28 września mija dokładnie czterdzieści lat od rewanżowego meczu Lechii z Juventusem w pierwszej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów. Drugoligowy polski zespół przegrał w dwumeczu z naszpikowanym gwiazdami rywalem 2:10, ale wymiar tamtego wydarzenia wykraczał poza widowisko sportowe.– To była nie tylko szansa dotknięcia tych wielkich piłkarskich gwiazd. Można było poczuć… zapach perfum, których ci zawodnicy używali. W naszym kraju wybór był przecież żaden – wspomina w rozmowie z TVPSPORT.PL Jacek Grembocki, wówczas gracz Biało-Zielonych.
CZYTAJ TEŻ: CAŁA POLSKA WIDZIAŁA. HISTORIA FINAŁU ALUMINIUM – AMICA
Wszystko zaczęło się od spadku drużyny z drugiej ligi w 1982 roku. Trzecioligowiec, którego przejął młody trener Jerzy Jastrzębowski, później został sensacyjnym zdobywcą Pucharu Polski. Drużyna z Wybrzeża w drodze po trofeum wyeliminowała Widzew Łódź, Śląsk Wrocław, Zagłębie Sosnowiec i Ruch Chorzów, by w finale pokonać inną rewelację turnieju – Piasta Gliwice. Zespół wywalczył awans do drugiej ligi, a potem dołożył do dorobku także Superpuchar. Wielki sukces w Pucharze Polski otworzył zespołowi wrota do gry w europejskich pucharach. Rywalem Lechii okazał się wielki Juventus, w składzie ze Zbigniewem Bońkiem, Michelem Platinim czy Paolo Rossim.
– Przypominają mi się najlepsze czasy. Nie chodzi tylko o sam mecz z Juventusem, ale też o całą drogę do tego spotkania, walkę o Puchar Polski, Superpuchar... Do tego trzeba pamiętać o klimacie, w jakim rozgrywaliśmy ten mecz. Drugoligowy klub zmierzył się z wielkim Juve – historia nie z tej Ziemi. To był czas przemian. Dopełnieniem było kilkadziesiąt tysięcy kibiców na trybunach w Gdańsku, wśród których znalazł się Lech Wałęsa. Ludzie byli wszędzie, wisieli na tablicy wyników, na płotach. Obserwowali spotkanie z okien pobliskiego szpitala. Nigdy nie dowiemy się, jaka naprawdę była frekwencja – wspomina Lech Kulwicki, kapitan zespołu.
– Zawsze będę czuł wielką dumę z postawy piłkarzy. To był dwumecz, w którym trudno nawet było nazwać nas "kopciuszkiem". Juventus to było najlepsze, co mogło nam się przytrafić. Pamiętam, że w nagrodę za zdobycie Pucharu Polski dostaliśmy możliwość wyjazdu nad Balaton z rodzinami. To tam dowiedzieliśmy się, z kim zagramy. Najpierw padł na nas blady strach, ale potem była już tylko radość i wielka ekscytacja. Prawda jest taka, że prawdopodobnie przegralibyśmy z każdym rywalem spośród tych, na których mogliśmy trafić. Dzięki temu, że wpadliśmy na Juve, przeżyliśmy przygodę życia – zaznacza Jerzy Jastrzębowski.
Wizyta u papieża i inny świat
Pierwsze spotkanie, rozegrane 14 września 1983 roku, zakończyło się zwycięstwem Juventusu 7:0. Nikt nie oczekiwał, że Lechia postawi się czołowej drużynie Europy. Mecz poprzedziło jednak kilka innych wydarzeń. Latem tamtego roku gdańszczanie – na zaproszenie menedżera Johnny'ego Rivera (w rzeczywistości Janusza Strzeleckiego – przyp.red) – pojechali do Włoch na tournee, podczas którego doszło do audiencji u Jana Pawła II.
– Dzień przed spotkaniem z Ojcem Świętym jedliśmy kolację, na której pojawił się ksiądz Kazimierz Przydatek. Powiedział, że jest możliwość, by podczas mszy świętej przyjąć komunię od papieża. Zadeklarowałem w imieniu zespołu, że chcemy się wyspowiadać, co oczywiście spotkało się z niezadowoleniem towarzyszących nam osób z aparatu władzy. Usłyszeliśmy od jednej z nich, że jest za późno i nie da się tego zrobić. Zaproponowałem więc, że udostępnię pokój, który dzieliłem z Ryszardem Polakiem i obecny z nami ksiądz wyspowiada po kolei zawodników. Przedstawicielom władzy odebrało głos, ostatecznie postawiliśmy na swoim. Następnego dnia doszło do spotkania z Janem Pawłem II. Zapytał mnie, skąd jesteśmy. Odpowiedziałem, że jesteśmy z Gdańska i niebawem zagramy z Juventusem. Papież żartował, że życzy nam zwycięstwa, ale nie powie tego głośno, bo wyrzucą go z Watykanu – ujawnia Kulwicki.
