{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Futbol literacki w czasach zarazy
Piotr Kamieniecki /
Sport. Piłka nożna. Euro. Wszystko w czasach zarazy. Koronawirus opanował świat, więc Miłość w czasach zarazy Gabriela Garcii Marqueza stała się studnią tytułów. To dobrze. Pisarze potrafili bowiem empirystycznie spoglądać w kierunku futbolu. Gabriel Garcia Marquez w młodości zauroczył się boiskiem. Jo Nesbo był dobrze zapowiadającym się napastnikiem. A Ryszard Kapuściński nie napisałby Wojny futbolowej, gdyby postawił na grę w Legii Warszawa.
Jak zrabowano awans do finału? Legendarny mecz polskiej piłki
W latach 50. Pahino był jednym z najlepszych napastników na świecie. Gracz Realu Madryt miewał też gorsze mecze. Po jednym z nich w madryckiej gazecie pojawiło się znamienne zdanie. "Czego można oczekiwać od piłkarza, który czyta książki Lwa Tołstoja i Fiodora Dostojewskiego"?
Z bramki na wojnę
Kiedy w 1969 roku Salwador zaatakował Honduras, to opowiadano, że powodem był mecz piłki nożnej. Ten konflikt w Ameryce Środkowej opisał w Wojnie Futbolowej Ryszard Kapuściński. Honduras przegrał w eliminacjach mistrzostw świata, ale wygrał wówczas lokalny nacjonalizm. Sytuacja polityczna sprawiła, że spotkanie piłkarskie było jednym z wielu punktów zapalnych. Reportaż Kapuścińskiego przeszedł do kanonu, ale nie byłoby tam reportera, gdyby w 1949 nie doszło do duchowej przemiany juniora Legii Warszawa.
Czytaj też:

Aplikacje, analizy i dyscyplina. PKO Ekstraklasa chce wrócić do życia. Miesiąc na izolację i testy
Kapuściński był po II Wojnie Światowej bramkarzem Legii, której wysłannicy wypatrzyli go w jednej ze szkolnych drużyn. Ponoć zapowiadał się na niezłego, ale odkrył pióro, które zaczęło odciągać go od boiska. Podobną historię miał Vladimir Nabokov, autor ”Lolity”, który przez pewien czas także romansował z… bramką. Potrzeba pisania Kapuścińskiego była na tyle silna, że nie pomógł nawet magnetyzm jednego z jego opiekunów, Kazimierza Górskiego. – Był moim idolem. Skromnym, uczciwym profesjonalistą. Potem stał się architektem najwspanialszego momentu polskiej piłki – opowiadał po latach reporter. – Kochałem futbol od dzieciństwa. To było jedyne, co fascynowało mnie w szkole, a zaczęło się znacznie wcześniej, bo już w Pińsku. Grała tam lokalna drużyna. Była dumą miasta. I do dziś pamiętam zakrwawione kolano jednego z zawodników – wspominał.
Po szkole średniej Kapuściński dostał propozycję pracy w "Sztandarze Młodych". Wtedy skończył grę w piłkę, choć nie porzucił futbolu. – Mam w domu telewizor tylko po to, by oglądać mecze – stwierdził w jednym z wywiadów. Do końca był wierny piłce nożnej, obserwując zmagania z perspektywy domowej trybuny.
Fachu bramkarskiego uczył się także Albert Camus. Autor "Dżumy" był graczem Racing Universitaire Algerios. Karierę przerwała gruźlica, po której nigdy nie powrócił już na boisko. Poświęcił się innym pasjom: teatrowi oraz pisaniu. – Wiedzę o moralności i obowiązkach człowieka zawdzięczam piłce nożnej – powiedział po latach Camus.
Pióro połączyło go z futbolem
O ile Kapuściński zostawił piłkę dla pióra, o tyle Gabriela Garcię Marqueza słowa połączyły z futbolem. Nie była to miłość łatwa, bo bolesna. Późniejszy noblista początkowo nie przepadał za sportem. Długo miał uraz po mocnym uderzeniu piłki podczas meczu. Marquez, grający jako obrońca, nie mógł potem złapać tchu. Znajomi zaczęli nazywać go ”starcem”, więc porzucił myśli o grze w piłkę, która jego zdaniem była… zbyt twarda.
