Pogoń Szczecin to jeden z największych polskich klubów, tymczasem w swojej 76-letniej historii nie zdobyła ani jednego trofeum. W czwartek, po raz czwarty w historii, zagra w finale Pucharu Polski. Poprzednie trzy razy przegrywała po 0:1, ale teraz po raz pierwszy jest zdecydowanym faworytem, rywalem w końcu zespół z zaplecza Ekstraklasy – Wisła Kraków.
Pogoń w tabeli wszech czasów Ekstraklasy zajmuje bardzo wysokie, siódme miejsce. Wyprzedzają ją tylko Legia (15 mistrzostw Polski), Wisła Kraków (14), Górnik Zabrze (14), Ruch Chorzów (13), Lech Poznań (8) i ŁKS Łódź (2).
By dokopać się w tym zestawieniu do kolejnego zespołu, który nie ma ani mistrzostwa, ani Pucharu Polski, trzeba zjechać aż do 19. Korony Kielce. Ale historią, tradycjami i potencjałem te kluby dzieli przepaść – dość powiedzieć, że kielczanie rozgrywają obecnie swój 16 sezon na najwyższym szczeblu, a Pogoń... 51.
Portowcy są siódmi nie tylko pod względem liczby zgromadzonych w najwyższej lidze punktów, ale i właśnie sezonów w niej spędzonych. Mają ich więcej niż Śląsk Wrocław i Cracovia (po 45), dużo więcej od Widzewa Łódź (37), Lechii Gdańsk i Polonii Warszawa (po 31) i gigantycznie więcej od prowadzącej obecnie w lidze Jagiellonii (21) oraz wciąż aktualnego mistrza Rakowa Częstochowa (9).
To zresztą poniekąd "dzięki" Pogoni białostoczanie posiadają jakieś trofeum. To z nimi Portowcy przegrali w finale Pucharu Polski, gdy dostali się do niego po raz ostatni.
22 maja 2010 roku, stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy. Szczecinianie są rewelacją rozgrywek, bo dochodzą do meczu o tytuł jako zespół z zaplecza. Jagiellonia to ligowy średniak, skończyła na 11. miejscu, ale ma skład nieporównywalnie silniejszy – z Rafałem Gikiewiczem, Igorem Lewczukiem, Kamilem Grosickim i Tomaszem Frankowskim na czele. U Portowców największe nazwisko to Olgierd Moskalewicz, który jest już po 36. urodzinach...
Białostoczanie wygrywają 1:0 po dość przypadkowym golu. Jarosław Lato w 49. minucie skiksował przed polem karnym, ale piłka trafiła do Andriusa Skerli i ten pokonał Radosława Janukiewicza. Bramkarz przegranych był najlepszym zawodnikiem meczu, gdyby nie jego interwencje, skończyłoby się wyższą porażką. Ale też gdyby nie sędzia, Jagiellonia od niemal początku meczu grałaby w osłabieniu.
12. minuta. El Mehdi Sidqy powala wychodzącego sam na sam z Gikiewiczem Marcina Bojarskiego. Ewidentny faul i, zgodnie z ówczesną wykładnią, czerwona kartka. Nie dla Roberta Małka, który pokazuje... żółtą kartkę napastnikowi Pogoni. Do dziś oglądając powtórki trudno uwierzyć, jak mógł popełnić tak gigantyczny błąd. Tę sytuację powinno pokazywać się wszystkim narzekającym na istnienie VAR, który ponadto pozwoliłby ocenić na sto procent, czy sytuacja miała miejsce w polu karnym, czy tuż przed.
Zresztą nie tylko tę. Doliczony czas gry, Portowcy próbują gonić wynik, rywale wychodzą z kontrą i... Małek kompromituje się po raz kolejny. Tylko on na stadionie widzi faul w polu karnym Omara Jaruna na Grosickim. Wślizg był podręcznikowo czysty, na szczęście dla arbitra głównego ratuje go asystent.
