Spędził 13 lat jako szef norweskiej kadry, ale od lata rządzi polskimi skokami. Alexander Stoeckl, nowy dyrektor sportowy w PZN, ma jeden problem: nigdy nie odmówi rozmowy. U progu startu Pucharu Świata 2024/25 w Lillehammer w TVPSPORT.PL zajęliśmy mu godzinę. Efekty? Analiza SWOT polskich skoków, sny po norwesku, choć jest Austriakiem i wytłumaczenie: jak wynalazł generator Norwegów. – Świat się okropnie zmienia. Mam apel: odłóżcie wreszcie te telefony! – mówi. Byłoby kłamstwem napisać, że ten wywiad jest wyłącznie o narciarstwie.
👉 Nowa era w skokach. Czyżby? Kadry znalazły już sposób, jak obejść restrykcje FIS
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVPSPORT.PL – Śpiewasz jeszcze czasami?
ALEXANDER STOECKL: – Tylko w domu, gdy nikt nie patrzy.
– Jeszcze kilka lat temu byłeś bardziej odważny. Właśnie znalazłem w YouTube nagranie, gdy ty, Stefan Horngacher, Toni Innauer i paru innych śpiewacie pod Kulm na cześć Noriakiego Kasai.
– To tam jest?
– Pewnie. W dodatku brzmiało całkiem znośnie.
– Dziękuję.
– Norwegowie nadal zapisują twoje nazwisko z paskiem w literze O zamiast dwóch kropek?
– Haha, zdarza się to. Ale w dokumentach wciąż mam tę austriacką wersję swojego nazwiska. 13 lat w tym kraju, a tyle już minęło, robi jednak swoje. Nie dziwię się, że to robią. Dźwięk jest ten sam.
– W którym języku śnisz i myślisz?
– W obu! Chociaż, czekaj, muszę pomyśleć… Okej, to bez sensu. Bo teraz myślę po angielsku, skoro w tym języku rozmawiamy.
– To żadna tajemnica, że mówisz wspaniale po norwesku. Czy z językiem, który nabywasz, przejmuje się też część mentalności danego kraju? Sposób myślenia, przekonania?
– Myślę, że tak. To generalnie wielki kapitał, móc posługiwać się kilkoma językami. To otwiera głowy. Gdy trafiałem na kontrakt do Norwegii w 2011 roku, od początku wiedziałem, że muszę pojąć język, bo to ułatwi mi komunikację. Miałem też eksponowane stanowisko, więc to siłą rzeczy musiało przebiegać sprawniej. Szczęście polegało na tym, że niemiecki i norweski to ta sama grupa językowa. Więc poszło łatwiej niż może się wydawać. Teraz, gdy córka ma osiem lat, urodziła się w Norwegii i chodzi do tutejszej szkoły, zdałem sobie sprawę, że całkowicie przesiąknąłem jako część tego kraju. Uważam to za piękne. Plot-twist polega na tym, że my jej teraz w domu musimy uczyć niemieckiego. Ona jest bowiem bardziej Norweżką.
– Co różni oba narody? Austrię i Norwegię?
– Norwegowie są mniej nerwowi. Odkryjesz to, gdy tylko wsiądziesz tutaj w auto. Sprawiają wrażenie, jakby mieli mniej zmartwień. I niezwykle cenią sobie naturę, obecność wśród niej. Trzymają się też przepisów i zasad, bardziej ufają władzy, która je ustanawia. Prawo i reguły to ich drogowskaz, jak się zachowywać. Austriacy są mistrzami w szukaniu obejść przepisów.
– Nie tylko Austriacy mają tę cechę, ale o tym pewnie dopiero się przekonasz.
– Coś już obiło mi się o uszy.
– Pytam o to wszystko, bo lada dzień w Norwegii, twojej drugiej ojczyźnie, ruszy Puchar Świata. Czy to, że pojawisz się na nim w kurtce innej reprezentacji, będzie mocniejszym doświadczeniem emocjonalnym?
