| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Michał Daszek po dziesięciu latach oczekiwania wreszcie zdobył z Orlen Wisłą Płock mistrzostwo Polski. Zapewnia, że nigdy nie zwątpił w złoty medal. Odniósł się też do presji, którą sam sobie narzucał i kontuzji, która wykluczyła go z gry w eliminacjach MŚ 2025. – Niektórzy pytali, czy czuję się jeszcze Polakiem? Albo czy rzeczywiście nie planuję zakończenia kariery w reprezentacji.
Damian Pechman, TVP Sport: – Czy przypuszczałeś, że świętowanie może być tak... wyczerpujące?
Michał Daszek, Orlen Wisła Płock: – Nie. Ale też nie miałem żadnego doświadczenia. Czekałem na ten moment aż dziesięć lat i wiesz co? Było warto! Ten sezon kończymy w podwójnej koronie. Niesamowite!
– Żona wybaczyła pocałunek z Przemysławem Krajewskim?
– Tak, wybaczyła. Z "Krajkiem" znamy się przecież od wielu lat...
– A to, że mąż po zdobyciu mistrzostwa wrócił do domu dopiero nad ranem i zasnął w łóżku przytulony do pucharu?
– Żona była w szoku, że wróciłem tak... wcześnie. Spodziewała się, że to świętowanie będzie o wiele bardziej szalone. Cieszyła się, że jestem cały i zdrowy, ale przede wszystkim podzielała moją radość. Wspólnie ze mną czekała tyle lat, aż przyniosę do domu złoty medal za mistrzostwo Polski. Wspierała mnie, wierzyła, że ten dzień kiedyś nastąpi. I udało się.
– Czy do ciebie już dotarło, że jesteś mistrzem Polski? Czy musisz co chwilę sięgać po złoty medal, żeby się przekonać, że to nie sen?
– Ludzie cały czas mnie pytają, także moi najbliżsi, jakie to uczucie zostać mistrzem Polski po tylu latach oczekiwania. I powiem szczerze, że nie czuję, aby się cokolwiek w moim życiu zmieniło. Nie czuję, aby było teraz jakoś inaczej. To oczywiście fantastyczna sprawa, że moja drużyna zdobyła mistrzostwo, ale jeszcze to do mnie nie dociera. Może za jakiś czas? Za mną długi i wyczerpujący sezon, później było kilka dni świętowania. Ciągle napędza mnie olbrzymia euforia i nie miałem nawet chwili, żeby usiąść i spokojnie o tym pomyśleć.
– Potrafisz powiedzieć, dlaczego wreszcie wam się udało?
– Myślę, że zadecydowały niuanse. Przez cały sezon pracowaliśmy bardzo ciężko nad poprawą naszej gry w końcówkach. Było wiele spotkań, szczególnie w Lidze Mistrzów, w których przeważaliśmy, ale ich nie wygrywaliśmy. Właśnie z powodu słabszych końcówek. Dlatego pracowaliśmy głównie nad tym, żeby i w ataku, i w obronie grać lepiej w ostatnich minutach. Oczywiście na boisku potrzeba też trochę szczęścia. Nam tego szczęścia długo brakowało. W tych dwóch najważniejszych meczach to szczęście było wreszcie po naszej stronie.
Do tego w kluczowych momentach nie pękliśmy i wierzyliśmy, że możemy wygrać. Jeszcze kilka lat temu często przegrywaliśmy w seriach rzutów karnych. Tym razem było inaczej. Pamiętam dokładnie słowa trenera Xaviego Sabate, które do nas skierował przed karnymi w Kielcach. To było piękne i nas mocno zbudowało. My naprawdę byliśmy przekonani, że możemy wygrać po raz drugi i zdobyć tytuł. Gdzieś z tyłu głowy mieliśmy też wspomnienia z pierwszego meczu, gdy Mirko Alilović obronił cztery rzuty karne. Wiedzieliśmy, że nawet jeśli się pomylimy raz czy drugi, to Mirko nas uratuje i nic złego nam się nie przytrafi.
