Mateusz Możdżeń jest jednym z liderów Widzewa. Łódzki zespół zakończył zakończył jesień na 13. pozycji w pierwszej lidze, ale po wznowieniu rozgrywek zamierza powalczyć o baraże i awans. – Rozmawialiśmy z prezesem i zapewnił, że nie ma tematu zmiany trenera – przyznał piłkarz, który opowiedział m.in. o oczekiwaniach kibiców i zawirowaniach w klubie.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Runda jesienna była dla ciebie rozczarowaniem?
Mateusz Możdżeń: – Na pewno graliśmy "w kratkę" i nie zawsze wyglądało to dobrze. Po udanym meczu, przychodził słaby. Brakowało stabilizacji. Rozmawialiśmy o tym, w zasadzie trudno stwierdzić, dlaczego tak było. Mamy do rozegrania dwa zaległe spotkania. Jeśli odniesiemy zwycięstwa, sytuacja będzie lepsza. Nie chcę oceniać swojej postawy. Samozadowolenie nie jest niczym dobrym, podobnie jak wielka krytyka. Każdy sportowiec musi czuć niedosyt i tak samo jest w moim przypadku.
– Koronawirus często krzyżuje plany zespołów, mecze są przekładane. Jak trudno się do tego przyzwyczaić?
– To niełatwa sytuacja. Byłem grupie zawodników, którzy przez dziesięć dni byli na kwarantannie. Nawet jeżeli masz rozpiskę i możesz poćwiczyć w domu, to nie zastąpi ci to pracy z piłką, obecności w grupie i rozmów z kolegami. Momentami można było oszaleć.
– Co chcecie zmienić na wiosnę? Jakie macie aspiracje?
– Kluczowa będzie większa regularność, o której wspomniałem. Ważny będzie pierwszy mecz. Zaczynamy wcześniej niż wszyscy, bo najpierw rozegramy zaległe spotkanie z Koroną Kielce. Zwycięstwo sprawi, że nabierzemy rozpędu. Chcemy znaleźć się na pozycji, która da nam prawo do gry w barażach o Ekstaklasę. Taki jest nasz potencjał.
– Latem w klubie doszło do wielu zmian. Zespół opuściło sporo zawodników, zwolniono trenera Marcina Kaczmarka. Byłeś tym zaskoczony?
– Po kilku sytuacjach, które spotkały mnie w klubach myślałem: teraz już nic mnie nie zdziwi. Za chwilę okazywało się jednak, że… znów coś mnie zaskakiwało. Taki właśnie jest ten sport. Zrealizowaliśmy plan, a i tak doszło do poważnych roszad. W takiej sytuacji zaczynasz ponownie coś budować, bo nie jest to kontynuacja. Oczywiście, rozumiem też oczekiwania kibiców i władz klubu. Widzew to wielka marka i wymagania są tutaj wysokie.
– Z perspektywy czasu uważasz, że trenera Kaczmarka zwolniono niepotrzebnie?
– Myślałem, że dostanie jeszcze szansę. Przypuszczałem, że zostanie, dostanie okienko transferowe na przeprowadzenie korekt, a władze po kilku kolejkach podejmą decyzję, czy zostaje na dłużej. Stało się jednak inaczej. Minęło już kilka miesięcy i gdybanie nie ma sensu.
– Teraz co jakiś czas pojawiają się też plotki odnośnie przyszłości Enkeleida Dobiego…
– W klubie nie ma tego tematu. Ostatnio mieliśmy spotkanie z prezesem, podczas którego usłyszeliśmy, że trener ma pełne poparcie władz i zostaje. Dla mnie to koniec sprawy.
– Kaczmarka media "zwalniały" w końcowym etapie sezonu, gdy walczyliście o awans. Głośno było o negocjacjach z Leszkiem Ojrzyńskim, który był nawet na trybunach podczas jednego ze spotkań. Jak takie spekulacje na was wpływały?
– To cała specyfika tego klubu i jego klimatu. Wymagania są duże, kibice dają wyraz swojemu niezadowoleniu. Na mnie nie robiło to wrażenia, ale myślę, że mogły znaleźć się w szatni osoby, które miały to w głowie.
