| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Co scyzoryk z Kielc wie o miłości i uczuciach? Kamil Kuzera ma za sobą krętą drogę, a dziś udanie zaczyna pracę w roli trenera Korony Kielce. W wywiadzie z TVPSPORT.PL mówi o trudnej przeszłości i o tym, co przed nim. Uderza obraz 16-letniego piłkarza pozostawionego bez opieki w obcym mieście.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Co prawda na urodziny się spóźniłem, ale w marcu ważny moment. Czterdziestka. Było jak w piosence – minęło jak jeden dzień?
Kamil Kuzera: – Bardzo szybko. Gdy masz 18, 19 lat myślisz, że kariera będzie trwać i trwać. Koniec nadchodzi jednak szybko. Siadasz i zaczynasz się zastanawiasz, co mogłeś zrobić lepiej. Na pewno parę rzeczy zawaliłem, ale tego już nie zmienię. Dziś jestem w "trenerce", a tu czas też pędzi niesamowicie. Tempo życia jest dziś bardzo wysokie i szybko zabiera ludzi. Wiem, że dziwnie to zabrzmi, ale doszedłem do momentu, w którym zrozumiałem, że trzeba cisnąć na maksa. O każdy dzień walczyć, bo nie wiadomo co będzie. Rodzina, trening, praca. I nie wybiegać za daleko w przyszłość.
– Takie przemyślenia dopadły cię wraz ze zmianą kodu na czwórkę z przodu?
– Bardzo cenię sobie fakt, że cały czas spędzam w gronie młodych ludzi. W naszym życiu rodzinnym szybko pojawiły się też dzieci. Po córkę do szkoły zawsze jeżdżę w dresiku i bluzie z kapturem. Niedawno córka stwierdziła, że w ogóle nie wyglądam jak starszy gość. Ważne kim się otaczasz, a codzienna praca z młodszymi nakręca i daje fajnego kopa. Dzięki nim człowiek nie czuje się przestarzały.
– Ja też najmocniej kojarzę cię jako młodego piłkarza. Pamiętam 18-letniego Kamila Kuzerę, który zastanawiał się po co mu jakakolwiek analiza gry rywali. Nie uwierzyłbym wtedy, że zostaniesz trenerem.
– Kiedyś świadomość piłkarzy i poczucie odpowiedzialności było zupełnie inne. Analiz nie było, albo były bardzo pobieżne. Każdy z piłkarzy szukał błędu przede wszystkim u siebie, nie zwracało się uwagi na to, że ktoś inny nie zamknął linii podania. Nie było treningu specjalistycznego pod takie zagrania. Dziś zawodnicy wymagają, by pewne rzeczy podać im jak na tacy. Oczekują konkretnych informacji i środków treningowych, które pozwolą im zrozumieć dane zagranie. I musisz to wszystko odpowiednio uargumentować. Odpowiedź w stylu "Tak, bo tak" dziś już nie przejdzie.
– Na łamach TVP wspominamy czasem mecze Wisły Kraków w europejskich pucharach z twojego okresu. Minęło raptem 20 lat, a w piłce dokonał się wielki postęp. Tempo jest znacznie szybsze, a miejsca na boisku o wiele mniej.
– Pole działania na boisku mocno się zawęziło, choć wtedy wydawało mi się, że nasze mecze są ciężkie. Od tego czasu wszystko poszło mega do przodu. Teraz nawet w IV lidze widać pewne działania zorganizowane. Drużyny starają się robić coś powtarzalnego, zaplanowanego. Musimy tak działać, bo inaczej nie dogonimy Europy. To wiąże się też z finansami. Mówimy, że czołowe polskie kluby są napchane finansowo, ale to są duże pieniądze tylko w naszej skali. Michał Skóraś idzie z Lecha do Club Brugge za 8 mln euro. Oczekujemy, że jak poszedł za tyle to będzie grał. A tak wcale nie musi być, bo tam są jeszcze drożsi zawodnicy i niekoniecznie mają miejsce w składzie. Czy którykolwiek polski klub kupił kiedyś zawodnika za taką kwotę?
– No co ty, bardzo nam daleko do takiej kwoty. Czego brakuje nam oprócz pieniędzy, by lepiej szkolić?
– Uważam, że talentów mamy w Polsce bardzo dużo, tylko mental jest trochę inny.