– Łatwo się mówi – gdy jesteście już mistrzami Polski – "wierzyliśmy" albo "byliśmy przekonani". To teraz z ręką na sercu, nie miałeś chwili zwątpienia, gdy sędziowie nie uznali trafienia Przemysława Krajewskiego i odgwizdali przekroczenie linii siedmiu metrów?
– Z naszego miejsca wydawało się, że jest wszystko w porządku. Sędziowie po analizie VAR odgwizdali jednak błąd. Cóż, zdarza się. Wracając do twojego pytania – nie, ani przez moment nie zwątpiłem. Cały czas wierzyłem, że wygramy i zdobędziemy mistrzostwo. W czasie serii karnych stałem chyba obok Dawida Dawydzika. Chyba, bo emocje były tak potężne, że mogłem to źle zapamiętać. Tłumaczyłem mu, co się za chwilę stanie, że zawodnik z Kielc będzie rzucał w tę stronę, a Mirko to obroni. Tak się stało.
– Czy to był pokaz najlepszej gry w obronie, odkąd grasz w Płocku?
– Przede wszystkim wyniki tych dwóch meczów finałowych pokazały, jak duże to było obciążenie psychiczne dla zawodników. Tak niewielka liczba bramek, to zasługa świetnej obrony, ale z drugiej – było też mnóstwo niewymuszonych błędów, które na wcześniejszych etapach sezonu się nie przytrafiały. Nie tylko nam, ale również drużynie z Kielc. Ciężar tych spotkań był naprawdę ogromny.
Na przykład w drugim meczu teoretycznie łatwiej budowało nam się akcje w ataku, ale Andreas Wolff bronił fenomenalnie. Odbił mnóstwo piłek z czystych sytuacji. Z doświadczenia wiem, że nie ma nic gorszego dla drużyny, która atakuje. Niby grasz dobrze w ataku, niby dochodzisz do sytuacji rzutowych i na koniec zderzasz się ze ścianą. Andi sprawiał wrażenie faceta, który nic sobie nie robi z naszych rzutów. Stał sobie spokojnie w tej bramce i odbijał kolejne piłki. To było frustrujące. O naszą obronę się nie martwiłem. Byliśmy znakomicie przygotowani. Wiedzieliśmy, jakie są mocne strony Kielc w ataku pozycyjnym i chcieliśmy je za wszelką cenę zneutralizować.
Każdy zespół ma w ataku swojego lidera. W przypadku Kielc – chyba każdy się ze mną zgodzi – jest to Alex Dujshebaev. Cała nasza obrona harowała ciężko, aby zatrzymać przede wszystkim jego i dać więcej miejsca innym zawodnikom. Wiemy, że piłka ręczna to gra zespołowa, że drużyny w ataku mają wiele schematów, ale w najważniejszych momentach to właśnie lider zawsze chce decydować o wyniku spotkania. Dlatego w obronie mieliśmy przygotowane setki wariantów. Staraliśmy się przewidzieć, co Kielce (i Alex) mogą zrobić w ataku. Myślę, że nam się udało przeczytać ich grę. W dwóch meczach finałowych straciliśmy tylko 42 bramki. Tyle, ile Kielce często rzucają w jednym spotkaniu. To o czymś świadczy. Obrona zagrała na rewelacyjnym poziomie.
– Przygotowaliście setki wariantów, ale jednego chyba nie przewidzieliście. Tego, że mecz skończycie bez czerwonej kartki.
– Nie powiem, było to zaskakujące. Nasze mecze z Kielcami są zawsze bardzo twarde, jest tam dużo walki i trzeba wkalkulować w taką grę ryzyko czerwonej kartki. Byliśmy przygotowani, że taki moment w meczu nastąpi. Mieliśmy przygotowane schematy, na grę w obronie i ataku, na wypadek czerwonej kartki. Albo czerwonych kartek. Na szczęście nie były potrzebne.