Oba zespoły dzieliła przepaść, nie tylko pod względem piłkarskim. – Pojechaliśmy tam w sprzęcie, w którym wyglądaliśmy jak obdartusy. River zapewnił nam sprzęt, w którym zagraliśmy w Turynie. Mieliśmy jedną parę lepszych butów do gry, drugimi były korkotrampki. Lechię i Juventus dzieliła taka odległość, jak Gdańsk i Caracas. Od początku był to wyścig Trabanta z Rolls Royce'em. We Włoszech spaliśmy w cztero-, pięciogwiazdkowych hotelach, a gdy szedłem spać przed meczem wyjazdowym w Polsce, brało mnie obrzydzenie. Niejednokrotnie zasypialiśmy w towarzystwie karaluchów. Doskonałym przykładem tego, jaki był to przeskok cywilizacyjny, może być fakt, że wtedy po raz pierwszy zobaczyłem na żywo, jak wygląda ananas. Dotyczyło to także starszych ode mnie piłkarzy. Mecz z Juventusem był nie tylko szansą dotknięcia tych wielkich piłkarskich gwiazd. Można było poczuć… zapach perfum, których ci zawodnicy używali. W naszym kraju wybór był przecież żaden – dodaje Jacek Grembocki, który w czasie tamtych starć miał raptem 18 lat.
W ostatnim okresie w Polsce na temat premii dla piłkarzy było głośno z powodu mundialu w Katarze. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że tematu wynagrodzenia nie zabrakło także w Turynie. Wyglądało to jednak nieco inaczej…
– Pan River zaproponował, że ubierze nas na wyjazd do Turynu. Dostaliśmy od niego cały sprzęt, ale układ był taki, że w zamian za występ w przygotowanym przez niego zestawie, którym mógł się reklamować, każdy z zawodników dostanie bonus w wysokości kilkudziesięciu dolarów. Przed meczem pojawiły się komplikacje. Do pierwszego gwizdka sędziego pozostała godzina, a River nie pojawiał się. Powiedziałem trenerowi Jastrzębowskiemu, że wychodzimy w naszych starych strojach. Wreszcie przyszedł River, który był zdziwiony sytuacją. Ostatecznie, dał każdemu z zawodników umówioną kwotę i wyszliśmy na boisko w sprzęcie zakupionym przez niego – opowiada kapitan ówczesnej Lechii.
– Na tyle wierzyłem w swoje możliwości, że jako jedyny zapytałem o... premię, w przypadku ewentualnej wygranej z Juventusem. Gdy trener Jastrzębowski podał skład, wstałem i zapytałem: no dobra, ale za ile my tutaj gramy? Starsi zawodnicy popatrzyli na mnie jak na jakiegoś wariata. W odpowiedzi usłyszałem: o milion dolarów – mówi z uśmiechem Grembocki. Później doszło do bolesnego zderzenia z gigantem, które zakończyło się wysoką przegraną. Kibice na stadionie w Turynie byli jednak pełni uznania dla walecznego drugoligowca z Polski.
Historyczny rewanż
Rewanż był formalnością. Odrobienie siedmiu goli z pierwszego starcia było niemożliwe. Lechiści na stadionie przy ulicy Traugutta walczyli wyłącznie o honorowe pożegnanie się z rozgrywkami. – Przed spotkaniem byliśmy na zgrupowaniu w Starogardzie Gdańskim. Nie wierzyliśmy, że po wysokiej porażce we Włoszech, ludzie licznie przyjdą na rewanż. Trener poinformował nas jednak rano, że kibice już zbierają się na stadionie. Oczywiście pomyślałem, że to żart i że trener nas "wypuszcza" Gdy jednak wjechaliśmy do miasta, zobaczyłem to na własne oczy. Na stadion zmierzały tłumy, a mi zrobiło się gorąco. W głowie miałem porażkę 0:7, wiedziałem, że na trybunach będzie wielu członków mojej rodziny. Druga wysoka porażka mogłaby mocno wpłynąć na moją pasję do futbolu – nie ukrywa Grembocki.
