Opalenizna mogła wpłynąć na ocenę trenera, kąpiel w morzu też. Ale Cypr rozwinął się piłkarsko, a Legię czeka trudne zadanie w rywalizacji z Omonią – uważa Łukasz Sosin. Czterokrotny król strzelców ligi cypryjskiej opowiada o swojej karierze. Transmisja meczu II rundy el. Ligi Mistrzów w TVP Sport!
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Siedemnaście lat na Cyprze… Mnóstwo czasu.
Łukasz Sosin: – To praktycznie połowa mojego życia. Dzieci wychowały się na Cyprze. Z tym krajem związała się historia mojej rodziny.
– Przyjemnie kojarzą się myśli o cypryjskim stylu życia.
– Oczywiście! To południowcy, którzy zawsze starają się myśleć pozytywnie. Inna sprawa, że dochodzi do tego pewna powolność w życiu. Tego luzu, z perspektywy Polaka, cały czas trzeba się było uczyć.
– Polska mentalność pomagała na Cyprze?
– Raczej nie. Często umawiałem się, że danego dnia trzeba coś załatwić. Pojawiałem się i słyszałem… "spokojnie, przecież jak nie dzisiaj, to jutro". Spóźnienie sięgające 30 minut? ”Nic się nie stało, prawda”? Kontrakt na Cyprze podpisywałem przez tydzień. Tyle czasu dochodziliśmy do porozumienia. Momentami pojawiały się alpejskie kombinacje. Na przykład trzeba było przetłumaczyć umowę na język polski, by być pewnym, co się podpisuje. Jedno się mówiło, drugie pojawiało na papierze, ale wszystko się dobrze skończyło. Dla mnie, ale też dla Apollonu.
– Apollon był szczytowym momentem w karierze?
– Strzeliłem tam 96 goli… Bardzo żałowałem, że nie zdobyłem jeszcze czterech bramek, bo "setka" wyglądałaby bardzo dobrze. Czas spędzony w Apollonie był udany, choć do tego dochodziły też miłe momenty w Anorthosisie Famagusta. To najlepszy okres w karierze.
– Przez tyle lat na Cyprze, trudno było nie zaobserwować przemian w piłce.
– Jeszcze na początku mojej gry w Apollonie, wielu piłkarzy miało status półamatorów. W kadrze był choćby strażak. Ale lata mijały, a kluby stawały się w pełni profesjonalne. Cypryjski futbol mocno się rozwinął. Zmieniały się też limity obcokrajowców.
– Postrzeganie cypryjskiej lidze w Polsce często kończyło się na stwierdzeniu: "fajne życie, niezła kasa, słaby poziom sportowy".
– Stąd warto samemu doświadczyć pewnych rzeczy. Pamiętam swój pierwszy mecz na Cyprze: dwie trybuny, z lewej strony siedem tysięcy widzów, z prawej tak samo. Trafiałem do Apollonu z Wisły Kraków, choć miałem za sobą grę na wypożyczeniu w Odrze Wodzisław Śląski, gdzie spotkania oglądało trzy tysiące kibiców. Wybiegłem na to cypryjskie boisko, pobiegałem dziesięć minut i dostałem zadyszki. Puściło… piętnaście minut po ostatnim gwizdku sędziego. To nie był niski poziom. Przez lata rywalizowałem tam z zawodnikami mającymi za sobą grę na światowym poziomie.
– Wielkie nazwiska, choć mające czasy świetności za sobą…
– Naturalnie, to byli dojrzali wiekowo piłkarze. W Polsce stawiamy na młodych piłkarzy, chce się zarobić na wychowankach. Cypr ma inną mentalność – kluczowe jest natychmiastowe osiągnięcie celów. To nie są cierpliwi ludzie, liczy się to co jest tu i teraz. Stąd doświadczone drużyny, w których średnia wieku jest duża. Kluby próbują sprowadzać najlepszych graczy, którym bliżej jest do końca karier.
– Gdyby tworzyć pana top zawodników, z którymi graliście na Cyprze, to kto by się w nim znalazł?
