Komisje ds. skoków w FIS sprzątają po skandalu, do jakiego doszło na mistrzostwach świata w Trondheim. Wygląda, że kontroler sprzętu – skompromitowany na MŚ Christian Kathol – jednak zachowa stanowisko, ale szykuje się mu inny wachlarz możliwości. Łukasz Kruczek w portalu interia.pl potwierdza, co zmieni się na sezon olimpijski. O jedno jesienią postulowali nawet dziennikarze. Wówczas nikt nie słuchał.
Obrady komisji ds. skoków w Pradze miały dość huczny przebieg. Po nich dowiedzieliśmy się m.in., że dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile gra na wyrzucenie Wisły z kalendarza, jeżeli nie uda mu się wcisnąć Beskidom także zawodów kobiet. Albo że skocznie do lotów zostaną nieco powiększone, w dodatku już w marcu 2026 roku do Planicy zostaną zaproszone też panie – na wniosek samych Słoweńców.
Jednak te wszystkie debaty stanowiły raptem dodatek do rozmowy o sprzęcie. Po skandalu z udziałem Norwegów na mistrzostwach świata to musiał być główny temat.
FIS grzebie w sprzęcie skoczków. Ale każdy się zgadzał: to kontrola jest zła, nie zasady
Przypomnijmy, że po nagłośnieniu afery na MŚ pięciu zawieszonych przez FIS skoczków już zostało odwieszonych. Ban jest kontynuowany wyłącznie dla trenerów. I chociaż śledztwo federacji ws. manipulacji przy kombinezonach nadal trwa, coraz więcej wskazuje, że to gra pozorów, a ludzie odpowiedzialni za skoki obrali kurs na wyciszenie dyskusji i doprowadzenie tematu bez przesadnego rozlewu krwi.
Wbrew temu, czego oczekiwała część środowiska, a w pewnym momencie ponoć spodziewał się też sam zainteresowany – ofiarą zmian nie będzie raczej Christian Kathol, czyli kontroler sprzętu w męskim cyklu PŚ. O tym, dlaczego wokół jego działań narosła nieufność, pisaliśmy W TYM ARTYKULE. I nasze zdanie podtrzymujemy.
– Przepisy dotyczące sprzętu w skokach nie są aż tak złe. Tylko realna kontrola tego, w czym się skacze, jest fikcją – zauważaliśmy przy okazji finału PŚ w Planicy, zaczepiając rozmówców do podsumowań ostatnich miesięcy. Warto przypomnieć, że nawet tam toczyła się debata o kombinezonach – wtedy akurat głównie Domena Prevca, rekordzisty świata, który fruwał u siebie w stroju z ekstremalnie niskim krokiem w stroju. Ale chociaż trenerzy na komunikatorach wysyłali sobie screeny z powtórek i drwili ze Słoweńca i FIS, sugerując jawne nagięcie regulaminów, nikt ani myślał go upominać ani choćby sprawdzać. – Tak. To nie przepisy są fatalne, tylko jakość i rzetelność kontroli – powiedzieli nam wszyscy, których pytaliśmy. Oczywiście za wyjątkiem Sandro Pertile.
Kathol był normalnie obecny na spotkaniach komisji FIS w Pradze na początku kwietnia. To najpewniej oznacza, że zostaje na stanowisku.
Cztery wspólne punkty kontroli strojów. Taki nowy pomysł na weryfikację
Czy FIS, w której albo nie zdają sobie sprawy z przewin własnych ludzi, albo nie chcą zdawać w imię nieznanych publicznie interesów, w sezonie olimpijskim zacznie wymagać od niego większej rzetelności? Być może, choć raczej nie. Komisje bowiem ustaliły, że na 10 miesięcy przed IO w Cortinie znów należy dostosować przepisy.
W portalu interia.pl szerzej opisał zmiany Łukasz Kruczek, który był tam reprezentantem PZN.
– Zwiększy się liczba punktów kontroli kombinezonu. To będzie obwód w najwyższym możliwym punkcie pod pachami. Drugi obwód będzie na wysokości pępka, następnie w najwyższym miejscu uda i w kolanach. Oczywiście obowiązują też pozostałe przepisy wprowadzone wcześniej. Chodzi jednak o to, by to były cztery zdefiniowane punkty i takie same dla każdego zawodnika – powiedział Kruczek cytowany przez autora Tomasza Kalembę.
