Nie tak miało to wyglądać. Tyson Fury (34-0-1, 24 KO) pod koniec października z trudem poradził sobie z Francisem Ngannou (0-1) – choć miał przecież zmiażdżyć bokserskiego debiutanta. Zamiast tego była kolejna w karierze wizyta na deskach i dyskusyjny werdykt sędziów punktowych, którzy nie byli jednomyślni. Wyniki sprzedażowe rozczarowały, a poraniony "Król Cyganów" znów zawiódł fanów, gdy po kilkudziesięciu godzinach wycofał się z planowanej na 23 grudnia walki z Ołeksandrem Usykiem (21-0, 14 KO).
MEDIA: KOLEJNA WALKA NGANNOU W BOKSIE?
A miało być tak pięknie... Wydawało się, że pomysł walki z byłym mistrzem UFC spadł Brytyjczykowi z nieba. W Arabii Saudyjskiej pojawiło się zainteresowanie boksem, a od tego wydarzenia miał się rozpocząć "Sezon w Rijadzie" – cykl sportowych wydarzeń na najwyższym poziomie. Faworyt był tylko jeden, bo nie mogło być inaczej – przy całym kunszcie Ngannou nie miał on poważniejszego pięściarskiego doświadczenia. A już na pewno takiego, które powinno mu dać szansę z kimś, kto boksuje ponad 20 lat.
Sytuacja wydawała się do tego stopnia przesądzona, że na kilka tygodni przed walką... potwierdzono kolejny występ Fury'ego. I to wreszcie ten, na który kibice czekali najbardziej – pojedynek z Usykiem o tytuł niekwestionowanego króla wagi ciężkiej. Brytyjczyk przekonywał, że do walki musi dojść 23 grudnia – tak miał stanowić kontrakt podpisany przez obu uczestników. – Jeśli Usyk nie będzie gotowy to go pozwiemy – przekonywał dziennikarzy przed spotkaniem z Ngannou.
Buńczuczne zapowiedzi "Króla Cyganów" były reakcją na medialne plotki o kontuzji Ukraińca i przekręcenie jednej z jego wypowiedzi. Mistrz federacji WBA, IBF i WBO został zapytany o krótki obóz przygotowawczy przed walką z Furym i przyznał, że nie jest to idealna sytuacja. Optymalne rozwiązanie to dla niego 14-tygodniowe przygotowania, ale Usyk zaznaczył, że w grudniu i tak będzie gotowy do walki.
Komercyjna klapa
Pojedynek mistrza boksu z czempionem MMA oglądał zresztą spod ringu. W trzeciej rundzie kamery uchwyciły przerażenie w jego oczach, gdy Tyson wylądował na deskach. Po wymęczonym zwycięstwa pięściarza doszło do konfrontacji przyszłych rywali, jednak Fury dość szybko zaczął się dystansować od uzgodnionego wcześniej terminu. Kilka godzin po walce najtrudniejsze zadanie wziął na siebie Frank Warren – jego długoletni promotor.
– Walka z Usykiem jest zakontraktowana – uspokajał. – Dojdzie do skutku, ale na pewno nie 23 grudnia. Szaleństwem było sugerowanie przez niektóre osoby, że ten termin wchodzi w grę. Tyson ma 35 lat, właśnie zaliczył 12-tygodniowy obóz przed walką z Ngannou i trudny pojedynek. Rywal postawił się bardziej niż Derek Chisora i Dillian Whyte razem wzięci. Fury potrzebuje przerwy, którą spędzi z rodziną. Ogłosimy oficjalny termin, gdy będziemy gotowi, ale do walki dojdzie w styczniu lub lutym – dodał.
Sam Fury po walce z Ngannou zapadł się pod ziemię. Nielicznych wywiadów udzielił jeszcze w Rijadzie. Dzień po walce przyznawał z podbitym okiem, że pokazał się ze słabej strony i wreszcie docenił klasę przeciwnika. Uważni widzowie mogli dostrzec kompletną zmianę nastawienia – tuż przed walką przekonywał przecież, że z takim rywalem byłby w stanie wygrać nawet po wypiciu kilkunastu piw. – Nasza walka będzie starciem mistrza tenisa stołowego z Novakiem Djokoviciem na Wimbledonie – ocenił.
Te słowa wróciły jak bumerang za sprawą samego Ngannou, który otwarcie szydził z nich po walce. Porównanie użyte przez Fury'ego dość dobrze obrazowało jednak podejście opinii publicznej do "bokserskiego freak fightu". Mimo ogromnych nakładów finansowych przeznaczonych na reklamę brakowało w tej walce większej intrygi. Tyson miał łatwo wygrać – zdaniem większości kibiców i ekspertów przed czasem.
