| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Mirko Alilović rozgrywa drugi sezon w Orlen Wiśle Płock, ale czy ostatni? Ważą się losy nowej umowy. Doświadczony bramkarz przyznaje, że chętnie by został w klubie. W rozmowie z TVP Sport wspomina trudne początki w Płocku ("byłem najgorszy w drużynie"), nieprawdopodobny finał z Industrią Kielce ("obroniłem cztery karne, ale miałem szczęście") i dlaczego lepiej wypada w meczach o wysoką stawkę.
Damian Pechman, TVP Sport: – To twój ostatni sezon w Wiśle czy może w ogóle ostatni w karierze?
Mirko Alilović, Orlen Wisła Płock: – W karierze na pewno nie. Wiesz, mam jeszcze klej w rękach i chciałbym jeszcze pograć na wysokim poziomie. Mam już wprawdzie 39 lat, ale jestem zdrowy i zmotywowany. Moja przyszłość powinna się wyjaśnić wkrótce.
– Co oznacza "wkrótce"?
– Myślę, że w ciągu kilku tygodni. Albo zostanę, albo odejdę.
– Kto o tym zdecyduje? Trener Xavi Sabate, prezes Artur Stanowski czy ktoś jeszcze?
– Xavi Sabate i osoby, które zarządzają klubem. To nie jest łatwa decyzja i mam tego świadomość. Ale jestem cierpliwy. Nie ma to zresztą porównania do tego, co przeżyłem w ubiegłym sezonie. Po 12 latach wyjechałem z Węgier, zmieniłem klub i kraj, co było dużym szokiem dla mnie, a jeszcze większym dla mojej rodziny. Pierwsze miesiące w Polsce były trudne, bardzo trudne. W dodatku nie udało się wygrać kilku meczów, ja też nie pomagałem drużynie... Na szczęście ten sezon jest inny – zarówno dla mnie, jak i dla reszty. Szczególnie w lutym wykonaliśmy fantastyczną pracę.
– Gdyby decyzja zależała tylko od ciebie, to chciałbyś zostać w Płocku, tak?
– Oczywiście. Bardzo chciałbym zostać i być częścią wielkiego projektu. Wisła rośnie z roku na rok, staje się coraz lepszym klubem. Zobacz, jacy zawodnicy pojawiają się w drużynie. Myślę, że już w przyszłym sezonie będzie można Wisłę zaliczyć do faworytów do gry w Final Four.
– Ale dopuszczasz do siebie taką możliwość? Chciałbyś pracować jako trener bramkarzy?
– Na pewno wykluczam pracę jako pierwszy trener. To trudna praca, chyba jedna z najtrudniejszych na świecie. Musisz sobie poradzić z 20 ludźmi – w różnym wieku, z różnymi charakterami, które mają różne problemy i różne zdanie. I najważniejsze: musisz z nich stworzyć świetną drużynę. To bardzo trudne.
Z trenerem bramkarzy jest inaczej. Ma tylko jedno zadanie – musi jak najlepiej przygotować bramkarzy, aby byli w dobrej formie fizycznej.
Widziałbym siebie również w roli trenera dzieci i młodzieży. To fajna sprawa, gdy możesz na co dzień obserwować ich postępy. Na przykład w Chorwacji mamy obóz dla młodych bramkarzy i jestem tam obecny od 15 lat. To piękne, gdy widzisz, jak dzieci angażują się w treningi, gdy pokazujesz im ćwiczenia, a one natychmiast to akceptują i powtarzają.
Wracając do twojego pytania: tak, praca jako trener bramkarzy to coś, co mógłbym robić w przyszłości.
– Ilu bramkarzy potrzebuje Wisła – dwóch czy trzech?
– W ubiegłym sezonie mieliśmy z tym, moim zdaniem, mały problem. Byliśmy sami, tylko ja i Marcel. Graliśmy w prawie każdym meczu, praktycznie co trzy dni, do tego dochodziły podróże. Kończył się jeden mecz, a my zaraz jechaliśmy na drugi. To się odbijało na naszej formie. Wcześniej Wisła miała zawsze trzech bramkarzy i to chyba lepsze rozwiązanie. Tak jest też w tym sezonie. Jest nas trzech. Ktoś, kto gra w Lidze Mistrzów, nie gra później w polskiej lidze. Taki układ pozwala na odpoczynek i pozwala nam utrzymać wyższą formę. To jeden z powodów, dla którego w tym sezonie jesteśmy na takim poziomie w Lidze Mistrzów i Superlidze.
