| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Dawid Woch to rewelacja PlusLigi. "Złoty" środkowy, z juniorską reprezentacją Polski siatkarzy sięgnął po prawie każde możliwe trofeum. Sukcesy zdobyte w młodości nie przełożyły się jednak na "gładką" karierę seniorską. 27-latek się nie poddał. Dziś gra w podstawowym składzie Asseco Resovii Rzeszów i mówi się głośno o jego dokonaniach. – Motywacji nigdy mi nie brakowało. Teraz zbieram tego owoce – podkreśla w długim wywiadzie dla TVPSPORT.PL.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Czy czujesz, że przeżywasz "time of your life", jeśli chodzi o siatkarską karierę?
Dawid Woch: – Myślę, że tak. To jest najlepszy moment w mojej dotychczasowej przygodzie z siatkówką. Jestem podstawowym zawodnikiem w klubie, który ma ambicje do tego, żeby być najlepszy w Polsce.
Moja kariera nie była jednak najłatwiejsza. Nie miałem okazji wcześniej grać w tak dużym klubie, dlatego cieszę się bardzo, że obecnie mogę występować na tak wysokim poziomie, z takimi zawodnikami – tak naprawdę gwiazdami. To kolejna motywacja do tego, żeby dalej się rozwijać. Jestem więc z siebie trochę dumny, że mimo momentów, w których było naprawdę ciężko, nie poddawałem się i faktycznie dawałem z siebie maksa. Motywacji nigdy mi nie brakowało. Teraz zbieram tego owoce.
– W twojej karierze sporo było nagłych zwrotów akcji. Trudno było ci zostać w jednym klubie na dłużej niż jeden sezon. Jeździłeś do Francji, pracowałeś w Rumunii. Czy możesz powiedzieć, że przez większość kariery czułeś się "złotym dzieckiem" polskiej siatkówki? Tak określano twoje pokolenie, które zdobywało najważniejsze medale w okresie jurorskim.
– W reprezentacjach młodzieżowych poza finałem Uniwersjady nie przegrałem meczu. W juniorach i kadetach byliśmy mocną kadrą. Wystarczy zobaczyć gdzie są teraz członkowie tej drużyny. Za chwilę będziemy mówić, że to legendy polskiej kadry. Na pewno byliśmy i jesteśmy do tej pory wyjątkowym rocznikiem.
Co do mojej wyboistej przygody – wszystkie zmiany działy się z jakiegoś powodu. Ta najbardziej niefajna miała miejsce z Będzina do Francji. Nie zmienia to faktu, że i tak wiele mi dała. Wyjechałem w bardzo młodym wieku, co nie było łatwe. Miałem jednak od razu okazję do grania w pierwszej szóstej w mocnej lidze. Pozostałe rotacje miały miejsce dlatego, że pojawiały się lepsze oferty finansowe. Martwiąc się o samego siebie i swoją przyszłość, decydowałem się więc na zmiany.
– Do kwestii klubowej jeszcze wrócimy. Zostałabym na chwilę przy okresie spalskim i reprezentacji juniorów/kadetów. Kiedy poczuliście, że wasza grupa jest stworzona do czegoś wielkiego?
– Wierzyliśmy w to od samego początku. Kiedy udało nam się wygrać pierwsze mistrzostwa Europy, nikt nie zachłysnął się tym, że gramy tak dobrze. W tamtym wieku najważniejsze było to, żeby bardzo dobrze przepracować trzy lata i znaleźć przyzwoity klub w seniorskiej siatkówce. Każdy miał świadomość, że czeka nas niesamowity przeskok, i że wychodzenie z siatkówki juniorskiej będzie zderzaniem ze ścianą dla wielu zawodników.
Kiedy zaczęliśmy przygotowania przed mistrzostwami świata kadetów, nasza grupa na WhatsAppie nazywała się "Mistrzowie Świata Kadetów".
– Zmienialiście to co rozgrywki?