– Oczywiście, że mam w sobie sporo sentymentu. Poczułem to już, kiedy latem byliśmy na zgrupowaniu w Trondheim. Albo na Letnim Grand Prix w Wiśle, gdzie też spotkałem kadrę, z którą się pożegnałem. Ale minął już czas głębszych przemyśleń. Sport taki jest, że zmieniasz grupy, z jakimi pracujesz. Jeśli to zrozumiesz, a przy tym zawsze pozostaniesz sobą, to przestaje być poważny problem. Tym bardziej, gdy nowa rola nie jest taką samą, co poprzednia. Jako dyrektor sportowy nie jestem już tak eksponowany, jak byłem w Norwegii. To też daje mi pewne bezpieczeństwo w kontekście wystąpienia w Lillehammer w innej kurtce niż norweskiej kadry. Mam z tym luz.
– Utrzymujesz kontakt z byłą kadrą? Trener Magnus Brevig dzwoni po porady?
– Nie, z nim nie mam jako takiego kontaktu. Ale jest sporo osób, z którymi nadal utrzymuję dobre relacje. Wydaje mi się, że to normalne.
– Jak najbardziej.
– Nie da się wymazać 13 lat pracy w jednym miejscu. Niezależnie od okoliczności, w jakich ten etap dobiega końca. Skoki są też o tyle specyficzne, że praca kadr narodowych przebiega w trybie niemal codziennym. W dodatku są małym sportem. To daje poczucie jakiejś przynależności. To nie jest górnolotne, powiedzieć, że tam się tworzą więzi na kształt rodzinnych.
– Inaczej nie śpiewałbyś przecież Kasaiemu pod Kulm.
– Otóż to.
– Lillehammer to dobre miejsce na start PŚ?
– Jeśli chcesz zacząć zimę w otoczeniu zimowym, to jak najbardziej. Ale czy perfekcyjne?
– Pytam, ponieważ dwa lata temu jako taką perełkę wskazałeś Zhangjiakou w Chinach.
– Och, tak. Tam byłoby wspaniale. I to był jeszcze moment, gdy można było snuć plany, w których start odbywałby się na tym obiekcie, stamtąd PŚ przejeżdżałby do Rosji, a dopiero potem do północnej Europy. Teraz, jak wiemy, te wizje należy odłożyć na półkę, ale Chiny wracają w łaskę FIS, co bardzo mnie cieszy. Tam w ostatnich latach zaczęło rodzić się coś bardzo obiecującego: obiekty, nabór dzieci, postęp. Ten rynek może niebawem stać się ważny w skokach.
– Trochę tych pomysłów na otwieranie sezonu już w FIS bywało. Ale w tym kontekście chciałem zapytać o coś innego: o to, jak skoki generalnie ewoluują jako dyscyplina. Masz jakieś spostrzeżenia? Powiedzmy, że od 2011 roku?
– Czemu akurat tego?
– Bo w tym przejąłeś kadrę Norwegii i w tym również wprowadzono na stałe przeliczniki za belkę i wiatr.
– To rzeczywiście był duży przeskok, jeżeli chodzi o płynność rozgrywania konkursów.
– Wierzysz temu systemowi?
– Och, to trudna kwestia. Staram się. Raczej wierzę. To nigdy nie będzie wzorowe narzędzie, jednak ta niedoskonałość też jest okej. Wciąż w skokach musisz mieć nieco farta, wciąż jest miejsce na niespodzianki.
– A inne zmiany? Sprzęt? Technika? Charaktery skoczków? Generalnie: czy skoki z dziś dużo różnią się od tamtych sprzed półtorej dekady?
– Bardzo. A najlepsze, że tu jedno wpływa na drugie, bo zmiany w regulacjach dot. sprzętu potrafią wywrócić czyjąś technikę do góry nogami – albo poprawić, albo zrujnować. Świetnym przykładem są problemy Ryoyu Kobayashiego, gdy FIS nakazała używanie symetrycznych wkładek do butów. Jego dominacja na chwilę znikła, męczył się. Z innych spraw: skoczkowie dziś skaczą agresywnie jak nigdy dotąd, pracują na innych kątach. To ekstremalne, co robią. Na limicie. Skaczą na coraz niższych prędkościach dalej niż wcześniej na większych. Ktoś przeniesiony tutaj z 2011 roku byłby w szoku, dokąd to zaszło.