Po zaciętym spotkaniu gospodarze przegrali 2:3, chociaż w pewnym momencie prowadzili 2:1. Gole Marka Kowalczyka i Jerzego Kruszczyńskiego nie wystarczyły do zwycięstwa. Czy Lechia nie mogła postawić w tamtym momencie na bardziej defensywny styl i postarać się dowieźć korzystnego wyniku?
– To byłoby piłkarskie samobójstwo. Na pewno nie utrzymalibyśmy prowadzenia, a później nie byłoby tych wszystkich pozytywnych opinii. Ludzie wtedy mówiliby o amatorach i "kopaczach" z Gdańska. Mieliby do tego pełne prawo. Nawet przez moment nie przeszło nam to przez myśl. Chciałem, by drużyna wyszła i udowodniła swoją wartość. By ci zawodnicy sprawdzili, jak wiele brakuje im do najlepszych piłkarzy w Europie, którzy grali w Juventusie – podkreśla Jastrzębowski.
– Oczywiście, Jurek Jastrzębowski mógł powiedzieć: stańcie wszyscy na trzydziestym metrze, przeszkadzajcie im i wybijajcie piłkę. Czy jednak tego oczekiwaliśmy my i ludzie zgromadzeni na stadionie? Nie sądzę. Miałem dwóch idoli: Franza Beckenbauera i Gaetano Scireę. Z tym drugim miałem możliwość stanąć na środku boiska i przybić "piątkę”. Mogę powiedzieć, że w meczu w Gdańsku byłem jego równorzędnym przeciwnikiem – mówi Kulwicki.
– Gdybyśmy się cofnęli, nie mielibyśmy żadnych szans. Im bliżej naszej bramki, tym Juventus był groźniejszy. Im dalej od naszego pola karnego, tym było bezpieczniej. Dlatego właśnie taki pomysł był optymalny. To było najlepsze wyjście – nie ma wątpliwości Grembocki.
W tym meczu nie chodziło jednak wyłącznie o sprawy sportowe. Środowisko Lechii od dłuższego czasu wspierało NSZZ "Solidarność". Na stadionie przy ul. Traugutta zbierały się grupy okazujące poparcie dla związku zawodowego i Wałęsy. Pojawił się pomysł zaproszenia go na stadion. Wałęsa przybył na trybuny, a kilkadziesiąt tysięcy ludzi skandowało w trakcie meczu: "Solidarność, Solidarność!". Ze względu na przekaz, który nie odpowiadał ówczesnym władzom, transmisja była przerywana.
– Ten mecz był pewnym punktem kulminacyjnym tego, co działo się na Wybrzeżu. Już wcześniej na meczach Lechii wznoszono okrzyki popierające "Solidarność" i Wałęsę. Jadąc do Włoch, ze względu na nazwę klubu, byliśmy utożsamiani i uznawani za drużynę Wałęsy. Kojarzę moment, w którym schodziliśmy do szatni na przerwę. Wtedy te okrzyki stały się naprawdę głośne i zauważyłem dziennikarzy, którzy biegli w jednym kierunku. Wałęsa wstał i przywitał się z ludźmi. Ten przekaz poszedł do innych krajów, co oczywiście było nie na rękę władzy ludowej – wspomina Jastrzębowski.
Biało-zielona rodzina
Nikt z członków tamtej drużyny nie ukrywa, że kluczem do sukcesów było to, że w składzie byli przede wszystkim ludzie z regionu. – Trenera Jastrzębowskiego widywałem częściej niż własnego ojca. Do Leszka Kulwickiego długo nie umiałem zwrócić się po imieniu. Był wściekły, że podczas meczu mówię do niego na "pan". Kiedyś zrugał mnie za to na murawie, ale i tak nie umiałem się przełamać. To jednak były kompletnie inne relacje niż teraz. Fakt, że wszyscy byliśmy z tych okolic, miał olbrzymie znaczenie. Do teraz utrzymujemy kontakt, spotykamy się, rozmawiamy – zaznacza Grembocki.
– Należy wspomnieć także o trenerze Józefie Gładyszu, obaj szkoleniowcy odgrywali prawie równorzędną rolę. Rzeczywiście, stanowiliśmy rodzinę, a ja byłem trochę jak ojciec dla młodych chłopaków. Niektórzy z nich nie mieli samochodów. Zdarzało się pożyczyć auto któremuś z nich, by pojechał na randkę z dziewczyną. To były fajne sytuacje, które pokazywały, że nie było podziałów. Młodzi widzieli, że mogą liczyć na pomoc bardziej doświadczonych – zauważa Kulwicki.