– Paulo Costa miał za sobą Inter Mediolan i FC Porto. Savio rozegrał ponad sto meczów w Realu Madryt. Z kolei Traianos Delas był mistrzem Europy z 2004 roku. Inna sprawa, że na Cypr sprowadza się wielu zawodników, ale gracz musi "odpalić" od razu, by zostać na dłużej. Zapłacą pieniądze i poklepią po plecach, ale do tego niezbędna jest dobra forma. Pamiętam, że były takie trzy sezony w Apollonie, po których w kadrze było trzech tych samych piłkarzy. W tym czasie przez zespół przewinęło się około sześćdziesięciu zawodników.
– Bycie jednym z nielicznych, którzy wciąż zostają i grają jest chyba powodem do dumy?
– Cypryjczycy są uczuleni na punkcie podejścia do zawodu. Czasami wystarczyło, że trener zobaczył czerwoną opaleniznę u zawodnika. To od razu powodowało reakcję. Miejscowi też mogli o tym poinformować szkoleniowca. Lokalni zawodnicy chcieli się rozwijać, osiągać dobre wyniki i walczyli o swoje miejsce w zespole.
Zawsze będę wspominał pewną wizytę nad Morzem Śródziemnym. W kolejnym meczu zostałem szybko zmieniony. Spytałem dlaczego, a trener zadał mi tylko pytanie: jak było nad morzem? To wystarczyło, bo wiedziałem o co chodzi. Poniosłem konsekwencję pobytu tam w godzinach, w których jednak nie powinienem odwiedzać plaży. Wyszedłem dzień przed meczem o 12:00, raptem na pół godziny. Postałem dwadzieścia minut w wodzie i tyle. Potem siedziałem już w domu z działającą klimatyzacją. Cypr to mała wyspa, wszyscy wszystko widzą. Kibice sami potrafią przekazywać informacje do klubu. Trzeba wiedzieć, że nie jedzie się tam na wakacje, a kluczowe jest poważne wykonywanie swojej pracy.
– Wakacje dla piłkarzy kończyły się w momencie rozpoczęcia treningów?
– Można tak powiedzieć. Gra na Cyprze, to kwestia poważnego podejścia do obowiązków. Wystarczy spojrzeć, że trafiali tam bardzo dobrzy zawodnicy z Polski: Marcin Żewłakow, Kamil Kosowski, Maciej Żurawski, Grzegorz Rasiak, Bogdan Zając, Paweł Sobczak, Krzysztof Bukalski, Mariusz Piekarski, Sławomir Majak… Mówimy o graczach, którzy byli czołowymi postaciami polskiej ligi. Cypryjczycy nie zatrudniają zawodników na chybił trafił, lecz doskonale wiedzą, kogo sprowadzają. Podpisanie kontraktu to okazja do weryfikacji umiejętności.
– Często korzystano z pana wiedzy?
– Menedżerem nie byłem, nie sprowadzałem graczy, ale często dziennikarze i trenerzy pytali się o opinie. Myślę, że doczekałem się szacunku wobec swojego zdania.
– Po tylu latach na Cyprze, można było poczuć piłkarskie spełnienie? Cztery tytuły króla strzelców zapewne mogły kierować w tę stronę.
– Zdecydowanie. Od początku miałem dwa cele: zasmakować Ligi Mistrzów i zagrać w reprezentacji Polski. Oba udało się osiągnąć występując na Cyprze. Spełniłem swoje marzenia. Pod koniec kariery czułem, że mogę jeszcze pograć, ale jako 35-latek wiedziałem, że to już nie to samo co wcześniej. Chciałem być zapamiętany jako człowiek, który zdobywał tytuły króla strzelców, a nie tylko był na boisku. Zdecydowałem się, że chcę pozostać przy piłce i uznałem, że kluczowe będzie odpowiednie wykształcenie. Mam już za sobą kurs UEFA A oraz UEFA Elite Youth. Stwierdziłem, że muszę szkolić się od podstaw. Jako zawodnik zaczynałem od trzeciej ligi i dopiero potem szedłem po kolejnych stopniach. Podobnie widzę to w kwestii trenowania zawodników. Najpierw młodzież, potem przyjdzie czas na seniorów. Potrafiłem grać w piłkę, ale rola szkoleniowca jest zupełnie inna.