– Te malejące prędkości sprawiają, że gdy odwróci się wiatr, zawodnik przestaje mieć szanse.
– Tak. To niestety wielkie wyzwanie dla komisji sprzętowej w FIS.
– Co jeszcze poprawiłbyś w obecnych skokach?
– Coraz częściej myślę, że pomyślałbym nad formatem rozgrywania zawodów. Nad ich urozmaiceniem, bo 50+30 nie przystaje już chyba współczesności. Lubię klasykę, to może zostać, ale uzupełnione czymś świeższym. Czymś, co zaciekawi młodszą generację.
– Co powiesz na play off?
– Bardzo chętnie. Swego czasu bawiliśmy się w coś podobnego w krajowych zawodach w Norwegii. Z plusów: masz więcej skoków gwiazd, dla których jako widz przyszedłeś pod skocznię. Z minusów: po półfinałach jest przerwa, w której zawodnicy muszą dotrzeć znowu na rozbieg. I nie wiadomo, co z tym czasem wtedy zrobić. Jak utrzymać wtedy uwagę kibica. Bo te wszystkie propozycje zmian są przecież właśnie po to. W pokoleniu TikToka czas uwagi, który mamy, skraca się zatrważająco. Tempo zmian jest szokujące.
– Ale w skokach jedna rzecz była i zostanie bez zmian. To, że nigdy nie wiesz, kto i dlaczego będzie w formie.
– To zabawne, że powiem to jako trener, ale to prawda.
– Jak to jest możliwe, że gdy są wyniki, to nierzadko nie wie się, skąd się wzięły?
– Wielka zagadka skoków. Patrz: oni podobnie wyglądają, podobnie trenują, mają zbliżony wyglądem i jakością sprzęt, podobne warunki treningowe. Czasami wyjdzie ci z tego zima życia, a już po roku dołujesz, choć teoretycznie wszystko zrobiłeś podobnie. Ale to szalenie techniczna dyscyplina. A jej clue jest skomplikowana sekwencja ruchów, którą należy wykonać w ułamku sekundy przy prędkości ok. 100 km/h. Wystarczy – jak wtedy u Ryoyu – że zmieni się kształt wkładek. Albo inny detal. Ale nie wspomnieliśmy jeszcze o stronie mentalnej, która tu akurat odgrywa gigantyczną rolę. Każdy dobry trener, nawet mając psychologa w teamie, sam musi nim trochę być. Coś próbować rozumieć.
– Zmieniam temat. Masz 51 lat. Jesteś tatą, masz dom, sukcesy w CV i zwiedzony świat dookoła. O czym ty dzisiaj jeszcze marzysz?
– Drzewa jeszcze nie zasadziłem. Dziecka jeszcze nie wychowałem do końca, a praca nad tym jest najwspanialszym, co można robić w życiu. To jest trochę jak trening, tyle że człowieka w całości.
– Trener z roli wyjdzie, ale rola z trenera nigdy?
– Coś w tym jest.
– Całe twoje życie to trenowanie.
– A raczej: przekazywanie wiedzy, modelowanie kogoś na jakiś wzór i patrzenie, jak to działa. Naprowadzanie na ścieżkę. To jest przecież cudowna rzecz. Teoretycznie mając już na koncie parę sukcesów, mógłbym łowić ryby i siedzieć jako ekspert w studio. Ale to nie jestem ja, nie wytrzymałbym. Trenowanie, edukowanie – to mnie nadal kręci i napędza.
– Nawet w roli dyrektora, a nie trenera?
– To wciąż jest to samo, tylko że teraz przekazuję wiedzę innym trenerom i działaczom, a nie bezpośrednio zawodnikom. I może o innych aspektach. Szczerze? Kapitalnie się czuję w takiej roli.
