno chłodną głowę, jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji dotyczących przyszłości. Przechodząc z Widzewa do Stomilu, miałem jedną niedzielę wolną. Kończyłem sezon w sobotę, a w poniedziałek byłem już w Olsztynie. Pewne rzeczy kłóciły się wtedy z moją tożsamością i stabilnością emocjonalną. Ona jest konieczna w dłuższej perspektywie czasu.
– Od razu w tym miejscu dopytam: po czasie twierdzisz, że pochopnie podjąłeś się pracy w Olsztynie?
– Nie, absolutnie nie. Traktuje to jako kolejne doświadczenie. Wiem, ile włożyłem pracy w to, żeby móc poprowadzić zespół na poziomie centralnym. Tym bardziej że zaczynałem od przysłowiowego zera. Mało osób kojarzy mnie z województwem zachodniopomorskim, z którego pochodzę. Dopiero niedawno miałem przyjemność prowadzić szkolenie dla trenerów w Błękitnych Stargard. Wszystkich ludzi, których poznałem na swojej drodze, którzy dawali mi szansę w kolejnych projektach, poznałem dzięki swoim kompetencjom, chęci rozwoju, czasami pójściu pod prąd. Najbardziej cieszę się z tego, że piłkarze, trenerzy, z którymi miałem przyjemność pracować, w zdecydowanej większości podążali za ideą gry, którą proponuje. To powodowało nasz wzajemny rozwój i kapitalne relacje, a one w życiu są najważniejsze. Bardziej miałem na myśli odłożenie emocji na bok w czasie na podjęcie decyzji, zastanowienie się nad "za i przeciw", zatrzymaniu się na moment, zebraniu dużej ilości informacji. W sporcie dużo rzeczy dzieje się szybko i zmiany często są naturalne. W momencie ich dokonywania trzeba być po prostu mądrym.
– Pracowałeś jako asystent, trener i analityk. Wiesz już, jaką drogą chcesz dalej iść?
– Z tego miejsca muszę podziękować Widzewowi za to, co dla mnie zrobił. Dzień po tym, jak ogłoszono moje odejście ze Stomilu, otrzymałem ofertę powrotu do klubu i możliwość pracy zdalnej. Było to dla mnie wzruszającym i bardzo ważnym momentem. Mimo tego, że kontrakt z drugim zespołem został rozwiązany na moją prośbę, nikt nie był na mnie obrażony. W klubie doceniono moją wcześniejszą pracę. To nie są rzeczy oczywiste w piłce nożnej. Warto doceniać takie gesty, które dzieją się poza wynikiem i tabelą. Widzew zainteresował się moją sytuacją, pomógł rodzinie. Raz jeszcze dziękuję właścicielowi, prezesom i wszystkim związanym z klubem. Również piłkarzom, trenerom Widzewa i Stomilu za dużo serca i wsparcie, które otrzymaliśmy. Ciężko mi sobie wyobrazić się w innej roli niż praca pierwszego trenera lub asystenta. Rzeczy związane z analizą są dla mnie fundamentem codziennej pracy. Dzięki nim organizuje się cały proces treningowy, podejmuje decyzje. Cieszę się, że mogłem mocniej posmakować analitycznej strony futbolu. Widzę, jak jest ona ważna w kontekście przekazywania informacji, reagowania na wydarzenia w trakcie meczu, docierania do zawodników.
– Między innymi trener Mariusz Misiura często mówi o tym, że nie powinno się oceniać drużyny tylko przez pryzmat kilku ostatnich meczów. Twoim zdaniem w Polsce zmienia się sposób postrzegania piłki?
– Nie będę ukrywał, że wyznajemy podobną zasadę. Oczywiście nie można uciekać od wyniku, bo on nas finalnie weryfikuje, gra się po to, żeby wygrywać. Natomiast ocenianie całokształtu pracy zespołu przez pryzmat meczu, tygodnia, miesiąca jest bardzo płytkie i często krzywdzące. Można popaść w nadmierny optymizm przy korzystnych rezultatach lub w nadmierny pesymizm, który może mieć wpływ na optymalne i racjonalne decyzje. Odczucia i emocji w zdecydowanej większości nie powinny brać góry nad merytoryką. W piłce zawsze można wygrać, przegrać albo zremisować. Kluczem jest to, żebyśmy byli świadomi, dlaczego pewne rzeczy się wydarzyły. Na końcu statystyki się wyrównują. Czasem zagramy świetny mecz, nie zdobywając punktów. Zdarzy się również spotkanie, gdzie przy słabszej dyspozycji zainkasujemy komplet. Tu mogę się odnieść do krótkiego pobytu w Stomilu. Wygraliśmy z Jastrzębiem po tak naprawdę kilku momentach i dwóch akcjach, na których nam zależało. Poza tym nie graliśmy dobrego spotkania, szczególnie w ofensywie. Przeciwnik zasłużył wtedy przynajmniej na punkt. Z kolei z rezerwami ŁKS-u zagraliśmy bardzo dobrze, będąc najbliższej tożsamości, którą chcieliśmy zaszczepiać w zespole i u zawodników, szczególnie w pierwszej połowie. W drugiej również stworzyliśmy sporo sytuacji, ale przegraliśmy 0:1. Ocenianie wyłącznie z perspektywy wyniku może dać mylny obraz funkcjonowania zespołu czy realnej oceny danego spotkania. Cieszę się, że poznałem trenera Misiurę, bo mamy podobne spostrzeżenia. Pamiętam moment kiedy Znicz był atakowany i krytykowany za wyniki. Mało kto oceniał styl i to, do czego chce dążyć trener. Potem wszystko poszło w drugą stronę, a przecież styl się nie zmienił, a wręcz jeszcze bardziej uwypuklił. Był to efekt ciągłej pracy i poprawiania konkretnych mechanizmów. Wtedy suma szczęścia równa się zeru, a dobra praca zawsze się obroni. Na koniec rundy postrzeganie Znicza jest zupełnie inne, bardzo się z tego cieszę.
Zaczął się kolejny rok, stawia się cele, postanowienia. Gdzie chciałbyś być za około 365 dni?
– Rozmawiamy w takim momencie, że będzie to jeszcze okres urlopowy, więc powiem, że chciałbym być na wakacjach z moją rodziną, efektywnie spędzając czas, niezależnie od tego, co zawodowo będę robił. Jeżeli chodzi o cele zawodowe, dynamika jest tak duża, że po prostu trzeba robić swoje. Po czasie jeszcze bardziej wiem, jak istotne są relacje ludzkie w środowisku, w którym się pracuje. Nie chodzi o to, żeby tak samo postrzegać piłkę, a o to, żeby mieć podobne wartości w życiu, to jest kluczowe. Chcę, żeby ludzie, z którymi pracuję, czuli się doceniani, wiedzieli, że się rozwijają. Wierzę, że ciężka praca doprowadzi do tego, że za rok, będę mógł porozmawiać z Tobą o świetnym miejscu, w którym obecnie pracuję.