Miliony Polaków podziwia go przed odbiornikami. Jest kojarzony z największymi sukcesami Adama Małysza i nie przeszkadza mu łatka "skokoholika". Znakomicie odnalazł się również jako prowadzący w programach rozrywkowych. Maciej Kurzajewski 29 stycznia 2022 roku obchodzi 49. urodziny. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o telewizyjnej karierze i niezapomnianych przygodach.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Sport nadal daje radość i emocje?
Maciej Kurzajewski: – Sam się często nad tym zastanawiam. Za każdym razem dochodzę do wniosku, że kolejne doświadczanie sportu, w wymiarze widowisk, rywalizacji sportowej, jest nową, piękną przygodą. Odkrywam następne, fascynujące odczucia. Sam nie mogę się sobie nadziwić, że takie zjawisko ma miejsce. Sport nigdy mi się nie znudził. Jest tak uniwersalny, że dotyka wszystkich dziedzin życia. Wykorzystuję go w każdym działaniu zawodowym. Towarzyszy mi non stop. Nawet, jeśli nie działam w stricte sportowych programach. W teleturniejach rozrywkowych i programach śniadaniowych mam na podorędziu sport, który mogę wpleść w rozmowę. To bardzo uniwersalny język, z którego można korzystać.
– Co sobie myślał 20-latek, który chciał wejść na szczyt dziennikarstwa?
– Myślałem, że jeśli wezmę udział w konkursie na dziennikarzy i prezenterów redakcji sportowej w Telewizji Polskiej, to może uchylą się drzwi do pięknej przygody. Takie castingi były wtedy ogłaszane zwłaszcza przed dużymi imprezami sportowymi. Nie spodziewałem się, że to pochłonie mnie od samego początku. Byłem wciągnięty na tyle, że w głowie nie pojawiały się już myśli, by spróbować jeszcze czegoś innego. Stało się tak, nawet nieco wbrew marzeniom. Traktowałem to jako wyzwanie, doświadczenie. Byłem szczęśliwy, gdy udawało mi się przechodzić pierwszy, drugi, finałowy etap. Z ponad 500 osób, znalazłem się w czołowej dziesiątce. Mogliśmy pracować na stażu w redakcji. Od początku moim opiekunem był Włodzimierz Szaranowicz. Poczułem, że złapałem Pana Boga za nogi. Bywały metafizyczne sytuacje na korytarzach telewizyjnych, kiedy spotykałem ludzi, którzy byli moimi dziennikarskimi idolami. Nagle mogłem z nimi pracować, służyć małą pomocą. Wtedy nie korzystaliśmy z internetu. Mieliśmy teleksy (abonencka usługa telegraficzna – przyp. red.) z końcówkami agencji prasowych.
– Od jakiej funkcji w redakcji zaczynałeś?
– Byłem informatorem. O 10:00 odbywało się kolegium. Musiałem pozdzierać depesze. Poukładać według dyscyplin. Zaznaczałem najciekawsze rzeczy, które – teoretycznie – wydawca programu powinien wziąć pod uwagę. W pracy spędzało się cały dzień do bardzo późnego wieczora. Szalenie mi to odpowiadało. Nie buntowałem się. Miałem ogromną frajdę.
– Tata Czesław, który też był dziennikarzem, nakierował na wybór ścieżki zawodowej?
– Nie. W młodości patrzyłem, jak zajmował się sportem w lokalnej gazecie. Ta część życia była mu bardzo bliska. Zabrał mnie na pierwszy mecz piłkarski. Pokazał pierwszą imprezę kolarską. Opowiadał o sporcie. Dzielił się doświadczeniami. Oglądaliśmy wspólnie igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w piłce nożnej. Mając tatę obok doświadczałem pełni sportu. Miałem chwilową przerwę, gdy skupiałem się na działaniach artystycznych, ale sport nie chciał mnie zostawić. Wrócił ze wzmożoną siłą. Stwierdziłem, że kocham to, co robię.
