Kiedy Dawid Kubacki jako czarny koń wygrywał w 2020 roku Turniej Czterech Skoczni, przed tamtą imprezą w Pucharze Świata uzbierał 144 punkty. Tyle samo, co teraz przed TCS, ma Aleksander Zniszczoł. Przypadek? To się okaże. Ale na czymś trzeba budować optymizm w świecie skoków, które zdominowali Austriacy i Pius Paschke.
👉 Kiedy start 73. Turnieju Czterech Skoczni? Sprawdź program [TERMINARZ]
KORESPONDENCJA Z OBERSTDORFU
Bilety na inaugurację Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie obecnie da się kupić już tylko po zawyżonych cenach u pośredników albo wygrać je w konkursach, o ile jeszcze jakiekolwiek się organizuje. 25 tysięcy wejściówek poszło tu najszybciej ze wszystkich lokalizacji imprezy. W Ga-Pa i Innsbrucku do kupienia są jeszcze tylko te z najgorszych sektorów, lepiej – a raczej gorzej – jest wyłącznie w Bischofshofen, gdzie publiczność zapewne czeka na rozwój sytuacji w kontekście szans Austriaków.
Jednak o Austriakach w TCS, niezależnie od tego, co wyskaczą wcześniej, na serio będzie się pisać dopiero po 1 stycznia. Na razie, jak zwykle zresztą, wokół imprezy dominuje dyskusja o gospodarzu pierwszego konkursu.
Piusie Paschke, (prawie) całe Niemcy patrzą ci na narty
Przy czym ta dyskusja – o czym zresztą przekonaliśmy się, rozmawiając z niemieckimi reporterami – nie jest ogólnonarodowa. Skoki, choć utrzymują wysokie miejsce w hierarchii zimowych sportów, nie są bynajmniej główną osią debaty do takiego stopnia, jak bywało to w przeszłości za czasów transmisji w RTL – czyli tych, kiedy na afisze trafiał Sven Hannawald. Obecnie w tym kraju każdy konkurs w zimie 2023/24 oglądało średnio 2,87 mln kibiców, choć trzeba zaznaczyć, że rynek zaliczył wzrost o 28 proc. względem poprzedniego sezonu. To wciąż liczby niższe od tych z olimpijskiej zimy 2021/22, jednak TCS jako wydarzenie ma swoje szczególne miejsce. Bo żadne inne zawody Pucharu Świata nie mają takiego oddziaływania medialnego, jak te, które w Oberstdorfie, Ga-Pa, Innsbrucku i Bischofshofen będziemy śledzili od soboty do 6 stycznia.
Turniej sam w sobie ma taką magię, że w sold-oucie w Oberstdorfie nijak nie pomogły zwycięstwa Piusa Paschke. Bo biletów nie ma już od połowy listopada.
– Myślisz, że Paschke wygra w końcu dla Niemiec ten turniej? – sondowaliśmy w recepcji naszego hotelu. Uprzejmy pan zza lady uśmiechnął się, zastanowił i przyznał: – Nie wiedziałem, że to już teraz. Ale kibicuję.
Prawdę mówiąc, recepcjonista nie wyglądał na osobę, która choćby znałaby nazwisko faworyta gospodarzy. Ale czemu się dziwić, skoro sam Paschke w rozmowie ze skijumping.pl stwierdził, że w rodzinnym Kiefersfelden jego historię zna co najwyżej kilkoro sąsiadów.
Ale przed Turniejem nie pomógł sobie również sam Paschke. Jeszcze dwa tygodnie temu nastroje w Niemczech były pewnie lepsze, bo 34-latek był świeżo po dwóch wygranych w Titisee-Neustadt. Teraz w trybach u optymistów pojawił się kamień, tzn. dotkliwe porażki Piusa w Engelbergu – na ostatnich konkursach przed przerwą świąteczną. Podobno, co sam podkreślił trener Stefan Horngacher, wywołane chorobą.
– Myślę, że jest zbyt dobry, by to go wytrąciło z równowagi – powiedział Andreas Wellinger w "Bildzie". A sam Paschke w rozmowie z Marcinem Hetnałem zaznaczał: – Wcale nie będzie łatwo wygrać tego turnieju. Jednak były takie lata, że presja na wyniki mnie stresowała. Teraz mnie tylko motywuje.
Niemiec z pierwszego szeregu już raz przegrał – ze Stochem
O tym, jak wiele czasu upłynęło już od ostatniej turniejowej radości Niemców, najlepiej mówi fakt, że od wyczynu Hannawalda miną za chwilę 23 lata. A to oznacza, że od tamtego punktu historii bliżej jest do początku istnienia cyklu PŚ niż do obecnego sezonu! Adam Bucholz niedawno na X przypomniał też, że mówimy o czasach, gdy w fabrykach produkowano jeszcze Poloneza, Wisła Kraków ogrywała Schalke, a Polska szykowała się do ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II. To było bardzo, bardzo dawno.
– Żeby wygrać w TCS, musisz mieć też trochę szczęścia – wskazywał Paschke w skijumping.pl. Dodał też, że nie będzie jedynym Niemcem, który może tego dokonać.
O tym, że Pius i Turniej to problematyczny duet, już na TVPSPORT.PL pisaliśmy. Słowem: w sześciu podejściach do imprezy w pełnym wymiarze, każdorazowo osiągał w niej gorsze wyniki niż w okresie przedświątecznym. Ile do tego dokłada presja, trudno powiedzieć, jednak to jasne, że łatwiej – przynajmniej na starcie – będzie tym, których w ostatnich dniach nie wskazywano tak często palcami. A jest to np. Wellinger, aktualnie szósty w generalce. Mistrz z Pjongczangu już raz był w takiej sytuacji – w 2018 roku. Wtedy też faworytem był Niemiec, tyle że Richard Freitag. Lepiej w TCS skakał już Wellinger, ale jego pech polegał na tym, że jeszcze lepszy był wówczas Kamil Stoch.