– Wydaje mi się, że nie, choć to możliwe. Nie dopuszczaliśmy do głowy zajęcia żadnego innego miejsca poza pierwszym. Każde inne byłoby dla nas porażką. To pokazuje, jak bardzo charakterna była to grupa. Radość po zwycięstwie trwała u nas godzinę po meczu, a następnego dnia czy nawet jeszcze tego samego wieczorem myśleliśmy o następnym przeciwniku i robocie do wykonania.
To był wspaniały czas. Zawsze bardzo miło mi się do niego wraca, kiedy odwiedzam moje mieszkanie w Częstochowie i widzę medale wiszące na ścianie. Pamiętam, ile one były dla mnie wtedy warte. W tamtym okresie, przyznam się szczerze, że nie mieliśmy jednak świadomości, ile zrobiliśmy dla polskiej młodzieżowej siatkówki. To przyszło z czasem.
– Sebastian Pawlik mówił, że jesteście najlepsi, że musicie mieć mental zwycięzców i jak Vital Heynen wieszał wam na ścianie "medale", które mieliście zdobyć, żebyście sobie je wizualizowali? A może była jakaś inna cecha jego charakteru, która sprawiała, że uwierzyliście mu tak bardzo, że nie przegrywaliście?
– Sebastian Pawlik to naprawdę bardzo dobry trener, który powinien dostać szansę w PlusLidze. Cieszy mnie to, że młodzież ma szansę rozwijać się pod jego skrzydłami. Lepszego fachowca do pracy z młodymi chłopakami bardzo trudno byłoby znaleźć. Razem z Jackiem Nawrockim świetnie prowadzą szkołę w Spale.
Trener nie mówił jednak do nas często, że jesteśmy najlepsi. Pamiętam, że zrobił to raz przed finałem mistrzostw świata z Argentyną. Powiedział, że jesteśmy najlepszą drużyną i że nie ma rywala, z którym moglibyśmy przegrać. Dodał, że jeżeli gramy na swoim poziomie, wygramy z każdym.
Był jednak przy tym bardzo wymagającym szkoleniowcem. Prowadził długie treningi, dawał dużo uwag na temat techniki. Miał też świetne przygotowanie taktyczne. Wiem, że bardzo dużo się doszkalał. Zawsze zapraszał nas do pokoju, żebyśmy razem oglądali na wideo. Wskazywał, co możemy trenować, jak ulepszać swoją grę. Kładł duży nacisk na pracę indywidualną. Znakomicie to wszystko poukładał.
– Dobrze poukładana i dobrana drużyna siatkarska to duża zbitka charakterów. Ktoś jest profesorem, który wszystkich trzyma w ryzach, jest też ktoś, kto zawsze chce najbardziej błyszczeć i w kluczowych momentach bierze na siebie odpowiedzialność. Są też osoby nieco mniej widoczne, ale zawsze na boisku doradzające. Kto był kim w "złotej" drużynie?
– Team składał się z chłopaków, którzy byli naprawdę bardzo mocni charakterem.
– Największy zawadiaka to Tomasz Fornal?
– Nie, bez wątpienia Mateusz Masłowski. To mega śmieszek i pozytywny wariat. To też totalny walczak, który na boisku nigdy nie odpuścił, a kiedy było spięcie pod siatką, zawsze był pierwszy i zawsze było go pełno. Kuba Kochanowski grał chyba wtedy najbardziej dojrzałą siatkówkę z nas wszystkich, siatkarsko najszybciej dojrzał.
– Powiedział mi to też ostatnio Daniel Pliński. Ten siatkarz w wieku 17 lat był już "seniorem" i był bardzo poważny w każdym aspekcie siatkówki. Zero problemów wychowawczych, czysta koncentracja na celu.
– Zgadzam się z tym w stu procentach. Najszybciej dojrzał siatkarsko z nas wszystkich i zrozumiał nasz sport z każdej strony. Bartosz Kwolek czy Tomek Fornal również mieli mega charaktery. Nikt z naszego zespołu nigdy nie odpuszczał, co widać było choćby w spotkaniach z Iranem czy Rosją. Sędzia podczas nich niekiedy musiał schodzić w słupka i rozdzielać obydwie drużyny. Jeśli ktoś miał problem z jednym kolegą z naszej drużyny, to miał problem z całą ekipą – z ławki podrywali się nawet trenerzy (śmiech).