– Jako dziecko próbowałeś sił w innych dziedzinach życia?
– Przez całą szkołę podstawową śpiewałem w chórze chłopięco-męskim, w "kaliskich słowikach". Z perspektywy czasu wiem, że te doświadczenia we mnie zostały. Oswoiło mnie to z publicznością, sceną. Dodało pewności siebie w wystąpieniach publicznych. Byłem też w zespole modern jazzowym. Próbowałem kolarstwa torowego, które było ze mną przez kilka lat. To momenty, wbrew pozorom, dają wiele dobrego. Mimo że wtedy traktowaliśmy je jak zabawę, to byłbym zdecydowanie uboższy, gdybym nie tego nie doświadczył w dzieciństwie.
– Dlaczego nazwano cię "królem gier"?
– W szkole podstawowej było kółko komputerowe. Za czasów małolata bardzo się tym tematem interesowałem. Często graliśmy, oprócz programowania. Pewnego dnia pojawili się w szkole ludzie z magazynu "Bajtek". Wspólnie z koleżanką byliśmy w wydaniu gazety z grudnia (1987 rok – przyp. red.). W sumie, to nadal gram w gry. Staram się być na bieżąco z synami. Podpowiadają, co kupować. Najgorsze, że od pewnego czasu nie jestem w stanie zbliżyć się do ich poziomu. Mogę usiąść i obserwować.
– Sam garnąłeś się do dodatkowych zajęć?
– Zawsze miałem potrzebę robić nieco więcej niż rówieśnicy. Nie miałem problemów z nauką, więc mogłem więcej czasu poświęcać na inne kwestie. Płynnie przechodziłem przez lata dające wykształcenie. Wychodziłem z założenia, że szkoda jest tracić młodość na głupie rzeczy – tylko i wyłącznie na zabawę. Dużo czasu spędzaliśmy na podwórkach. Wtedy żyliśmy w realu, nie wirtualnej rzeczywistości. Niemal non stop odczuwałem potrzebę robienia czegoś nowego. Rodzice starali się wkładać do mojej głowy, że to, co uda się nam się zrobić w dodatkowym czasie, poza nauką, zaprocentuje. Nie zmuszali mnie do niczego, oprócz gry na skrzypcach. Marzyli o tym.
– A ty?
– Niekoniecznie. Niespecjalnie mnie to urzekało, choć muzyczną szkołę podstawową mam za sobą. Dźwięk struny "E" zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Jest tak do tej pory. Uwielbiam znakomite wykonania utworów skrzypcowych i muzyki symfonicznej, natomiast mi nie jest to pisane. W reszcie kwestii zgadzałem się z rodzicami. Mówili, żebym spróbował jak największej liczby czynności. Sam zacząłem to wcielać w dorosłe życie, gdy na świecie pojawili się moi synowie. Młodzi powinni decydować co odpowiada im najbardziej.
– Lubiłeś pisać czy zawsze wolałeś stać bliżej kamery?
– Lubiłem. Kiedy zacząłem pracę w telewizji pisania było zdecydowanie mniej. Pozostała wersja newsowa, która nie jest łatwiejsza od pozostałych. Momentami bywa trudniejsza do zrealizowania. Trzeba było krótką myśl, informację, zawrzeć w sposób zwarty i konkretny. Nie mogłem tworzyć elaboratów. Musiałem robić tak, że w kilka sekund widz zapamiętywał najważniejsze kwestie.
– Zostałeś rzucony na głęboką wodę?
