| Piłka nożna

Andrzej Iwan: czasami nie mam już ochoty kopać się z życiem... [ARCHIWALNY WYWIAD]

Andrzej Iwan (fot. PAP)
Andrzej Iwan (fot. PAP)
Mateusz Karoń

Uciekłem spod kosy i nadal nie jestem ostrożny. Nie boję się konsekwencji. Czasami nie mam już ochoty kopać się z życiem. Tajemnicza siła wciąga pod ziemię, bo tam jest chyba piekło – mówił Andrzej Iwan, uczestnik dwóch mundiali, 29-krotny reprezentant Polski, a także były zawodnik Wisły Kraków, Górnika Zabrze, VfL Bochum czy Arisu Saloniki. Przypominamy archiwalną rozmowę z legendą polskiej piłki. Andrzej Iwan zmarł we wtorek 27 grudnia...

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Mateusz Karoń, SPORT.TVP.PL: – Jak to jest – otrzeć się o śmierć?
Andrzej Iwan:
– Po prostu wziąłem antybiotyk, pofolgowałem z alkoholem, położyłem się spać we własnym łóżku, a obudziłem w szpitalu. Leżałem, żona głaskała mnie po głowie i w tym momencie otworzyłem oczy. Chciałem z nią normalnie porozmawiać.

– Domyślam się, że doktor nie był zadowolony z takiej mieszanki.
– Ale ja do lekarzy nie chodzę. Leczę się tym, co akurat mam w apteczce. Koniec listopada i grudzień to trudny okres; sporo imienin, I liga nie gra. Jest za dużo wolnego czasu. W lutym 2016 było podobnie. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele. Mogło się skończyć tragicznie.

– Trudno zasnąć po sześciu dniach w śpiączce?
– Miałem wielką ochotę na papierosy i bolały mnie nogi. Tak jakby ktoś trzymał za kostki i ciągnął w dół. Śniło mi się, że jestem na mokradłach. Walczyłem i się wyrwałem. Chyba spod kosy...

– Żona wyściskała czy zrugała?
– To drugie. Powiedziała, że zrobiła się afera na całą Polskę. Prasa pisała o chorobie, personel dostał zakaz udzielania informacji obcym pod groźbą zwolnienia. Bliscy ucierpieli najbardziej. Sytuacja zaburzyła im życie. Tylko wnuki nie wiedziały, co się stało.

– Sytuacja czegoś nauczyła?
– Nadal nie jestem ostrożny. Nie boję się jednak konsekwencji.

– Nie potrafię tego zrozumieć.
– Jesteś młodym człowiekiem. Czasami masz dość. Brakuje ci sił, by kopać się z życiem, tajemnicza siła wciąga pod ziemię, bo tam jest chyba piekło.

– Da się być komentatorem sportowym bez witalności? Podróże wymagają energii, chęci do życia...
– Mam je wtedy, kiedy trzeba. Uwielbiam spotykać ludzi. I liga ma w sobie sporo uroku. To folklor. Nie ma korporacyjnej sztywności. Żałuję, że nie mogę pokopać w oldbojach. Nogi i kręgosłup by tego nie wytrzymały. Musiałbym się odpowiednio przygotować, a nigdy nie wykonywałem pilnie ćwiczeń. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że piłka nakręca mnie do życia.

Andrzej Iwan w reprezentacji Polski (fot. PAP/PA)
Andrzej Iwan w reprezentacji Polski (fot. PAP/PA)

– Porozmawiajmy więc o niej. Kiedy wylosowano nam Kolumbię, to pomyślałem o Andrzeju Iwanie. Podczas tournée po Ameryce Południowej w 1980 strzelił im pan trzy gole.
– Pewnie zapomnieli o tym, to był tylko mecz towarzyski. Oczywiście pamiętam. Niewielu piłkarzy ma w reprezentacji hat-tricka. Kolumbijczycy nie mieli tak dobrej kadry jak dziś, ale na stadion w Bogocie przyszło 45 tysięcy osób. Kochają ten sport. A zwycięstwem 4:1 zakończyliśmy wesołą wycieczkę.