– Mieliście kilka charakterologicznych punktów zapalnych.
– Trochę tak. Jeżeli pojawiał się moment stykowy, to tylko bardziej nas nakręcał. Kiedy czuliśmy dreszczyk adrenaliny i dodatkowy "smaczek" meczu, wchodziliśmy na jeszcze wyższy poziom. Do dziś zresztą uważam, że mecz z Rosją, czy z Iranem w mistrzostwach świata to były spotkania, których seniorska siatkówka by się nie powstydziła. Tam było granie na najwyższym poziomie, fajnie się to oglądało. Dla nas było to świetne przeżycie.
– A jaki ty miałeś charakter w tej grupie?
– Też byłem walczakiem; zresztą do tej pory zawsze wyrzucam z siebie energię na boisku. Jestem dość ekspresywny – dużo cieszynek, pobudzania chłopaków, sporo uśmiechu. Siatkówka sprawia dużo radości, więc nie mam problemu z dzieleniem się pozytywną energią. Wydaje mi się, że miałem to w sobie już od młodzieżowych rozgrywek.
– W którym momencie zaakceptowałeś to, że zabrakło cię na jednym turnieju w juniorskiej siatkówce – mistrzostwach świata? Czytałam, że Sebastian wezwał cię, wytłumaczył powody swojej decyzji, ale wyobrażam sobie, że jedno jest usłyszeć, a drugie to zaakceptować.
– Do tej pory trudno mi to zaakceptować. Może już nie myślę o tym codziennie, ale kiedy wracam do tego, żałuję, że nie udało się zwiększyć medalowej kolekcji ostatnim złotym krążkiem. To byłoby coś naprawdę wspaniałego,
Nie zmienia to faktu, że doceniam to, że mogłem być z tą reprezentacją przez tak długi okres. Tak naprawdę "odpadłem" w ostatnim tygodniu przygotowań, na dwa tygodnie przed mistrzami świata. To był pierwszy duży cios związany z graniem w siatkówkę. Bardzo mnie to zabolało, choć mimo wszystko byłem przygotowany na tę decyzję. Wspomniane dwa tygodnie przygotowań to był najgorszy fizycznie okres od początku mojej przygody z siatkówką. Ciało nie pozwoliło mi w tamtym momencie grać tak jak bym chciał.
– To była stricte kwestia fizyczna czy mentalna?
– Wyłącznie fizyczna. Początkowo podczas przygotowań wyglądałem nawet lepiej niż w czasie sezonu w Będzinie. Dałem sygnał trenerowi, że jestem gotowy do grania i to w pierwszej szóstce. Parę treningów właśnie tak wyglądało – stawiał na mnie. Po przyjeździe do Bełchatowa na drugą część przygotowań zacząłem jednak czuć, że jestem mega zmęczony. Nie wiedziałem, czym to jest spowodowane. Fizycznie byłem słaby, bez mocy. Ten okres tygodnia czy dwóch tygodni poskutkował brakiem wyjazdu. Nie miałem jednak o to do nikogo żalu. Niestety częstym przypadkiem u sportowców jest to, że forma nagle ucieka. Przytrafiło mi się to w najgorszym możliwym momencie.
– Mówiłeś, że przejście z okresu juniora do seniorskiej siatkówki jest jak zderzenie ze ścianą. Co jest tą ścianą?
– Przede wszystkim fizyczność, świadomość gry, doświadczenie, radzenie sobie z emocjami – plus cała otoczka. Nie jest łatwo w wieku 19 lat wyjść przed pięciotysięczną publikę i powiedzieć sobie, że mecz będzie fajny. Początkowo to wiele emocji, duży stres nawet na kilka dni przed starciem. Trudno w tym wieku poradzić sobie z emocjami, analizowaniem gry. Do tego dochodzi wspomniana fizyczność. Niektórzy naprawdę szybko dojrzewają fizycznie, a inni nie.