Między innymi przez to wyniki sprzedażowe rozczarowały. Simon Jordan z radia TalkSport zdradził, że w Wielkiej Brytanii tylko 400 tysięcy odbiorców wykupiło usługę Pay-Per-View. To dużo gorszy wynik od poprzedniej walki Fury'ego - w grudniu 2022 roku około pół miliona odbiorców i tak obejrzało legalnie jego trzecią walkę z Dereckiem Chisorą, choć na tamtym pomyśle również nie zostawiono suchej nitki. Oba te rezultaty nie dają miejsca w TOP 30 największych hitów brytyjskiego boksu.
Walka z Ngannou była również dostępna dla widzów w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Łącznie sprzedano jednak około 700 tysięcy pakietów PPV. Dla porównania – w 2017 roku Floyd Mayweather (49-0) i debiutujący w ringu Conor McGregor tylko w Wielkiej Brytanii i USA sprzedali ponad 5 milionów pakietów, co przełożyło się na rekordowe wypłaty.
Ostatni projekt Fury'ego zawstydza choćby "zwykła" walka Anthony'ego Joshuy z Erikiem Moliną, za którą w grudniu 2016 roku zapłaciły 764 tysiące odbiorców. Patrząc całościowo na zestawienie w ogóle nie ma porównania – Joshua współodpowiada za trzy najlepsze wyniki w historii PPV na Wyspach. Jego rekord to 1,83 mln z Josephem Parkerem, niewiele gorsze wyniki zanotował podczas walk z Władimirem Kliczko (1,63 mln) i w rewanżu z Andym Ruizem (1,58 mln). Fury nigdy nie przekroczył miliona.
Ostatnia prosta?
Pytania o faktyczną wartość marketingową Fury'ego pozostają zatem otwarte. Ostatnie miesiące mistrz wagi ciężkiej poświęcił na nagrywanie rodzinnego programu dla jednej z platform streamingowych i kolejną książkę. Wybrał biznes kosztem boksu – z wszystkimi tego konsekwencjami. Wyniki sprzedażowe mogą jednak sugerować, że część fanów boksu w ojczyźnie odwróciła się od "Króla Cyganów" – być może winiąc go za fiasko negocjacji w sprawie walki z Usykiem, do której mogło dojść już w kwietniu.
– Na jego miejscu zakończyłbym karierę. Tyson nie powinien już walczyć – ocenił Riddick Bowe. Wielu bokserskich ekspertów – w tym rodaków Fury'ego – widziało jego przegraną z Ngannou. Najczęściej próbowano zrzucić słaby występ na karb nieodpowiednich przygotowań, ale sam zainteresowany tłumaczył, że to nie do końca prawda. Potraktował mistrza UFC poważnie, a obóz treningowy trwał 12 tygodni – dłużej niż przed ostatnią walką z Chisorą.
Nawet jeśli ostatnia walka z Ngannou okazała się niewypałem, to z biznesowego punktu widzenia nie ma to jednak większego znaczenia. Organizatorom nigdy nie chodziło o to, by na tym przedsięwzięciu zarobić, a słabe wyniki sprzedażowe nie zmienią niczego w ich długofalowej strategii, która wpisuje się w ramy "sportwashingu" – wybielania bezwzględnego reżimu z pomocą wielkiego sportu.
Fury właśnie w Arabii Saudyjskiej odnalazł być może ostatnią przystań. Opcji nie ma zbyt wiele – wciąż nie ma wstępu do Stanów Zjednoczonych w związku ze współpracą z Danielem Kinahanem, który jest ścigany przez amerykańskie służby. Dlatego ostatnie dwie walki stoczył w ojczyźnie, ale nie przyniosły one fortuny. Planowane w kwietniu spotkanie z Usykiem na Wembley również nie wygenerowałoby wystarczająco dużo, by zadowolić "Króla Cyganów".
Stąd wzięła się długa przerwa między walkami, która przed walką z Ngannou wyniosła aż 10 miesięcy. Wiadomo, że w tym czasie Fury jeździł po całym świecie i pracował nad budową marki. Niektóre z nagrań zdają się sugerować, że wrócił do wielu niezdrowych nawyków. Przy takim przebiegu i stylu życia w wieku 35 lat może być już sportowcem wypalonym, który najlepsze ma już za sobą i myśli już o innych sprawach.
– Nigdy nie byłem bogaty i wciąż nie jestem bogaty. Staram się rozsądnie zarządzać pieniędzmi. Nie wydaję ich na błyskotki, ale od wielu lat inwestuję – zdradził Fury przed walką z Ngannou. Tylko za ten występ miał zarobić co najmniej 50 milionów dolarów. Ciężko uwierzyć, by długoletni mistrz wagi ciężkiej nie był bogaty – to raczej kolejna odsłona medialnych gierek, za którymi coraz trudniej nadążyć.