– Czułem, że trafiłem do znakomitego miejsca. Otaczały mnie wielkie postacie dziennikarstwa telewizyjnego, fenomenalni komentatorzy, gwiazdy. Wtedy była tylko jedna telewizja w kraju. Cała uwaga widzów skupiała się na tych osobach. Wtedy droga młodej osoby, trafiającej do telewizji była znakomicie przygotowana. Mieliśmy niemal roczny staż. Codzienne wykłady, warsztaty z tuzami tego świata. Miałem zajęcia z Jerzym Mrzygłodem i Bohdanem Tomaszewskim. Pracowaliśmy w studiu, robiliśmy materiały. Na koniec kursu trzeba było oddać własny materiał filmowy, zaliczający staż. Mieliśmy rozmowę podsumowującą pracę. Później wchodziłem wyżej małymi krokami. Nie obrażałem się na nic. Cieszyłem się, że mogłem się wspinać na kolejne szczeble drabiny. Nie była to rewolucja – bardziej ewolucja. Wiem, że obrałem dobrą drogę. Teraz jestem na froncie zespołu ludzi, których praca składa się na program telewizyjny, transmisję. Doskonale rozumiem ich pracę.
– Odbiorca nie zna wielu szczegółów pracy w telewizji?
– Zdecydowanie. Zawsze staram się mówić, że nie liczy się tylko osoba, która stoi przed kamerą. Na to, jak ta osoba wypadnie, składa się praca wielu jednostek. Mamy do siebie ogromny szacunek. Uciekamy od konfliktów i sporów. Wartość końcowa może być zdecydowanie wyższa bez sprzeczek.
– Bycie popularnym utrudnia życie?
– Nigdy nie zabiegałem o popularność. Większość działa się poza mną, w sposób niezamierzony. Miałem i mam cały czas dużo szczęścia. Propozycje, które dostaję, wydają się być w 99 procentach trafne. Bardzo mi odpowiadają. Nigdy nie stałem w kolejce, nie upierałem się, że muszę dostać dany program do poprowadzenia. Wszystko płynnie pojawiało się w życiu. Trzeba mieć mnóstwo szczęścia. Należy jednak pamiętać, iż praca i zaangażowanie to podstawa sukcesu. Można mieć talent, ale to nie wystarcza. Za każdym razem powinno się udowadniać, że robimy coś najlepiej jak umiemy. Bez tego nie mam mowy o długofalowym efekcie.
– Jak dziennikarstwo zmieniło się przez ostatnie trzy dekady?
– Mocno. Świat się również zmienił. Nastąpiło ogromne rozproszenie rynku. Odczuwamy to z każdym rokiem coraz bardziej, Świetne jest to, że przez trzy dekady utrzymujemy się non stop w "ekstralidze". Jesteśmy na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o przygotowanie produkcji telewizyjnych. Poziom dziennikarstwa też jest znakomity. Niezwykle budujące jest to, że młodzi ludzie pojawiający się w sportowej redakcji mają wielkie ambicje. W dzisiejszym świecie trzeba takim być. To dobra cecha, choć niektórzy wypominają takie zachowania. Należy oczekiwać jak najwięcej od siebie i życia. Ograniczenia musimy przełamywać. Połączenie doświadczenia ze świeżością, wprowadzaną przez nowych ludzi, nas nakręca. Dobrze, że pandemia nie zabrała nam na stałe bezpośredniego kontaktu. Możemy wymieniać myśli, spostrzeżenia, uwagi. W TVP Sport wiemy, że chcąc być najlepszymi, nie możemy zasypiać. Najważniejszy jest finalny, antenowy efekt. Jeśli jesteś dobry, robisz coś z pełnym zaangażowaniem i pasją to prędzej niż później ktoś cię dostrzeże. Wtedy można poczuć satysfakcję, zawodowe spełnienie, które tylko podsyca głód, by robić jeszcze więcej i lepiej.
– Za tobą tysiące godzin przygotowań do transmisji?
