Już 12 grudnia Nikodem Jeżewski stanie przed życiową szansą i w Londynie skrzyżuje rękawice z Lawrencem Okoliem. – Ta walka to jak wygrany los na loterii, a może i prezent od Boga. Chciałem swoją postawą pokazać, że w życiu trzeba ryzykować. Na tym polega życie – trzeba żyć, a nie przeżyć, a ja lubię żyć – przyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL. Więcej o gali w piątkowym magazynie "Ring TVP Sport". Transmisja od 22:05 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej TVP Sport.
RAFAŁ MANDES, TVPSPORT.PL: – Takie czasy, że trzeba zacząć od pytania o zdrowie. Wynik testu na obecność koronawirusa negatywny?
NIKODEM JEŻEWSKI: – Tak, już w poniedziałek wieczorem poinformowali mnie i trenera, że jest ok i możemy opuszczać swoje pokoje. Nie martwiłem się zbytnio, bo choć testów wcześniej nie robiłem, to uważam, że jakiś czas temu byłem zakażony. Kilka dni mocno chorowałem, straciłem węch, a do tego chore były także osoby z mojego otoczenia. Sam sobie zrobiłem kwarantannę, żeby nie zarażać innych i tyle.
– 11 grudnia miałeś walczyć w Wielkim Klinczu, ostatecznie dzień później walczyć będziesz w Londynie w hali przy legendarnym stadionie Wembley. To jak film.
– Specyficzna sytuacja, niecodzienna, ale to jednak jest życie, a nie film. A życie jest bardzo nieprzewidywalne – potrafi dać bonus w takiej postaci jak teraz w moim przypadku, ale potrafić też robić psikusy i dawać pstryczki w nos. Trzeba być przygotowanym na jedno i drugie. Pytanie brzmi – czy ktoś lubi i potrafi żyć, czy siedzi w zamknięciu i tylko o tym mówi.
– Nie było chwili zawahania, gdy oferta pojawiła się na stole?
– Pewnie, że nie. Mogę zyskać bardzo dużo, a stracić niewiele. Poza tym swoją postawą pokazuję, że jednak kogoś mogą mocno napędzać marzenia. A ja jestem marzycielem i tyle.
– To w sumie druga zmiana grudniowego rywala. Najpierw miałeś walczyć z Romanem Gołowaszczenko, potem z Yuri Kalengą, ostatecznie skrzyżujesz rękawice z Okoliem. Niezły rollercoaster.
– To prawda, ale porównywanie tych rywali nie ma sensu, to trzy różne ligi. Ja się nie boję wyzwań – zarówno tych sportowych jak i życiowych. Nikt nie może mi nic zarzucić, a z drugiej strony oceny innych ludzi zbytnio mnie nie interesują. Zderzę się w sobotę z sufitem i teraz pytanie – czy będę w stanie to wytrzymać, a jak tak, to ile na tym suficie się utrzymam.
– Jaka to będzie walka?
– Spekulować można dużo, ale tak naprawdę przekonamy się po 30 sekundach walki i pierwszych ciosach. Ciśnienie w mojej głowie będzie na pewno duże, ale na razie jestem spokojny. Szanuję ludzi i to, że każdy ma prawo do wyrażania swoich poglądów, jednak większość z tych osób nie stała nigdy w ringu, albo ma za sobą walki pod remizą z wujkiem Zdziśkiem. To ja w sobotę wyjdę do ringu i wszystko zależeć będzie tylko ode mnie.
– Walka z Okoliem to taki przedświąteczny prezent.
– Ta walka to jak wygrany los na loterii, a może i prezent od Boga. Chciałem swoją postawą pokazać, że w życiu trzeba ryzykować. Na tym polega życie – trzeba żyć, a nie przeżyć, a ja lubię żyć. Mój promotor robi co może, te nasze gale są znakomite wizualnie, karty walk też coraz lepsze i choć wszyscy stają na rzęsach, to jednak trudno porównywać te eventy do tego, co będzie w Londynie. Trudno mi także porównywać dlatego, że na takiej imprezie jestem pierwszy raz. Wszystko jest dla mnie nowe. Wielu zawodników trenuje całe życie i marzy, by znaleźć się w takim miejscu. Mnie się to udało.
– Z Okoliem miał walczyć Krzysztof Głowacki, który czekał na ten pojedynek ponad rok.
– No właśnie, największa krzywda spotkała właśnie Krzyśka, bo to on tu powinien być, jemu się ta walka należała. Niestety wypadł, ale robienie tabelki, kto był w następnej kolejce nie ma sensu, bo tylko ja miałem jaja, by tę walkę wziąć.
