W sobotę 28 października w Rijadzie Tyson Fury (33-0-1, 24 KO) wreszcie wróci do ringu. Bokserski mistrz świata wagi ciężkiej federacji WBC nie zmierzy się jednak z którymś z wysoko notowanych pretendentów – jego rywalem będzie... absolutny debiutant. Francis Ngannou zdobył renomę w mieszanych sztukach walki jako mistrz organizacji UFC, a teraz jednym ciosem może zniszczyć plany związane z długo odwlekaną walką Fury'ego z Ołeksandrem Usykiem (21-0, 14 KO).
FURY KONTRA NGANNOU: NAGLE WCHODZI OJCIEC... BEZ KOSZULKI
Historia sportu zna już podobne wydarzenia – najbardziej naturalnym punktem odniesienia wydaje się walka Floyda Mayweathera (49-0) z Conorem McGregorem, do której doszło w sierpniu 2017 roku. Scenariusz był pod wieloma względami podobny – gwiazda federacji UFC postanowiła spróbować czegoś poza strefą komfortu, wychodząc do ringu i podejmując walkę na zasadach, które zdecydowanie faworyzowały rywala.
Amerykanin wrócił po dwuletniej emeryturze i dość nieoczekiwanie oddał kilka rund, ale ostatecznie wygrał przed czasem. Kwestie sportowe od początku stały jednak na dalszym planie. Owszem – McGregor wyróżniał się boksersko na tle zawodników MMA, ale o pokonaniu takiego geniusza jak Mayweather mógł tylko marzyć. Panowie jednak rozbili bank – tylko w Stanach Zjednoczonych sprzedano aż 4,3 mln pakietów Pay-Per-View.
To drugi najlepszy wynik w historii, a do rekordu Floyda Mayweathera i Manny'ego Pacquiao (4,6 mln) zabrakło naprawdę niewiele. Przedsięwzięcie przyniosło setki milionów dolarów zysków. Tylko na sprzedaży nieco ponad 13 tysięcy biletów do hali zarobiono ponad 55 milionów dolarów. Nie wiadomo, ile dokładnie zarobili główni bohaterowie, ale wypłata Mayweathera mogła przekroczyć 250 milionów, a McGregor zarobił być może ponad 100 mln.
Dwie twarze Fury’ego
Komercyjny sukces tego wydarzenia dał wielu do myślenia. Amerykanin nie stoczył już kolejnej zawodowej walki. Wciąż jednak pojawiał się w ringu, tocząc pojedynki pokazowe – głównie z internetowymi celebrytami (Logan Paul) i przedstawicielami innych dyscyplin (Tenshin Nasukawa). Cień Mayweathera wciąż jednak unosi się nad boksem – po nim nie pojawił się jeszcze pięściarz, który budziłby takie zainteresowanie i generował zyski podobnej wielkości.
Tyson Fury to jednak postać wyjątkowa pod każdym względem. Na wielkiej scenie zaprezentował się w listopadzie 2015 roku, gdy zdetronizował Władimira Kliczkę (64-3). Nowy mistrz jednak zniknął – przekonywał, że nie udźwignął sukcesu. Dopadła go depresja i był blisko próby samobójczej. Czujnie zataił jednak wcześniejsze problemy dopingowe, które poskutkowały karą zawieszenia ze wsteczną datą. Ukrainiec nigdy nie dostał rewanżu, który gwarantował mu kontrakt.
"Król Cyganów" na długie miesiące zniknął z mediów społecznościowych. Wrócił, gdy waga pokazywała dobrze ponad 160 kilogramów. Zaczął roztaczać wizje o powrocie na szczyt, ale mało kto mu wierzył. Latem 2018 roku pokazał się jednak w ringu. Nie imponował formą, ale po dwóch wygranych walkach zdecydował się wylecieć do USA, by rzucić wyzwanie Deontayowi Wilderowi (40-0, 39 KO).
Amerykański król nokautu był wyraźnym faworytem. Dwukrotnie powalił Fury'ego na deski, ale ten nie dał się wyliczyć – nawet w ostatniej rundzie, gdy padł naprawdę ciężko. Dominował przez większość czasu i zdaniem większości obserwatorów zrobił wystarczająco, by wygrać. Sędziowie byli jednak rozdarci – orzekli remis, który nikogo nie satysfakcjonował.
Na rewanż trzeba było jednak poczekać. Fury w międzyczasie na stałe przeniósł się do USA. W lutym 2020 roku znokautował Wildera w spektakularnym stylu, by półtora roku później potwierdzić swoją wyższość w trylogii. W 2022 roku nowy mistrz federacji WBC pokonał Dilliana Whyte'a (28-2) i dobrego kumpla Derecka Chisorę (33-12), ale kibice i eksperci czekali na coś zupełnie innego.