– Prawdopodobnie tak. Niby cały czas jesteśmy w cugu sportowym, ale pewne informacje trzeba odświeżać. Zdarza się, że w ułamku sekundy musimy korzystać z wiadomości, które na co dzień na pewno by się nie przydały. Robię notatki, żeby utrwalać wiedzę w głowie. Gdy stoję przed kamerą albo jestem w studio, nie ma czasu, by czytać z kartki. Wiele się dzieje: puszczane materiały, łączenia z reporterami. Mam świadomość, że przekaz telewizyjny z roku na rok jest coraz bardziej dynamiczny. Nie mogę go zmniejszyć. Muszę sprawiać, by wszystko toczyło się sprawniej. Widz nie może być skołowany. Trzeba przyciągać jego uwagę.
– Nadal się stresujesz wejściami na żywo?
– Nie da się od tego uciec. To coś, co można polubić. Sprawia mi to dziką przyjemność. Gdy jestem w studio, zaczyna się emisja czołówki i chwilę później zabieram głos, mam ogromną satysfakcję. Bez takich emocji nie byłoby mowy, żebym robił to dobrze. Jeśli ktoś ma ambicje wejść na najwyższy poziom, musi się bawić pracą. Są momenty, gdy poruszamy poważne tematy, na które dyskutuje cały kraj, ale jeszcze raz powtórzę: prezenterowi nie może zabraknąć radość w prowadzeniu rozmów. Trzeba szukać pozytywów w każdej sytuacji. Również takiej, która nas podłamuje i tracimy na chwilę wiarę i nadzieję. Jestem urodzonym optymistą.
– Miałeś gorsze momenty podczas kariery? Depresję?
– Nie. Nigdy mnie to nie dotknęło, choć wiem, że takich przypadków jest coraz więcej. Negatywnych bodźców jest wokół nas coraz więcej.
– Czytasz komentarze na swój temat?
– Do niczego mi to niepotrzebne. Nic to nie wnosi. Mam świadomość, że nie wszyscy mnie kochają. Nie jest tak, że wszystkich zadowolimy. Nigdy tak nie będzie. Trzeba się z tym pogodzić. Wolę posłuchać opinii tych, których znam, z bagażem doświadczeń. Korzystam z ich rad. Nikt nie jest doskonały. Sam dążę do doskonałości, ale wiem, że nigdy jej nie osiągnę. W próbowaniu odnajduję siłę do tworzenia kolejnych rzeczy.
– Jak reagowałeś na zawieszenie w pełnieniu telewizyjnych obowiązków?
– To sytuacje, które wydarzają się często poza nami. Nie wracam do tego. Traktuję to jako jedno z wielu doświadczeń. Absolutnie tego nie rozdrapuję. Nie czuję powodu, by nie spać przez to po nocach. W życiu i w pracy staram się wspominać tylko dobre momenty.
– Wróćmy jeszcze do pracy z redakcją sportową. Włodzimierz Szaranowicz wspominał, że niezapomniany był dla ciebie wyjazd na mistrzostwa świata w skokach narciarskich do Predazzo. Co tam się działo?
– Przed erą internetu działy się szalone rzeczy. Wtedy działało się od wydarzenia do wydarzenia. Świat nie śledził nas 24 godziny na dobę. Gdy zrobiliśmy transmisję i program, reszta dnia należała do nas. Nic nie zaprzątało nam głowy. Mieliśmy czas dla siebie. Jeszcze pełniej przeżywaliśmy radość z sukcesów. 2003 rok był absolutnie magiczny. Impreza w Predazzo ułożyła się idealnie dla Adama Małysza i Polaków. Zjawisko Małyszomanii było nakręcone maksymalnie. Byliśmy świadkami epokowych wydarzeń. Najważniejszych wydarzeń w historii Polski. Czując te emocje, oglądając spektakl z pierwszego rzędu, stawaliśmy się szczęśliwi. Po transmisjach, w pięknych okolicznościach przyrody, można było się odprężyć. Cavalese jest cudownym miejscem. Od rana jeździliśmy na nartach. Rozmawialiśmy o sporcie. Dyskutowaliśmy o życiu. Ten wyjazd bardzo mocno zapisał się w pamięci.