– Co zobaczyłeś, odkąd jesteś w Polsce? Jakie środowisko?
– Ludzi, którzy potrafią być naprawdę oddani sprawie.
– Zostałeś dobrze przyjęty?
– Tak czuję.
– Przyznam ci się do czegoś. Podczas mistrzostw Polski w Zakopanem razem z reporterem Filipem Czyszanowskim trochę cię obserwowaliśmy. Stałeś tam raczej z boku, głównie sam, jako obserwator. Śmialiśmy się, że to widok jak z baru: jest piękna dziewczyna, ale nie ma chłopców odważnych, żeby podejść i zagadać.
– Matko, jakie porównanie.
– Błędne?
– Być może mogło to tak z boku wyglądać, ale chcę powiedzieć, że jestem otwarty na każdą rozmowę. Zresztą, wiecie to. Ja faktycznie jestem obserwatorem. Ale też to u mnie wciąż etap poznawania was, Polaków, bliżej. Jak pracujecie, jakie macie zwyczaje, jak wyglądają zawody, kto jest kim itd. Muszę mieć tę bazę, żeby później zacząć konkretnie funkcjonować, wygłaszać jakieś opinie itp. Wchodząc w nowe środowisko, należy być spokojnym i ostrożnym.
– A nie jest trochę tak, że środowisko się nieco boi nowego człowieka?
– Wątpię. Nie mam żadnych problemów w komunikacji.
– Angielski?
– Angielski, czasami niemiecki, rzadziej tłumacze internetowe albo migi. Jest okej. Wy naprawdę dobrze umiecie mówić w obcych językach, to szalenie ułatwia zadanie.
– Polska jest ci wdzięczna za ten komplement. Pamiętam, gdy przed Euro 2012 w telewizji puszczano materiały dziennikarskie o tym, że sprzedawcy w marketach uczą się angielskiego, aby nie wstydzić się, gdy przyjadą kibice z innych państw.
– Zrobiliście więc ogromny postęp od tamtej pory. Zwłaszcza młoda generacja jest bardzo otwarta i komunikatywna.
– Namówię cię na analizę SWOT polskich skoków? [przyp. red: mocne i słabe strony, szanse i zagrożenia].
– Pewnie.
– To zamieniam się w słuch. S jak Strenghts, mocne strony.
– Liczba zawodników. W Zakopanem na MP było ich ponad 90, to ekstra frekwencja. Mistrzostwa pokazuje telewizja państwowa, więc mają dobrą ekspozycję. Jest wokół niej dobry PR, masowe zainteresowanie i wsparcie fanów. Pokazała się młodzież, mistrzem został 19-latek. Czyli jest przyszłość. Po małyszomanii zaczęła się złota era, która – mam wrażenie – trwa. Ludzie pracujący przy skokach mają wielką etykę pracy, są jej oddani, spędzają wiele godzin na rzecz wspólnego dobra. Siłą są dwie szkoły sportowe dla skoczków, które gromadzą ludzi o podobnej pasji, uczą standardów i norm zachowań. Wychowują. Są przy nich też nowoczesne obiekty. Kolejny atut to duże wsparcie finansowe ze strony rządu dla sportu. To jest coś, czego w Norwegii nie ma na takim pułapie. U nas nie ma nawet departamentu sportu, tylko głównie kultury, do którego sport jest doczepiony.
– W jak Weaknesses, czyli słabe strony.
– Jest tu za mało małych skoczni, ośrodków, w których dzieci z okolicy mogą zacząć skakać, zapoznać się z dyscypliną, dać wyłapać w kontekście późniejszego przejścia do szkół sportowych.
– Skoki w Polsce to sport dziesięciu miasteczek.
– Z jednej strony: tym bardziej imponuje, na jakim poziomie macie elitę. Ale to nie powinno tak wyglądać. Zwłaszcza że tego sportu naprawdę da się spróbować na niższym poziomie. Polsce nie trzeba więcej Wielkich Krokwi ani Malinek. Potrzeba ośrodków, gdzie będzie trener, który ma K10, K20 i ew. K40. Gdzie sprawdzi, kto się nadaje, pokaże piękno latania. To powinien być, uważam, długoterminowy cel PZN: aby za takimi lobbować.
