| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Josue to jeden z najbarwniejszych zawodników PKO Ekstraklasy. Nic więc dziwnego, że budzi skrajne emocje. – Jeśli ktoś zapyta, czy czuję się najbardziej znienawidzonym piłkarzem w lidze, to odpowiem, że tak. Czasami chcę podłożyć do tego teatru więcej ognia. W końcu kibice płacą za show – opowiada kapitan Legii Warszawa w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Josue jest najlepszym piłkarzem w PKO Ekstraklasie?
Josue: – Nie. Jeśli jednak ktoś zapyta się mnie czy czuję się najbardziej znienawidzonym piłkarzem w tej lidze, to wtedy odpowiem, że tak.
– Skąd się bierze ta nienawiść?
– Mój ojciec powiedział przed śmiercią, że nie jest ważne czy ludzie mówią o tobie dobrze, czy źle. Najważniejsze, by o tobie mówili. Dlaczego? Wtedy jesteś ważny dla innych osób. Mogą mnie nawet nienawidzić. Czasami twierdzą, że jestem arogantem. Mówią, że Josue jest taki czy inny. Ok, to prawda. Jestem arogancki.
Tylko że arogancki jestem wówczas, jeśli chcę dla kogoś taki być. Nie jestem tym samym facetem dla każdego. To po prostu moja osobowość. Zwracam światu to, co od niego dostaję.
– Nienawiść napędza?
– Jestem pewien, że kibice czy piłkarze innych klubów mnie nienawidzą. Tak samo jest z Legią, kiedy jedzie do innych miast. Obecnie jest tak, że jestem twarzą tej drużyny, więc mówimy o podwójnym nagromadzeniu takich emocji. Czy się tym przejmuję? Proszę… Mam silną osobowość i najważniejsze jest dla mnie wygrywanie w każdych okolicznościach.
Często jest tak, że ludzie nie przychodzą na stadion, by wspierać i oglądać swój zespół. Oni pojawiają się, by obrażać Legię, mnie czy Jędrzejczyka. W porządku, niech tak będzie. Lubię to! Pasuje mi takie rozwiązanie. To w porządku, bo jak ktoś już wydał pieniądze na bilet, to niech cieszy się chwilą, w której może pokrzyczeć czy pogwizdać w moim kierunku. Wręcz dziwnie czuję się na stadionach, na których nikt mnie nie obraża. Piłka nożna to show.
– Masz stadion, na którym najbardziej lubisz grać…
– Legia, Łazienkowska 3.
– Chciałem spytać o obiekty poza Warszawą.
– Tylko Legia, inne się dla mnie nie liczą. Wszystko wygląda podobnie. Dla mnie tak samo gra się w Poznaniu, i tak samo w Łodzi. Gorzej niż na Lechu czy Widzewie było na obiekcie Górnika. Obejrzałem wtedy czerwoną kartkę, widziałem te nastroje. Gdy schodziłem z boiska, pocałowałem legijny znak i jeszcze bardziej rozpaliłem emocje.
– Niektórych zdziwił fakt, że pogratulowałeś Kamilowi Grosickiemu tytułu dla najlepszego piłkarza ligi.
– Nikt tego nie oczekiwał, choć dla mnie to żaden problem, by pogratulować komuś sukcesu. Kamil Grosicki jest świetnym piłkarzem, zasłużył na wyróżnienie. Jednocześnie był pierwszym zawodnikiem w Polsce, z którym chciałem wymienić się koszulkami. Bardzo go szanuję. Cenię też Lukasa Podolskiego, ale mam już jego trykot z czasów gry w Galatasaray.
Wiele komentarzy dotyczyło też gali organizowanej przez Ekstraklasę. Niektórzy twierdzili, że nie pojawię się na niej, bo nie otrzymam nagrody. To bzdura! Nie byłem na rozdaniu nagród, bo chciałem spędzić czas w Portugalii wraz z rodziną. Zapowiedziałem to w klubie już wcześniej. Obiecałem też żonie, że 28 maja będę w domu. Nie chciałem stracić dwóch dni wakacji z najbliższymi. Moje słowo jest dla mnie ważniejsze, niż to, co będą o mnie mówili dookoła.
– Danie komuś słowa zaczyna się w dzisiejszych czasach rozmieniać i znaczy coraz mniej.