– O co chodziło w historii z łóżkami w pokojach?
– Oj... Spaliśmy w cztery osoby w apartamencie. Z Bartkiem Hellerem mieliśmy pokój, gdzie było dwa piętrowe dziecięce łóżka obok siebie. Zajęliśmy dolną część konstrukcji. Wydawca spał w małżeńskiej sypialni, a Michał Regulski nocował w salonie. Warunki były dalekie od ideału, ale nie przesadzajmy. Gdy jedzie się do pracy, jakość hotelu nie jest najważniejsza. Rano go opuszczaliśmy. Wracaliśmy późnym wieczorem. Ważne było ciepło w pomieszczeniach i czysta pościel.
– Łączenie cię wyłącznie ze skokami narciarskimi po czasie zaczęło irytować?
– Nie mam prawa się o to oburzać. Świetne skojarzenie.
– W niedzielne południe w polskich domach był: rosół, Kurzajewski i Małysz.
– Ha,ha! A tak serio, to mogę podziękować losowi, że znalazłem się w tym czasie, w tym samym miejscu z tak znakomitą postacią. Od początku mogłem towarzyszyć tej historii i nie wypaść z karuzeli. To normalne, że spotykając się z kimś na mieście, od razu pojawia się temat skoków. Nie mam tego za złe. Podczas Pucharu Świata w Zakopanem w 2022 roku aż mnie zmroził, gdy podszedł do mnie Apoloniusz Tajner i powiedział: "Maciej, ty chyba już do końca telewizji będziesz prowadził studio skoków! Nie wyobrażam sobie tej dyscypliny bez ciebie".
– A ty sobie wyobrażasz?
– Staram się nad tym nie zastanawiać! Świetnie się tym bawię. Gdybym miał cofnąć czas, podjąłbym te same wybory.
– Małysz jest twoim przyjacielem?
– Jest wspaniałym człowiekiem, gościem, którego zawsze będę podziwiał. Nigdy nie zabiegałem, by został moim przyjacielem. Nie wyobrażałem sobie, że można wejść na poziom przyjaźni z osobą, która jest ikoną. Absolutny, niedościgniony wzór. Musiałem mieć trzeźwe spojrzenie na jego postać. Zbytnie zbliżenie i spoufalanie nie musi być wcale dobre.
– Co jest dla ciebie najcenniejsze w tej relacji?
– Fakt, że bardzo dobrze czuję się w jego towarzystwie. Mam nadzieję, że on w moim również. To kwestie, których nie trzeba nazywać przyjaźnią. Wystarczy nie męczyć się we wspólnym gronie.
– Wyjazd na igrzyska olimpijskie jest największą nagrodą dla dziennikarza?
– Włodek mówił mi, że ta impreza w wymiarze społecznym-sportowym-socjologicznym jest świętem. Mimo wszelkich zmian, powinniśmy o tym wspominać i wynosić to na piedestał. Jeśli mamy szansę, raz na cztery lata pracować przy tym wydarzeniu, to traktujmy je jako wielkie wyróżnienie i zobowiązanie. Dokładamy wszelkich starań, by podbić znaczenie tak ważnej imprezy. Ufam, że humanizm cały czas jest obecny podczas igrzysk. Mamy też inne wielkie imprezy, które są powiewem wielkiego sportowego świata. Myślę o Tour de Pologne. Kolarze jadą przez Polskę, a ja razem z nimi. Mam z tego ogromną frajdę. Cieszę się, że mogę pracować przy każdej kolejnej edycji. Ogromna nobilitacja i honor. Podobnie jest w pracy podczas igrzysk. Czekam na te wydarzenia z utęsknieniem. Największym urokiem jest fakt, że pojawiają się sytuacje zaskakujące wszystkich. Nie ma jednego tematu przez 6-8 godzin pracy. Non stop się coś dzieje. Dynamika to największa wartość dziennikarstwa sportowego.