Przełomem był mecz, który opisał jako dziennikarz. Drużyna Junior Barranquilla podejmowała w czerwcu 1950 roku Millonarios Bogota z Alfredo Di Stefano. Wtedy, jak przyznał w artykule, przestał się obawiać ośmieszenia z powodu kibicowania. Transfer Brazylijczyka Heleno de Freitasa sprawił, że Marquez został jednym z autorów magazynu sportowego „El Cronica”, Piłkarzy opisywał w intrygujący sposób. – Heleno byłby niezwykłym autorem powieści kryminalnych. Wyrachowanie i śledzące ruchy pozwalałyby mu na stworzenie postaci detektywa w policyjnej opowieści. Berascochea byłby płodnym pisarzem, ale jego siedemset tomów miałoby znaczenie główek od szpilek. De Latour pisałby wiersze inspirowane filmami. Ary z winy kolegów nie mógł zaprezentować choćby najskromniejszych umiejętności literackich. A di Stefano... Wielki di Stefano… To po prostu retoryczne – opisywał.
– Najlepszy mecz jaki kiedykolwiek zobaczyłem to spotkanie Brazylii z Włochami w 1970 roku na mistrzostwach świata w Meksyku. Moje dzieci zobaczyły całe spotkanie, nie ominęły choćby minuty. Potem opowiedziały mi czy warto spojrzeć na wynik – mówił w jednym z wywiadów. – Jeśli ktoś naprawdę uwielbia futbol, to nie obchodzą go wygrani czy przegrani, bo cieszy się samym oglądaniem pięknego i wspaniałego widowiska – zauważył noblista z 1982 roku. Kolumbijczyk miał też uwagi wobec arbitrów. – Dopóki istnieje sędzia, piłka nożna będzie nieprzewidywalna – tłumaczył.
– Piłka nożna to nie wynik matematycznych równań, lecz spotkanie żywych istot grających bardziej dla zabawy i przyjemności, niż dla pieniędzy czy drinków. Gwiazdy palą się w zielonym ogniu stadionów. Kultystom tej religii nic nie jest bliższe owacjom niż gwizdy – uważa Mario Vargas Llosa, peruwiański laureat Nagrody Nobla z 2010 roku.
Pisarz z zapałem obserwuje wiele meczów piłkarskich. W trakcie mundialu w 1982 roku w Hiszpanii obejrzał sporo spotkań z trybun. Po otrzymaniu Nagrody Nobla, w towarzystwie Ikera Casillasa, rozpoczął honorowo rywalizację Realu Madryt z Valencią.
Nobliści zakochani w futbolu
Po II Wojnie Światowej fenomen futbolu tak charakteryzował Thomas Stearns Eliot, noblista z 1948 roku. – Piłka nożna stała się już elementem współczesnej kultury – pisał. Wielu wybitnych autorów postrzegało futbol w sposób niezwykły. Według wielu ta pasja wiązała się z socjologią, emocjami a nawet metaforyczną wojną. Sporo przyjmujących najbardziej znaną nagrodę literacką, obserwowało na co dzień sytuację wokół piłki nożnej.
Wynikami portugalskiej reprezentacji mocno interesował się Jose Saramago. Po jednej z porażek kadry, doświadczony pisarz zaczął pocieszać młodego Luisa Figo. – Zły w zwycięstwach jest brak ich ostateczności. Zaletą porażek nie jest ich definitywność – szepnął pomocnikowi, który zdobył się na uśmiech. Saramago śledził także rezultaty Benfiki Lizbona, której fanem był ojciec, a on sam miał kartę socios. – Futbol ma stary problem: jest dobry lub zły mecz. To jak z książkami, które w połowie stają się bardzo nudne – przyznawał. Jednocześnie krytykował napływ coraz większej liczby obcokrajowców i zatracanie tożsamości klubów piłkarskich. Ten sam problem zauważał Dario Fo, który łączył futbolowe zauroczenie z pogardą. W sporcie dostrzegał jego socjologiczny wymiar i regularnie podkreślał zepsucie środowiska, które straciło duch greckiego olimpizmu. – Boli mnie niesprawiedliwość, w której czarnoskórzy piłkarze pojawiają się we Włoszech i zarabiają mniej niż miejscowi piłkarze – skarżył się w jednej z rozmów.
To wspólna cecha wielu pisarzy iberyjskich oraz tych pochodzących z Ameryki Południowej. Futbol ich łączył. Nelson Rodrigues, Eduardo Galeano, Martin Caparrosa i Juan Villoro poświęcali boiskowym emocjom całe książki. – Ameryka Łacińska ma wiele ciekawych powieści toczących się wokół piłki nożnej – uważał Saramago. "Jedenaście historii piłkarskich" stworzył inny laureat Nagrody Nobla, Camilo Jose Cela. – Intelektualista musi być zainteresowany wszystkim, co żyje. Niewątpliwie tak jest z piłką nożną – przekonywał Hiszpan.