– Ale smartfony i inne tego typu zabawki odciągające od boiska są dostępne na całym świecie.
– Zastanawiam się czasem, czy nie dajemy zbyt szybko pewnego poziomu? 10-letnie dzieci mają dziś profile na Instagramie czy Facebooku. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale taki dzieciak ciągle słyszy, że jest najlepszy, a nagle idzie do III ligi i tam zderza się ze ścianą. Bo okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo. A druga rzecz to bazy, które w Polsce można policzyć na palcach jednej ręki. Ilu chłopaków dziś ginie, bo kolana, kostki. W naszych czasach, gdy 12- 13-letni chłopak trafiał do klubu był zwinny, gibki i szybki.
– Bo całymi dniami grał na podwórku.
– Tłukliśmy na trawie, na betonie, w piwnicy. Gdziekolwiek. Adaptowałeś się do wszystkich warunków. A jak byłeś głodny to szło się na kradziejkę, na działkę…
– U nas się mówiło – iść na grandę.
– Przeskoczyłeś przez płot, zabrałeś kilka jabłek, ktoś cię pogonił, ale byłeś dla niego zbyt szybki i zwinny. Więc pod względem fizycznym byłeś gotowym materiałem. Gotowcem. Dostałeś parę wskazówek, co poprawić i to działało. Dziś, gdy do pierwszego zespołu trafia 15- 16-latek to zazwyczaj nie jest gotowy w żaden sposób.
– Dziś ma problem, by zrobić przewrót w tył?
– My mnóstwo czasów spędzaliśmy na trzepakach. Wymyki, podciągnięcia. Tam zdobywaliśmy gibkość i zwinność. Idź dziś do grupy 14-latków i powiedz, by ktoś stanął na głowie. Nikt nie stanie, nie ma szans.
– Przywrócić trzepaki!
– Ogólnorozwojówka to dziś wielki problem. Dzieci wygrywają ze swoimi rocznikami, ale to dla nich żaden wysiłek fizyczny. Nie przełamują swoich barier. Kiedyś wzięliśmy w Koronie chłopaka, a on po jednym treningu zwymiotował. Do tej pory był przeświadczony, że jest gotowy. Staramy się to zmieniać, ale tu też rozchodzi się o kasę. Pogoń Szczecin ma jedyną w Polsce akademię, gdzie wszystkie roczniki są monitorowane przez nadajniki GPS. Tam dzieci wiedzą, że jeśli nie wejdą na kolejny poziom pod względem fizyczności, nie awansują do wyższej drużyny. Tak pcha się ludzi do rozwoju.
– No dobrze, skupmy się teraz na Kamilu Kuzerze, który w młodości na trzepaku spędzał całe dnie. Na początku roku 1999 Adam Nawałka przyjechał do Kielc, by wziąć do Wisły Kraków Kamila Szczepańskiego. Od trenera Andrzeja Kozłowskiego usłyszał, że mają innego fajnego chłopaka, ale on już nie gra w piłkę. "Nazywa się Kamil Kuzera".
– Po śmierci mamy moje życie się rozjechało. Ojciec latał po robotach, by coś zarobić i każdy żył sobie. Musiałem mocno kombinować, by jeść i żyć. A bloki? Bloki jak to bloki. Szybko możesz wciągnąć się w pewne rzeczy i tak było ze mną. W piłkę już nie za bardzo chciało mi się grać. Tym bardziej, że Korona grała wówczas w III lidze. Człowiek nie marzył więc, by grać tam w piłkę. Myślało się raczej, by pojechać na wyjazd, pokibicować. Przyjazd Adama Nawałki był dla mnie mega szansą, z której wówczas nie do końca zdawałem sobie sprawę.
– Pojechałeś od razu na zgrupowanie.
– Tak. I zostałem. Pojechaliśmy razem z Kamilem (Szczepańskim – przyp. red.). Chodziło o to, by wytrzymać ostatni sparing. A on podszedł do mnie w trakcie meczu i powiedział, że on to p***doli. Bo mu się nie chce i wraca do chaty. A ja zostałem.
– Nie znam dalszych losów Kamila…
– Nie ma go już z nami. Zmarł kilka lat temu.
– Ciebie Adam Nawałka uratował.
