Mija 25 lat od pierwszego meczu reprezentacji Polski podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Biało-czerwoni ograli wówczas Kuwejt 2:0. – Mogliśmy zdobyć złoto. Hiszpanie byli do "ugryzienia". Końcówka finału śni mi się do dziś – opowiada Ryszard Staniek, uczestnik turnieju.
Mateusz Karoń, SPORT. TVP.PL: – Pan strzelał gola na 2:2 w meczu z Hiszpanią, a Dariusz Szpakowski krzyczał: "Jeszcze Polska nie zginęła".
Ryszard Staniek: – Wtedy byliśmy jeszcze w grze, ale później jednak ulegliśmy. Ta ostatnia minuta i stracony gol... Wielka szkoda. Podejrzewam, że gdyby doszło do dogrywki, to pogonilibyśmy ich. Byliśmy w stanie grać lepiej niż rywale, a oni już ledwo chodzili.
– Ze względu na pogodę?
– Upał i duchota dawały się we znaki. Niektórzy w trakcie meczu zgubili pięć kilogramów. Robiliśmy wszystko, żeby się schłodzić. Zresztą, tam cały czas było gorąco. Nawet w pokojach nie mieliśmy klimatyzacji.
– Polacy jako jedyni na tamtym turnieju potrafili strzelić Hiszpanom gola.
– Bo to był bardzo dobry zespół, ale do "ugryzienia". Piłkarsko wyglądali lepiej. Grali trochę jak dzisiejsza FC Barcelona. Mieli przewagę w środku pola, a my byliśmy świetnie przygotowani fizycznie. Nadal nie mogę przestać żałować, że wtedy przegraliśmy.
– Końcówka śni się do dziś?
– Tak, jeszcze dostałem w ochraniacz i piłka trafiła do Kiko. Mieliśmy to w zasięgu nogi. Byliśmy mocno zmotywowani. Trener nie musiał niczego mówić. Zobaczyłem stadion, na który przyszło kilkadziesiąt tysięcy osób. Nogi trochę się ugięły, ale potem stres minął. Nie mieliśmy się czego bać, przecież zapewniliśmy sobie już medal.
– Był pan w życiowej formie?
– Nie tylko ja. Wszyscy wyglądaliśmy naprawdę solidnie. Zresztą, graliśmy dobrą piłkę.
– Szał był zaraz po ograniu Włochów 3:0.
– Zlekceważyli nas, a pierwszą bramkę stracili bardzo szybko. Później nie mogli się podnieść i – jak to Włosi – zaczęli kopać nasze nogi. Puszczały im nerwy, byli karani kartkami, tracili kolejne gole.
– Sukces przyszedł niespodziewanie?
– W Polsce nikt tego nie przewidział. Nawet liga zaczęła się bez nas. Kiedy wróciliśmy, wszystkie drużyny miały za sobą pierwszą kolejkę. Nie mieliśmy regeneracji. Przyjechaliśmy do Warszawy, gdzie były spotkania z prezydentem i świętowaliśmy dwa dni. Górnik Zabrze wysłał po nas samochód, żebyśmy dotarli szybciej na Śląsk. Zagrałem i zerwałem mięsień dwugłowy uda.
– Wszystko przez brak regeneracji?
– Zdecydowanie. Dodatkowo, trochę balowaliśmy w stolicy. Musieliśmy opić te medale. Do spotkania ligowego byłem nieprzygotowany.
– Podobno w Hiszpanii pilnowano was na każdym kroku.
– Przy hotelach stało wielu policjantów, właściwie trudno było wyjść. Oczywiście, jakoś dawaliśmy radę. Nic dziwnego, że tak się zachowywali. ETA groziła zamachami. W wiosce olimpijskiej też się nie nudziliśmy. Było wesoło. Mieliśmy apartament położony nad morzem, w którym mieszkało sześciu zawodników. Niestety, w mieszkaniu był tylko jeden wiatraczek.
– Janusz Wójcik dał drużynie dużo luzu?
– Nie czepiał się, kiedy wyszliśmy na piwko. Później, w pierwszej reprezentacji, zrobiono z kilku imprez wielkie afery. Wójcika bardzo lubiliśmy, choć czasami zachował się jak skurczybyk. W rozmowie prywatnej to super facet. Kiedy jednak wchodził do szatni, to potrafił "zjechać" tak, że aż przykro było słuchać.
