Wszyscy czekają już na mecz Polska – Estonia w półfinałach baraży o Euro 2024. I choć to biało-czerwoni są oczywistym faworytem, piłkarze z bałtyckiej republiki zarówno w meczach reprezentacyjnych, jak i klubowych już kilkukrotnie udowadniali Polakom, że nie wolno ich lekceważyć. W 2012 roku przekonali się o tym nasi kadrowicze, trzy lata wcześniej Wisła Kraków. Zweryfikowani przez Estończyków zostali tacy trenerzy jak Maciej Skorża, Waldemar Fornalik czy Mariusz Rumak.
Reprezentacja Estonii zajmuje dopiero 123. miejsce w rankingu FIFA. Udział w barażach zapewniła sobie... wygrywając dywizję D Ligi Narodów UEFA. W grupie zespół Thomasa Haeberliego wygrał z San Marino i Maltą. Wystarczyło, bo takie są zasady. Estońskie media zastanawiały się nawet, czy ich piłkarze... celowo nie przegrali wcześniej meczu o utrzymanie w dywizji C z Cyprem. Wówczas ich szanse na walkę o udział w mistrzostwach Europy byłyby nieporównywalnie niższe. Ot, paradoks.
Estończycy dzięki kuriozalnym przepisom stanęli więc przed życiową szansą, by namieszać w walce o Euro 2024. Nic dziwnego, że rzucili wszystkie siły na pokład – a w kadrze znajdują się weterani, którzy pamiętają udział bałtyckiej republiki w barażu o Euro 2012. Już wtedy, w 2011 roku trzon kadry stanowili Konstantin Vassiljev i Ragnar Klavan, którzy obecni będą w Warszawie. Eesti w grupie skończyli tylko za Włochami, zaś przed Serbią, Słowenią, Irlandią Północną i Wyspami Owczymi. I poza Italią każda z tych reprezentacji w grupie została pokonana przynajmniej raz. Bohaterem był Vassiljev, strzelec aż pięciu goli.
Dotarcie do barażu było jednak wszystkim, na co było stać Estończyków. Los przydzielił im Irlandię, która już w pierwszym, wyjazdowym meczu, wygrała 4:0. Rewanż na Aviva Stadium był formalnością – a wynik 1:1 był dla dzisiejszych kopciuszków godnym pożegnaniem z najlepszymi w historii eliminacjami. Zespół prowadzony wówczas przez Tarmo Ruutliego awansował nawet na 47. miejsce w rankingu FIFA. Potem przez lata enter tylko spadał.
Gdy więc – już po mistrzostwach Europy – Estonia grała mecz towarzyski z Polską, faworytem bez wątpienia nie była. Waldemar Fornalik, który objął naszą kadrę tuż po nieudanym czempionacie, wystawił najmocniejszy skład, chcąc zobaczyć, na kogo może liczyć. I chyba sam nie spodziewał się, że będzie aż tak ciężko. Na początek zamiast kredytu zaufania, pojawiły się wątpliwości wobec selekcjonera. Mecz zakończył się wynikiem 0:1 po golu – a jakże – Konstantina Vassiljeva z rzutu wolnego. Było to jedyne reprezentacyjne zwycięstwo Estonii nad Polską. Dotychczasowy bilans to siedem zwycięstw, remis jeszcze z czasów międzywojnia i porażka po stałym fragmencie "Cesarza" – a więc elemencie, na który biało-czerwoni będą musieli wciąż uważać.
Estończycy tak wpadli w oko, że chwilę później aż trzech reprezentantów kraju trafiło do Ekstraklasy. Sergej Mosnikov zasilił Pogoń Szczecin, Henrik Ojamaa Legię Warszawa, zaś Vassiljev Jagiellonię Białystok. I zdecydowanie to ten ostatni zrobił największą karierę. Już wcześniej w Wiśle Kraków występował stojący między słupkami Sergej Pareiko. A to Wisła miała bez wątpienia największą estońską traumę. Nazywała się ona Levadia.