– Mimo że awansowaliście do pierwszej ligi, fani byli wściekli. Po ostatnim spotkaniu ze Zniczem Pruszków pseudokibice wpadli na boisko, jeden z graczy Widzewa został uderzony. Nastroje były złe…
– Nikt nie będzie pochwalał takich zachowań. Oczywiście, to tylko grupka ludzi, bo na stadionie były ich tysiące. Teraz nie mamy styczności z kibicami, gramy bez publiczności. Gdy jednak na trybuny jeszcze wpuszczani byli fani i przegraliśmy z ŁKS, czułem, że są z nami. Ich gesty odczytywałem jako solidarność. Pokazywali, że jesteśmy razem. Nie mogę doczekać się ich powrotu na trybuny.
– Wasi kibice mają zbyt duże oczekiwania?
– Patrzę na to inaczej. Widzew w ubiegłym wieku odnosił wielkie sukcesy, był potęgą. Kibice uwielbiają wracać do tego myślami, żyją tym, wielu z nich pamięta tamte wydarzenia i chciałoby, by to wszystko wróciło. Nic w tym dziwnego. Dzisiaj na boisku nie ma jednak Zbigniewa Bońka i Józefa Młynarczyka… To zupełnie inny poziom. Trzeba spojrzeć na sprawę realnie i zrozumieć, w jakim miejscu znalazł się klub. Oczywiście, jestem przekonany, że za jakiś czas Widzew znajdzie się w czołówce Ekstraklasy i będzie grał w europejskich pucharach.
– W marcu minionego roku rozgrywki zostały wstrzymane. Po ich wznowieniu Widzew zaczął grać gorzej, regularnie się potykał. Z czego wziął się ten problem?
– Nie znaleźliśmy na to recepty. Trudno to wytłumaczyć. Niektóre zespoły z czołówki miały jeszcze większe problemy, chociaż nie jest to oczywiście usprawiedliwienie dla nas.
– Jak porównałbyś Widzew do ekstraklasowych klubów, w których grałeś, pod względem organizacyjnym?
– Piłkarz ma tu wszystko, co jest potrzebne do rozwoju. Pod względem ośrodka treningowego, szatni czy sprzętu mogę porównać go z Lechem. Mam tutaj na myśli także wielkie zainteresowanie lokalnej społeczności. Widzew budzi tutaj równie wielkie emocje, co Lech w Wielkopolsce. Fajne warunki były też w Koronie Kielce, chociaż tam nie było takiego zainteresowania ze strony kibiców.
– Dlaczego podjąłeś decyzję o podpisaniu kontraktu z drugoligowym wtedy klubem? Nie było innych ofert?
– Mogłem iść do Wisły Płock, ale tam znów walczyłbym o utrzymanie. Nie zachęcało mnie to, do tego na trybuny przychodziło niewielu kibiców. Widzew to było co innego. Miałem świadomość, jakie aspiracje ma ten klub, już wiedziałem, kto jest w drużynie. Adrenalina, walka o awans… Niezależnie od tego, czy byłoby dobrze czy źle, czujesz, że żyjesz. Nie żałuję tej decyzji i liczę, że zagram z Widzewem w Ekstraklasie. Kontrakt wygasa mi z końcem tego sezonu i zostanie automatycznie przedłużony, jeśli awansujemy. Mam nadzieję, że nawet gdyby się nie udało, wiosną będę prezentował się na tyle dobrze, by klub chciał mnie zatrzymać.
– W jednym z wywiadów po odejściu z Lecha mówiłeś, że chciałbyś spróbować sił w zagranicznej lidze. Dlaczego nie wyszło?
– W tej kwestii ważną rolę odgrywają menedżerowie. Zaufałem ludziom, którzy nie do końca zrobili to, na co liczyłem.
– Obecnie Lech regularnie sprzedaje młodych zawodników za granicę. Teraz miałbyś łatwiej?
– Na pewno obecnie wcale nie trzeba pokazać zbyt wiele, by zwrócić na siebie uwagę. Łatwiej wzbudzić zainteresowanie. Kiedy ja grałem w Lechu, ten zespół był mocniejszy. Pamiętajmy, jakie drużyny potrafiliśmy pokonać w europejskich pucharach. Młodym jest łatwiej wyjeżdżać także dzięki temu, że świetną reklamę w zagranicznych ligach robią nam inni polscy piłkarze.
– Gdy patrzysz na swoją karierę, odczuwasz niedosyt?
– Oczywiście, że jest lekkie poczucie niespełnienia. Szkoda, że w odpowiednim wieku nie udało się wyjechać . Najważniejsze są decyzje, a te w pewnym momencie nie były trafne. Miałem możliwość przedłużenia kontraktu z Lechem. Mogłem też zaryzykować i odejść. Tak też zrobiłem. Czy to była właściwa decyzja? Sam odpowiedz na to pytanie...