– Jakaś anegdota?
– Niezły cwaniaczek. PZPN chciał, byśmy grali w strojach Admirala. Wójcik zrobił taki numer, że podał im złe dane. Według rozpiski trenera Wojtek Kowalczyk był bramkarzem. Trener pokazał te koszulki działaczom i zapytał, jak mamy w tym grać. A ten sprzęt to był szajs, koszulki sięgały do pępka. Wstyd się było pokazać. Potem Wójcik z Andrzejem Grajewskim zamówili wszystko od Adidasa. Wyglądaliśmy lepiej niż pierwsza reprezentacja.
– Trener miał dar organizacji?
– Z pewnością, choć podejrzewam, że zarobili pieniądze na umowie z Adidasem. Czuliśmy się jednak docenieni. Podczas zgrupowań przyjeżdżał do nas samochód dostawczy ze sprzętem. Wybieraliśmy, co chcieliśmy. Wtedy załatwienie firmowych butów graniczyło z cudem. Wszystko mieliśmy z Niemiec, za własne pieniądze, a tu nagle ktoś potraktował nas z szacunkiem.
– "Zmieniamy szyld i jedziemy dalej". To hasło przypadło do gustu także panu?
– Podejrzewam, że Wojtkowi Kowalczykowi włożył je w usta Janusz Wójcik. Nie zgadzałem się z tym pomysłem. W reprezentacji muszą być najlepsi. Nie wyobrażałem sobie, by ktoś nagle odsunął zawodników klasy Marka Leśniaka czy Romana Koseckiego. Z drugiej strony: możliwości drużyny olimpijskiej nie zostały wykorzystane.
– Dlaczego zmarnowaliśmy tak utalentowane pokolenie piłkarzy?
– Proszę zapytać mądrzejszych.
– Tylko 12 spotkań w dorosłej reprezentacji. Jest żal?
– Nie. Po igrzyskach straciłem pół roku przez kontuzję. Trzy miesiące odpoczywałem i trener Górnika kazał mi grać, bo walczyli o mistrzostwo. Wszedłem na boisko i dwugłowy znów strzelił. Później wyjechałem do Hiszpanii, a tam nikt się nami nie interesował.
– Co ma pan na myśli?
– Może było za daleko, żeby ktoś nas obejrzał? A może brakowało czasu? W jednej drużynie występowałem ja, Janek Urban i Jacek Ziober.
– Jak to się stało, że trafił pan do Primera Division?
– Urban dowiedział się, że CA Osasuna szuka napastnika. Zadzwonił więc do Górnika, żeby zapytać o możliwość transferu. W Zabrzu już dawno chcieli mnie sprzedać. Zaczęły się ciężkie czasy, szukali pieniędzy, gdzie tylko się dało. Mówili do mnie: "Chce cię Feyenoord. Jedź do Holandii, sprawdzą cię". Podziękowałem, na testy to ja jeździć nie zamierzałem.
– Urban pomagał?
– Właściwie załatwił mi kontrakt, konto w banku i większość spraw na miejscu. Początkowo nie miałem samochodu, więc jeździł ze mną wszędzie. Auto z klubu dostałem dopiero po kilku tygodniach, wcześniej miał je Romek Kosecki. Minęliśmy się. Przychodziłem, gdy odchodził. Janek załatwił też, że mogłem potem trafić do Legii Warszawa za darmo. Kontrakt pozwalał na taką transakcję wyłącznie w Hiszpanii.
– Były problemy językowe?
– Urban początkowo nie trenował. Leżał w szpitalu, bo miał operację pachwiny. Nie rozumiałem odpraw, więc kapitan brał mnie za rękę i rysował na tablicy każde ćwiczenie.
– Podobało się w Hiszpanii?
– Tak, człowiek poznawał świat. Inna rzeczywistość. W klubie dbali o wszystko, byłem panem piłkarzem. Interesowało mnie tylko wzięcie saszetki. Mieliśmy pana od sprzętu, czyścił nam buty. Ziober nie mógł w to uwierzyć. Z grzeczności powiedział facetowi, że sam sobie je umyje i zabrał korki do domu. Gość obraził się na Jacka i przez miesiąc z nim nie rozmawiał.
– To dlaczego pan odszedł?