– PZPN próbował załatwić jeszcze spotkanie z Wenezuelczykami, ale ich federacja żądała dwóch meczów.
– Zaczęliśmy od remisu z Brazylią 1:1. Tam mierzyliśmy się jeszcze z reprezentacją stanu Amazonii. Potem pojechaliśmy do Boliwii, gdzie po moim golu wygraliśmy 1:0. Kolumbijczycy nie potraktowali nas gościnnie. Większość piłkarzy Wisły Kraków wylądowała w szpitalu. Kaziu Kmiecik złamał kość jarzmową, a ja wybiłem bark. Kontuzji doznał też Piotrek Skrobowski.

– Do stanu 0:2 grali w piłkę, a później kopali?
– Boisko było dziwne. Rosła na nim nietypowa trawa: gruba, twarda i tępa; być może taka występuje tylko w Ameryce Południowej. Tricki wychodziły idealnie, bo piłka odbijała się od niej tak jakbym sobie tego życzył. Nie przeszkadzała nawet rosa. Przeciwnicy nie prezentowali wysokiego poziomu, więc próbowałem różnych sztuczek. Nikt nie lubi być ośmieszany. Kolumbijczycy rewanżowali się agresywnymi wślizgami. A wiesz, co jeszcze zapamiętałem z Kolumbii?

– Oby nie narkotyki...
– Działacze ostrzegali nas, by nie wychodzić do miasta. "80 procent dolarów będących w obiegu to fałszywki" – powtarzali. Nawet naszemu związkowi zapłacono podróbkami. Tamci mieli jednak pecha. Szefem ekipy był pułkownik Henryk Celak, milicjant. Domyślił się, że może dojść do próby oszustwa. Sprawdził i kazał im wymienić pieniądze.

– W Bogocie graliście na wysokości 2400 metrów nad poziomem morza. Gęstość powietrza sprawiała problemy?
– Wcześniej też mieliśmy mecze tak wysoko, ale wyglądało to całkiem normalnie. Odczuliśmy natomiast inną wilgotność. Człowiek wysiadał z klimatyzowanego samolotu, a po chwili zalewał go pot. Organizacja stała jednak na wysokim poziomie. Nie jeździliśmy autokarami. Mieliśmy sporo czasu. Mogliśmy zwiedzać. Bardzo podobało mi się w Brazylii. Płynęliśmy łodzią, której burta wystawała nad wodę jakieś 20 centymetrów. Przewodnik powiedział, że w rzece pływają piranie, więc lepiej było nie wkładać rąk do wody. Trochę się baliśmy. Jak ktoś chciał, to mógł sobie kupić naszyjnik, małpę albo węża.

– Piłkarska różnica widoczna była gołym okiem?
– Tylko u Brazylijczyków dostrzegłem klasę, ale część z nich grała w Europie. Zawsze będę pamiętał Nelinho. Strzelił nam gola w finałach mistrzostw świata w Argentynie. Jego rzuty wolne to było coś wspaniałego. Nie układał piłki pieczołowicie, po prostu rzucał ją na trawę i kopał. Miał w nodze taki młotek, że bramkarzowi sprawiał kłopoty niemal za każdym razem.

– Coś jeszcze?
– W Brazylii każdy kibic miał przy uchu... radio tranzystorowe. Słuchali transmisji z meczu, będąc na trybunach. Dziennikarz radiowy stał przy linii, a po skończonej akcji, w trakcie gry, podbiegał do niego piłkarz, by udzielić krótkiego wywiadu.

Zbigniew Boniek (L) i Andrzej Iwan podczas mistrzostw świata w 1982 (fot. PAP/Adam Hawałej)
Zbigniew Boniek (L) i Andrzej Iwan podczas mistrzostw świata w 1982 (fot. PAP/Adam Hawałej)

– W 1980 roku zdobył pan dziewięć z jedenastu bramek w kadrze. Co takiego zrobił Ryszard Kulesza jako selekcjoner?
– Pozwalał nam na wiele. Zgrupowania były w Warszawie, a trener tam mieszkał. Zaczynaliśmy obóz, Kulesza przychodził, kazał podpisać widokówki i jechał do domu. Zajmowaliśmy się sami sobą. Wychodziło nam bardzo dobrze. Wygraliśmy nawet z Hiszpanią 2:1, miałem dobry rok.