– Na pewno dał mi rozwiązanie. Różnie to się mogło potoczyć… Dużo było pokus. Adam dał mi wyobrażenie, że w życiu możesz zrobić coś fajnego, a przecież lubisz w tę piłkę grać. I tak to się potoczyło. Dużo rzeczy można było zrobić lepiej, ale widocznie tak miało być. Swoje błędy popełniłem, a dziś może dzięki temu jest mi łatwiej nawiązywać relacje i rozwiązywać pewne rzeczy z poziomu trenera.
– Do błędów jeszcze dojdziemy. Po przenosinach do Krakowa akcja przyspieszyła, a Franciszek Smuda szybko dał ci zadebiutować w najmocniejszej drużynie w kraju.
– Dziś myślę, że najważniejszy był dystans jaki wówczas miałem. Nie myślałem, że gram w Wiśle. Że coś muszę. Po prostu wychodziłem na boisko i robiłem swoje. Franek zadzwonił do mnie przed meczem bodajże z Ruchem Radzionków i zapytał, czy jestem gotowy. Oczywiście potwierdziłem. "No to będziesz grał". Nie było tu żadnych dodatkowych emocji.
– Nie miałeś nawet czasu, by się zdenerwować – od razu na boisko.
– Tak to się toczyło, a między meczami wracała normalność. Ja nigdzie nie odlatywałem. Franek dawał wielkie wsparcie, ale ja ciągle byłem trochę zagubiony. Mój starszy brat mocno się o mnie martwił, ale a już zarabiałem parę złotych, więc oczywiście byłem najmądrzejszy. Na nasz rocznik negatywnie zadziałało odejście Adama Nawałki. Poszedł w swoją stronę, a do tej pory to on nas trzymał w pionie. Niby był surowy, ale każdy go uwielbiał. Przecież my ciągle byliśmy dzieciakami. Co masz w głowie w wieku 16, 17 lat?
– W internacie działo się sporo...
– W wolne dni wszyscy wracali do domów. Przyjeżdżała po nich rodzina. A ja? Mogłem wsiąść w ten pociąg i pojechać do chaty. Tam pewnie spotkałbym dziadków, taty raczej nie, bo ciągle był w delegacji. Wciąż byłbym więc sam. W internacie zostawały dwie, trzy osoby i… heja! Coś trzeba było robić. A zagubić można było się bardzo szybko. I tak było w moim przypadku. Próbowałeś się odnaleźć, ale te historie ciągle do ciebie wracały. Ktoś z rodziny próbował przemówić mi do rozsądku, ale co wy k***a wiecie… Popełniło się trochę błędów.
– Ten największy jest powszechnie znany. Ulica Lea w Krakowie nie jest zbyt kręta, ale to tam zaliczyłeś najostrzejszy zakręt w karierze. Będąc pod wpływem alkoholu urządziliście wyścigi, a ty potrąciłeś kolegę z zespołu, Huberta Skrzekowskiego w zasadzie kończąc jego karierę.
– Coś się wtedy zburzyło. Kilka osób dostało rykoszetem i to też mnie obciąża. Oczywiście straciłem finansowo, ale bardzo nieprzyjemna była świadomość, że kilku osobom ścięto głowy przez to, co ja zrobiłem. Na pewno był to zakręt, także pod względem mentalnym. Ucierpiał gość, Hubert, z którym łączyło mnie bardzo dużo. Mieliśmy podobną sytuację w domu, do Krakowa jeździliśmy jednym pociągiem. Później stracił też tatę, więc już zupełnie nie miał rodziców. Trudno było się z tego wykaraskać. I jemu i mnie. Wróciłem do Kielc, grałem w III-ligowej Koronie, ale te te tematy ciągnęły się przez dwa, trzy lata, bo Hubert przechodził rehabilitację… To było mocne obciążenie psychiczne, ale ważne, że udało się zostać przy piłce. Może nie był to poziom mega mistrzowski, ale przecież musiałem od tego czasu ciągnąć dodatkowy bagaż.
– Doprecyzujmy to. Mowa o 18-latku, który dał sobie radę w starciu z Interem, więc o materiale na przyszłego reprezentanta Polski. Ten wypadek na wszystkim zaważył?
– Na pewno tak. Gdy miałem 18 lat wszystko było na wyciagnięcie ręki.