– Czy po zdobyciu mistrzostwa nie odetchnąłeś wreszcie głęboko z ulgą? Że wreszcie koniec liczenia sezonów bez tytułu.
– Tym razem tak mocno tego nie odczuwałem. Najgorzej było dwa lata temu, gdy to mistrzostwo mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Graliśmy u siebie, mieliśmy atut własnego boiska, wsparcie kibiców, graliśmy naprawdę dobrze. I ta końcówka... Czułem się wtedy naprawdę źle. Na osłodę zdobyliśmy Puchar Polski. I oczywiście cieszyłem się, to był duży sukces, ale bardzo chciałem wtedy też mistrzostwa. Mimo wszystko nie zwątpiłem, że ten moment nadejdzie i będę mógł podnieść puchar dla najlepszej drużyny w kraju.
– Mam wrażenie, że w ostatnim sezonie zrzuciłeś z siebie ogromną presję, którą sam sobie dokładałeś. A przecież nikt nie oczekuje, że w każdym meczu będziesz rzucał po kilkanaście bramek albo trafiał w ostatniej sekundzie. To nierealne. Kiedy do ciebie dotarło, że nie musisz być zawsze bohaterem?
– Nie zdawałem sobie z tego sprawy... Ale masz rację, gdzieś to we mnie siedziało. Ten sezon, mimo pięknego zakończenia, nie był dla mnie łatwy. Wiele zmienił dopiero finał Pucharu Polski, w którym wychodziło mi praktycznie wszystko. I chyba wtedy ostatecznie pozbyłem się tej presji i tego ciągłego udowadniania, że muszę być zawsze najlepszy. Zrozumiałem, że mamy w Wiśle wielu klasowych zawodników, którzy chętnie wezmą na siebie odpowiedzialność za wynik. Że czasami trzeba oddać im piłkę, schować dumę do kieszeni i grać z tylnego siedzenia. A nawet jeśli spędzę na boisku mniej minut, to mogę pomóc drużynie w inny sposób – wspierać swojego zmiennika, powiedzieć chłopakom coś, co jej pomoże w trudnych momentach. Możliwości jest wiele. Myślę, że po dziesięciu latach gry w Wiśle wreszcie to zrozumiałem.
– Chciałbym jeszcze poruszyć wątek reprezentacji, ale nie chcę psuć twojego dobrego nastroju.
– Dlaczego? Chętnie odpowiem na pytania.
– Ludzie szybko zapomnieli, ile zrobiłeś dla reprezentacji Polski. Boli?
– Bardzo boli. Gram już w piłkę ręczną wiele lat i staram się omijać komentarze w mediach społecznościowych czy wiadomości prywatne wysyłane przez kibiców. Jest ich często bardzo dużo. Z drugiej strony nie mogę się od tego całkowicie odciąć. Nawet jeśli nie przeczytam tego ja, to przeczytają koledzy z zespołu czy moja rodzina, na przykład mama lub brat. Tak było też ostatnio, przed meczami ze Słowacją.
Po finale Pucharu Polski pojechałem na zgrupowanie reprezentacji. Z moją nogą nie było jednak najlepiej, co potwierdziły niestety badania. Ktoś może mnie teraz wyśmiać, ktoś zignorować moje tłumaczenie, ale to nie był zwykły siniak i zwykły ból nogi. Skutki odczuwam do tej pory i noga nie jest w pełni sprawna. W tamtym momencie uznałem, wspólnie ze sztabem medycznym, że lepiej mi zrobi powrót do Płocka.
Możliwe, że mogłem mocniej niż zwykle zacisnąć zęby i zagrać w reprezentacji. Możliwe, że nic poważniejszego z moją nogą by się nie stało. Możliwe jednak, że już na początku meczu doszłoby do poważnej kontuzji. Nigdy się tego nie dowiemy. Jestem w reprezentacji od wielu lat. Często grałem z urazami, często nie czułem się najlepiej, a wychodziłem na boisko. Nie chcę się teraz tłumaczyć, ale przypomnę tylko ostatnie mistrzostwa Europy, gdy zachorowałem i przez pięć dni się leczyłem. Nie czułem się najlepiej, miałem kaszel, ból głowy, ale zdecydowałem się zagrać ze Słowenią. Tylko dlatego, że chciałem pomóc drużynie. Dlatego komentarze, że nie zagrałem z powodu małego siniaka, albo żeby odpocząć, bo gra w Wiśle ma dla mnie większą wartość, były dla mnie bardzo niesprawiedliwe.