– Która historia najbardziej cię zszokowała podczas zawodowej kariery?
– Nie mam jednego momentu. Pojawiło się wiele zaskakujących chwil. Koncepcja prowadzenia programów zmienia się na porządku dziennym. Mam tego świadomość. Nie denerwuję się, gdy dostaję sygnał na słuchawkę, że musimy coś zmienić. Wydarzenia sportowe potrafią zszokować. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć, a często trzeba reagować z sekundy na sekundę. To najlepszy poligon, dzięki któremu nabierzesz doświadczenia na resztę życia. Jeśli obudzę się w nocy, mam świadomość, że jestem wyposażony w wydarzenia, które potrafią mi pomóc we właściwym i szybkim reagowaniu na zmiany. Wtedy najważniejsze jest to, jak celnie zareagujesz. Przez ostatnie lata nie skupiałem się tylko na świecie sportu. Wyszedłem poza ten krąg. Wszedłem w rozrywkę, morning show. Myślę, że nigdy nie zdecydowałbym się na to bez backgroundu. Nie miałbym wewnętrznej odwagi. Nie wierzyłbym, że podołam nowym rzeczom. Bagażu doświadczenia podczas pracy na żywo się nie kupi. Nie wyczytasz takich informacji w książkach. To bezcenne.
– Kiedy miałeś łzy w oczach?
– Prawie za każdym razem, gdy Polak staje na podium, wygrywa. Słuchając hymnu czuję radość, dreszcz emocji na ciele, łzy w oczach. W którym momencie życia też postanowiłem spróbować sił w sporcie. Chciałem bardziej zrozumieć, ile wysiłku kosztuje wejście na szczyt. Nie jestem oczywiście profesjonalistą, ale już amatorskie zmagania dają w kość. Pomyślałem, że długodystansowe bieganie da mi namiastkę wysiłku sportowców. Chciałem bardzo pokonać maraton. Dla większości ludzi, przebiegnięcie tego dystansu to kosmos.
– Sport kształtuje osobowość?
– Dotknąłem tego, że nawet, gdy widzę pokonanego sportowca, schodzącego z areny, to jestem świadom, ile wysiłku i pracy włożył w to, by tu być. Nie można negować wypowiedzi zawodników. Potem twoje wewnętrzne przeżycia na to nie pozwalają. Czy bieganie mnie ukształtowało? Myślę, że tak. Dało mi poczucie, iż jestem w stanie robić rzeczy, o które bym się nie podejrzewał. W wymiarze wyzwań ludzkich i zawodowych. Niby są rzeczy niemożliwe, ale sam mam myśleć tak, jakby ich nie było. Bieganie pozwoliło mi nie zwariować. Odstresować się, poukładać myśli.
– I zwiedzić świat?
– Tak! Zacząłem to traktować jako formę turystyki. Staram się odwiedzać piękne miejsca. Za każdym razem jest satysfakcja. Czasami większa, czasami mniejsza. Najpiękniejszym momentem, łączącym świat sportu, karierę zawodową i życie rodzinne, był ten, w którym wspólnie z synem wbiegłem na metę maratonu w Nowym Jorku. Mieliśmy łzy w oczach. Głębokie doświadczenie. Zostanie to ze mną na całe życie. Sport po prostu mnie wzrusza.
– Ile maratonów ukończyłeś?
– Za mną 33 maratony oraz dwa biegi ultra. Te drugie mnie do siebie nie przekonały. Mój najdłuższy dystans to 89 kilometrów podczas Comrades Marathon. Jednego roku trasa prowadzi z Durbanu do Pietermaritzburga i jest to podbieg. Dwanaście miesięcy później biegnie się "z górki" i kończy nad Oceanem.
– Który bieg wybrałeś?
– Pod górkę.