– Nieważne, czy grasz na podwórku czy przeciwko Interowi? Wychodzisz i grasz.
– Tak to odbierałem. Zabrakło obok mnie kogoś, kto pociągnąłbym za hamulec bezpieczeństwa. Naprowadził na dobrą drogę. Fajne momenty ciągle przeplatały się z kolejnymi kłopotami. Znów musiałem z czymś walczyć. Nie było spokoju, nie byłem w stanie skupić się tylko na piłce.
– Uspokoiła cię dopiero Malwina, przyszła żona?
– W pierwszy dzień powiedzieliśmy sobie, że będziemy mieć razem dzieci. A przecież byliśmy bardzo młodzi.
– To było w czasach Wisły?
– Poznaliśmy się, gdy grałem w Widzewie. Siedemnaście lat temu. Niedawno mieliśmy rocznicę. Bardzo chciałem mieć wtedy swój azyl i ona mi to dała. Wiedzieliśmy, że wspólnie możemy dojść do lepszych rzeczy. Miałem wtedy 22 lata i ciągle wierzyłem, że coś w piłce osiągnę. I udało się na poziomie Ekstraklasy jeszcze trochę pograć.
– Wspomniałeś o twoim pierwszym pobycie w Koronie. W sezonie 2003/04 kielczanie walczyli o awans do drugiej ligi. Zrzucaliście się w szatni na łapówki dla sędziów, za co później dostałeś wyrok. Dobrowolnie poddałeś się karze i zeznałeś, że nie wiedziałeś, na co były te zbiórki. Nie było to najlepsze miejsce, by wrócić na dobre tory po wypadku w Krakowie.
– Ta sprawa wyszła dużo później. Ja w tamtym momencie nie miałem ani złotówki, bo wszystko się rozchodziło. W Koronie zostałem rzucony w młyn. Kompletnie nie interesowało mnie życie szatni. I pięć lat później dostałem za to zarzuty. A co najśmieszniejsze, dostałem zarzuty też za mecze, które zostały rozegrane nim tam trafiłem. Na tamten moment najlepszą opcją było dobrowolne poddanie się karze. Trafiłem w nieodpowiednie miejsce w niewłaściwym czasie i trzeba było się z tym zmierzyć. Nie był to do dla mnie łatwy moment, bo gdy ruszyły procesy to ja trenowałem karnie w Polonii Warszawa. Właśnie zaczynały się "kluby Kokosa". Ja, Grzesiu Piechna, Mariusz Liberda, Mariusz Pawlak...
– Bieganie po schodach?
– Tak. Do tego brak wypłat.
– I prokuratura na karku.
– A w perspektywie narodziny dziecka…
– Polska piłka w pigułce. Piłkarz po przejściach, zarzuty korupcyjne, klub, który chce cię zgnoić, a kobieta w ciąży...
– Finalnie rozwiązałem umowę z Polonią i wróciłem do Kielc, by trenować indywidualnie. Miałem różne propozycje. Najlepsza, jaką przedstawił mi mój ówczesny agent pochodziła ze Stali Stalowa Wola. Pięć tysięcy złotych miesięcznie. Zrezygnowałem z tego lukratywnego wyjazdu i robiłem wszystko, by zaczepić się w Koronie. Powiedziałem sobie, że przyjmę cokolwiek mi zaproponują.
– I udało się jeszcze kilka sezonów w Koronie pograć.
– To był dla mnie bardzo fajny okres, który dziś mega doceniam. Parę osób podało mi wtedy rękę. Udało się wrócić do fajnej dyspozycji, a ludzie znów zaczęli doceniać to, co robisz. Nie chciałem, by znów mówili: "Fajny gość, ale ponownie coś odwalił", bo znów musiałbym jechać w Polskę szukać szczęścia gdzie indziej. Ten cel mi wtedy przyświecał.
– To wtedy ostatecznie udało się wyjść na prostą?