– Nie masz wrażenia, że znacznie lepiej wypadasz w meczach o stawkę, gdy w hali jest mnóstwo kibiców i jest głośno?
– Wiesz co? Chyba tak. Kiedy zaczynasz uprawiać jakiś sport, mówię nie tylko o piłce ręcznej, to marzysz o pełnych halach, głośnym dopingu i meczach o wysoką stawkę. I gdy wreszcie przychodzą takie mecze, to możesz w nich dać z siebie 10 procent więcej niż zwykle. Po prostu to, co dzieje się wokół ciebie, dodatkowo napędza. Wiesz, jestem bardzo emocjonalnym facetem. Kibice, ich doping bardzo mnie motywują. W trakcie kariery rozegrałem wiele ważnych meczów. Dla takich meczów żyjesz i trenujesz. Gdy w nich gram, to – o czym mówiłem – daję z siebie 110 procent. Wiem, że nie mogę nikogo zawieść. Ani siebie, ani kolegów z drużyny, ani trenera czy kibiców.
– W ostatnim sezonie zawiesiłeś sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Teraz wszyscy oczekują, że będziesz w każdym meczu bronił po cztery karne, a to przecież niemożliwe...
– Co do tych karnych, to nie była kwestia umiejętności, ale bardziej szczęścia i naszej przewagi psychologicznej. Kielce w ostatnich latach przegrały kilka ważnych meczów właśnie w rzutach karnych. Na przykład w finale Ligi Mistrzów z Magdeburgiem. Gdy zdarzają się takie mecze, to pojawia się pewna bariera psychologiczna. Czasami trudno ją pokonać. Oczywiście my też nie wykorzystaliśmy wtedy trzech karnych w serii, ale ja obroniłem cztery i wygraliśmy. Tylko to była wyłącznie kwestia szczęścia. Ok, możesz obronić 1-2 karne, korzystając z wiedzy, jaką masz o rywalach i tego, jak rzucają. Ale cztery z pięciu? Nierealne, musisz mieć szczęście. Tego dnia to szczęście było mojej stronie.
– Po meczach finałowych zachowałem w pamięci jeden obraz. Gdy twoi koledzy świętowali w szatni, to ty – w pustej już hali w Kielcach – usiadłeś w narożniku boiska i długo rozmawiałeś przez telefon z rodziną.
– Rodzina jest dla mnie bardzo, bardzo ważna. Moje dzieci dorastały na Węgrzech, gdzie, jak już mówiłem, grałem przez 12 lat. Są Chorwatami, ale jednak całe swoje życie spędziły na Węgrzech i traktują ten kraj jako drugą ojczyznę. Przeprowadzka do Polski była dla mojej rodziny ogromną zmianą. Do tego mój początek w Wiśle nie był najlepszy.
Przez osiem miesięcy nie byłem na swoim poziomie. Nie byłem tym bramkarzem, którego ludzie w Płocku oczekiwali. Miałem świadomość, że nie pomagam drużynie. Byłem w złej formie i złym nastroju. To, co wydarzyło się na koniec sezonu... Z najgorszego zawodnika w klubie, stałem się bohaterem. To wielka sprawa. W dodatku stało się to też w ważnym momencie dla klubu, który czekał 13 lat na mistrzostwo, a 16 na podwójną koronę. Chciałem się podzielić tymi pięknymi chwilami z najbliższymi. Zadzwoniłem więc do żony dzieci, mamy i ojca. To był naprawdę nie tylko mój, ale też ich sukces i chciałem im podziękować.
– Czy sportowca w twoim wieku wypada jeszcze pytać o marzenia?
– Czemu nie? Po pierwsze: chciałbym być zdrowy i uniknąć kontuzji. Po drugie: chciałbym jeszcze raz dotrzeć do Final Four w Kolonii i spróbować tam wygrać. Wiesz... Myślę, że jeśli tam zagram, to zrobię wszystko, aby wygrać puchar. To taki "Święty Graal" w klubowej piłce ręcznej. Gdyby mi się to udało, to mógłbym spokojnie pożegnać się z grą. Jeśli więc pytasz mnie o marzenia, to marzę o takim zakończeniu kariery...
Następne