Piłka nożna daje wolność – stwierdził przed śmiercią Bob Marley. Legendarny muzyk przez całe życie śledził futbol i wybiegał na boisko.
– Jeśli chcesz mnie poznać i porozmawiać, musisz najpierw zagrać w piłkę ze mną i zespołem – stwierdził pewnego razu Bob Marley, gdy odwiedził go jeden z dziennikarzy. Jamajski muzyk fascynował, stworzył styl życia, a dla wielu jest ikoną do dziś. Nie zmienia tego fakt, że od jego śmierci minęło już 39 lat. Przed pogrzebem, do jego trumny włożono ponoć cztery rzeczy: liście konopii, gitarę, biblię i... piłkę.
Bob Marley grał i oglądał piłkę
Gdy Marley i zespół jechali w trasę koncertową, w autobusie obowiązkowo musiał znaleźć się telewizor. Wszystko po to, by móc oglądać mecze piłkarskie. Kiedy do koncertu pozostawało nieco czasu, muzyk i jego zespół brali piłkę i potrafili grać na parkingach czy w małych salkach. Nie inaczej było w przerwach pomiędzy nagrywaniem kolejnych piosenek. Marley kochał piłkę i robił wszystko, by spędzać z nią jak najwięcej czasu. Doszło nawet do tego, że jego menedżerem został Allan Cole, były reprezentant Jamajki. W trakcie kariery grał między innymi w amerykańskiej lidze NASL w barwach Atlanta Chiefs. Potem występował w brazylijskim Nautico. To tylko powiększyło więź z muzykiem.
– Kocham twoją muzykę – usłyszał Marley, gdy w 1980 roku jedyny raz odwiedził Brazylię. – Kocham wasz futbol – odparł muzyk. Wtedy sfotografowano go w koszulce Santosu. Klubu, który podziwiał przez wzgląd na Pele. Ikona futbolu była dla Marleya idolem. Niewiele brakowało, a mogli stworzyć wspólny projekt. Jamajczyk planował założyć w Kingston drużynę dla młodzieży. Ambasadorem miał być między innymi Pele. W przedsięwzięcie miał być też zaangażowany Paulo Cezar Caju, inny Brazylijczyk mający na koncie zdobycie mistrzostwa świata z Canarinhos. Czasu nie starczyło, bo Marley zmarł.
Marley był zaintrygowany futbolem w Ameryce Południowej. Cenił także Diego Maradonę oraz Osvaldo Ardilesa. W trakcie mistrzostw świata w 1978 roku był akurat w trasie koncertowej. Muzyk postawił warunek: godziny koncertów, prób czy spotkań z mediami i fanami nie mogły pokrywać się z harmonogramem mundialu.
Pewne jest, że fascynacja piłką zaczęła się u Marleya od oglądania jamajskiej drużyny Boys' Town FC. Muzyk interesował się też losami Santosu. Ale nie ma jednego klubu, który król reggae ukochał sobie najmocniej. Są zdjęcia, na których Marley pozuje w trykotach FC Nantes czy HSV. Koszulkę niemieckiej ekipy otrzymał od gwiazdora angielskiej piłki, Kevina Keegana. Nie brakuje też źródeł, które wskazują, że Jamajczyk wspierał Tottenham Hotspur. Podobno regularnie obserwował Celtic Glasgow, do którego sympatię poczuł po wygranej Szkotów w finale Pucharu Europy ze Sportingiem w 1967 roku. – Żeby grać w piłkę, musisz być artystą. Futbol też postara tworzyć muzykę, bo daje wolność – uważał Marley.
Futbol aż po śmierć
Marley szukał gry za wszelką cenę. Potrafił grać tylko z przyjaciółmi, ale chętnie brał też udział w meczach z legendami. Tak było choćby wtedy, gdy wybiegł na boisko przeciwko Caju. Przed koncertami w Paryżu, mierzył się z członkami francuskiej kadry. Rywalizował też z muzykami, choćby z Eddym Grantem.
Pełna prawda na temat przebiegu wydarzeń nigdy nie będzie w stu procentach znana. Musiałby opowiedzieć ją Marley. Stąd tezy, mocno ze sobą kontrastujące, pozostały dwie: piłka nożna mogła uratować muzyka lub przyczyniła się do śmierci.
W kwietniu 1977 roku, jeden z przeciwników przebiegł po dużym palcu stopy muzyka. W efekcie stracił paznokieć. Niezbędna była wizyta u lekarzy, którzy w trakcie badań wykryli formę czerniaka złośliwego. Ratunkiem przed nowotworem miała być amputacja palca. Marley nie zgodził się ze względów religijnych. Uznawał, że ciało musi być jednością. Dodatkowo niektóre plotki głosiły, że grał w zbyt małych butach. Po wizycie u medyków, nie rozstał się z futbolem, ale wciąż regularnie grał. Nowotwór rozwijał się przez kolejne lata. Z czasem zaatakował wątrobę i płuca. Na końcu – mózg. Kulminacją wycieńczenia organizmu był moment, gdy wraz z Cole’m biegał w Nowym Jorku i zasłabł. To był sygnał, że ze zdrowiem muzyka jest źle. Nie przestawał śpiewać. Jeszcze w 1980 roku regularnie koncertował. Z tej okazji miał też szansę wystąpić na stadionie irlandzkiego Bohemian FC.