– Powrót do Kielc był świetnym pomysłem. Tu urodził się mój syn i udało się odświeżyć kilka ważnych relacji. Z tatą wreszcie znaleźliśmy czas, by nadrobić pewne rzeczy. Wcześniej zawsze go brakowało, a wtedy okazało się, że jest wspaniałym dziadkiem i dobrym ojcem. W tym czasie zacząłem też mocniej doceniać relacje z bratem. Teściowej nie ma już z nami, ale i ona dała mi w tamtym okresie bardzo dużo ciepła i wsparcia. Moja mama nie żyje już 28 lat, a ciągle mi jej brakuje. Próbujesz być mega twardy, pokazywać, że na wszystko masz wyje***e i żadne uczucia cię nie obchodzą, ale bardzo ważne, by mieć do kogo się przytulić i przyjść po radę… To był fajny okres, który dał mi dużo jako człowiekowi. Zobaczyłem inne strony życia. Do tej pory nie wiedziałem, jak to jest powiedzieć komuś: "Kocham cię". To proste rzeczy, ale bardzo potrzebne. Mój syn ma już 16 lat, ale po nim najlepiej widzę, ile znaczy bezwarunkowa miłość. Dopiero dziś rozumiem, jak wiele rzeczy brakowało mi, gdy sam byłem w jego wieku. Ile mogło inaczej się potoczyć, gdybym miał więcej zaufania do ludzi dookoła.
– Mieć do kogo się przytulić.
– Każdy z nas ma chwile słabości i tego wewnętrznego misia, którego czasem po prostu trzeba przytulić.
– To niezwykłe słowa. Oto Kamil Kuzera, scyzoryk z Kielc, który wygląda na totalnego twardziela. A przecież w środku każdy z nas jest człowiekiem.
– Ja najlepiej wiem, jak długo moja żona musiała mi tłumaczyć, że nie jestem sam. Długo nie potrafiłem przyjść do niej i po prostu się przytulić. Zrozumiałem to dopiero po latach. Dziś widzę jak bardzo jest to ważne i jakiego potrafi dać kopa. Teraz mam to na co dzień i bardzo doceniam.
– Wspomniałeś o synu. Nikodem w tym roku skończy 16 lat i podobno całkiem nieźle kopie piłkę. W zeszłym roku był na testach w Genoi. Jest twoim piłkarskim sobowtórem?
– Umie dużo zrobić z piłką i to jest fajne. Przygoda z Genoą miała być kontynuowana, ale powiedział mi wprost, że na dziś nie czuje się, by wyjechać. Zupełnie mnie to nie dziwi, bo dobrze pamiętam mój wyjazd do Krakowa. Adam Nawałka wyszedł z pokoju, drzwi się zamknęły i zrobiło się ciemno. Zostajesz sam i zaczynasz kombinować. Gdybym miał wtedy telefon komórkowy to w pierwszy dzień wróciłbym do Kielc.
– Nikodem nie znalazł się w tak trudnej sytuacji, bo do Genoi pojechał z mamą, a i ty potem do nich dołączyłeś.
– To jeszcze nie czas, by opuszczał dom. Jest w klubie, który mega kocha, a mimo to zderza się z nieprzyjemnymi komentarzami, bo jego tata jest trenerem. Wcześniej był na testach w Zagłębiu Lubin. Klub naciskał na transfer, ale ja zrezygnowałem, bo uznałem, że to za wcześnie. Wyperswadowałem to Nikodemowi, który z Lubina wracał z wielkim entuzjazmem. Dziś za cel stawia sobie debiut w Koronie w Ekstraklasie.
– Miał już okazję trenować z pierwszą drużyną?
– Nie, jeszcze nie. Był, przyglądał się, ale na razie ciągle jest w fazie dorastania.
– Czyli dylematy, by wciąć go na trening, choćby w ramach uzupełnienia, jeszcze przed tobą.
– Tak. Na dziś zrobiłbym mu krzywdę. Niech spokojnie idzie swoją drogą.
– Ojciec-trener często ma spaczone spojrzenie na swojego syna. I, aby nie było komentarzy, da mu szansę później niż inny trener.
– Na pewno nie rzucę mu kłody pod nogi. Jeśli będę widział, że daje radę to na pewno dostanie zaufanie. O ile tu jeszcze będę. W klubie jasno powiedziałem, że chcę mieć na przyszłość czterech, pięciu najzdolniejszych, by pomału ich wdrażać. Pewnych rzeczy powinni dotykać już teraz. Przeskok pod względem motoryki jest bardzo dużo i im szybciej to zrozumią, tym lepiej.