– Gdy nastała małyszomania, w Polsce powstało ok. 250 amatorskich skoczni. Każdy chciał być Adamem.
– Ale podobnie było kiedyś w Norwegii. Na przedmieściach Oslo, gdzie są lasy i tam spędza się wolny czas, spacerując, prawie zawsze zauważysz pozostałości po dawnych skoczniach. Niestety, ten sport się zmienił…
– Skurczył.
– Tak. A przecież żeby zacząć, takie amatorskie albo maleńkie skocznie byłyby nadal w porządku. To szkoły sportowe są od tego, żeby wychowywać mistrzów, szkolić kąt odbicia itd. Małe ośrodki są od tego, żeby dawać dzieciom dostępność do dyscypliny. Zaprosić na start. Pokazać podstawy. Brakuje mi u was tego w odpowiedniej skali. Nie znam odpowiedzi, dlaczego jest z tym tak kiepsko.
– Czyli tak rozumieć O jak Opportunities, czyli szanse na rozwój?
– Tak. Sądzę, że mając taki status ważności, jakim cieszą się w Polsce skoki narciarskie, da się z tym coś zrobić. Rozszerzyć zasięg tego sportu.
– To też rola dyrektora sportowego?
– Sam nie dam rady.
– To jeszcze T jak Threats, czyli zagrożenia.
– Nie widzę poważnych zagrożeń na tę chwilę. Okej, jedno – że jako społeczeństwo zatracimy całkiem potrzebę uprawiania sportu. Że go zmarginalizujemy. Wiem, jak to brzmi, ale widzę też, ile czasu dzieci poświęcają telefonom komórkowym kosztem normalnego życia. To niepojęte. Ale to jest zagrożenie cywilizacyjne, a nie dotyczące skoków.
– W Norwegii też tak to widać?
– Oczywiście. Niedawno byłem na zebraniu rodziców w szkole córki, gdzie akurat toczyła się dyskusja: od którego roku pozwalać im w szkole na używanie telefonów. Gdy odpowiedziałem, że w ogóle, nawet rodzice spojrzeli na mnie jak na dziwaka. A ja naprawdę uważam, że jeśli nie znajdziemy na to rozwiązania, to świat, który znamy, nieodwracalnie się zmieni. Zawali się obecny ład, normy, relacje społeczne, zdrowie psychiczne. To straszne. Więc apeluję: odłóżcie te telefony, wyjdźcie na dwór!
– Dziwne. Mi właśnie z tym kojarzy się Norwegia: z byciem na zewnątrz, niezależnie od pogody. Z systemem, w którym dziecko biega na nartach zanim zacznie chodzić. A potem dzięki temu łatwo wchodzi w specjalistyczny trening, o ile chce.
– Na szczęście te ideały jeszcze nie zanikły.
– Opowiedz, jak to działa. Masz przykład na świeżo, z życia córki.
– Aktywność fizyczna to część norweskiej kultury. Często taka na pograniczu wyczynu, co mi imponuje. Ale to jest wszczepiane Norwegom od przedszkola, gdzie po normalnych zajęciach później zaczynają się te na zewnątrz. Córka o 13:30 dzień w dzień ubierała się i czy deszcz, czy wichura, wychodziła na plac zabaw. I tam zostawała np. do 16:00. Zajęcia dotyczyły czasem zabawy, czasami elementów gier, gimnastyki, czegokolwiek. Było różnorodnie. Nie było złej pogody, tylko ew. złe ubrania. To fantastyczna baza na start. Potem, już w szkole, po lekcjach placówki mają często w ofercie współprace z klubami. Jeśli ktoś ma ochotę spróbować narciarstwa, to w Oslo może odbywać wuef na trasach na Holmenkollen. Albo gdzieś indziej. Przy czym nikt nie mówi o konkretnych treningach, lecz o zabawie sportem: nauce ruchów, elementów, stabilności. To jest fun, ale z podsuwaniem tam cichcem czegoś, co może przydać się, gdy któreś z dzieci pójdzie na wyczynowy trening. Słowem: chodzi o ogólną sprawność.