– Spełniam swoje obietnice. Jeśli obiecałem, że przedłużę umowę z Legią, to stałoby się tak nawet w momencie, w którym pojawiłyby się oferty z Realu czy Barcelony. Był moment, w którym rozmawiałem z Kostą Runjaiciem i zapowiedziałem mu, że zostaję w Warszawie. Kilka chwil później zgłosił się do mnie inny klub, który zaproponował trzy razy lepszą pensję. Powiedziałem, że podpiszę nowy kontrakt w Warszawie i tak się stało. Moje słowo było w tej sytuacji ważniejsze od czegokolwiek innego.
– Dlaczego zdecydowałeś się na przedłużenie kontraktu z Legią?
– Chcę wygrać mistrzostwo Polski. Zdobywanie tytułów jest dla mnie bardzo ważne. Gra w Europie także jest istotna, ale kluczowa była dla mnie myśl o zajęciu pierwszego miejsca w PKO Ekstraklasie. Czuję w zespole bardzo dobrą atmosferę, a do tego dochodzi kwestia pewności siebie i poczucie docenienia przez kibiców.
– Temat umowy ciągnął się przez kilka dobrych tygodni. Co się działo w tym czasie i kiedy ostatecznie zdecydowałeś, że zostaniesz w Legii?
– Na to składało się wiele czynników i rozmów. Zdarzało się, że siedziałem sam i rozmyślałem nad przyszłością. Dyskutowałem też z żoną, córką i agentem. Ostatecznie, chyba ze dwa tygodnie przed końcem rozgrywek, zdecydowałem, że pozostanie w Warszawie będzie dobrym rozwiązaniem.
Następne
Na pewno czekałem, bo chciałem być ostatecznie pewien, że cały ten projekt się spełni. Długo myślałem o przedłużeniu kontraktu, bo zależało mi na tym, by być w pełni przekonanym, że będzie to właściwy krok. Istotne było to, by Legia mogła walczyć o mistrzostwo Polski.
– Kibice także mieli wpływ na twoją decyzję? Zdobyłeś dużą sympatię stołecznych fanów.
– To prawda. Od wielu kibiców słyszałem, żebym został w Warszawie. Niektórzy pisali nawet do mojej żony. Przyznaję, że lubię czuć taką miłość od fanów. To też składa się na kwestię samopoczucia w danym miejscu. Jeśli te odczucia są dobre, to nie widzi się potrzeby zmian. Dostawałem oferty, także za większe pieniądze, ale finalnie przestało to dla mnie odgrywać tak istotną rolę.
– Mówiło się o propozycjach z Azji, wspominano o Brazylii.
– To były różne miejsca. Fakt, przewinęła się też propozycja z Brazylii. Na koniec stwierdziłem jednak, że moja historia w Legii nie jest jeszcze skończona. Cały czas mam poczucie, że zostało mi tutaj coś do zrobienia oraz zdobycia. Chcę wygrać mistrzostwo Polski, a do tego miło byłoby znów powalczyć w Europie.
– Podpisałeś umowę na rok. Nie jest to dla piłkarzy ulubiona długość kontraktów.
– To była decyzja wszystkich stron. Przede wszystkim pozostaję tą samą osobą. Nie mogę powiedzieć, że tak samo będę grał za dziesięć lat. Chcę dać z siebie wszystko, teraz. Nie lubię okłamywać ludzi, ale wiem, na co mnie stać w najbliższych miesiącach. Roczna umowa daje mi pewność, że jestem szczery i mogę pomagać drużynie w walce o sukcesy. Nie wyobrażam sobie podpisania dokumentów na pięć sezonów, by po pewnym czasie mieć problemy z bieganiem i nadążaniem za grą. Nie, nie jestem gościem tego typu.
Podpisałem kontrakt na rok. Jeśli za 12 miesięcy wciąż będzie dobrze, klub będzie chciał ze mną współpracować, to znowu zwiążemy się na kolejny sezon. Serio, nie toleruję okłamywania ludzi. Mam umowę, chcę dawać z siebie wszystko. Nie brakuje mi motywacji i zależy mi na regularnej grze.
– Pierwszy raz w twojej karierze zostajesz w danym klubie przez trzeci sezon.
– To fakt, choć nie jest to moja wina. Byłem piłkarzem FC Porto łącznie przez dziesięć lat. Jednocześnie klub zarabiał na tym, że wypożyczał mnie do innych drużyn. Za każdym razem dostawali za to pieniądze. Pierwszy rok w Turcji przyniósł im milion. Kolejny? Dwa miliony. Jednocześnie to całkowicie normalna praktyka dla portugalskich gigantów. Porto, Benfica czy Sporting regularnie działają w ten sposób.