– Nie wiem, czy sędzia nie widział, czy nie chciał widzieć faulu na Bojarskim. Ewidentny karny. Kontrolował przebieg meczu, by Jagiellonii nie stała się krzywda. Każde krzyknięcie zawodnika Jagiellonii "ałaaa" to jest rzut wolny dla nich. Nas trzymają, szarpią, nie ma ani jednego rzutu wolnego – kipiał po ostatnim gwizdku obrońca Portowców Marcin Hrymowicz.
Minęły lata, a ból zawodników nie minął. – Do tej pory nie mogę sobie wytłumaczyć tamtych decyzji sędziego Małka. Już nigdy się tego nie dowiemy, jak potoczyłoby się spotkanie po faulu na Marcinie Bojarskim – opowiadał w 2015 roku oficjalnej stronie Pogoni Maksymilian Rogalski.
– Do dzisiaj nie rozumiem, jak Marcin mógł obejrzeć tam żółtą kartkę. Faul na nim był ewidentny i sędzia powinien pokazać czerwony kartonik rywalowi. Gdyby tak się stało, to mogę zaryzykować stwierdzenie, że puchar byłby nasz! – wtórował mu Janukiewicz.
Jeszcze raz na gorąco Hrymowicz: – To jest śmieszne, jak może taki sędzia prowadzić finał Pucharu Polski i do tego w taki sposób. Trochę serca zostawiliśmy na boisku, więc to tym bardziej boli, że nie możemy wyjść na boisko i grać jak potrafimy, tylko jesteśmy kasowani w każdej akcji. Miał sędziować Uzbek i wydaje mi się, że powinni być arbitrzy z Uzbekistanu prowadzić, bo my nie mamy sędziów – grzmiał.
Jak wiemy, Uzbecy nie przejęli gwizdków na polskich boiskach, choć rzeczywiście sytuacja była u nas bardzo zła. W Polsce wciąż trwały liczne procesy oskarżonych o korupcję, niecałe cztery lata wcześniej "Przegląd Sportowy" opublikował tzw. listę Fryzjera – listę sędziów, którzy mieli być "znajomymi" Ryszarda F.
Znalazło się na niej nazwisko Małka i choć ten koniec końców nie usłyszał zarzutów (w sumie cztery takie przypadki na 28), to jego kariera nie potrwała już długo. Trzy lata później wypaczył wynik meczu I ligi i PZPN skrócił mu karierę. I tak planował przejść na sportową emeryturę, ale związek przyspieszył jego decyzję o dwa miesiące.
– Według mnie sędzia Małek wypaczył wynik tego meczu. Takich numerów się nie robi! Jeżeli jest ewidentny faul Cionka (Sidqy'ego – przyp. red.) na Bojarskim w polu karnym, to jest rzut karny i czerwona kartka dla zawodnika "Jagi". Nie ma tu o czym dyskutować. Wtedy mecz zupełnie inaczej by wyglądał – wspominał Zbigniew Długosz, w 2010 roku trener bramkarzy Pogoni, a wcześniej jej wieloletni zawodnik.
To jedyna osoba, która łączy wszystkie trzy dotychczasowe finały Portowców. W 1981 roku stał między słupkami w Kaliszu przy okazji starcia o puchar z Legią, a rok później we Wrocławiu przeciwko Lechowi.
Podobnie jak przeciwko Jagiellonii, w obu tych przypadkach szczecinianie nie byli faworytem. W 1981 wywalczyli awans do Ekstraklasy, a Legia o trzy punkty przegrała mistrzostwo. Zaskakująco wyrównane spotkanie dopiero na sam koniec dogrywki rozstrzygnął na korzyść stołecznych Adam Topolski. Wcześniej w 83. minucie mieli oni rzut karny, ale prowadzący Pogoń Jerzy Kopa... zmienił Długosza na marka Szczecha, który obronił "jedenastkę".
W kolejnym roku Portowcy jako sensacyjny beniaminek wylądowali na 6. pozycji, pięć wyżej niż ich finałowy rywal Lech. To jednak bardzo złudne, mecz grano po zakończeniu sezonu, a szczecinianie całą rundę rewanżową mieli fatalną. Na 13 meczów pokonali tylko Zagłębie Sosnowiec i Arkę Gdynia. Na ich korzyść miała przemawiać gra w Warszawie przy zaprzyjaźnionych wówczas kibicach Legii, tyle że mecz przeniesiono.