– A kiedy w Norwegii zaczyna się specjalizacja?
– Różnie. Ale powiem ci coś: obowiązuje zasada, żeby do pewnego wieku – 10 lub 12 lat, nie pamiętam – zakazuje się współzawodnictwa bezpośredniego. To znaczy, że zawody się odbywają, wyniki zapisują, ale lista jest drukowana np. alfabetycznie, a nie jako ranking. Jasne, dzieci potem i tak szukają, porównują, jednak nie pokazuje się im, że są najlepsze albo najsłabsze. Trenerzy dostają te informacje, ale panuje układ, aby chować to przed dziećmi. Każdy dostaje taki sam dyplom, medal.
– Co to daje?
– Zdejmuje presję, pozwala bawić się sportem. Nie ma też nacisków, żeby przetrenowywać dzieci, bo np. trzeba zarobić pieniądze dla klubów. Dzieci nie uczą się, jak wygrywać, tylko jak konkurować. Ale przede wszystkim sami ze sobą. To działa. Bo są tacy, którzy dorastają szybciej od innych. To wyrównuje się, dopiero gdy są starsi.
– Wprowadzenie tego na całym świecie byłoby bardzo trudne.
– Ja też, kiedy zacząłem tam pracę, pomyślałem, że to głupie.
– O.
– Bo w Austrii jest ważne od początku, aby uczyć konkurować, wygrywać, mieć ten odpowiedni mindset. Okazuje się, że są też inne drogi. Że wciąż można uczyć, jak wygrywać, ale bez zniechęcania tych słabszych. Gdy ci słabsi dorosną, może się okazać, że nadrobią straty.
– Słucham tego i zastanawiam się nad paradoksem. Austriacy, Słoweńcy i właśnie Norwegowie w skokach słyną z tego, że młodzi chłopcy nadal potrafią tam bez kompleksów debiutować w seniorach, bić się w PŚ o podia, stawać gwiazdami. Skąd oni to biorą, jeśli jeszcze chwilę wcześniej nie pokazuje się im, że istnieje ranking najlepszych?
– Sądzę, że to wynika z edukacji w sporcie. Takie dzieciaki uczą się, żeby przede wszystkim samemu się poprawiać, bez oglądania się na innych. To jest dla nich ważne. I to daje takie efekty. Znają też sens idei postępów krok po kroku. Mają do tego dobrych doradców.
– Słyszałeś kiedyś o Generatorze Norwegów?
– Nie.
– To żartobliwe określenie na system, którego sam byłeś beneficjentem. Odnosi się do tych wszystkich nowych talentów, które wychodzą znikąd i wojują w PŚ: Lindvik, Markeng, Sjoeen… można by tak wymieniać.
– Chyba wiem, do czego zmierzamy.
– Do tego, że fajnie byłoby mieć taki generator w Polsce. Strzelam, że mamy tyle samo ludzkiego potencjału w juniorach. A jednak ci mają ciężko z wejściem do elity, z naciśnięciem na mistrzów. Pytam cię jako dyrektora sportowego: jak popchnąć Pilcha, Habdasa, Juroszka i wielu innych do tego, żeby nie bali się walczyć w PŚ? Żeby rozwinęli skrzydła tak, jak robią to bez kompleksów młodzi Norwegowie?
