| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Hubert Matynia niedawno stał się bohaterem zaskakującego transferu. Obrońca, który niespełna sześć lat temu otrzymał powołanie od Jerzego Brzęczka do reprezentacji Polski, dziś występuje w drugoligowej Olimpii Elbląg. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział m.in., dlaczego do tego doszło i jakie ma plany na dalszą część kariery. – W futbolu dzisiaj możesz być na dnie, a za miesiąc na wyżynach. Jest to niesamowite, bo granica jest bardzo cienka – powiedział.
Adrian Janiuk, TVPSPORT.PL: – Jak to się stało, że były kadrowicz Jerzego Brzęczka w wieku niespełna 29 lat trafił do Olimpii Elbląg?
Hubert Matynia: – Wynika to w dużej mierze z tego, że pewne opcje zostały już zamknięte. Kluby, z którymi były prowadzone rozmowy, ostatecznie nie zdecydowały się zaoferować mi kontraktu. Czekałem na decyzje z różnych drużyn i były one niekorzystne dla mnie.
– Nie było myśli, żeby jeszcze poczekać na ofertę z wyższej ligi niż Betclic 2. Liga?
– Sezon już się rozpoczął, czułem głód grania i rywalizacji. Chciałem zakotwiczyć w nowym klubie. Zdaję sobie sprawę, że rozgrywki z trzeciego poziomu rozgrywkowego w kraju nie wyglądają imponująco w kontekście mojego piłkarskiego CV, ale takie jest życie sportowca. Idziesz tam, gdzie masz możliwość. Taka jest obecnie rzeczywistość i nie mogę się na nią obrażać. Czasami tak jest, że nie wszystko układa się tak, jak sobie tego życzymy. Tak samo było z moimi poprzednimi wyborami dotyczącymi klubów…
– Ostatnie dwa sezony były wręcz koszmarne, jeśli chodzi o sytuację klubów, w których grałeś. Najpierw spadek z PKO BP Ekstraklasy z Miedzą Legnica, później to samo z Zagłębiem Sosnowiec z tym, że spadek z zaplecza elity.
– Chyba nikt nie mógł spodziewać się, że pójdzie aż tak kiepsko. Gdy przed sezonem wybiera się klub, tak naprawdę nigdy nie wiesz, co cię spotka, idziesz w nieznane, ale w najczarniejszych scenariuszach nie zakładałbym, że spadnę rok po roku. Ostatni spadek z Zagłębiem nie pomógł mi w znalezieniu nowego pracodawcy, ale w Sosnowcu paradoksalnie dużo się nauczyłem.
– Co masz na myśli?
– Chodzi mi głównie o to, że zyskałem doświadczenie grając na nowych dla siebie pozycjach. Jestem nominalnym lewym obrońcą, ale w Zagłębiu występowałem na każdej pozycji w linii defensywnej. Po ostatnich dwóch sezonach znalazłem się w trudnym położeniu, ale nie rzucam rękawic. Może to zabrzmi trochę dziwacznie, ale właśnie teraz czuję się w swojej karierze najlepiej, jeśli chodzi o doświadczenie. Piłkarsko jestem dojrzały, ale fizycznie również czuję się doskonale. Zdaję sobie jednak sprawę, że ludzie mają na uwadze, że w ostatnich dwóch latach zaliczyłem dwa spadki i nie widzą kogoś takiego w swoich drużynach. To wszystko kłuje w oczy i między innymi, dlatego znalazłem się w trudnym położeniu zawodowym.
– Jak doszło do tego, że Zagłębie Sosnowiec z wieloma uznanymi zawodnikami spadło z ligi i to z wielkim hukiem? Zdobyliście zdecydowanie najmniej punktów spośród wszystkich drużyn...
– Dla mnie też jest to szokiem, ponieważ mieliśmy naprawdę wielu ciekawych zawodników. Mało kto wyszedł z tej sytuacji obronną ręką. Ja osobiście byłem chętny na dalszą grę w barwach Zagłębia, ale nie wyszło po mojej myśli.
– Wracając do przyjemniejszych czasów w twojej przygodzie piłkarskiej, czy Kosta Runjaic jest trenerem, który odegrał w twoim przypadku szczególną rolę? Pod jego wodzą w Pogoni Szczecin rozegrałeś zdecydowanie najwięcej meczów – 88.