Waga ciężka od zawsze rozpala wyobraźnię jak żadna inna kategoria. W ostatnich latach widać to wyjątkowo wyraźnie. Po erze braci Kliczków pojawiła się presja, by wyłonić niekwestionowanego czempiona. Ostatnim takim mistrzem był Lennox Lewis w 1999 roku. Wtedy jednak liczyły się "tylko" trzy federacje, dziś są cztery – WBC, WBA, IBF i WBO.
Fury na różnych etapach kariery był w posiadaniu wszystkich prestiżowych pasów, jednak pod koniec 2023 roku sytuacja wygląda inaczej. Większość tytułów należy do Ołeksandra Usyka (21-0, 14 KO), który dwukrotnie pobił Anthony'ego Joshuę (26-3, 23 KO) – pięściarza, który najbardziej skorzystał na problemach osobistych Fury’ego i jego zniknięciu po wygranej z Kliczką.
W 2023 roku walka o tytuł niekwestionowanego mistrza wydawała się czymś oczywistym. Obozy czempionów najpierw czekały na bajeczne oferty od szejków. Gdy takich nie było, podjęto próbę zorganizowania bokserskiego hitu 29 kwietnia na stadionie Wembley. Usyk zgodził się na niższą wypłatę, ale Fury z nie do końca jasnych względów nie chciał mu tego wynagrodzić w hipotetycznym rewanżu.
Ostatecznie nie osiągnięto porozumienia – skończyło się na publicznym praniu brudów. Usyk w międzyczasie znokautował Daniela Duboisa (19-2, 18 KO) – obowiązkowego pretendenta narzuconego przez organizację WBA. Następni w kolejce są wyznaczeni przez IBF – Filip Hrgović (16-0, 13 KO) i WBO – Zhilei Zhang (25-1-1, 21 KO).
Czekając na hit
Ukrainiec jest pod większą presją – jeśli nie będzie wypełniał zobowiązań, to może stracić któryś z tytułów. Fury może liczyć na więcej komfortu. Władze federacji WBC od roku nie potrafią wyłonić dla niego obowiązkowego rywala. Mało tego – prezydent organizacji nie ma problemu z tym, że mistrz w trakcie 12 miesięcy... nie toczy żadnej poważnej walki. Chętnie za to patronował powstaniu nowego paska, który ma dodać prestiżu walce z Ngannou.
Fiasko negocjacji z Usykiem sprawiło jednak, że "Król Cyganów" musiał się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nie wszyscy w ojczyźnie uwierzyli, że Usyk – pięściarz, któremu jeszcze nigdy nie uciekła żadna ważna walka – mógłby się bać akurat jego. Notowania Fury'ego wyraźnie spadły, ale dotyczy to tylko kibiców boksu. "Niedzielni" fani wybaczają mu o wiele więcej – kupują jego kolejne książki i oglądają rodzinny dokument na Netfliksie, w którym Tyson zaprosił kamery do swojego domu.
Walka z Ngannou to naturalna konsekwencja obrania tej drogi. Formuła pojedynku wskazuje jednoznacznego faworyta – jak w przypadku Mayweathera z McGregorem. – To tak jakby mistrz tenisa stołowego rywalizował na Wimbledonie z Novakiem Djokoviciem – porównał obrazowo Fury w nieoczekiwanym przypływie szczerości. Trudno sobie wyobrazić, by wirtuoz szermierki na pięści mógł mieć problemy z kimś, kto nie stoczył ani jednej zawodowej walki w tej formule. Ze względu na tło można tę walkę uznać za "freak fight", chociaż odbędzie się mimo wszystko w tradycyjnej formule.
Pojedynek zakontraktowano na 10 rund. Ngannou nie znalazł się w rankingu federacji WBC, więc pas tej organizacji nie będzie w stawce. Były mistrz UFC może jednak zdobyć coś innego – tytuł "mistrza linearnego". To ważne z historycznego punktu widzenia wyróżnienie, które nie ogląda się na politykę bokserskich federacji.
O co tu chodzi? W dużym skrócie – "mistrz linearny" to ten, który pokonał poprzedniego prawowitego czempiona. W ten sposób – rok po roku, walka po walce – można poprowadzić mistrzowską linię aż do czasów Johna L. Sullivana, który rozpoczął dominację w 1885 roku. Oczywiście w tej długiej linii zdarzały się przerwy – gdy najlepsi kończyli kariery będąc mistrzami, jak choćby Rocky Marciano (49-0) czy Lennox Lewis (41-2-1).
Jeśli Ngannou wygra, to wywalczy miejsce w historii boksu. Wtedy na pewno odbędzie się rewanż – w jego stawce może się już znaleźć tytuł organizacji WBC. Mimo wszystko nie sposób sobie tego wyobrazić. Patrząc na materiały treningowe z udziałem Ngannou, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie byłby faworytem nawet w hipotetycznych walkach z doświadczonymi "ciężkimi" po przejściach – Adamem Kownackim (20-3, 15 KO) lub wspomnianym już Chisorą.