– Brakowało ofert. Naprawdę chciałem zostać. Jedyne, co mi się nie podobało, to temperatura latem. Podczas okresu przygotowawczego mieliśmy fajne treningi, wszystko z piłką. Nienawidziłem zwykłego biegu, nie mogłem zrobić nawet kilometra. Zawsze człapałem za kolegami. Na obóz z Osasuną jeździliśmy 200 kilometrów od Pampeluny. Zajęcia były w upale, przy 40 stopniach Celsjusza.
– Na Cyprze treningi są wcześnie rano i późnym wieczorem. W Hiszpanii też?
– Zaczynaliśmy około jedenastej. Było tak gorąco, że kazali nam wskakiwać do basenu co 15 minut. Inaczej dostalibyśmy udaru. Traciłem mnóstwo wody, jednego dnia zgubiłem obrączkę. Z drugiej strony: kończyła się liga i mieliśmy półtora miesiąca wolnego. Dostawaliśmy jedynie rozpiskę, której zapisy przestrzegałem jednak rzadko.
– A jak to wyglądało w Polsce?
– Tutaj biegaliśmy po górach. Pamiętam, że podczas obozów Legii nie mogłem dogonić stawki. Razem ze Zbyszkiem Mandziejewiczem przychodziliśmy do hotelu, gdy inni jedli już obiad. Później świętej pamięci doktor Jerzy Wielkoszyński dzielił nas na grupy pod względem wydolności. Naturalnie byłem w ostatniej. Dali sport tester najlepszemu z tych najmniej wydolnych, a i tak odstawałem. Nasi bramkarze, Maciej Szczęsny i Zbigniew Robakiewicz rywalizowali pod każdym względem. Biegali tak szybko, że mnie dublowali.
– Dlaczego trafił pan do Legii, a nie Górnika?
– Chciałem tam wrócić, ale nie podjęli tematu. Menedżer Ziobra, Tadeusz Fogiel, przyjechał akurat do Hiszpanii i zapytał, co będę robił. "Nie wiem, jestem wolnym zawodnikiem" – odpowiedziałem. Obiecał poszukać mi klubu. Niby jakaś drużyna z Francji mnie chciała, ale trochę się opierałem. Fogiel przypadkiem spotkał Pawła Janasa. Byli na losowaniu eliminacji Ligi Mistrzów. Sprawy poszły do przodu błyskawicznie. Z prezesem Legii rozmawiałem dwie minuty.
– Kibice Górnika mieli żal za tamten ruch?
– Śpiewali: "Byłeś idolem, jesteś gorolem". No cóż, przecież gdzieś grać musiałem...
– W stolicy również pojawiły się problemy z fanami.
– To byli bandyci. Pobili Tomka Sokołowskiego, mnie ktoś straszył przez telefon. Usłyszałem, że zostanę zastrzelony jak sprzedam mecz z Lechem. Nie pojechałem do Poznania, miałem dość. Potem szefowie chcieli przedłużyć kontrakt, ale nie zamierzałem go podpisywać. Klub wiedział, jacy to ludzie i co do nas mówią, a mimo to nie było żadnej reakcji.
– Stracił pan ochotę do piłki?
– To nie miało sensu. Nieważne, czy graliśmy dobrze czy źle. Cały czas buczeli albo gwizdali. Poważnie myślałem o zakończeniu kariery. Później zadzwonił prezes Odry Wodzisław Śląski. Zdecydowałem się, bo to rodzinne strony. Trochę źle mi w tej Odrze było. Musieliśmy biegać za piłką, a ja lubiłem, kiedy przeciwnik biega.
– Nastąpił przesyt piłki?
– Tak. Byłem jeszcze trenerem, pracowałem jako dyrektor sportowy, ale sprawy papierkowe mnie nie pociągały.
– To czym się pan zajmuje?
– Siedzę tutaj. Nie pracuję, do biznesu się chyba nie nadaję. Mam zbyt miękkie serce. Kiedyś musiałem biegać po 15 kilometrów w górach i… tak znalazłem działkę pod budowę domu. Mam ciszę, spokój. Nie lubiłem szumu dużych miast. Nie chciałem udzielać wywiadów, odmawiałem ekipom telewizyjnym. Naprawdę nie potrzebuję tego wszystkiego.
Rozmawiał Mateusz Karoń
***
Ryszard Staniek – były piłkarz, między innymi Górnika Zabrze, CA Osasuna i Legii Warszawa. Srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie z 1992. 12-krotny reprezentant Polski.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.