– Z pewnością! Trener Runjaic odważnie na mnie postawił, dał mi prawdziwą szansę zaistnienia w Pogoni. Był to bardzo ciekawy okres w moim życiu, dużo się działo. Właśnie pod jego wodzą prezentowałem się na tyle dobrze, że zostałem zaproszony na zgrupowanie reprezentacji Polski przez ówczesnego selekcjonera Jerzego Brzęczka. Już w tamtym okresie Pogoń dokonywała wielu ciekawych transferów, dzięki czemu ja również mogłem się rozwijać. Z każdym sezonem mieliśmy coraz lepszy zespół, przez co każdy z nas podnosił swoje umiejętności. Wzniosłem się na taki poziom, że zainteresował się mną sam selekcjoner drużyny narodowej. Przyjemny czas, świetne wspomnienia, ale chcę zrobić wszystko, żeby po trudnych latach nawiązać do tamtych czasów.
– Co dała ci współpraca z trenerem Runjaicem?
– Wiele się od niego nauczyłem. Od początku było widać, że ma to "coś". Wpoił nam takie zachodnie myślenie. Podniósł standardy i wzniósł nasz zespół na wyżyny. Potrafił nas kapitalnie zjednoczyć poprzez integrację. Umiał scalić zespół. Często organizował spotkania, ponieważ chciał nas poznać. Interesowało go jakimi jesteśmy ludźmi, a nie tylko piłkarzami. Zapraszał nas na kolację np. po strzeleniu gola po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Oczywiście na takie wspólne wyjścia stawialiśmy się z żonami, czy partnerkami. Zależało mu, żeby poznać nasze najbliższe otoczenie. Nie jest osobą, która żyje tylko pracą – taktyką, analizą i niczym więcej. Patrzył na nas ludzkim okiem. Dzięki jego podejściu wszyscy trzymaliśmy się razem. Wprowadził prawdziwy team spirit.
– Wszystko szło w parze, ponieważ Pogoń nawiązała do złotych czasów z początku tego wieku.
– Wprowadził Pogoń na inną, lepszą ścieżkę. Pod jego wodzą dwukrotnie zdobyliśmy brązowy medal za zajęcie trzeciego miejsca w rozgrywkach ligowych. Był jedną z tych osób, które uczyniły Pogoń silnym klubem w kraju. Portowcy teraz wyglądają rewelacyjnie, również pod względem infrastruktury. Gdy ja zaczynałem grę w Pogoni, klub był w zdecydowanie innym miejscu, na początku drogi.
– Niedawno odbyłeś sentymentalny powrót do Szczecina, gdy miałeś okazję trenować z Portowcami.
– Trenowałem z rezerwami Pogoni, gdy nie miałem klubu. Warunki do pracy są tam świetne. Zależało mi, żeby podtrzymać formę trenując z drużyną. Pracując indywidualnie nie jesteśmy w stanie podtrzymać odpowiedniego rytmu – brakuje gry w kontakcie i pojedynków. Wspaniale, że mogłem tam wrócić i poczuć się jak w domu, jestem bardzo wdzięczny, że Pogoń dała mi taką możliwość i ogromnie im dziękuję.
– Niespełna sześć lat temu dostałeś powołanie do kadry. Jak wspominasz tamto wydarzenie?
– Każdy zawodnik Pogoni prezentował wówczas wysoką formę. Dochodziły mnie wtedy słuchy, że mogę zostać powołany do reprezentacji, ale to nic oficjalnego. Kwadrans przed ogłoszeniem powołań dowiedziałem się, że jadę na kadrę. Nie powiem, że byłem w euforii, ale bardzo się cieszyłem, ale tak naprawdę bardziej byłem zaskoczony. Czułem wielką motywację i jeszcze większy zapał do pracy. Chwilę później wygraliśmy z Legią, więc w szczególnie dobrych nastrojach jechaliśmy z Adamem Buksą na zgrupowanie kadry narodowej. Był to świetny okres Pogoni, a ja i "Buksik" zostaliśmy podwójnie wynagrodzeni. Cieszę się, że on zadomowił się w reprezentacji i jest w niej do dzisiaj.
– Samo zgrupowanie z udziałem najlepszych polskich piłkarzy wywarło na tobie wrażenie?
– Ogromne! Miałem szansę wykazać się w małym stopniu w drużynie narodowej, choć ostatecznie miałem z nią jedynie albo w zasadzie aż trenować. Debiutu się nie doczekałem, ale i tak to było wielkie przeżycie. Dla mnie to wielka sprawa było móc zobaczyć wszystko od środka. Bezcennym doświadczeniem było móc przekonać się jak trenują Jakub Błaszczykowski czy Robert Lewandowski.
– Co lub kto wywarł na tobie największe wrażenie?