– Krzysiek i trener Fiodor Łapin nie ukrywali, że arcytrudno było znaleźć sparingpartnerów pod Okoliego.
– Jeśli chodzi o gabaryty to rzeczywiście bardziej przypomina koszykarza niż pięściarza, ale z drugiej strony jest tylko człowiekiem, tak jak ja ma dwie ręce, dwie nogi i głowę. Oczywiście jest bardziej doświadczony ode mnie, walczył na igrzyskach, zapowiada się starcie dwóch światów. To nie jest tak, że ja już szukam wymówki, bo to nie o to chodzi, ale twardo stąpam po ziemi i realnie oceniam szanse. Dużo przemawia na jego korzyść, to będzie pojedynek olimpijczyka z prostym chłopakiem z marzeniami z 25-tysięcznej Kościerzyny.
– W grudniu do Polski weszła platforma DAZN i to tam będzie można zobaczyć twoją walkę. Szkoda, że nie w żadnej ogólnodostępnej telewizji?
– Dla mnie najważniejsze jest to, by ta walka została zarejestrowana i wrzucona do internetu. Z sieci nic nie znika, a jak chcę ten pojedynek pokazać kiedyś mojemu synowi. Jak już dorośnie i będzie coś kumać, bo teraz to tylko cyc, mleko, spanie i mamusia oraz od czasu do czasu tatuś (śmiech). Robię to dla niego, dla małżonki, dla trenera, który jest moim bokserskim ojcem oraz dla samego siebie. Razem z trenerem wychodzimy do paszczy lwa, ale lubimy zwierzęta, więc będzie ok.
– Z jednej strony szkoda, że czasy są jakie są, bo na własnej skórze przekonałbyś się jak Wyspiarze kochają boks, z drugiej jesteś odizolowany od wszystkiego i wszystkich i możesz się skupić tylko na boksie.
– Dostaję bardzo dużo wiadomości od Polaków żyjących w Londynie. Nie spodziewałem się, że będzie tego aż tyle. Chcą się spotkać, pogadać, zrobić zdjęcie, ale my nie możemy wychodzić z hotelu, nikt też nie może nas odwiedzać. A co dla mnie byłoby lepsze? Nie wiem, jak już mówiłem, pierwszy raz jestem na takiej gali. Tak czy siak to będzie wielkie wydarzenia, ciśnienie będzie odczuwalne, w końcu w walce wieczoru wystąpi sam Anthony Joshua.
– Zamierzasz rozpocząć psychologiczną grę już na ważeniu?
– Tak. Ustaliliśmy z trenerem, że czekam na znak i jak powie "teraz", to ja biorę taboret i rzucam (śmiech). A tak na serio to nie jestem wariatem, w życiu także staram się być elegancki, człowiekiem. Szanuję go jako sportowca, szanuję to, że mogę z nim zaboksować. Sportowcy powinni się szanować, uważam, że jest to bardzo ważne. Pajacowanie nic dobrego ze sobą nie niesie. To znaczy rozumiem, gdy ktoś pajacuje na mniejszej gali, by podnieść oglądalność, ale tutaj to nie jest potrzebne. Oczy całego świata będą skierowane na Londyn. Trzeba więc stanąć na wadze, ładnie się uśmiechnąć, pokazać bicepsy, a i tak najważniejsze będzie to, co w sobotę w ringu.
– Wiesz już o jaki pas będziecie walczyć?
– Decyzja nadal w zawieszeniu. ale szala przechyla się na stronę walki o pas interkontynentalny. Z tego co mówią Głowacki ma nadal zostać w grze i na walkę z nim szykują ten główny pas. I chwała im za to, że go nie zostawiają z ręką w nocniku, fajnie, że myślą o nim.
– Rozmawiałeś w ogóle z Krzyśkiem na temat tej walki?
– Nie. Znamy się prywatnie, ale jaki to miałoby sens? Mam swojego trenera, tylko jemu ufam. Jesteśmy z Krzyśkiem zupełnie innymi pięściarzami, prezentujemy inne style itd. Jedyne co mogę powiedzieć teraz, to tyle, że życzę mu jak najszybszego dojścia do zdrowia i tego, by dostał szansę walki o ten najważniejszy pas.
– Do jakiego utworu wyjdziesz?
– Symetria i "Zegarmistrz światła". Piosenka mocno życiowa, odnosząca się do każdego człowieka, bo przecież po każdego z nas przyjdzie kiedyś ten zegarmistrz. Najważniejsze żeby zachować spokój i nie wyjść głodnym do ringu. Wiem kiedy i co zjem, a potem słuchawki i luz z trenerem. Musi być luz, bo jak się napnę, to mogę skończyć bardzo źle i bardzo szybko, a tego bym nie chciał.