– Na jakie pozycji gra Nikodem?
– Ósemka, dziesiątka. Ma to coś. Drugi Marcin Cebula. Jak się nim właściwie pokieruje to będzie dobrze.
– W Lidze+ Extra potwierdziłeś, że miałeś scysję z kibicem Korony, który zarzucił ci wiślacką przeszłość.
– Ludzie są niedoinformowani, a często cię szufladkują. Grałeś w Wiśle, więc na pewno jej kibicujesz. Ja nigdy nie ukrywałem, że tu się wychowałem. Na wyjazdy z Koroną jeździłem nawet jako piłkarz Wisły.
– O, zadymy się zdarzały?
– Nie!
– OK, trzymajmy się oficjalnej wersji.
– To jest coś co zostaje z bloków. W moim przypadku ławka pod blokiem odgrywa dużą rolę. Nawet grając w Wiśle, po meczu w europejskich pucharach wsiadałem w samochód, za godzinę byłem w Kielcach i siedziałem pod blokiem z chłopakami. Z tego się nie wyrasta. Do dziś w wolnej chwili jadę do znajomych na osiedle, posiedzieć na ławce. Tam też dzieją się fajne rzeczy. Nie musisz latać po najlepszych spa, by się zrelaksować.
– Ciekawy pomysł. Ławeczka pod blokiem zamiast sauny.
– Każdy odpoczywa na swój sposób. Wracając do tematu. Dziś łatwo powiedzieć, że skoro grałeś w Wiśle to jesteś wiślak. A trzeba umieć to rozgraniczać. Dla mnie najważniejsze jest to, co myślą ludzie dookoła mnie. Doszedłem do takiego momentu w życiu, w którym zaczynam segregować informacje, by nie zaśmiecały mi łba. Nie dasz rady zmienić wszystkiego.
– Jak rozwiązałeś tamtą scysję?
– To się samo rozwiązało. Nie muszę nikogo do niczego przekonywać.
– Po 40. urodzinach usłyszałem od Michała Probierza, że w tym wieku znacznie zwiększa się liczba osób, które mogą co najwyżej pocałować cię w tyłek. Coś w tym jest.
– Faktycznie, z wiekiem zaczynasz segregować sobie pewne rzeczy. W dzisiejszych czasach łatwiej jest hejtować, niż wspierać. Jakbyś miał się tym całym hejtem przejmować to nie starczyłoby czasu na normalne życie.
– Pracę w roli trenera zacząłeś obiecująco i życzę ci szkoleniowej kariery. Wiem, że czasu nie cofniesz, ale nie boisz się, że kiedyś staniesz przed wielką szansą, a ktoś powie: "Nie, człowiek z dwoma wyrokami nie zasługuje na tę posadę"?
– Dziś doceniam przede wszystkim to, że dostałem szansę i wiem, ile mnie to kosztowało. Wiem, że zrobiłem źle, ale kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem. Każdemu przytrafiają się gorsze chwile. Ja od tego nie uciekam. Daleki jestem od tego, by mówić, że nic się nie stało. Stało się i ja też za to zapłaciłem, ale trzeba żyć dalej. Rozwijać się, korzystać z każdego dnia. Nie żyję tym co było, a tym co przede mną.
– Jedno jest pewne. Gdy mówisz zawodnikowi, by się ogarnął – brzmisz wiarygodnie. Nie blefujesz.
– Jakieś tam złe doświadczenie przerobiłem. Dziś wiem, jakie zachowania doprowadziły do tego. Mam też świadomość, że byli ludzie, którzy chcieli podać mi rękę, ale ją odpychałem. Dzięki tym historiom teraz jestem w tych tematach mocniejszy. Jestem w stanie odróżnić momenty, w których warto walczyć od tych, gdy należy odpuścić. Uderzanie w pierwsze tempo nie zawsze jest najskuteczniejsze.
– No to przejdźmy na koniec do Korony. Objąłeś zespół pod koniec rundy jesiennej i zacząłeś od dwóch porażek. Potem był zimowy okres przygotowawczy zakończony porażką 0:5 z Banikiem Ostrawa. Musiałeś w tym momencie autentycznie walczyć o siebie? Parę osób mogło uważać, że idziecie w złym kierunku.