– Rady Kuby Błaszczykowskiego. Niby proste rzeczy – np. to w jaki sposób należy się ustawić, ale jeśli mówi ci coś takiego ktoś taki jak on, to robi to ogromne wrażenie. Czerpiesz całymi garściami z każdego gestu kogoś takiego jak Kuba czy Robert. Mają piękną historię i każdy wie, co osiągnęli.
– Czułeś się kopciuszkiem, gdy przyjechałeś na kadrę?
– Poziom był bardzo wysoki, ale przy takich zawodnikach jest tak, że trochę jakbyś wtapiał się w tłum. Wznosisz się na swoje wyżyny, wyciskasz z siebie maksimum, choć nawet nie miałeś pojęcia, że jesteś w stanie tyle z siebie dać.
– Dlaczego było to pierwsze i zarazem ostatnie twoje powołanie do reprezentacji Polski?
– Później doznałem kontuzji w meczu z Lechią Gdańsk. Karol Fila rozwalił mi mięsień kolanem. Musiałem pauzować ponad miesiąc. Później już powołania nie dostałem. Między jednym, a drugim zgrupowaniem rozegrałem małą liczbę minut. Szkoda, ponieważ można było iść za ciosem i spróbować się zadomowić w kadrze. Tym bardziej, że byłem w dobrej formie, ale przypałętał się uraz. Później trener Pogoni dokonywał innych wyborów na lewą stronę defensywy, a ja częściej przesiadywałem na ławce i wszystko się oddaliło. Gdybym zachował miejsce w składzie Pogoni, kolejne powołanie mogłoby nadejść, ponieważ miałem takie sygnały od sztabu szkoleniowego biało-czerwonych. Życie sportowca jest bardzo zależne od kwestii zdrowotnych. Przez kontuzję wszystkie plany poszły z dymem. Na początku seniorskiej kariery zerwałem więzadła krzyżowe i wtedy nabrałem dużo pokory. Stałem się też bardziej świadomym zawodnikiem. Nic tak nie uczy jak urazy. Długo wracałem do zdrowia, ale się opłaciło – otarłem się o reprezentację Polski. Nigdy nie można się poddawać, bo w futbolu dzisiaj możesz być na dnie, a za miesiąc na wyżynach. Jest to niesamowite, bo granica jest bardzo cienka.
– Jakie masz oczekiwania, jeśli chodzi o najbliższe lata w futbolu?
– Nie wybiegam myślami daleko w przyszłość. Koncentruję się na tym, co jest tu i teraz. Chciałbym się odbudować i wrócić na wyższy poziom. Wzorem dla mnie jest mój kolega ze szkolnych lat Sebastian Rudol, z którym długo wspólnie graliśmy w Pogoni Szczecin. Po prawie sześciu latach wrócił na ekstraklasowy poziom. On też znalazł się na zakręcie swojej kariery, ale swoją nieustępliwością i pracowitością wrócił do elity. Jest podstawowym graczem Motoru Lubin i ostatnio strzelił gola w meczu z Legią. Jego historia bardzo mnie motywuje. Sebastian udowodnił, że można odbudować swoją karierę. Bardzo mu kibicuję, a jego postawa motywuje mnie do działania.
– Można znaleźć wiele analogii w twoim i jego przypadku. Po odejściu z Pogoni mieliście sporo niełatwych momentów...
– Jego przykład dobitnie świadczy o tym, że będąc na dole możesz wrócić na najwyższy poziom piłkarski w Polsce. Jestem właśnie w takiej sytuacji, bo wylądowałem w II lidze, ale wierzę, że jeszcze będzie lepiej i że wyjdę z tego. Oby było mi dane zagrać w wyższych ligach. Nie jestem jedynym, którego kariera poszła w dół. Mój rówieśnik Sebastian jest dla mnie przykładem, bo miał trudne sezony, ale udało mu się wrócić na ekstraklasowy poziom.
– Przez lata grałeś w Ekstraklasie, miałeś status reprezentanta Polski, dlaczego zatem nie udało się wyjechać do zagranicznego klubu?
– Zapytania owszem padały, ale brakowało konkretów. Całe zamieszanie transferowe często odbywa się za naszymi plecami. Agenci często nie mówią nam o zapytaniach z innych klubów, żeby nie zawracać głowy. Dopiero, gdy jest konkretna oferta wtedy zaczyna się przeciąganie liny. Pamiętam, że swego czasu chciał mnie Rapid Wiedeń. Ostatecznie austriacki klub postawił na zawodnika krajowego, który jest o rok młodszy ode mnie i grywał w reprezentacji Austrii.