Pierwszy rok pracy w lidze jest więc tak naprawdę okresem adaptacji. Jeśli któryś z zawodników ma szansę grania od razu, ma wielkie szczęście. Nic nie da tyle, co wyjście i zagranie jednego pełnego meczu nawet w słabszej drużynie. Taki słabszy team w Polsce to dalej dobra drużyna w siatkówce europejskiej. W Polsce w każdym klubie można pracować z najlepszymi, więc jeśli młodzi dostają szansę, to dla polskiej siatkówki tylko plus.
– Będzin wspominasz dobrze?
– Oczywiście, że tak. To był mój pierwszy seniorski klub i chyba też wtedy mieliśmy okazję robić pierwszy wywiad.
– Też mi się tak wydaje – chyba na przedsezonowej prezentacji.
– Tak, to był dobry czas. Zajęliśmy wtedy jedenaste miejsce, co było pozycją powyżej oczekiwań klubu. Atmosfera, to jak kibice nas wspierali – to było naprawdę super. W klubie niczego nie brakowało. Mieliśmy naprawdę fantastycznych zawodników. Zakończyłem ten sezon ze statuetką MVP, co było dla mnie kolejną nadzieją na to, że drugi rok spędzony w MKS-ie będzie jeszcze lepszy.
– A było w nim pięciu środkowych.
– Dokładnie, wróciliśmy po przerwie wakacyjnej i było nas pięciu, ponieważ Mateusz Przybyła dochodził do siebie po kontuzji. Trener bardzo na niego liczył. Od tamtego momentu pracę w klubie niestety wspominam tylko źle. Teraz to nie jest jednak ten sam MKS, który był parę lat temu. Ludzie się zmienili i myślę, że wpłynął na to spadek do I ligi i późniejsza droga powrotu do PlusLigi.
Na starcie drugiego sezonu ludzie w klubie traktowali mnie bardzo źle. W przypadku młodego chłopaka, który nie zasłużył sobie na coś takiego i nie wiedział, jak się bronić, to nie powinno mieć miejsca. Niektórym osobom tego nie zapomnę.
– Co to było za traktowanie?
– Obojętność i odzywanie się do mnie z ciągłym wyrzutem, jakbym komuś zrobił krzywdę. Kiedy przychodziłem do hali jedna osoba potrafiła do mnie podejść i powiedzieć, że mam wracać do domu, bo nie będę dziś trenował. Klub chyba bardzo chciał, żebym sam z niego odszedł. Później nie zachowywałem się super względem ludzi, którzy byli do mnie wrogo nastawieni, ale to była jedyna metoda obrony przed nimi. Nie chciałem pozwolić na to, żeby ktoś mną pomiatał.
Skończyło się to wszystko chyba najlepiej jak mogło. Wyjechałem do Francji i choć pojawił się strach, że "zniknę z radarów", to mogłem grać cały sezon, zdobywając cenne doświadczenie.
– Ilu było takich zawodników, którzy na początku kariery wyjeżdżali za granicę do mniejszych lig niż polska i przestano nich mówić... Bałeś się tego bardzo?
– Tak, takich graczy jest bardzo, bardzo dużo, ale o nich nie słyszymy, bo znikają z radarów. To, że Polska ma jedną z najsilniejszych lig to wielki plus, ale też wyzwanie. Jak się do niej nie załapiesz, to wrócić może być bardzo trudno. Kiedy ktoś wyjeżdża do ligi austriackiej czy greckiej, praktycznie się o nim nie słyszy.
Bałem, że to będę ja. To był główny powód mojego wahania w kwestii wyjazdu. Swoje zrobili jednak menedżerowie, którzy bardzo mi wtedy pomogli. W takich sytuacjach są najbardziej potrzebni, bo nie jest problemem znaleźć klub, kiedy zawodnik jest "na fali". Dzięki wsparciu moich agentów wszystko się poukładało. Później trafiłem do Katowic, wróciłem do PlusLigi... To miał być nowy start.
– Najfajniejsza rzecz w graniu we Francji?
– Samo życie w tak pięknym mieście, jak Nicea. Mieszkałem przy głównej promenadzie, mogłem pozwiedzać wiele pięknych miejsc. Największą bolączką było jednak to, że po dwóch, trzech miesiącach brakowało kontaktu z rodziną i z przyjaciółmi.