– Na razie bilans w Legii zatrzymał się na Pucharze Polski i Superpucharze. Jak podsumowałbyś dotychczasowy czas spędzony przy Łazienkowskiej?
– Chyba liczyłem na to, że sukcesów będzie więcej. Mamy za sobą specyficzny czas. Nasz klub ma taką mentalność, że chce się wygrywać wszystko to, co realnie można zdobyć. Poprzednie rozgrywki zakończyły się triumfem w Pucharze Polski i drugim miejscem w lidze. Teoretycznie to wicemistrzostwo nic nie znaczy w Legii, bo każdy patrzy tylko na tytuł. Jednocześnie powstawaliśmy z ziemi po złym poprzednim sezonie. Nie da się szybko budować drużyny, a jednak udawało nam się notować rozwój. Widzę, że regularnie rośniemy, dojrzewamy, a podsumowaniem tego etapu było zwycięstwo na PGE Narodowym. Przed nami eliminacje europejskich pucharów, jesteśmy u progu nowego sezonu i mam przekonanie, że Legia znalazła się na dobrej drodze.
– Trochę już o tym rozmawialiśmy, ale… co w twojej głowie było największą bzdurą, którą usłyszałeś na swój temat?
– Nie wiem, ale to całkiem ciekawy i śmieszny temat. Jednocześnie takie rzeczy… cieszą mnie. Na pewno bardziej wkurza mnie, kiedy coś głupiego na mój temat powie człowiek, który choć trochę mnie zna. Ci, którzy piszą wszystko, ale nigdy nie mieli ze mną styczności? To mnie nie obchodzi.
Czasami chcę podłożyć więcej ognia wokół tego piłkarskiego teatru. Co by nie mówić, piłka to show. Bywa, że docierają do mnie jakieś rzeczy, które piszą choćby dziennikarze. Bywa, że to po prostu kłamstwa. W idealnym świecie ktoś zadzwoniłby z prośbą o komentarz, ewentualnie wskazał moje złe zachowania i błędy. Szczerze? Jeśli to prawda, to po prostu się przyznam. Nie było tak? Powiem, że nie była to prawda i nie mam za co przepraszać. Wolę, by ktoś mnie spytał o coś, zanim napisze głupoty.
– Uwielbiasz robić show w trakcie meczów.
– Przecież o to też w tym chodzi! Kibice za to płacą, chcą emocji. Kiedy idziesz do cyrku, to też chcesz się pośmiać, popatrzeć na klaunów. Futbol to show!
– Jednocześnie często wokół ciebie tworzą się złe emocje. Mecze z Górnikiem Zabrze były apogeum. Raz krzyknąłeś w kierunku bramkarza. Innym razem afera powstała wokół tego, że twierdzono, że zachowywałeś się… rasistowsko.
– Krzyknąłem, no właśnie. Potem przeczytałem, że oplułem zawodnika Górnika. Nic takiego nie miało miejsca, nikt przecież też tego nie widział. Po drugim meczu napisano, że jestem rasistą… Totalna bzdura! Mógłbym wyjść z tego wywiadu, a potem na Instagramie napisać, że jesteś rasistą. Jednocześnie wiesz, że to kłamstwo. Co wtedy byś zrobił?
– Nie wiem, bo byłoby to absurdalne.
– Sam widzisz, jak szalona była ta sytuacja. Nikt by cię nie spytał, jak faktycznie było naprawdę.
Kiedy ten tekst ukazał się w internecie, byłem w domu i nasz rzecznik prasowy wysłał mi artykuł z takimi tezami. Moja żona siedziała obok mnie, była akurat w Polsce. Mogliśmy się tylko pośmiać z tego. Gdybym zrobił coś złego w emocjach, nie miałbym kłopotu, żeby się do tego przyznać. Ale to nie do wyobrażenia, że ktoś mógł tak pomyśleć o całowaniu herbu. Zapytaj ludzi, którzy mnie znają.
– Co zrobiłeś źle w trakcie ostatniego sezonu?
– Czasami mam do siebie pretensje o to, w jaki sposób przekazuję swoje opinie. Nie chodzi mi o moje zdanie, ale właśnie o to, jak ją wyrażam. Nie jestem aniołem.
– Ciekawa była też sytuacja z Płocka, kiedy Dominik Furman nauczył się nawet portugalskich słówek w ramach boiskowych gierek.