– Wydaje mi się, że wyzwaniem jest złączenie systemów szkolenia, które obecnie są w Polsce różne. Najpierw jesteś w klubie, potem wiele zmienia się w szkole sportowej i znów wiele, gdy trafiasz do szkolenia w kadrach PZN. To powinna być jedna, wspólna droga i myśl. Do tego będę dążył. Inna kwestia? Może te telefony, które ogłupiają, odwracają uwagę i wywołują rozkojarzenie? Na razie to tylko moje domysły, ale możliwe, że po szkole juniorzy mają – owszem – wiedzę o technice. Czyli: jak skakać, żeby skakać daleko. Ale brakuje im zrozumienia tego, jaki trening co powoduje w ciele. Czego unikać. Podam ci przykład. W Stams, czyli elitarnej szkole austriackiej, jednym z regularnych przedmiotów jest edukacja w sporcie, z której otrzymujesz na koniec normalny stopień, taki na równi z matematyką, geografią czy językiem. To pozwala młodzieży zrozumieć, po co wykonują określone ćwiczenia. Dlaczego powtarzalność ma sens. Dlaczego po siłowni trzeba zrobić dzień przerwy. Jakie mają mięśnie w ciele. I tak dalej.
– Dawid Kubacki jest podobno tym typem zawodnika: takim, który zawsze chciał wiedzieć, po co coś robi na treningu.
– A dziś jest ikoną sportu, zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni i mistrzem świata. Widzisz, to ma sens. Tylko że tę ciekawość trzeba w ludziach pobudzać. Zwłaszcza w dojrzewających.
– Czujesz, że wyczerpaliśmy temat?
– A skąd. Moglibyśmy tak dyskutować drugą godzinę. Albo i trzecią.
– Zostawmy to na drugi odcinek. Szybka zmiana wątku: jakie wyniki kadry zadowolą cię tej zimy jako dyrektora?
– Oj. Ciężka sprawa.
– Mamy czas.
– Mam po prostu nadzieję, że będą lepsze niż przed rokiem.
– To nie jest wysoko zawieszona poprzeczka.
– Trudno się nie zgodzić. Ale sądzę, że każdy w PZN pracuje na to, żeby się odbić. Jak bardzo się uda, zostaje kwestią otwartą. Może bardzo?
– Domyślam się, że te powidoki z zeszłej zimy i chęć, żeby to wymazać, są obecnie spore.
– Na tym polega sport: żeby być najlepszym. Nikt nie chce dołować i szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego nie idzie? Ale ostatni czas w kadrze był optymistyczny. Wiem, że każdy zatrudniony przez PZN zrobił wszystko, żeby Polska była znów konkurencyjna – od aspektu techniki, treningu motorycznego, po sprzęt. Sądzę, że udało nam się wprowadzić kilka ciekawych innowacji. Tylko że to na koniec też nie da ci pewności. Bo przecież inni też pracują na to miano mistrzów. Mimo wszystko jestem umiarkowanym optymistą.
– Kto zdobędzie tej zimy kryształową kulę?
– Nie wiem. Sam bym takiej potrzebował, żeby wywróżyć z niej wynik. Oby po prostu było ciekawie i sprawiedliwie.
482.1
475.0
455.8
451.6
449.4
438.9
434.0
422.2
420.4
10
419.8
11
419.7
12
413.3
13
412.5
14
403.1
15
400.8
16
400.4
17
399.4
18
397.9
19
397.1
396.0
21
384.2
22
382.3
377.5
24
372.6
371.6
26
364.5
27
357.3
355.7
320.5
314.1
1
1749.3
2
1720.2
3
1707.2
4
1680.6
5
1673.1
6
1484.1
7
1458.0
8
1350.9
9
561.6
10
551.6
459.1
454.8
444.1
443.6
433.5
430.1
418.3
418.2
417.7
10
409.4
11
409.1
12
408.7
13
404.1
14
401.1
398.4
16
397.7
17
397.5
394.5
19
392.7
20
389.6
21
389.4
22
387.7
386.4
24
386.2
381.5
26
377.7
374.0
372.6
29
365.0
30
363.6
231.1
228.9
226.0
225.7
225.5
225.3
225.0
218.2
214.6
212.4
212.0
12
211.6
13
211.0
14
210.0
15
209.1
208.5
205.8
18
205.3
19
202.9
20
202.5
21
202.1
22
201.2
23
197.0
196.7
25
196.4
195.0
27
193.6
193.4
193.2
191.5
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8