– Co robiłeś będąc sam? Czy to był moment, kiedy poczułeś się "spuszczony ze smyczy" i mogłeś pozwolić sobie na coś więcej?
– Chyba nigdy w karierze nie miałem momentu, w którym poczułem się "spuszczony ze smyczy". Życie w Spale nauczyło nas odpowiedzialności za siebie i przyzwyczaiło do życia samemu. Kiedy do Francji dotarł do mnie motocykl z Polski, życie w Nicei otworzyło się na nowo. Dzięki niemu miałem okazję zwiedzić Francję, wiele razy byłem w Monako – nawet z Jakubem Malke czy Tomkiem Kozłowskim – moimi menedżerami, którzy odwiedzili mnie w Nicei. Widziałem też Cannes – to wszystko było w obrębie 30 minut jazdy od mojego domu!
Jedyne co na początku przerażało to ceny w mieście. Było okrutnie drogo.
– Mogłeś żyć na przyzwoitym poziomie z kontraktu, który miałeś w Nicei?
– Zarabiałem tam około 8–10 tysięcy złotych miesięcznie. To nie były duże sumy jak na Francję, ale dzięki temu, że klub płacił za mieszkanie mogłem spać spokojnie i nieco korzystać z życia. Najwięcej wydawałem na rzeczy związane z podróżowaniem. Poza tym nie było wielu okazji, by wydawać zarobione pieniądze, a ja też do rozrzutnych nie należę.
Nawet ostatnio myślałem o tym, żeby polecieć do Nicei i zobaczyć to miasto po tylu latach. Trochę się za nim stęskniłem.
– W temacie podróżowania, później zaczęło się twoje podróżowanie, ale po Polsce – okres Katowic, Bydgoszczy, Olsztyna, Wrocławia, potem Bielska. Czy w którymś z tych klubów poczułeś, że masz szansę, żeby kariera wróciła na tory, o których marzyłeś?
– W klubach, w których grałem mało, nie miałem prawa o tym myśleć. Martwiłem się o to, jak dalej pokierować swoją ścieżkę, żeby zacząć więcej grać. Dlatego właśnie zdecydowałem się po Olsztynie pójść do I ligi. Bałem się tego, ale uznałem, że to najlepszy pomysł. Przeszedłem do Gwardii Wrocław na naprawdę bardzo dobrych warunkach i miałem pomóc klubowi w walce o awans do PlusLigi. Nie udało się to, ale i tak wpłynęło to pozytywnie na moją wiarę w kwestii rozwoju kariery.
Kiedy trafiłem do zespołu z Bielska-Białej, który zrobił wtedy awans do Plus Ligi, poczułem, że to może być ten moment. Indywidualnie wycisnąłem z tamtego czasu maksa, grałem na fajnym poziomie. Wtedy udało się podpisać kontrakt z Rzeszowem.
– Myślałeś, że złapałeś Pana Boga za nogi?
– Nie, ponieważ wiedziałem, jaka będzie moja rola i kto będzie grał na mojej pozycji. Mimo to czułem mega radość, że trafiam do klubu, który chce się bić o medale. To miał być super przeskok. Właśnie – miał być. Środkowych znów było pięciu, więc klub zgodził się, bym grał w Rumunii.
– Tak, w CS Arcada Galati. Największy absurd gry w Rumunii?
– To, co odróżnia polską ligę od lig troszkę słabszych, to to, że jeżeli grasz z drużynami na ostatnich miejscach w tabeli, to mogą być to dobre mecze. W Rumunii najsłabsze drużyny to głównie amatorzy, którzy nie trenują profesjonalnie. Trzeba po prostu wyjść na boisko, zagrać 40 minut i wracać do domu. Warto zaznaczyć, że takie spotkania bywały poprzedzone 10-godzinnymi podróżami w jedną stronę, więc dodawało to trochę do aspektu "absurdu". Mimo tych okoliczności do każdego rywala podchodziliśmy z olbrzymim szacunkiem, bo co innego myśleć o siatkarzach, którzy na co dzień pewnie zarabiali pieniądze gdzie indziej, a i tak łączyli to z treningiem siatkarskim.
