| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Michał Żewłakow dyrektorem sportowym Legii Warszawa, czyli aktor bez szkoły aktorskiej znowu wkracza na scenę. "Lubię wracać tam, gdzie byłem" – tytuł przeboju Zbigniewa Wodeckiego idealnie pasuje do człowieka, który po ponad siedmiu latach ponownie będzie dyrektorem sportowym 15-krotnych mistrzów Polski. Właściciel klubu Dariusz Mioduski, by ratować fatalny wizerunek stołecznej ekipy, chwycił się ostatniej deski ratunku i zatrudnił tego, którego we wrześniu 2017 roku... zwolnił.
– Nie jestem albo inaczej, nie byłem, wykwalifikowanym dyrektorem sportowym. Byłem aktorem bez szkoły aktorskiej, który cztery lata grał rolę i wszystkim się podobało. Aż przyszedł moment, w którym przestało się podobać i dlatego znikam z ekranu – to słowa Michała Żewłakowa z wywiadu, którego udzielił mi, kiedy jeszcze pracowałem w "Przeglądzie Sportowym". Dziś wspomniany aktor, bogatszy o doświadczenie w pracy w roli dyrektora sportowego Zagłębia Lubin (czerwiec 2018 – grudzień 2019) i Motoru Lublin (listopad 2020 – listopad 2021), a także ceniony ekspert Canal+, wraca do Legii ratować klub, który znalazł się w opłakanej sytuacji sportowej.
Tak, opłakanej, bo ani ćwierćfinał Ligi Konferencji (ekscytujące mecze z Chelsea), ani półfinał Pucharu Polski (2 kwietnia mecz z I-ligowym Ruchem w Chorzowie) nie przysłaniają fatalnej sytuacji zespołu w lidze. Piąta lokata, czwarty rok z rzędu bez mistrzostwa (tak długo Legia nie czekała na tytuł w XXI wieku), źle skonstruowana kadra, chybione ostatnie transfery – lista grzechów, błędów i wypaczeń jest naprawdę długa. A i kibice, którzy niemal mecz w mecz wypełniają stadion do ostatniego krzesła, a klub pęka z dumy, ogłaszając kolejny "sold out", mają dość miernoty, przeciętniactwa i rozczarowań serwowanych im przez zespół niemal w każdej kolejce ligowej.
Najwyższe władze Legii mocno spanikowały po wiosennej zapaści sportowej zespołu. Samo pożegnanie się z dyrektorem sportowym Jackiem Zielińskim pod koniec ubiegłego roku nie uspokoiło sytuacji. A wręcz ją zaogniło. Następcy poszukiwano za granicą. Tropy prowadziły do Czech (Jiri Bilek), na Wyspy Brytyjskie (Walijczyk Stuart Weber) czy Niemiec (Marcel Klos), ale Legia potrzebowała "strażaka" na już. Człowieka dobrze zorientowanego w realiach klubu i drużyny. Żewłakow był pod nosem od zawsze, ale dotąd dla Dariusza Mioduskiego był niewybieralny, ponieważ kto raz straci jego zaufanie, temu trudno je odzyskać.
W obecnej, mocno kryzysowej sytuacji, wszelkie zaszłości odeszły w niepamięć. Bo Żewłakow jako szef skautingu i dyrektor sportowy Legii (pełnił te funkcje od czerwca 2013 roku do września 2017 roku) to: trzy mistrzostwa kraju (2014, 16 i 17) plus wicemistrzostwo (2015), Puchar Polski (2016, 17), faza grupowa Ligi Europy (2014, 15 plus awans do 1/16 finału tych rozgrywek i 2016) oraz grupa Ligi Mistrzów (2017 plus awans do 1/16 finału Ligi Europy). Latem 2017 roku drużyna prowadzona przez Jacka Magierę odpadła z eliminacji LM (z kazachską Astaną), a w kwalifikacjach do Ligi Europy nie poradziła sobie z mołdawskim Sheriffem Tyraspol. Niedługo później Magiera i Żewłakow stracili pracę – oprócz słabych wyników w Europie byli jednoznacznie kojarzeni z Bogusławem Leśnodorskim, poprzednim prezesem Legii i jednym ze współwłaścicieli klubu, który w bardzo burzliwych okolicznościach rozstał się z Dariuszem Mioduskim. W miejsce Żewłakowa i Magiery zostali zatrudnieni Romeo Jozak (trener) i Ivan Kepcija (dyrektor sportowy), co jest tematem na inne opowiadanie, ale to od nich zaczęła się zapaść klubu, którą jeszcze przez jakiś czas pudrowały całkiem niezłe wyniki. Ostatnio jednak hossa się skończyła, a nowy dyrektor ma zamienić tendencję spadkową na wyraźnie rosnącą.
Za jego czasów do Legii trafili m.in. Vadis Odidja-Ofoe (za darmo), Ondrej Duda (za 400 tys. euro, odszedł za 4 miliony euro), Nemanja Nikolić (za darmo, odszedł za 3 mln dolarów) Aleksandar Prijović (za darmo, odszedł za 3 mln euro) czy Krystian Bielik (odszedł za 2,2 mln. euro). To on uzyskał od francuskiej Tuluzy 2,65 mln euro za Dominika Furmana. We wspomnianym wyżej wywiadzie tak wspominał kulisy tamtej transakcji: To był mój pierwszy transfer jako dyrektora sportowego. Mówię do prezesa Leśnodorskiego: "Boguś, są Francuzi, chodź ze mną na ostateczne rozmowy". Powiedział, żebym szedł sam. Pytam: "Za ile mogę sprzedać Dominika?". "Mamy w budżecie dziurę dwa miliony euro, jeśli weźmiesz coś więcej, będzie świetnie". Siedziałem z Francuzami niepewny, nogi mi się trzęsły. Po podpisaniu kontraktu wróciłem do prezesa i mówię: "Może być 2,65 mln euro?". Boguś tylko się uśmiechnął: "Wiedziałem, że sobie poradzisz".
To on sprowadzał m.in. takich piłkarzy jak: Dossa Junior, Orlando Sa, Guilherme, Arkadiusz Malarz, Michał Pazdan, Adam Hlousek, Jarosław Niezgoda, Kasper Hamalainen, Dominik Nagy, Artur Jędrzejczyk, Sandro Kulenović, Thibault Moulin. Ale transfery Żewłakowa to także Vamara Sanogo (0,25 mln euro), Daniel Chima Chukwu, Steven Langil (0,5 mln euro (lepiej grał na fortepianie niż w piłkę, no i jeździł autem po pijanemu), Portugalczyk Hildeberto, Włoch Cristian Pasquato (0,25 mln euro), Michał Masłowski (0,8 mln euro), Arkadiusz Piech (0,25 mln euro).
Poprzednią pracę w roli dyrektora sportowego klubu podsumował w cytowanym wcześniej wywiadzie następująco: To była najpiękniejsza praca, jaką mogłem mieć od razu po karierze piłkarskiej. Dalej byłem w futbolowym towarzystwie, meczowym rytmie, miałem wpływ na wygląd i grę Legii. Druga strona medalu jest taka, że to była praca w pośpiechu, pod nieustanną presją. Przybyło mi przynajmniej dziesięć kilogramów i mam zszargane nerwy. Z 365 dni w roku w roli dyrektora sportowego Legii, 300 to nerwy, 40 jest spokojnych, a przez 25 można się cieszyć.