Sezon na pieniądze
Organizatorzy zadbali jednak o otoczkę. Sobotnia walka ma otworzyć "Sezon w Rijadzie" – cykl różnorodnych wydarzeń sportowych na najwyższym poziomie. W promocję walki zaangażowany został nawet Cristiano Ronaldo, a wydarzenia spod ringu obejrzy imponujące grono pięściarskich legend.
Filmy promujące sobotnią walkę to zresztą małe dzieła sztuki w swojej kategorii. Chwytano się chyba wszystkich sztuczek PR-owych. Doszło do ciekawego zwrotu akcji – trenerem Ngannou miał zostać... Mike Tyson. Ten sam Tyson, któremu Fury zawdzięcza przecież swoje imię.
"Żelazny Mike" własnoręcznie pokazywał mistrzowi UFC jak dobrać się do większych rywali. – W rzeczywistości Tyson nie trenował Ngannou, ale uznano, że jego obecność zwróci uwagę świata na to wydarzenie. Tak naprawdę głównym trenerem był Dewey Cooper – poinformował dziennikarz Kevin Iole.
Co jest prawdą, a co fikcją? Granice się zacierają. Na pewno kibiców czeka wieczór z ciekawymi pojedynkami w wadze ciężkiej. W akcji pokażą się wysoko notowani pretendenci – Arslanbek Machmudow (17-0, 16 KO) i Martin Bakole (19-1, 14 KO). Ten drugi przed walką z doświadczonym Carlosem Takamem (40-7-1) wniósł na wagę rekordowe 136 kilogramów.
Emocjonująco zapowiada się także starcie dwóch niepokonanych Brytyjczyków, którzy są typowani na gwiazdy nowej generacji – Fabio Wardleya (16-0, 15 KO) z Davidem Adeleyem (12-0, 11 KO). Paradoksalnie najmniej znaków zapytania widać... w walce wieczoru.
Oczywiście Fury wciąż gra – kolejny raz pokazuje do kamery wielki brzuch i pyta przekornie, jak grubasek prowadzący niesportowy styl życia miałby wygrać z takim atletą jak Ngannou. Problem w tym, że "Król Cyganów" od dawna nie wymyślił już niczego nowego i te patenty nie mogą robić większego wrażenia. Uwagę całego bokserskiego świata zapewniło zresztą coś innego...
Pod koniec września oficjalnie ogłoszono, że Fury i Usyk w końcu osiągnęli porozumienie. Nie ma jeszcze konkretów – daty i miejsca walki. Takie "niepełne" ogłoszenie to wybieg, który ma sprawić, że któraś z federacji nie nakaże Ukraińcowi w międzyczasie stoczenia innej walki. Wiele zależy od tego, co wydarzy się w sobotę, ale jeśli Tyson zakończy walkę bez kontuzji, to długo oczekiwana i odwlekana unifikacja może się wydarzyć 23 grudnia w Arabii Saudyjskiej – jako kolejny hit "Sezonu w Rijadzie".
– Jestem w formie! Czuję się fantastycznie jak na 35-latka. Jestem gotowy, by znokautować tego skur***** – komentował Fury. W ostatnich tygodniach zmienił płytę – już nie straszy emeryturą. Usyka zaczął pomawiać o doping (choć z tej dwójki to on zaliczył dopingową wpadkę) i snuje plany nawet na 10 kolejnych walk. Za sobotnią walkę może zarobić ponad 50 milionów dolarów, choć wiele zależy od zysków w Pay-Per-View.
Francis Ngannou dostanie co najmniej 10 milionów, choć ta kwota również może znacząco wzrosnąć. Jednak nawet ta wyjściowa suma... przewyższa wszystkie jego poprzednie wypłaty z UFC razem wzięte! Po raz kolejny okazuje się, że zawodnicy MMA zarabiają w ringu więcej, nawet jeśli ich sportowa wartość jest tam ewidentnie niższa. I ten trend będzie trwał tak długo, jak długo będą chętni, by za tego typu bokserskie "freak fighty" płacić.
Boks. Karta walk gali w Rijadzie (28.10.2023):
Tyson Fury (33-0-1, 24 KO) vs. Francis Ngannou (0-0): waga ciężka, 10 rund
Fabio Wardley (16-0, 15 KO) vs David Adeleye (12-0, 11 KO): waga ciężka, 12 rund
Martin Bakole (19-1, 14 KO) vs Carlos Takam (40-7-1, 28 KO): waga ciężka, 10 rund
Joseph Parker (32-3, 22 KO) vs Simon Kean (23-1, 22 KO): waga ciężka, 10 rund
Arslanbek Machmudow (17-0, 16 KO) vs Junior Wright (20-4-1, 17 KO): waga ciężka, 10 rund
Moses Itauma (5-0, 3 KO) vs Istvan Bernath (10-1, 8 KO): waga ciężka, 6 rund