Wszystko przez wydarzenia z Częstochowy sprzed dwóch lat, gdy przy okazji finału Pucharu Polski między kibicami warszawian a poznaniaków doszło do brutalnych starć na niespotykaną wcześniej skalę. Dr Marcin Jurek z Instytutu Pamięci Narodowej dotarł do tajnej notatki milicji, w której stwierdzono, że "w wyniku bójek i awantur na stadionie doznało uszkodzeń ciała ogółem 26 osób, w tym 5 ciężkich", ale to na pewno zaniżone liczby. Ludzie w obawie przed zatrzymaniami nie zgłosili się do szpitali i na pogotowie.
Możliwe, że było znacznie gorzej. – Doszło do wielkiej bójki, w wyniku której ponoć śmierć poniosło trzech fanów, choć po meczu docierały do nas informacje, że ofiar mogło być sześć, siedem – opowiadał kilka lat temu "Faktowi" Topolski.
Którekolwiek z tych liczb nie były bliższe prawdzie, milicja za wszelką cenę chciała uniknąć powtórki, więc wymogła na PZPN przeniesienie finału 1982 do Wrocławia. Tym razem okoliczności porażki Pogoni nie były aż tak dramatyczne, jak rok wcześniej. Znów przegrała 0:1, ale tym razem po golu Mirosława Okońskiego, jeszcze sprzed przerwy.
2 maja szczecinianie będą zdecydowanym faworytem starcia z Wisłą. Trudno znaleźć jakiekolwiek racjonalne argumenty za ich rywalem, oprócz oczywiście nieprzewidywalności piłki. Widać to w kursach bukmacherów, którzy za złotówkę postawioną na Portowców oferują po ok. 1,8 zł, gdy w przypadki triumfu Wisły są to stawki grubo powyżej 4 zł.
Z drugiej strony kto jak kto, ale Pogoń od lat udowadnia, że umie pokpić sprawę w najmniej spodziewanych momentach. Cóż jej po ostatnim remisie w Białymstoku, wywalczonym po świetnym meczu, gdy w ostatnich tygodniach umiała przegrywać z Piastem Gliwice oraz Zagłębiem Lubin po 0:2 i to u siebie?
To tylko o tej rundzie, bo przecież Pogoń jak nikt umie zaprzepaścić swoje szanse w lidze. O ile jej wicemistrzostwo w 1987 roku było wielkim sukcesem, o tyle w sezonie 2000/01 po jesieni była liderem, a też skończyła jako druga.
Podobnie z brązowymi medalami – ten z 1984 roku przyjęto jako wielki sukces, w końcu klub po raz pierwszy stanął na podium. Ale już w 2021 roku uczucia kibiców były mieszane, w końcu jeszcze w lutym Portowcy byli liderami z dwoma punktami przewagi nad drugą Legią. Zdobywając dwa punkty w ostatnich czterech kolejkach nie zostali nawet wicemistrzami.
Poprzedni sezon i finisz ten sam, choć pozycja wyjściowa była nawet lepsza. Pogoń przewodziła ligowej stawce jeszcze po 27. kolejce, ale znów finiszowała dramatycznie źle – trzy punkty w ostatnich pięciu kolejkach – i skończyła z najmniej cennymi medalami.
W trwających rozgrywkach może się okazać, że i brąz to już za dużo dla drużyny Jensa Gustafssona. Zresztą chodzi o przełamanie klątwy braku trofeów, a szanse na mistrzostwo są już tylko matematyczne – na cztery kolejki przed końcem wynoszą niecały 1 proc. W przypadku Pucharu Polski sprawa wygląda niemal odwrotnie i każde inne rozstrzygnięcie niż zapakowanie trofeum do autokaru do Szczecina będzie klęską, która zrobi z Portowców pośmiewisko na cały kraj.
14:00
Ruch Chorzow/Legia Warszawa