– Na Cyprze strzelił pan prawie 150 goli. To prowadziło do reprezentacji, ale licznik zatrzymał się na czterech meczach. Ambicje były większe?
– Oczywiście, że tak! Mam przeczucie, że za późno trafiłem do reprezentacji Polski. Straciłem trzy, może cztery najlepsze lata. Można powiedzieć, że starał się mnie odkryć Michał Żewłakow. Zagraliśmy przeciwko sobie w eliminacjach Ligi Mistrzów. Sam zadzwonił do selekcjonera Leo Beenhakkera i powiedział mu, że trzeba na mnie zwrócić uwagę. To było dość późno, ale nadal była to okazja, żeby się pokazać. W kadrze nie było Roberta Lewandowskiego i każdy szkoleniowiec szukał optymalnej opcji dla ofensywy. Nie można też nie przyznać, że testowanie i ewentualne opieranie ataku na graczu z ligi cypryjskiej mogło być odbierane jako ryzyko.
– W 2012 roku przyszedł czas na zakończenie kariery. Przejście na drugą stroną rzeki było dość dynamiczne.
– Dostałem ofertę zostania dyrektorem technicznym Apollonu Limassol. Przez dwa lata pełniłem tę funkcję, a potem zatrudniono mnie w tej samej roli w akademii Pafos FC. To była szansa kształcenia się w tym temacie. Obserwacja i organizacja szkółki dają ciekawe doświadczenia. To tym bardziej interesujące, że na Cyprze przykłada się coraz większą uwagę do szkolenia. Ostatecznie zdecydowałem się na powrót do kraju. Od razu otrzymałem ofertę pełnienia funkcji dyrektora technicznego w Hutniku Kraków. Musiałem to przemyśleć i stwierdziłem, że wolę być trenerem. Dostałem też taką opcję i zacząłem od prowadzenia zespołu do lat 17.
– Są różnice w szkoleniu w Polsce i na Cyprze?
– Nie nazwałbym tak tego. Wszędzie mowa o dzieciach, które marzą, by zostać piłkarzami. Kluczowa jest jakość wykonywania ćwiczeń, praca nad precyzją.
– Praca była, słońce było, to skąd ten powrót do Polski?
– Powrót miał być, bo jesteśmy z Polski, to nasz kraj. Cypr był dla całej rodziny fajnym miejscem i czasem, ale to tutaj mamy rodzinę. Widziałem się w miejscu, z którego pochodzę. Chcę także, by dzieci kształciły się w domu, a potem dalej studiowały w Krakowie.
– Domyślam się, że szkolenie juniorów młodszych w Hutniku to etap nauki. Jak duże jest marzenie o pracy z seniorami?
– Po to zaczynam swoją trenerską drogę, by piąć się po kolejnych szczeblach. Łatwo jest od razu wskoczyć na wysokiego konia, a jeszcze łatwiej szybko z niego spaść. Miałem już propozycję z ligi cypryjskiej, ale nie czułem się gotowy. Wierzę, że jeszcze tam wrócę. Będę miał szansę pokazać, że byłem dobrym zawodnikiem, ale mogę też dobrze realizować zadania trenerskie. Mam takie ambicje. Nie tylko na Cyprze, ale zdaję sobie sprawę, że moje nazwisko szanowane jest tam bardziej niż w Polsce.
– Przez chwilę był nawet moment pracy w roli pierwszego trenera…
– Tak, ale trwało to tylko przez tydzień.. W Pafos FC pożegnano się z dotychczasowym szkoleniowcem. Pełniłem rolę dyrektora technicznego akademii i poproszono mnie, bym zajął się pierwszym zespołem. Najbardziej żałowałem, że nie udało mi się poprowadzić drużyny w rywalizacji z Anorthossisem Famagusta.
– Czuje pan presję nazwiska na Cyprze?