Poza tym na treningach były... kary. Presja ze strony właściciela klubu też była ogromna. Nie szczędził on nam słów "motywujących". Przychodził do nas i mówił, że mamy wygrać, bo inaczej obetnie nam wypłaty. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, jak bardzo niekomfortowa była to dla nas sytuacja. Wykonujemy swoją pracę, a ktoś grozi nam zmniejszeniem pieniędzy za nią. To absurd, szczególnie, że takie groźby potrafiły padać nawet po serii dziesięciu wygranych z rzędu i jednej porażce z klubem z Bukaresztu, który był faworytem do wygrania ligi. Usłyszeliśmy wtedy, że nasza gra jest fatalna.
– Tak zwana połajanka.
– (śmiech) Tak. Prezes zagroził, że jeżeli w następnym spotkaniu nie zdobędziemy trzech punktów, a wtedy graliśmy z drugim faworytem do wygrania rozgrywek – Rapidem Bukareszt – to nasze pensje będą zmniejszone. To było dość śmieszne, bo obie wspomniane drużyny miały od nas większy budżet i zawodników znanych na poziomie światowym.
– Ile najwięcej zapłaciłeś za spóźnienie, niewłaściwe odbicie piłki?
– Kary za spóźnienia w regulaminach klubowych są na porządku dziennym. Treningowe kary były jednak częściej fizyczne niż pieniężne.
– Fizyczne?
– Cała drużyna na linię i przez dziesięć minut mieliśmy wykonywać karne pompki, skipy, ćwiczenia, które generalnie miały nas zmęczyć.
– Była tam taka musztra, że nie można było zaprotestować?
– Nie było możliwości porozmawiania z trenerem w ten sposób. Trzymał się tylko tego, co miał w głowie. Jeśli coś działało, bo przez kilka lat zdobywał medale, to uznawał, że działać będzie w kolejnych sezonach mimo że układ sił w klubach rywali się zmieniał. Taki rygor powoduje, że drużyna cały czas jest na wysokich obrotach. Nie ma momentu rozluźnienia, czego też czasami brakuje. Fajnie jest więc znaleźć w tym wszystkim balans.
– W wywiadzie z "Przeglądem Sportowym Onet" powiedziałeś, że kiedy przyjechałeś do Rumunii miałeś wrażenie, że znalazłeś się w polskim mieście sprzed 30 lat. Rozumiem, że w sklepie były gumy kulki i turbo, oranżadki w proszku i tylko trzy rodzaje chrupek?
– (śmiech) Troszkę tak to wyglądało. Pierwsze wrażenie? U nas w Polsce naprawdę niczego nie brakuje i żyjemy na europejskim poziomie. W naszym kraju jest wiele rzeczy do poprawy, ale generalnie żyje się dobrze.
W Rumunii w wielu miastach ludzie funkcjonują tylko po to, żeby przeżyć. To widać gołym okiem. Panuje bieda i można odczuć, że ludzie nie do końca są szczęśliwi. Żyją po to, żeby pracować, a to bardzo, bardzo smutne. Po roku tam spędzonym wydaje mi się, że cały kraj trochę nie radzi sobie z uporządkowaniem wszystkiego i znalezieniem sposobu na wyjście z tej trudnej sytuacji. Jest brudno, ludzie niestety są zaniedbani i można wyczuć klimat komuny. Poza tym na ulicach króluje ludność romska.
Nie zmienia to faktu, że w Rumunii są też piękne miasta, które są bliżej gór i morza. Ceny, które w nich jednak obowiązują, wydają się totalnie nieadekwatne do zarobków ludzi.
– Drogo?
– Czasami drożej niż w Polsce. W Rumunii zarabia się jednak gorzej niż w naszym kraju, dlatego na pewno społeczeństwo znacznie mocniej odczuwa drożyznę. Poza tym wydaje mi się, że tam praktycznie nie ma klasy średniej – są tylko ludzie biedni lub bardzo bogaci.
– Coś będziesz wspominał ze szczególnym sentymentem?