– Puszczenie lejców wystarczyło?
– To był bardzo zgodny człowiek. Zgubił go największy atut. Został zwolniony po aferze na Okęciu. Wspominam tę współpracę znakomicie. W 1980 byłem najlepszym strzelcem ze wszystkich reprezentacji. Miałem 21 lat, ale nikt nie patrzył na mnie jak na przyszłość kadry. Oczekiwano, że będę natychmiast kluczowym piłkarzem.

– Nic dziwnego, pojechał pan na mundial w 1978 roku kilka miesięcy po osiągnięciu pełnoletności. Dlaczego wam nie wyszło?
– Gdyby dzisiejsza kadra dotarła do ćwierćfinału, kibice nosiliby piłkarzy na rękach. Wtedy to była porażka. Po zdobyciu trzeciego miejsca w RFN ubyło bodaj trzech graczy z pierwszej "11". Trener Jacek Gmoch miał do dyspozycji prawie wszystkich z tamtej drużyny oraz Włodka Lubańskiego, Zbyszka Bońka czy Adama Nawałkę. Wydawało się, że zapowiedzi Gmocha nie są czczą gadką. Naprawdę jechaliśmy po złoto.

– Więc o co chodziło?
– Gmoch się pogubił, zaczął kombinować ze składem. Jako inżynier uważał, że ludzie wykształceni będą podejmowali lepsze decyzje na boisku. Wystawiał Heńka Maculewicza i Bohdana Masztalera, którzy też mieli studia inżynierskie. Problem w tym, że byli po prostu za słabi na reprezentację.

– Tylko tyle?
– To jeden z powodów. Zmieniał skład. Nigdy nie miał pewności. Były też niesnaski, przepychanki o premie. Naturalnie, nie uczestniczyłem w tym. Czułem się zaszczycony samą obecnością. Zostałem najmłodszym zawodnikiem turnieju.

– Rzadko się zdarza, żeby ktoś debiutował w reprezentacji podczas finałów MŚ.
– Jako pierwszy wiedziałem, że pojadę. Grałem w meczach nieoficjalnych, zdobywałem bramki, ale w oficjalnych nie mogli mnie wpuszczać na boisko. W 1978 były u nas mistrzostwa Europy juniorów, pod nazwą Puchar UEFA. Gdybym miał choć jeden mecz w dorosłej kadrze, to nie mógłbym w nich wystąpić. Gmoch poinformował mnie zimą, że zagram w Argentynie, gdy wracaliśmy ze zgrupowania w Kuwejcie. "Pojedziesz, ale muszę cię schować" – tłumaczył. Partia życzyła sobie sukcesu.

– Dlaczego więc w Argentynie grał pan tak mało?
– Na mundial poleciałem po całym sezonie w Wiśle Kraków i mistrzostwach Europy juniorów. Młody organizm nie zniósł tych obciążeń. Nie byłem w formie. Wszedłem na końcówkę drugiego meczu, wyglądałem nieźle, ale kiedy przyszło grać od początku – miałem za mało sił.

– Brakowało umiaru?
– Trener wiele spraw załatwił nie tak jak powinien. Nie wystawiał Zbyszka Bońka, a Włodka traktował jak piąte koło u wozu. Lubański był wtedy ikoną, ale trener sam chciał nią być. Wykreowano Gmocha dzięki koneksjom.

– Wyczuwam żal. Czy słusznie?
– Nie, początkowo imponował nowatorskim podejściem. Robił nam testy z użyciem fotokomórek. Kto w tamtych czasach słyszał o takich urządzeniach?! Gmoch nie rozumiał jednak, że w reprezentacji kluczowa jest atmosfera. Za Kazimierza Górskiego wszyscy przyjeżdżali na kadrę z przyjemnością. Następca chciał nawet zrezygnować z tamtych piłkarzy. Zamierzał wszystko zrobić inaczej. Szybko zrozumiał, że bez nich ani rusz.