Jak wynika z tekstu, on też zgadza się z ogólnym założeniem: że to nie przepisy były złe, tylko ich rzetelna weryfikacja.
Rejestracja kombinezonów po pełnej kontroli, z udziałem skoczka. Jesienią był kabaret
Bo Kathol dużo lubił mówić, ale robić raczej niekoniecznie. Bo choć obiecywał mierzenie ciał zawodników skanerami 3D przed sezonem, to przed ostatnią zimą już skoczków masowo nie zmierzono. Choć zarzekał się, że przed zimą 2024/25 znikną kompromitujące "dzióbki", czyli nadmiar materiału u skoczków, który było widać na belce, to regularnie przepuszczał np. kombinezony Karla Geigera – sprzeczne z jakąkolwiek ideą fair play.
I wreszcie: choć wprowadził czipowanie strojów i ich limity na zawodnika na sezon, to rewolucję technologiczną przeprowadził w taki sposób, że zostawił skandaliczne pole manewru do oszustw.
Pisząc ten artykuł, upewniliśmy się jeszcze raz. I tak, grono dziennikarzy zgłaszało to do FIS już podczas inauguracyjnego PŚ w Lillehammer w listopadzie – wtedy, kiedy kadry przynosiły do Kathola pierwszą garderobę do zarejestrowania w bazie. Byliśmy wtedy na miejscu. I już wtedy mówiliśmy obsługującym skoki, że sprawdzając stroje "na sucho", tzn. bez udziału skoczków, całe zamieszanie jest niewiele warte, a pole do nadużyć pozostaje ogromne. Już wówczas FIS przyznał, że ta wstępna kontrola przed zaczipowaniem dotyczy jedynie niektórych elementów. Ale że to będzie działało.
Jak zadziałało – widzieliśmy w kolejnych miesiącach, w tym na MŚ w Trondheim.
Teraz w końcu – potwierdza Kruczek w Interii – rejestracja kombinezonów ma być poprzedzona kontrolą z udziałem skoczka. Już nie na sucho i nie "wstępną". Ciekawe tylko, czy wklejane w stroje czipy zyskają jakieś poważne zabezpieczenia, bo choć FIS przekonuje o niemożności ich skopiowania, wszystkie znaki wskazują, że właśnie to zrobili nakryci na tym Norwegowie.
Drastyczne cięcie w liczbie sztuk kombinezonów? Jeszcze mniej niż dotąd
Kongres FIS 8 maja ma zatwierdzić jeszcze inne propozycje zmian. Mimo że sztaby – po ewentualnych dyskwalifikacjach za niepoprawny sprzęt – nadal będą miały możliwość przeszycia stroju i naniesienia poprawek, to pozostawiony za szwami materiał ma mieć nie więcej niż 0,5 centymetra. To – zapewnia się – ograniczy możliwości powiększania obwodów.
Drugą zmianą ma być testowana już po Trondheim baza strojów, które FIS ma w trakcie weekendów przechowywać poza dostępem trenerów i wydawać je na 30 minut przed skokiem. Ale jeśli między weekendami sprzęt i tak będzie wracał do ekip, a tak było teraz, tej nowince nie warto poświęcać większej uwagi.
Zdecydowanie ciekawsza propozycja dotyczy liczby sztuk strojów na sezon. Teraz, w pierwszej zimie z limitami, było ich łącznie po 10 na zawodnika. W sezonie olimpijskim ta liczba ma się jeszcze zmniejszyć – według Kruczka do jedynie pięciu. I to tylko dla tych, którzy skoczą o medale w Cortinie.
Norwegowie w Trondheim pokazali, że te limity da się jednak obejść. Oni jak gdyby nigdy nic wszyli w zarejestrowane stroje nowe, świeże elementy i gdyby nie przeciek filmików, uszłoby to im na sucho.
– To nie przepisy są fatalne, tylko ich rzetelna weryfikacja – raz jeszcze powtórzmy głos prawie wszystkich, których pytaliśmy w Planicy.