W ojczyźnie stał się zresztą znany jako "Król Sprzeczności". W grudniu 2022 roku – przed walką z Chisorą – potrafił sobie zaprzeczyć w odstępie kilku minut. - W mojej karierze w ogóle nie chodzi o pieniądze, a o pewien styl życia - ocenił. – Pójdę w takim kierunku, który gwarantuje mi największe zarobki. Jeśli ktoś zagwarantuje mi horrendalną wypłatę to zawalczę z każdym – dodał kilka chwil później.
Mistrzowski przywilej
Co siedzi w głowie Tysona Fury'ego? To wie chyba tylko on sam. Analizując jego działania z ostatnich lat można jednak zauważyć, że z nikim nie miał tak wielkich problemów jak ze sobą. W 2015 roku zdetronizował Kliczkę i mógł zostać nową gwiazdą sportu, ale pogubił się. Wpadł w imprezowo-narkotykowy ciąg, który doprowadził go do depresji i długiej przerwy od boksu.
Jego powrót długo przypominał scenariusz kolejnej części "Rocky'ego". Treningi wznowił, gdy waga pokazywała ponad 160 kilogramów. Wrócił 2,5 roku później, a jego pierwsze walki nie porywały. W grudniu 2018 roku wybrał się jednak do jaskini lwa i jako pierwszy nie dał się pokonać Deontayowi Wilderowi (40-0, 39 KO). Kontrowersyjny remis nie urządzał nikogo i aż prosił się o ciąg dalszy.
Fury jednak kolejny raz poszedł pod prąd społecznym oczekiwaniom. Zrezygnował z natychmiastowego rewanżu i przyjął ofertę grupy Top Rank, która zorganizowała mu kolejne dwie walki w USA. Rewanż z Wilderem ostatecznie odbył się w lutym 2020 roku i zakończył się szokującą wygraną przed czasem Tysona, który został nowym mistrzem federacji WBC.
Wydawało się, że oczywista będzie potem walka z Anthonym Joshuą - zwycięzca brytyjskiego hitu zostałby pierwszym niekwestionowanym mistrzem wagi ciężkiej od czasu Lennoksa Lewisa. Plany skomplikowała sytuacja kontraktowa – Wilder aktywował klauzulę gwarantującą mu trzecią walkę z Furym. W październiku 2021 roku trylogia została rozstrzygnięta, a Joshua kilka tygodni wcześniej stracił tytuły na rzecz Usyka, który w sierpniu 2022 roku wygrał także w rewanżu.
I to właśnie od drugiej połowy zeszłego roku trwają poważne negocjacje w sprawie hitu wagi ciężkiej. Fury miał narzędzia, by doprowadzić do tego pojedynku, ale wolał poczekać. Podobnie jak przed drugą walką z Wilderem – postanowił dać sobie trochę czasu i w międzyczasie zmaksymalizować zyski związane z innymi projektami.
Może się jednak okazać, że "Król Cyganów" przeliczył się w swoich kalkulacjach. Liczby, reakcje i komentarze zdają się sugerować, że jego pozycja marketingowa nie jest tak mocna jak próbował przekonywać. Paradoksalnie może to jednak nie mieć znaczenia w najbliższej przyszłości, bo na horyzoncie pojawił się saudyjski płatnik, który za walkę z Usykiem zapłaci tyle ile będzie trzeba – spekuluje się nawet o kwocie przekraczającej 70 milionów dolarów.
Największym problemem "Króla Cyganów" jest jednak chwiejność... Tysona Fury'ego. To on w trakcie ostatnich kilkunastu miesięcy zdążył zadeklarować nawet natychmiastowe zakończenie kariery (oddał nawet pas magazynu "The Ring"), by po chwili snuć wizje o boksowaniu co najmniej do 40. urodzin. To on najpierw ogłosił walkę z Usykiem 23 grudnia, by potem wycofać się z wszystkiego z podbitym okiem.
– Boję się każdego dnia. Każdego! Boję się, że jestem słabym rodzicem. Boję się, że coś złego stanie się ze światem. Boję się o moje dzieci i przyszłość rodziny – zdradził mistrz WBC w przypływie szczerości. Tyson Fury przyzwyczaił, że w dowolnej chwili może zrobić właściwie wszystko. Nawet on musi sobie jednak zdawać sprawę, że historia boksu prędzej wybaczy mu deski z Ngannou niż brak walki o tytuł niekwestionowanego mistrza.