Sezon 2009/2010 miał być tym, w którym Biała Gwiazda w końcu awansuje do Ligi Mistrzów. Trener Maciej Skorża zarządził ciężki okres przygotowawczy, tak, by szczyt formy przypadł na IV rundę eliminacji. Zapomniał jednak o drugiej. W nim rywalem był mistrz Estonii. Grający samymi lokalnymi piłkarzami. Wisła, naszpikowana gwiazdami i reprezentantami kraju miała przejechać się po rywalu walcem. Wszyscy zastanawiali się nie jak, a iloma golami. W pierwszym meczu na stadionie w... Sosnowcu – stadion Wisły był wówczas przebudowywany – doszło do sensacji. W ulewnym deszczu wiślacy zremisowali tylko 1:1, ratując remis za sprawą Piotra Ćwielonga w 93. minucie meczu. Kibice w telewizji zobaczyli jeszcze gola Nikity Andriejewa. Potem niemal do końca musieli zdać się na komentarz radiowy, bo wyładowania atmosferyczne uniemożliwiły transmisję spotkania.
– Wydaje mi się, że Wisła w rewanżu będzie już wiele lepiej przygotowana – mówił komentujący to spotkanie Andrzej Iwan. Tylko się wydawało, bo choć w Tallinie deszcz nie padał, to Polacy dostali lanie. Nieskuteczność Białej Gwiazdy raziła w oczy, a czasu było coraz mniej. Po wszystkim było w 90. minucie. Z rzutu wolnego uderzył Vladislav Ivanov, a piłka przetoczyła się po galaretowatych rękach Mariusza Pawełka – i ku rozpaczy wszystkich polskich kibiców – wpadła do siatki. To miał być ten sezon, a skończyło się nawet gorzej niż zwykle. Porażka w drugiej rundzie nie dawała wówczas bowiem automatycznego "spadku" do Ligi Europy.
– Są porażki w sporcie, które trudno wytłumaczyć i zrozumieć. Dla mnie to trenerskie Waterloo – przyznał na konferencji prasowej Maciej Skorża. Pół roku później przy Reymonta już go nie było. Po latach bardziej wspomina się jego zwycięstwo nad Barceloną niż porażkę z półprofesjonalną Levadią. Ale łyżka dziegciu w beczce miodu pozostała.
O tym, że estońskich klubów nie wolno lekceważyć, przekonał się także Lech Poznań, prowadzony przez... Mariusza Rumaka. W 2014 roku, w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Europy Kolejorz trafił na Nomme Kalju. I po koszmarnym błędzie Macieja Wilusza i golu dawnej gwiazdy ligi singapurskiej, Hidetoshiego Wakui przegrał 0:1. W rewanżu Lechowi udało się uniknąć losów Wisły i wygrać 2:0, ale radość trwała krótko. W kolejnej rundzie zespół Rumaka odpadł z... islandzkim Stjarnan.
Bilans meczów z estońskimi drużynami w eliminacjach europejskich pucharów i tak wychodzi na plus. Polonia Warszawa wyeliminowała Sadam Tallin, Lech wspomniane Nomme, Śląsk Wrocław poradził sobie z Paide Linnameeskond, zaś Legia Warszawa nie bez problemów odprawiła Florę Tallin. Najbardziej pamięta się jednak Levadię.
By znaleźć jednoznacznie dobre wspomnienia, należy cofnąć się do 2005 roku. Najpiękniejszą historię w meczach z Estonią napisał bowiem Grzegorz Piechna. Piłkarz, którzy przebijał się do Ekstraklasy od najniższych lig, na każdym szczeblu zostając królem strzelców, w reprezentacyjnym debiucie strzelił gola na 3:1 i został bohaterem kibiców, ale na mundial ostatecznie nie pojechał. Jeśli więc historia miałaby zataczać koło, wolimy debiutantów bez goli, ale z wyjazdem na Euro.
Kiedy mecz: czwartek, 21 marca o godzinie 20:45
Gdzie i o której transmisja: od 18:30 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, Smart TV i HbbTV, od 20:20 w TVP 1
Kto skomentuje: Mateusz Borek, Robert Podoliński
Prowadzący studio: Jacek Kurowski
Goście/eksperci: Dariusz Szpakowski, Adrian Mierzejewski, Jakub Wawrzyniak i Rafał Ulatowski (analiza)
Reporterzy: Sylwia Dekiert, Maja Strzelczyk, Hubert Bugaj, Kacper Tomczyk (analiza)