– Nie miałeś w takich chwilach dość i nie myślałeś, by – do czego nie namawiam! – ogłosić swój rozwód z reprezentacją?
– A wiesz, że niektórzy mnie pytali, czy czuję się jeszcze Polakiem i patriotą? Albo czy rzeczywiście nie planuję zakończenia kariery w reprezentacji? Szczególnie często musiałem odpowiadać na takie pytania po MŚ 2023, gdy z kadrą pożegnali się Przemek Krajewski i Tomek Gębala. Tyle że ja czuję się na siłach, żeby jeszcze przez kilka lat grać w reprezentacji. Oczywiście, jeśli selekcjoner Marcin Lijewski będzie mnie potrzebował. Chciałbym pomóc młodszym kolegom, którzy dopiero wchodzą do drużyny, podzielić się z nimi moim doświadczeniem. Rozegrałem w reprezentacji ponad 150 meczów, jestem w tej kadrze – wspólnie z Kamilem Syprzakiem – ostatnim zdobywcą medalu MŚ. Chciałbym przeżyć to raz jeszcze, zagrać o medal na dużym turnieju. Już w innej roli, nie jako ten najmłodszy w zespole, ale jeden z najstarszych i najbardziej doświadczonym. Głęboko wierzę, że ta drużyna przyniesie kibicom jeszcze dużo radości.
– Wisła Płock wydała ostatnio karty do gry, a Michał Daszek w talii to "As Trefl". Tyle że w tej ostatniej "awanturze" o kadrę, ty stałeś obok stolika do gry, a inni trzymali Asa w rękawie.
– Tak się czułem. Nie jak zawodnik i człowiek, ale jak towar, którym można dowolnie rozporządzać. Bardzo mnie to boli, ale co mogę zrobić? Biorę całą krytykę na klatę i czekam na kolejne mecze reprezentacji. Mam nadzieję, że otrzymam powołanie, że zdrowie mi tym razem dopisze i będę miał okazję pokazać, że reprezentacja Polski jest dla mnie nadal czymś ważnym.
– Zbierasz cięgi za to, że jesteś w kadrze nie do zastąpienia. Gdyby selekcjoner miał do wyboru kilku "Daszków", to nikt nawet nie wpadłby na to, żeby cię krytykować z powodu kontuzji czy choroby.
– Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Raczej się cieszyłem, że mam mocną pozycję w reprezentacji, że jestem pewniakiem przy wysyłaniu powołań. Ale częściowo masz rację. Gdybyśmy mieli więcej opcji na każdej pozycji, to trenerowi byłoby łatwiej. Moje miejsce, w takiej sytuacji jak ostatnio, zająłby ktoś inny, równie wartościowy.
– Wspomniałeś, że chciałbyś jeszcze kiedyś zagrać z reprezentacją o medal. Masz inne marzenia?
– Nie wymyślę chyba niczego nowego – chciałbym zagrać z Wisłą Płock w Final4 Ligi Mistrzów. Zdobyliśmy teraz podwójną koronę i musimy patrzeć dalej, wyżej. Oczywiście nie mogę tego obiecać, podobnie jak nie mogłem rok temu obiecać – chociaż kibice mnie o to często pytali – że zdobędziemy mistrzostwo Polski. Sport jest nieprzewidywalny i przed startem sezonu niczego nie można być pewnym. Obiecać mogę za to tylko jedno – będziemy ciężko pracować i zrobimy wszystko, aby w klubowej gablocie pojawiły się kolejne puchary. Reszta rozstrzygnie się już na boisku.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.