– Nauczyłem się, że mnie prowokują. Jednocześnie to część gry z naszym klubem. Media pisały o sytuacji, w której nie podałem komuś ręki. Wszystko zostało przekazane w sposób bardzo jednostronny. Dla dziennikarzy powinno być ważne, by pokazać kontekst dwóch stron. W inny sposób można napisać wszystko, co tylko się chce. Nikt mnie wtedy nie zapytał, czemu nie podałem ręki, a rzetelność tego wymagała.
Niech każdy pamięta też, że po meczu podałem rękę Furmanowi. Dogadywaliśmy sobie, ale na koniec okazaliśmy wzajemny szacunek. Był kreatywny, nauczył się słów po portugalsku! Często słyszę totalne bzdury w trakcie spotkań. Bywa, że patrzę na niektórych, mówię ok, ale jednocześnie zastanawiam się z przymrużeniem oka, czy wcześniej byli w Realu Madryt. Nie obchodzi mnie to, co mówił Furman, ale wiem, że to po prostu część tej gry.
– Często widać cię w trakcie rozmów z innymi zawodnikami.
– Mówiłem już, że nie jestem aniołem. Też prowokuję, zdarza mi się mówić różne rzeczy rywalom. Wszystko po to, by zwiększyć szanse swojej drużyny. Lubię tę zabawę na boisku. Powiem więcej, gdybym grał przeciwko Josue, też bym go prowokował!
– Skończmy tematem, który emocjonował ludzi przez kilka dni. Co się działo wokół finału Pucharu Polski z Rakowem?
– Ah, to jest zupełnie inna historia. Dzień przed meczem była konferencja prasowa. Dla nas najważniejsze były tematy piłkarskie. Jednocześnie słyszeliśmy o tym, że ludzie z Rakowa skupiali się na tej dawce ”ekstra”, mocno dyskutowano, chociażby o sędziach. Potem przez cały mecz nie brakowało prowokacji i napięcia. Naszym celem było przywrócenie Warszawie Pucharu Polski po dłuższej przerwie.
Raków musiał zacząć nas szanować po wygranej 3:1 w PKO Ekstraklasie. Wcześniej miałem wrażenie, że zachowują się, jakby mieli nas zniszczyć. Pojawiał się pewien miks emocji. Jednocześnie klub z Częstochowy przyjechał na finał de facto jako mistrz Polski, mieli już dużą przewagę. Naszym jedynym celem było zdobycie pucharu. Po meczu zabrakło nieco kontroli. Znowu dziwiłem się, że niektórzy wiązali mnie ze wszystkim, co działo się po meczu na stadionie, choć byłem znacznie dalej, a nie w epicentrum wydarzeń.
– Lubisz show, więc znów widziano cię w głównej roli.
– Łatwo jest pisać o mnie, to wręcz jak wzięcie produktu ze sklepowej półki. Po meczu rozmawialiśmy o tym wszystkim, co się działo. Faktycznie znalazłem się na wideo, na którym padło hasło ”Papszun Cry”. Wiem też, że to była transmisja na żywo. Jeśli coś robię, to zdaję sobie sprawę z tego, że taka sytuacja się dzieje.
Jednocześnie nie uważam, że to był brak szacunku. Cała sytuacja odnosiła się do ostatnich godzin i konferencji dotyczącej sędziego. Arbiter miał olbrzymią presję ze strony szkoleniowca rywali. Papszun to trener, do którego mam duży szacunek za to, czego udało mu się dokonać. Sam Raków miał wielką jakość, nie brakuje mu też świetnych piłkarzy, którzy zrobili świetną robotę w poprzednim sezonie. Nie jestem głupi, by nie widzieć takich rzeczy. Z Ivim Lopezem mamy kontakt i zdarza nam się rozmawiać, jak na przykład następnego dnia po finale, kiedy sobie wszystko wyjaśniliśmy. Napisałem do niego ze wsparciem, gdy usłyszałem, że doznał kontuzji kolana. Czasem wymieniamy wiadomości.
Jestem człowiekiem, który z całych sił będzie walczył na boisku, ale będę też pierwszym, który podejdzie i poda rękę oraz podziękuje za te 90 minut zawodnikowi, który też ma zasady.
– Piłkarz Legii najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii klubu. To już 13 trofeum!
– Miliony euro w grze. Obrońca Legii coraz bliżej zagranicznego transferu
– Zamienił mistrza na Legię. "Potrzebowałem nowych doświadczeń"