– Wiem już, dlaczego nie wyszło w 1978. A co się stało cztery lata później?
– Chciałbym podkreślić ogromną rolę trenera Kuleszy. To on zbudował drużynę. Antoni Piechniczek dokonał słusznych korekt. Postawił na dyscyplinę i przygotowanie fizyczne. Pod tym względem wyglądaliśmy świetnie, choć Antek trochę przesadzał. Dostawaliśmy mocno w kość. Nie było problemu, żeby zorganizować zgrupowanie dwa tygodnie przed meczem reprezentacji. Po kilku dniach intensywnych treningów przestawałem myśleć o spotkaniu, a zaczynałem marzyć o powrocie do klubu.

– A jeśli chodzi o mundial?
– Dobrze, że trafiliśmy do grupy mistrzostw świata z Peru. Ograliśmy bardzo słabych przeciwników 5:1 i to dało nam kopa. Jakbyśmy porównali występy z 1982 i 1974, to wyszłoby, że za Kazimierza Górskiego Polska zagrała tylko jeden mecz słabiej – ze Szwecją. W Hiszpanii mieliśmy tylko dwa dobre: z Belgią i Peru. Nie możemy zapominać, że w spotkaniu o trzecie miejsce Francuzi wystawili rezerwowy skład. Na pewno nie zależało im na tym medalu tak jak nam.

– Chce pan powiedzieć, że Piechniczek był słabym selekcjonerem?
– To fachowiec. Nie będę ujmował mu zasług. Osiągaliśmy świetne wyniki. Pamiętam jak w 1981 polecieliśmy na mecz z Argentyną. Mieliśmy jednego bramkarza, Józka Młynarczyka. Jednemu rezerwowemu zmarł ktoś bliski, a drugi nie dostał paszportu. Józek grał ze złamanym palcem i wygraliśmy 2:1 z mistrzami świata. Problem Piechniczka polegał na tym, że zmienił się sposób prowadzenia reprezentacji. Cały czas brakowało mi Kuleszy, tamtej atmosfery...

– Zdrowia chyba też...
– Do Hiszpanii jechałem z kontuzją. Przez całe przygotowania nie było sprintów, bo nie mogłem. Co ciekawe – nie forsowałem nogi, a i tak zdobywałem bramki. Zrobili nam badania wydolnościowe, okazało się, że... mam najlepszy wynik w drużynie.

MŚ 1978, mecz RFN – Polska 0:0. Od lewej: Adam Nawałka, Władysław Żmuda, Klaus Fischer, Andrzej Iwan (fot. PAP/DPA)
MŚ 1978, mecz RFN – Polska 0:0. Od lewej: Adam Nawałka, Władysław Żmuda, Klaus Fischer, Andrzej Iwan (fot. PAP/DPA)

– Jak to możliwe? Przecież chodziło o poważny uraz mięśniowy.
– Testy były na rowerkach. Kiedy później zostałem zawodnikiem VfL Bochum, wypadałem siedem razy gorzej od najsłabszego w drużynie. Niestety, Piechniczek nie dał sobie powiedzieć, że jestem kontuzjowany.

– Nie wierzę...
– Zerwany mięsień dwugłowy uda i brak lekarza, który chciałby mnie zoperować. Spędziłem cztery tygodnie w Hiszpanii na pięknym urlopie. Miało to wpływ na stan nogi. Trzeba było ją zoperować jak najszybciej. Dopiero Doktor Jerzy Wielkoszyński znalazł odpowiedniego fachowca. Pauzowałem osiem miesięcy, a rehabilitacja... Przyłożyłem rękę do kontuzji, bo źle się prowadziłem. Tak samo dbałem o powrót do sprawności. Pod tym względem jestem dziwolągiem.

– To znaczy?
– Przez pierwszy miesiąc po operacji noga wisiała w powietrzu. Później bawiłem się z całym szpitalem. Wielkoszyński prowadził rehabilitację, zlecając komplet ćwiczeń. Oczywiście niczego nie robiłem. Szedłem na kontrolę, doktor ordynował jakieś ćwiczenie, a ja wykonywałem je bezbłędnie. "Wszystko pięknie się zagoiło. Rehabilitujesz się wzorowo!" – cmokał z zachwytu lekarz. Oczywiście, gdy wróciłem do piłki, to musiałem dozować obciążenia. Zmieniłem sprinty. Moc wychodziła ze ścięgna Achillesa, które po dwóch latach zostało uszkodzone. Przestałem być dynamiczny i skoczny. Nie walczyłem jak dawniej, grałem coraz niżej.