– Takie głosy się pojawiały. Miałem w sobie przekonanie, że w lidze mimo wszystko będzie łatwiej. Planując okres przygotowawczy zdawałem sobie sprawę, że zawodnicy spotkają się z tematami, które fizycznie mogą nas zupełnie ubić. I wtedy pojawi się zwątpienie. I tak było. Najważniejsze, że dość szybko zostało to przecięte. Na obozie był z nami dyrektor sportowy. Po meczu siedliśmy ze sztabem i poszły grube tematy.
– Co to znaczy "poszły grube tematy"?
– No, grube tematy.
– Usłyszałeś, Kamil, słuchaj…
– Nie miałem z klubu żadnego sygnału, że coś się dzieje.
– Że wątpią. Przecież to dopiero twoja pierwsza samodzielna praca.
– Nie usłyszałem, że coś jest nie tak. Oczywiście po przyjeździe z obozu musiałem napisać raport na temat przygotowań. Omówiłem go z prezesem i czułem, że z każdą chwilą tej rozmowy prezes jest spokojniejszy. Przede wszystkim czułem, że mi mega ufa. Zrozumiał, że to mogło być w pewnym stopniu zaplanowane. Braliśmy pod uwagę, że na pewnym etapie może to się wykoleić.
– Co to za metody, które sprawiają, że doświadczeni zawodnicy, którzy mają za sobą wiele okresów przygotowawczych, wykolejają się aż tak?
– Jeśli wracasz do zupełnych podstaw piłki nożnej, a masz na to 5-6 tygodni to to musi się mega zintensyfikować.
– Zacząłeś od nauki podań jak Henryk Kasperczak w Wiśle Kraków?
– Może nie od podań, ale od tego, w jaki sposób chcemy odbierać piłkę. Które linie musimy najpierw wyeliminować, by mieć trochę spokoju i przejść do następnego etapu. Napastnicy narzekali, że biegają z przodu, choć nie są w stanie odebrać tam piłki. Musiałem im tłumaczyć, że oni tej piłki nie odbiorą tam praktycznie nigdy. Stanie się to piętro niżej. A dzięki wykonanej pracy, po odbiorze będą dobrze ustawieni i blisko bramki rywala. To jeden z przykładów, a tematów było mnóstwo. Było trochę boksowania. Gdy wyniki się zgadzają to jest OK, ale jak się sypie – zaczyna się młyn.
– Jak po 0:5 z Banikiem.
– Do przerwy było 0:1 i nic wielkiego się nie działo. W przerwie Banik wjeżdża nową jedenastką. Patrzę na to i kombinuję. Albo ciśniemy do końca obecnym składem, ale wiem, że zdechną, bo muszą zdechnąć i wynik może być bardzo rożny. Albo też robię zmiany, ale to zaburza mi nieco temat, bo wcześniej założyłem, że ten skład zagra po 90 minut. Poszliśmy w to i dostaliśmy pięć. Problem nie leżał w organizacji gry – rywal po prostu był świeższy, a my zajechani. I zaczął się problem. Rozmowy z zespołem kończyłem o 6:30 rano na lotnisku. Nie było paniki, zawodnicy widzieli, że jest OK, ale pewna nerwowość się pojawiła. No dobrze, ostatni sparing cię rozbił, ale wiesz, że jest OK, a do ligi jeszcze dwa tygodnie. Trzeba było tylko rozpalić tę iskierkę i to się udało.
– Skąd czerpiesz wiedzę na temat tego, jak chcesz grać?
– Z licznych szkoleń. Poza tym oglądam dużo meczów.
– Wszyscy oglądamy.
– Łapię się na tym, że nawet jak oglądam mecz z moim młodym, to nie patrzę na nie jak 10 lat temu. Młody zwraca uwagę: "Patrz tato, tu tak domykają, a tu pressują w ten sposób". Bierzemy jakiś element i mówimy co z czego wynika. Ze sztabem staramy się przenosić to na nasze realia, oczywiście pamiętając, że nie przełożysz wszystkich rzeczy jeden do jednego. Grunt to umieć dostosować to do rywali, których masz w zespole.
– Na razie się udaje. Na mecze wychodzisz w szczęśliwym kominie. Tak będzie dom końca sezonu?
– Tak. A potem komin trafi na aukcję. Zrobimy z tego coś dobrego.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.