– To nie w moim stylu, by podejmować się pracy, by za chwilę ktoś nie był z niej zadowolony i chciał się żegnać. Latami pracowałem na swoje nazwisko na Cyprze. Lubię pracę długofalową. Nie nauczę się bycia trenerem tylko dlatego, że kilka lat grałem w piłkę. Do tego dochodzi wiele innych umiejętności. Niezbędne jest przygotowanie psychologiczne i taktyczne. Potrzeba mnóstwa pracy, a bycie trenerem nie jest proste. Zależy mi, by minimalizować szansę na to, że coś się nie uda. Pracuję, szukam doświadczenia i chcę być w przyszłości optymalnie przygotowany do zawodu.
– Da się uciec od Cypru czy wciąż ciągnie do sprawdzania wyników i informacji?
– Cały czas interesuję się tym, co dzieje się na Cyprze. Nie sposób od tego uciekać, gdy człowiek spędził tam tyle lat i obserwuje miejscową ligę.
– Jaka była pierwsza myśl, gdy Legia wylosowała Omonię w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów?
– Najważniejszy jest fakt, że mecz zostanie rozegrany w Warszawie. Ktoś może powiedzieć, że to nic nowego, a wszyscy wiedzą, że na Cyprze jest gorąco. Ale to nie wszystko. Trzeba przeżyć mecz na Wyspie Afrodyty, by to zrozumieć. Na boisku walczy się z wilgotnością powietrza i samym sobą. Przygotowanie motoryczne jest bardzo istotne. Ale nie zmienia to faktu, że mistrzom Polski nie będzie łatwo. Zespół z Nikozji będzie walczył o życie. To nie jest przypadek, że Omonia była pierwsza i walczyła o mistrzostwo przed przerwaniem ligi. Henning Berg będzie miał atut w postaci znajomości miejsca, od którego wraca. Wie czego się spodziewać po Legii.
– Norweg w pierwszej ligowej kolejce mocno postawił na rotacje w zespole.
– W ostatnim spotkaniu w lidze, Omonia zremisowała 2:2 w Pafos. To niespodzianka, ale nie przywiązywałbym do niej zbyt dużej uwagi. Berg zdecydował się na mocną rotację. Norweg wie co robi i oszczędza swoich najlepszych zawodników. Mam wrażenie, że nie chciał przed meczem w Warszawie zdradzić tego, jakie asy trzyma w rękawie. Sądzę, że w meczu Legii z Omonią ważne będzie też przygotowanie mentalne.
– To trochę zabawa, ale jak Legia radziłaby sobie w lidze cypryjskiej?
– Myślę, że walczyłaby o mistrzostwo. Poziom ligi cypryjskiej jest ukierunkowany na sześć zespołów. Pomiędzy nimi rozgrywa się walka o czołowe lokaty i grę w pucharach. Reszta odstaje poziomem i to widać praktycznie od razu. Nie bez powodu Omonia stosuje rotacje. Zespół z Nikozji wie, że w kolejnych tygodniach nadrobi straty. Najważniejsza jest dla nich teraz Liga Mistrzów.
Łukasz Sosin – Urodził się w 1977 roku w Krakowie. Zaczynał w Hutniku, był też piłkarzem Wisły Kraków i Cracovii. Na Cypr odszedł w 2002 roku po wypożyczeniu do Odry Wodzisław. Najpierw grał w Apollonie, potem zmienił klub i strzelał gole dla Anorthosisu, z którym wystąpił w Lidze Mistrzów. Zdobył cztery tytuły króla strzelców i dwukrotnie cieszył się z mistrzostwa Cypru. Karierę zakończył w 2012 roku po grze w Arisie Limassol. W tym czasie cztery razy zagrał w reprezentacji Polski i zdobył dwie bramki. Obecnie jest trenerem juniorów młodszych w Hutniku Kraków.
Legia Warszawa zagra z Omonią Nikozja w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Mecz odbędzie się w środę 26 sierpnia o godzinie 20:00. Początek transmisji o 19:10. Spotkanie będzie można oglądać na antenie TVP SPORT, na TVPSPORT.PL oraz w mobilnej aplikacji.
19:00
Paris Saint-Germain/Aston Villa
19:00
Bayern Monachium/Inter Mediolan
19:00
Arsenal/Real Madrid
19:00
Barcelona/Borussia Dortmund
19:00
Zwycięzca SF 2