Impreza, w której w ostatnich latach tylko dwukrotnie zwyciężał lider rankingu PŚ, jest wybitnie podatna na wyskoki z drugiego szeregu.
To jest impreza niespodzianek. Ale takich, które później łatwo wytłumaczyć
Teraz też nie można wykluczyć, że stanie się tak ponownie. Tylko że obecna sytuacja w elicie do miana czarnych koni dopuszcza zbyt wielu fantastycznych skoczków. Bo nadzieje związane z Janem Hoerlem czy Danielem Tschofenigiem – dwoma Austriakami, którzy mają już po dwie wygrane tej zimy – są ledwie początkiem austriackiej wyliczanki. Dopóki skacze, nie należy przekreślać Stefana Krafta (już cztery razy na podium, 4. w klasyfikacji PŚ) ani nawet młodego Maximiliana Ortnera – chłopaka, który wszedł do składu na ostatnią chwilę, a już ma na koncie podium zawodów i np. wygrane kwalifikacje. I to faktycznie byłby realny czarny koń.
Choć sezon 2013/14, a raczej samodzielnie Thomas Diethart, najlepiej dowiódł, że i takie wyskoki formy są tutaj możliwe.
Kogo jeszcze można upatrywać w gronie kandydatów? Cudów nie ma, wystarczy spojrzeć w ranking sezonu. Może Gregor Deschwanden, mimo że na skoczniach TCS (i to tylko dwóch z czterech) najwięcej, co potrafił dotąd wyskakać, to 10. miejsce? Może Anze Lanisek, który formułę turnieju kocha, ale póki co bez wzajemności? A może stale pnący się w hierarchii Kristoffer Eriksen Sundal? Karl Geiger, który będzie skakał u siebie, najlepiej wie, że tę imprezę najczęściej przegrywa się w Innsbrucku. Choć to, prawdę mówiąc, są wyłącznie mity. Bo już np. Simon Ammann wie, że można ją przegrać równie dobrze jeszcze na Schattengergschanze.
144 punkty – to jest coś, na czym Polska może budować optymizm. Bo na czymś trzeba
To, co jest istotne, to nieprzegrywanie jej jeszcze przed przyjazdem do Niemiec – tak, jak przed rokiem zdarzyło się w przypadku Polaków. Dziś szczęśliwie kadra Thomasa Thurnbichlera jest w innym położeniu niż ostatnio, niemniej 18. lokata Aleksandra Zniszczoła w PŚ – najwyższa polska po 10 konkursach – nie może napawać przesadnym optymizmem. Po pięciu weekendach biało-czerwoni uzbierali w końcu ledwie 32 skoki na TOP10 poszczególnych serii (z treningowymi wliczając), a żaden z tych skoków nie był jeszcze na poziomie TOP3.
– Pojedziemy tam z wielką ochotą do walki i nadziejami na dobre rezultaty. To pewne – przekonywał w programie 3. Seria Alexander Stoeckl, dyrektor ds. skoków w PZN. Ale kiedy w youtube’owym show pytaliśmy go o realne szanse na triumf Polaka, były trener Norwegów sam zaczął studzić nastroje. Po tym, jak publicznie ocenił start zimy jako przeciętny, teraz przyznał: – Wymaganie czy oczekiwanie od Polaka zwycięstwa w 73. TCS byłoby chyba na wyrost. To będzie bardzo, bardzo trudne.
Polacy, którzy zaczną TCS w składzie Zniszczoł, Paweł Wąsek, Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Jakub Wolny, w tournée powinni przede wszystkim wykonać krok jakościowy w górę. To pozwoliłoby wierzyć, że praca, jaką wykonuje sztab kadry, idzie w prawidłowym kierunku zwłaszcza w kontekście nadchodzących mistrzostw świata. Mając ledwie trzy lokaty w TOP10 konkursów, trudno pisać o ekscytacji ich występem w turnieju czy p wyczekiwaniu turbo emocji. One mogą się zdarzyć, bo to są skoki – nieprzewidywalne. Ale patrząc na to, jak szło naszej drużynie dotychczas i że jako piąty do składu dołączył wycofany dopiero z PŚ Kubacki, trzeba jednocześnie lać na głowy zimną wodę. I po prostu przyglądać się temu, w którą stronę to wszystko idzie. Także pod kątem sprzętu, który dziś w skokach odgrywa wielką rolę, a w którym – to tylko przypuszczenie – możemy nadal nieco odstawać od najlepszych.
Ale Polska u progu 73. TCS wpisuje się w pewien kanon: potencjalnych autorów niespodzianek. Mamy czterech zawodników, których aktualnie stać na nawiązanie walki z elitą. Jeżeli jeden z nich, obojętnie który, będzie stabilny na swoim najlepszym poziomie na wszystkich czterech skoczniach, to te narodowe nadzieje wokół skoków powinny szybko odżyć. Bo samymi występami z okresu sprzed turnieju nie warto się przesadnie przejmować – Dawid, gdy wygrywał imprezę w sezonie 2019/20, przed przyjazdem do Oberstdorfu miał uzbierane w PŚ marne 144 punkty. A wygrał.
Teraz tyle samo, też 144 punkty, ma w rankingu Zniszczoł. Wnioski proszę wyciągnąć samemu. Czy to już jest pompowanie balonika?