– Tamte wydarzenia bardzo nas scaliły. Niektórzy rozjechali się po świecie, inni niestety już odeszli... Ten kontakt cały czas jest jednak bardzo dobry. Naszym miejscem jest klubowe muzeum, w którym spotykamy się większą grupą, gdy tylko uda się zebrać. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Osobiście mam olbrzymią satysfakcję z tego, że niektórzy piłkarze z tamtego zespołu, tacy jak Grembocki czy Wójtowicz, zrobili duże kariery– komplementuje Jastrzębowski.
Zapomniani?
Zawodnicy Lechii z tamtego okresu nie przestali grać w piłkę. Drużyna Lechia Old Boys bierze udział w różnych akcjach charytatywnych i regularnie rozgrywa mecze na rzecz potrzebujących. Rozmówcy podzielili się jednak z nami smutnymi wnioskami.
– Przez wiele lat spotykaliśmy się raz w tygodniu, by pograć na boisku ze sztuczną nawierzchnią. To była godzina tygodniowo, przy oświetleniu. Niestety od miesiąca nie dostajemy takiej możliwości ani od klubu, ani od miasta. To trochę przykre, bo myślę, że nie są to jakieś gigantyczne koszty, a zawsze jest to miły gest. To trochę tak, jakby zapomniano o tym, co zrobiliśmy. Oczywiście, zrobiliśmy to dla siebie, bo dzisiaj mamy piękne wspomnienia. Wypromowaliśmy jednak przy tym Lechię i miasto Gdańsk – wylicza Kulwicki.
– Niestety, ale problem jest ten sam – ludzie w klubie od lat nie potrafią doceniać tego, co było w przeszłości. Mija czterdzieści lat od meczu, a nas z tej okazji nie zaproszono na kawę. Chodzi o sam gest, docenienie. Jestem w tej korzystnej sytuacji, że mam swoją akademię piłkarską i prowadzę czwartoligowy zespół (GKS Kolbudy – przyp. red). Nie potrzebuję pomocy. Czytam jednak w mediach społecznościowych: minęło 40 lat, od kiedy zdobyliśmy Puchar Polski. Skoro ktoś nie utożsamia się z tymi ludźmi, to nie powinien pisać, że to jego trofeum. To był przecież inny klub – BKS Lechia. Szkoda, że nikt nie chce korzystać z doświadczenia takich ludzi jak chociażby trener Jastrzębowski. Dla mnie to również pewna odpowiedź na pytanie, dlaczego w klubie od pewnego czasu brakuje klasowych wychowanków – przekonuje Grembocki.
– Nie chodzi o splendor, o rozkładanie czerwonych dywanów. Przez wiele lat między nami a władzami klubu były jednak jakieś niedomówienia. W mediach społecznościowych Lechii wyczytać można hasło: My Tworzymy Historię. Trzeba pamiętać, że ta historia nie stworzyła się sama, pracowały na nią całe pokolenia. Postanowiliśmy, że sami zorganizujemy wydarzenie z okazji 40-lecia zdobycia Pucharu Polski. Poprosiliśmy klub o zgodę na posłużenie się jego logiem i też nie było o to łatwo. Udało się dopiero niedawno, po spotkaniu z członkiem zarządu, panem Zbigniewem Ziemowitem Deptułą. Otrzymaliśmy obietnicę, że ta zgoda się pojawi – zdradza Jastrzębowski.
Lechia w ubiegłym sezonie spadła z Ekstraklasy. Obecnie jest to kompletnie inna drużyna niż w rozgrywkach 2022/2023. Latem doszło do zmiany właściciela, a także do rewolucji kadrowej. Prezesem został Szwajcar Paolo Urfer, trenerem jest Szymon Grabowski. Gdańszczanie obecnie plasują się na ósmej pozycji w pierwszej lidze. Czy trener zdobywców Pucharu Polski z 1983 roku widzi szansę na powrót do elity?
– Chciałbym, by tak było, ale mam wątpliwości. Widać, że zespół przeszedł olbrzymie zmiany, to wciąż plac budowy i trzeba dać czas trenerowi. Trzymam kciuki za to, żebyśmy w 2024 roku cieszyli się z awansu. Bardzo martwi to, że Lechia od dawna nie wychowuje dobrych piłkarzy. Nie wierzę w to, że nie ma możliwości wyszkolenia dwóch-trzech graczy pochodzących z okolicy. Kiedyś właśnie to było siłą Lechii. Wiem, że w dzisiejszej piłce wszędzie wygląda to inaczej i jest pełno obcokrajowców. Mam jednak nadzieję, że praca klubowej akademii wreszcie zaowocuje – puentuje Jastrzębowski.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.