Nie milkną echa gali Tymex Boxing Night 19 w Radomsku. Jedną z najbardziej emocjonujących walk gali był rewanżowy pojedynek Damiana Jonaka (41-1-2, 21 KO) z Andrew Robinsonem (25-5-2, 7 KO), zakończony remisem. Werdykt, podobnie jak po pierwszej walce (wówczas zdaniem sędziów Jonak przegrał), znów wywołał wiele kontrowersji. Pięściarz z Bytomia w rozmowie z TVPSPORT.PL zabrał skomentował oba starcia.
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – Po walce z Andrew Robinsonem pojechałeś do szpitala. Wszystko w porządku z twoim zdrowiem?
Damian Jonak, pięściarz wagi średniej: – To były rutynowe badania, musieliśmy sprawdzić ten nos, z którego obficie krwawiłem. Okazało się, że od trzeciej rundy był złamany. Mam też opuchliznę na twarzy, razem z żoną śmiejemy się, że pierwszy raz "spuchłem" nie od jedzenia.
– Opowiedz, jak ta walka wyglądała z twojej perspektywy.
– Na pewno nie wszedłem w ten pojedynek tak, jakbym chciał, mimo że pierwsze trzy rundy wygrałem u każdego z sędziów. Nie udało mi się jednak zrobić tego, co sobie zakładałem. Problem pojawił się już przed walką, bo miałem zbyt krótką rozgrzewkę. Nie wiem z czego to wynikało, być może z tego, że poprzednie walki zakończyły się przed czasem, ale moja godzina wyjścia do ringu zmieniła się i nie rozgrzałem się porządnie. Wszyscy trenerzy, którzy ze mną pracowali, mogą powiedzieć, że jestem jak stara lokomotywa, która musi się dobrze rozgrzać, by pracować na pełnych obrotach. Mam o to do siebie pretensje, bo jestem tak doświadczonym zawodnikiem, że powinienem sobie to inaczej poukładać.
Co do samej walki, czułem że na początku pojedynku miałem rywala "na widelcu", ale zabrakło kropki nad "i". Chyba w trzeciej rundzie przyjąłem cios podbródkowy i coś chrupnęło w nosie. Ten nos uszkodziłem już na sparingach, niestety w walce kontuzja się odnowiła.
– Odniosłem wrażenie, że w pewnym momencie cię "zatkało".
– Tak było, ale nie była to wina kondycji czy braku sił, tylko miałem problemy z oddychaniem. Ta krew wpadała mi do gardła, zacząłem się nią dławić i pluć. Trochę przez to osłabłem, ale po gorszym okresie w pojedynku czułem, że wróciłem do gry. Z drugiej strony, w tej walce popełniłem błąd, którego nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć...
– To znaczy?
– Przed wszystkimi walkami na świecie i także przed tą sędziowie powtarzają zawodnikom, że mają bić się do momentu komendy. Boksuję już tyle lat, że znam te regułki na pamięć, a tutaj gdy Robinson wypluwał ochraniacz na zęby, tzw. "szczękę", to zamiast go bić, czekałem aż sędzia przerwie walkę. Nie kontynuowałem ataku i nie potrafię tego wytłumaczyć.
– W ostatnich rundach często opuszczałeś ręce, twój trener Bartłomiej Samul głośno krzyczał, byś trzymał ręce wyżej. Z czego to wynikało?
– Czułem się bardzo pewny siebie, jego ciosy nie robiły na mnie takiego wrażenia. Czułem luz i kontrolę nad wydarzeniami w ringu. Poza tym, nie opuszczałem tych rąk w zwarciu, tylko po tym, gdy odskoczyłem. Chciałem się po prostu rozluźnić, by za chwilę palnąć go jakimś ciosem.
– Porozmawiajmy zatem o werdykcie, który znów wywołał wiele emocji. Sędziowie wypunktowali 77:75 dla ciebie i dwa razy 76:76 i ostatecznie był remis.
– Na gorąco w ringu przyjąłem go ze stoickim spokojem i uśmiechem politowania. Z racji tych wszystkich politycznych układów w polskim boksie wiedziałem, że może być różnie, dlatego chciałem wygrać przez nokaut, by nie było dyskusji. Znam powiązania wszystkich panów z tego stowarzyszenia, które nadzorowało galę i jest to dla mnie bardzo proste. Cóż mogę powiedzieć? To patologia. Miała być nowa jakość w polskim boksie, a jest ch... jakość.
– Kiedy dowiedziałeś się twoja walka będzie sankcjonowana przez austriacką komisję?
– Jakieś dwa tygodnie przed walką. Ta walka została ogłoszona oficjalnie dosyć późno, dlatego, że było sporo zawirowań organizacyjnych przed tą galą. Wiem o tym doskonale, bo zawsze biorę udział przy sprawach organizacyjnych gal, na których walczę. Walka była planowana już kilka miesięcy temu, dobrze że w końcu udało się do niej doprowadzić.
– Dlaczego wasza walka musiała być sankcjonowana przez austriacką komisję?
– Robinson nie dostałby autoryzacji brytyjskiej komisji na walkę w Polsce, bo Brytyjczycy nie uznają Polskiej Unii Boksu. W rzeczywistości polscy sędziowie przyczepili sobie naszywki z logo austriackiej komisji i to oni sankcjonowali, co tylko potwierdza patologię tej sytuacji. Oni sobie sami strzelają w kolano takim zachowaniem.
– Trylogia z Robinsonem jest pewna?
– Chcemy do tego doprowadzić, sam Robinson potwierdził, że jest zainteresowany trzecią walką w Polsce więc liczę, że wiosną przyszłego roku doprowadzimy do trylogii na Śląsku, najlepiej w moim rodzinnym Bytomiu. Śmieje się, że sędziowie takim punktowaniem zrobili mi przysługę, bo werdykt był dyskusyjny, co napędzi zainteresowanie naszą trzecią walką. Mam nadzieję, że znów będzie dużo emocji, stworzymy fajne widowisko i w końcu wyjaśnimy kwestię naszej rywalizacji.
– Jak będziesz wspominał powrót do ringu po trzydziestu miesiącach?
– Wiele razy podkreślałem, że boks zawodowy jest sportem tylko i wyłącznie od pierwszego do ostatniego gongu, o ile oczywiście sędzia się nadmiernie nie wtrąca. To, co się dzieje przed walką i po niej, to biznes i polityka, który nie ma nic wspólnego ze sportem. Każdy, kto w tym siedzi, powinien sobie to uświadomić.
Mimo wszystko, będę wspominał ten powrót pozytywnie. Werdykt, werdyktem, ale walka była emocjonująca i to jest dla mnie najważniejsze. Boksuję dla kibiców. Jak w trakcie walki opuszczam ręce, albo czasem prowokuję, to podejmuję te ryzyko dla kibiców, by czuli adrenalinę pojedynku. Chcę, by nikt, kto ogląda moją walkę, nie czuł się zawiedziony. Właśnie z tego chcę zostać zapamiętany. Okres przygotowań, robienie wagi, toczenie sparingów – to jest naprawdę ciężka praca, a to co jest w ringu, to jest święto i ja chcę świętować z kibicami.