– Trudno było odnaleźć siebie?
– Jako szybki i zaangażowany emocjonalnie w grę chłopiec, byłem też dobry technicznie. Kopałem świetnie obiema nogami. Miałem umiejętności, które pozwalały grać na każdej pozycji. Zostałem etatowym pomocnikiem. Zaistniałem w Górniku Zabrze, ale to nie był futbol moich marzeń. Może dlatego osiągnięcia w reprezentacji nie były imponujące...

Święta sędziego Marciniaka. Rodzina przy stole, a on... biega [WYWIAD]
Szymon Marciniak po finale mistrzostw świata (fot. Getty).
Święta sędziego Marciniaka. Rodzina przy stole, a on... biega [WYWIAD]

Zobacz też
Przed starciem z Ronaldinho Nawałka wysłał wszystkich na dietę. "Wystarczyło, że rzucił okiem"
Adam Kokoszka z Adamem Nawałką, obok Ronaldinho (fot. arch. prywatne / PAP)

Przed starciem z Ronaldinho Nawałka wysłał wszystkich na dietę. "Wystarczyło, że rzucił okiem"

| Piłka nożna 
Ależ słowa! Hiszpan rozpływa się nad Szczęsnym [WIDEO]
Wojciech Szczęsny (fot. Getty Images)
tylko u nas

Ależ słowa! Hiszpan rozpływa się nad Szczęsnym [WIDEO]

| Piłka nożna / Hiszpania 
Olbrzymie problemy Viniciusa. Może zostać zawieszony na dwa lata
Vinicius Junior (fot. Getty Images)

Olbrzymie problemy Viniciusa. Może zostać zawieszony na dwa lata

| Piłka nożna / Hiszpania 
Mistrz świata upamiętnił papieża. Wyjątkowa pielgrzymka
Nicolas Otamendi uczcił pamięć zmarłego papieża Franciszka (fot. Getty).

Mistrz świata upamiętnił papieża. Wyjątkowa pielgrzymka

| Piłka nożna 
Trudny finisz Polaków. Ponad dwudziestu walczy o utrzymanie
Jan Bednarek już spadł z Premier League, Tymoteuszowi Puchaczowi grozi natomiast podwójny spadek (fot. Getty)
polecamy

Trudny finisz Polaków. Ponad dwudziestu walczy o utrzymanie

| Piłka nożna 
Najnowsze
Mateusz Gamrot poznał kolejnego rywala!
Mateusz Gamrot poznał kolejnego rywala!
| Sporty walki / MMA 
Mateusz Gamrot (fot. Getty)
Serie A. Mecz przełożony po śmierci członka sztabu
(fot. Getty)
nowe
Serie A. Mecz przełożony po śmierci członka sztabu
| Piłka nożna / Włochy 
PlusLiga: kiedy mecze play-off? Sprawdź terminarz!
PlusLiga: kiedy mecze play-off? Sprawdź terminarz! (fot. Getty)
nowe
PlusLiga: kiedy mecze play-off? Sprawdź terminarz!
| Siatkówka 
Klub z LaLiga chce Pululu! Ale Hiszpanów może być nie stać
Afimico Pululu (fot. PAP)
Klub z LaLiga chce Pululu! Ale Hiszpanów może być nie stać
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Gwiazda Lecha wróciła do formy. "Zostało nam pięć finałów"
Afonso Sousa
Gwiazda Lecha wróciła do formy. "Zostało nam pięć finałów"
Radosław Laudański
Radosław Laudański
Przed starciem z Ronaldinho Nawałka wysłał wszystkich na dietę. "Wystarczyło, że rzucił okiem"
Adam Kokoszka z Adamem Nawałką, obok Ronaldinho (fot. arch. prywatne / PAP)
Przed starciem z Ronaldinho Nawałka wysłał wszystkich na dietę. "Wystarczyło, że rzucił okiem"
fot. Tomasz Markowski
Mateusz Miga
Prawie trzy godziny na korcie! Fręch przywitała się z Madrytem
Magdalena Fręch (fot. Getty Images)
Prawie trzy godziny na korcie! Fręch przywitała się z Madrytem
| Tenis / WTA (kobiety) 
Do góry