– Dlaczego?
– To była jubileuszowa 70. edycja biegu. Gdy zaczynasz rywalizację wczesnym rankiem i kończysz późnym popołudniem, to przygoda życia. Biegniesz cały dzień. Doświadczasz dystansu fizycznie i psychicznie. Trzeba sobie wytłumaczyć, że warto biec, mimo kryzysu. Marsz nie wchodzi w grę. Otrzymywany medal po dobiegnięciu na metę jest naprawdę symbolem zwycięstwa.
– Zostawmy sport, przejdźmy do rozrywki. Najwięcej w tej branży dał ci program "Kocham cię, Polsko!"?
– To format, który był absolutnie najlepszy! Sprawiał mi największą przyjemność. Niesamowita sprawa. Wierzę, że widzowie go lubili. Są nawet dowody na to. Z mojej perspektywy to była świetna zabawa. Pracowałem w perfekcyjnym towarzystwie: Kasia Zielińska, Marzena Rogalska, potem Joasia Koroniewska. Poznałem dziesiątki znakomitych postaci.
– Polski show business potrafi zmęczyć?
– Byłem w tym. To rozrywka, która się udziela. Jeśli sam dobrze bawisz się w programie, to dodajesz wartość, która sprawia, że produkt finalny jest na jeszcze lepszym poziomie. "Kocham cię, Polsko!" było bardzo uniwersalnym produktem. Mam nadzieję, że telewizja kiedyś wróci do tego formatu. Nie zużywa się. Może być z widzami przed długie lata.
– Jak czujesz się w "Pytaniu na Śniadanie"?
– To kwintesencja telewizji. Wszystko idzie na żywo. Ciągle zmieniają się goście i tematy. Dynamikę trudno porównać z czymś innym. Trzeba być dobrze przygotowanym. Najważniejsza jest ciekawość świata. Jeśli słuchasz ludzi z różnymi historiami i ekspertów, to masz łatwiej. Przekrój rozmów jest niespotykany nigdzie indziej. Często zmieniają się nastroje. Zasadzek jest wiele. Sam jestem w bardzo komfortowej sytuacji. Obok mam perfekcyjnie przygotowaną osobę – Kasię Cichopek. Widzowie ją kochają. Los mnie z nią połączył. Traktuję to jako wielkie szczęście. Z wieloma osobami pracowałem, ale nawiązując do programu śniadaniowego, teraz czuję wielką frajdę. Działamy razem. Gramy w jednej drużynie. Czekam na każdy program z niecierpliwością. Wstawanie nie sprawia mi kłopotu. Wolę wcześniej wstać, niż późno się położyć.
– Na koniec czas na "szybkie strzały". Gotowy?
– Dawaj.
– Pies czy kot?
– Pies.
– Kuchnia włoska czy amerykańska?
– Kuchnia włoska.
– Skoki narciarskie czy kolarstwo?
– Mam dylemat. Skoki są moją wielką telewizyjną miłością, ale nigdy nie skakałem na nartach. Na rowerze natomiast jeżdżę. Wybieram kolarstwo.
– Podróż czy odpoczynek?
– Podróż.
– Film czy serial?
– Film.
– Cezary Pazura czy Tomasz Kot?
– Jednak Cezary Pazura...
– Lato czy zima?
– Lato! Kocham słońce. Nawet, gdy marzłem pod skocznią, to myślałem o lecie. W głębi kocham zimę, bo przebiegłem nawet maraton na Antarktydzie, ale zostańmy przy pierwszym wyborze.
– Sport czy rozrywka?
– Sport.
– Sportowe auto czy wygodne auto?
– Szybki i wygodny!
– Adam Małysz czy Kamil Stoch?
– Są wielkimi mistrzami. Wybieram Adama. Z racji mojego zawodowego życia i tego, że zawsze był blisko.
Rozmawiał Filip Kołodziejski
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.