Czytaj też:
Menedżer piłkarski Michel Thiry: agenci mają zbyt duży wpływ na to, co dzieje się w polskiej piłce [WYWIAD]
Futbolem pasjonował się także urodzony w Gdańsku Gunter Grass. Pisarz przez całe życie zebrał pokaźną kolekcję pamiątek, ma choćby piłkę z meczu w Bernie okrzykniętego "cudem". RFN pokonała w 1954 roku Węgrów w finale mistrzostw świata i po raz pierwszy Niemcy mogli szczycić się tytułem. Jeden z rozdziałów książki dotyczy pierwszego finału krajowych mistrzostw pomiędzy VfB Lipsk a DFC Praga. Autor trzymał zawsze kciuki za kluby, które nie należały do potentatów. – To interesujące obserwować jak biedniejsi chcą przechytrzyć bogatych – mówił wspierając Freiburg i St. Pauli. Gdy pierwsi zremisowali w 2000 roku z napakowaną gwiazdami Borussią Dortmund, skwitował to jednym zdaniem: "ciągłe zakupy nie sprawiają, że jesteś pierwszy". Gdy chciał pomóc zespołowi z Hamburga, to odczytał jedną z prac przed trybunami, a słuchało go około tysiąca osób.
Futbolowi antagoniści
– Pele był dla mnie bogiem. Chilavert niczym ojciec. Maradona to idol, a Batistuta - niemożliwa miłość. Albeiro Usuriaga był symbolem seksu, a Valderrama jak brat. Za to Ronaldinho to najpiękniejszy mały chłopiec, jak drugi syn, którego zawsze chciałam mieć – tak opisywała związki z futbolem Laura Restrepo, kolumbijska pisarka. – Kraje z doskonałą piłką to te, które mają też świetny dyskurs literacki – żartował Santiago Segurola. – Mówić, że ludzie płacą za oglądanie 22 najemników na boisku, to jak mówić, że skrzypce to tylko drewno, a "Hamlet" jest kartkami z atramentem – charakteryzował futbol John Boynton Priestley.
Nie wszyscy literaci obdarzali jednak sport, a zwłaszcza piłkę nożną taką miłością. – Futbol jest tak popularny, bo głupota też jest popularna – gorzko zauważał Jorge Luis Borges. George Orwell dostrzegał w piłce nożnej przyczynę agresji. – Jest tak wiele rzeczywistych przyczyn konfliktów, że nie ma sensu tworzyć ich więcej przez zachęcanie młodzieży do kopania piłki pośród ryku rozwścieczonych widzów – ostrzegał. – Rugby to gra barbarzyńców praktykowana przez dżentelmenów. Piłka nożna jest grą rycerzy, w której na boisku są barbarzyńcy – twierdził z kolei Oscar Wilde. Do kwestii socjologicznych wracał Salvador Paniker. – Zdolność do wyobcowania była przełomem ontologicznym. Intelektualiści znaleźli alibi, by w trakcie gry w piłkę nożną znów być zbiorowością – przekonywał kataloński pisarz.
– Piłki nożnej nie da się zastąpić. To szalenie prosta i stabilna dyscyplina będąca metaforą wojny toczącej się na murawie. Jak dzisiejsza bitwa pod Grunwaldem: my i oni – stwierdził w jednym z wywiadów Jerzy Pilch, który kibicuje Cracovii.
Od goli do noży
Camus i Kapuściński zaczynali rozmowy o piłce od swoich doświadczeń. Obaj byli bramkarzami. Na atak postawił Jo Nesbo, przedstawiciel młodszego pokolenia, który zdołał zadebiutować w Molde. Norweski klub nie był jednak trawą obiecaną dla późniejszego pisarza, który szybko za młodu skończył karierę przez zerwane więzadło krzyżowe.
– Nie sądzę, że kiedykolwiek byłem tak popularny jak w trakcie gry w Molde. Mieszkało tam około dwudziestu tysięcy, a 60 procent z nich pojawiało się na każdym meczu. Nic nie dorówna fantastycznemu uczuciu gry dla tych ludzi – przekonywał będąc już znanym autorem kryminałów. Nesbo nie zapomniał o związkach z klubem. Poza pisaniem, zajmuje się też muzyką. Swego czasu nagrał razem z zespołem Di Derre nawet kilka utworów wychwalających Molde. W nagraniu jednej z piosenek udział wzięli gracze, a wśród nich był... Ole Gunnar Solskjaer.
Literatura nie ucieka od futbolu. Piłka nożna i gracze potrafią inspirować pisarzy. – Kiedy patrzyłem na George’a Besta, byłem pewien, że jest artystą – twierdził Manuel Rivas. A powieść Marqueza okazała się dziś doskonałą studnią do czerpania związków sportu z zarazą. Interdyscyplinaryzm może więc triumfować, bo futbolowo-literackie związki nie są na pewno jednostkowe. Jest ich multum.