– Kocham muzykę. Potem w hierarchii jest piłka nożna. Gdyby futbol był na pierwszym miejscu, to byłoby niebezpieczne. Śpiewam o miłości i pokoju, a jednak piłka nożna potrafi wyzwolić gwałtowne emocje – śmiał się Marley w jednym z wywiadów. Co ciekawe, muzyk oglądał na ogół mecze w telewizji z wyłączonym dźwiękiem, bo nie był fanem komentatorów.
Marley chciał łączyć, zachęcał do pokoju, a drogę do zjednoczenia widział w muzyce i piłce nożnej. Jeden z jego utworów, "Three little birds", spełnił założenia. W 2008 roku Ajax Amsterdam grał na wyjeździe z Cardiff. Na trybunach robiło się nerwowo. Wówczas kibice usłyszeli z głośników piosenkę Marleya, która weszła do stadionowego kanonu Holendrów. W tej chwili piosenka Marleya jest odgrywana zawsze, gdy gracze Ajaksu wybiegają na murawę przed rozpoczęciem drugiej połowy. Najpierw słychać Marleya, potem już tylko śpiew fanów holenderskiej drużyny. W 2018 roku na meczu pojawił się syn legendarnego piosenkarza, Ky-Mani, który razem z kibicami zaśpiewał utwór ojca.
Marley pod koniec życia szukał ratunku w każdym możliwym miejscu. W Nowym Jorku poddawał się leczeniu radioterapią. Potem przeniósł się do Meksyku. Próbował też alternatywnej metody Josefa Isselsa, lekarza, który był medykiem Wehrmachtu, a potem trafił do sowieckiej niewoli. Gdy Marley wiedział, że umiera, chciał trafić na Jamajkę. Nie zdążył. W trakcie lotu poczuł się na tyle źle, że samolot wylądował w Miami. Muzyk zmarł w Stanach Zjednoczonych 11 maja 1981 roku. Potem jego ciało przetransportowano do Kingston i wystawiono na jamajskim Stadionie Narodowym. Hołd oddało mu ponad sto tysięcy osób. – Futbol jest częścią mnie. Gdy gram, świat dookoła mnie budzi się ze snu – powiedział przed śmiercią Marley.
Sport rodzinną pasją
Piłka nożna stała się pasją dla całej rodziny. Julian, jeden z synów Marleya, po latach odwiedził Brazylię. Nie miał wówczas takich problemów jak ojciec, który spędził kilka godzin w samolocie w oczekiwaniu na zgodę brazylijskiego rządu na wizytę w kraju. Władze obawiały się odwiedzin muzyka, którego uważali za kontrowersyjnego i zachęcającego do korzystania z narkotyków. Syn legendy odwiedził obiekty Santosu i otrzymał pamiątkową koszulkę. – Pamiętam zdjęcie taty w trykocie klubu, sam także lubię oglądać mecze piłki nożnej – przyznał.
Rohan, inny syn Marleya, także postawił na futbol, choć w wydaniu amerykańskim. Przez pewien czas zapowiadał się na dobrego zawodnika, który kształcił się na Uniwersytecie w Miami. Potem grał choćby w barwach kanadyjskiej drużyny Ottawa Rough Riders. Zasłynął też związkiem z piosenkarką Lauryn Hill, z którą miał piątkę dzieci. Nie przebił jednak ojca, który doczekał się dziewiątki potomków.
Jeszcze inną sportową drogę obrała Cedella, córka legendarnego muzyka. W 2014 roku jamajski związek zawiesił projekt piłki kobiecej. Cedella stała się osobą, która odbudowała struktury. To ona znalazła szkoleniowca i stała się wręcz menedżerką kadry. Jej praca przyniosła efekty w 2019 roku, gdy Jamajka awansowała na mistrzostwa świata rozgrywane we Francji. Zespół był najniżej notowanym uczestnikiem mundialu w rankingu FIFA, zajmując wówczas 53. miejsce.
Razem z braćmi nagrała piosenkę promującą kadrę. Wzięła też udział w zbiórce pieniędzy, by sfinansować wyjazd do Francji. Wyniki nie były najważniejsze. Jamajka przegrała 0:3 z Brazylią, 0:5 z Włochami oraz 1:4 z Australią. Historyczną bramkę zdobyła Havana Solaun. Zawodniczka, która urodziła się w Hong Kongu, dorastała w USA, a reprezentowała Jamajkę ze względu na pochodzenie matki. – Ojciec kochał futbol. Ja też lubię oglądać mecze, a czasem nawet pograć – opowiadała Cedella Marley po jednym z meczów Reggae Girlz.
Od śmierci Marleya minęło 39 lat. Gdyby muzyk żył, w 2020 roku obchodziłby 75. urodziny. Jego utwory wciąż dla wielu są inspiracją i wyrazem poglądów oraz myśli. I futbol wciąż trwa, także pamiętając o Jamajczyku. Aaron Amadi-Holloway, wychowanek Cardiff City, a obecnie gracz Brisbane Roar, upamiętnił muzyka tatuażem z jego twarzą na nodze. Utwory wciąż brzmią na stadionach, a na niektórych obiektach są nawet transparenty z podobizną króla reggae.