– Byłem tam tylko i wyłącznie po to, żeby grać w siatkówkę. Wszystkie moje dobre i gorsze wspomnienia są więc związane wyłącznie z nią. Grania było bardzo dużo, nie mieliśmy nawet czasu na większą integrację. Zresztą większość moich kolegów miała swoje rodziny, więc miała z kim spędzać czas wolny.
– Jaka miała być twoja rola przed tym sezonem w Asseco Resovii Rzeszów?
– Po sezonie w Rumunii chciałem kontynuować granie w szóstce. W mojej głowie pojawił się więc pomysł, żeby porozmawiać z klubem z Rzeszowa o tym, czy będzie szansa na walkę o miejsce w podstawowym składzie. Jeśli nie – byłem gotowy ponownie udać się na wypożyczenie. Dostałem jednak odpowiedź od trenera i prezesa, że będę w drużynie po to, żeby walczyć o miejsce w składzie.
Po sezonie przygotowawczym wskoczyłem do podstawowej szóstki. Nie ukrywam, że na początku nie liczyłem na to, że będę tyle grać. Nie spodziewałem się tego. Z drugiej jednak strony chyba dotąd w Rzeszowie nie było sytuacji, w której klub otworzyłby się w takim stopniu na zawodników na mojej pozycji spoza kadr narodowych. Mamy rzecz jasna Karola Kłosa, ale poza tym w zespole są solidni, dobrzy ligowcy. To sprawiło, że dostałem szansę i nie czułem się gorszy.
– Wiem, że chciałbyś dostać szansę w reprezentacji Polski siatkarzy. Nikola Grbić krąży trochę po Polsce, odwiedza różne kluby. Była okazja pomachać lub pogadać?
– Osobiście nigdy nie miałem kontaktu i szansy, by zamienić słowo z trenerem. Zawsze jednak się z nim witam. Wydaje mi się, że był na dwóch naszych spotkaniach.
Nie będę oryginalny mówiąc, że jednym z moich największych marzeń jest pojawienie się w składzie kadry narodowej. Chciałbym przyjechać na obóz do Spały i trenować z najlepszymi zawodnikami w Polsce. Może udałoby się jechać na jakiś turniej Ligi Narodów? Byłbym z tego powodu bardzo szczęśliwy!
Ostatnio dostaję dużo pytań na ten temat, ale nie zaprzątam sobie tym głowy, bo wiem, że też w lidze jest bardzo duża konkurencja. W przyszłym roku będę mieć 28 lat, więc myślę o tym, czy trener nie będzie chciał stawiać na młodych.
– Ludzie żartują, że pozycja Grzegorza Łomacza w kadrze jest zagrożona, bo do gry wrócił Łukasz Żygadło, więc chyba wszystko jest otwarte.
– (śmiech) Też uważam, że wszystko jest otwarte. Marzę, ale też stąpam twardo po ziemi. Jeśli nie będzie mnie na liście powołanych, to się nie rozpłaczę, choć nie będzie mi łatwo. Jeżeli się na niej znajdę, to będę przeszczęśliwy.
– Czyli daje ci satysfakcję to, co już teraz masz?
– Nie do końca. Uważam, że mam dużo, bo sezon się toczy, a ja gram i wiem, że mogę to robić jeszcze lepiej. Jestem w czołówce rankingu blokujących, co mnie bardzo cieszy, bo dużo pracowałem nad tym, by ten aspekt poprawić. Poza tym zagrałem już na tyle spotkań w tym sezonie, że czuję coraz większy spokój w grze. Teraz gra mi się po prostu dużo łatwiej. Jako drużyna mamy jednak jeszcze wiele do pracy do zrobienia, Chcemy się rozwijać.
Mam nadzieję, że dobra passa jak najdłużej się to utrzyma, i że na koniec sezonu będę mógł powiedzieć, że jestem w lepszym miejscu niż teraz. Marzę więc o kadrze, ale przede wszystkim skupiam się na tym, co robię obecnie, czyli na Asseco Resovii Rzeszów.
Czytaj również:
– Polska ma zostać gospodarzem kolejnej wielkiej imprezy!
– Hit transferowy! Reprezentant Polski po kilkunastu latach zmieni klub
– Dwukrotny mistrz świata może wrócić do Polski
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.