25 lutego 1964 roku doszło do jednej z największych sensacji w dziejach boksu. Fachowcy byli zgodni – pyskaty Cassius Clay (19-0) nie miał czego szukać w starciu z posępnym i mocno bijącym Sonnym Listonem (35-1), który często wygrywał walki jeszcze przed wejściem do ringu. I tu pytanie: dlaczego prawie nikt nie dawał wtedy szans komuś, kto z czasem zaczął być traktowany jako "Największy"?
QUO VADIS, DIABLO? SCENARIUSZE DLA WŁODARCZYKA
Sportowa Ameryka usłyszała po raz pierwszy o Clayu w 1960 roku. Podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie 18-letni wówczas Cassius zaskakiwał wszystkich. Podróż do Włoch spędził z włożonym na plecy spadochronem, bo... panicznie bał się latać. Na miejscu poczuł się jednak już na tyle pewnie, że koleżanki i koledzy z kadry nazywali go nieoficjalnym burmistrzem olimpijskiej wioski.
Cały czas mówił. Snuł opowieści dziwnej treści na każdy temat, ale szczególnie często wracał do olimpijskich planów. Po losowaniu wydawało się, że niedoświadczony młokos nie ma prawa stanąć na olimpijskim podium. Już w ćwierćfinale na jego drodze stanął starszy o 10 lat Giennadij Szatkow. Wychowanek słynnej radzieckiej szkoły – a przy okazji złoty medalista olimpijski z Melbourne i dwukrotny mistrz Europy – był jednym z głównych faworytów.
Jeśli amerykańscy dziennikarze wierzyli w Claya, to nie mówili o tym głośno. Ten pojedynek potwierdził jednak niewątpliwy talent nastolatka, który w zjawiskowym stylu pokonał uznanego przeciwnika, nie dając się nawet drasnąć. – Nie ma wstydu w porażce z kimś, kto tak walczy – stwierdził pokornie Szatkow. W półfinale Amerykanin bez większych problemów poradził sobie z twardym Tonym Madiganem.
W walce o złoto poprzeczka była wyżej. Zbigniew Pietrzykowski górował nad Clayem doświadczeniem w boksie olimpijskim, bo był trzykrotnym mistrzem Europy. I rzeczywiście Polak postawił rywalowi twarde warunki – po dwóch rundach sędziowie mogli być rozdarci, ale w trzeciej 18-latek finiszował w imponującym stylu.
Boks dzięki policjantowi?
Wątpliwości nie było – Clay wrócił do domu ze złotym medalem, który niedługo potem stracił w niewyjaśnionych okolicznościach. Opowiadał, że miał go wrzucić z wściekłością do rzeki po tym, jak odmówiono mu obsługi w restauracji w rodzinnym Louisville. Uprzedzenia rasowe dotyczyły wtedy także olimpijskich mistrzów. Po latach doradca pięściarza Bundini Brown przekonywał jednak, że historia straconego medalu to tylko "bajeczka dla białasów". Prawdy nie udało się ustalić nawet Thomasowi Hauserowi w biografii pięściarza. Wiadomo tylko tyle, że medal przepadł.
Młody Cassius miał wtedy dużo na głowie. Finał igrzysk rozstrzygnął 5 września i był zwieńczeniem amatorskiej kariery. Bilans walk robił wrażenie – 100 zwycięstw i zaledwie 5 porażek. Najczęściej walczył w kategorii półciężkiej – z górnym limitem 81 kilogramów. Niespełna dwa miesiące po wygranej w Rzymie zadebiutował już wśród zawodowców, a potem sprawy nabrały przyspieszenia.
Ważną rolę w początkach jego kariery odegrali... policjanci. Joe E. Martin dorabiał po godzinach, pracując jako trener w sali bokserskiej. W 1954 roku pewien pyskaty 12-latek zgłosił mu kradzież roweru i... wygrażał przestępcy. Oficer zaproponował mu wizytę w sali – tak nastoletni Cassius odkrył swoje powołanie. Szybko się dogadali, bo biały policjant również walczył z segregacją rasową – jego sala była jedyną w Louisville, gdzie przyjmowano bez barier. Potem mentor nadzorował sukcesy Claya przez całą karierę olimpijską – z finałem igrzysk włącznie.
W pierwszym zawodowym pojedynku rywalem złotego medalisty był inny stróż prawa. Tunney Hunsaker (17-9-1) zaproponował nastolatkowi twardą walkę. – On jest szybki jak błyskawica... Próbowałem wszystkiego, by zaburzyć jego rytm i równowagę, ale był zbyt dobry – podsumował potem skromny funkcjonariusz. Cassius utrzymywał z nim kontakt także w późniejszych latach, choć nieco poróżnił ich temat służby wojskowej, której pięściarz odmówił w związku z wojną w Wietnamie.
Szacunek do byłych rywali to powracający motyw w biografii Claya. Ze Zbigniewem Pietrzykowskim spotkał się w 1980 roku w jednym z amerykańskich programów talk-show i nie krył wzruszenia. Z kolei Kent Green wrócił w latach 60. do boksu jako ostatni człowiek, który znokautował Cassiusa. Do ich walki doszło w 1957 roku – gdy Clay miał zaledwie 15 lat.
Ta porażka przed czasem stała się legendarną, bo potem przez ponad 20 lat nic podobnego się nie wydarzyło. Green nie zrobił wielkiej kariery, ale jako zawodowiec był prowadzony przez współpracowników Claya. Do rewanżu nigdy nie doszło, ale w 1975 roku spotkali się jeszcze podczas pokazowego sparingu.
Boks jako biznes
Mistrz olimpijski na początkowym etapie zawodowej kariery walczył nawet co dwa tygodnie. Kolejne cztery pojedynki wygrał przed czasem, więc zwęszono biznes. Za Clayem stała "Louisville Group" – konglomerat jedenastu lokalnych przedsiębiorców, którzy zainwestowali w karierę młokosa. Biznesmeni pokrywali wydatki, ale umożliwili też nawiązanie współpracy z Angelo Dundeem – trenerem, któremu bokser pozostał wierny do końca kariery.
Zaangażowanie było naprawdę duże. Zachowała się korespondencja, które pokazuje jak oceniano postępy młodego zawodnika. "Kiedy zawiązaliśmy naszą grupę zakładaliśmy, że Cassius zostanie czołowym pretendentem w cztery lata. Zgadzam się, że on wyprzedza nasze terminy i może być gotowy już za 2 lata. Progres jest widoczny gołym okiem, ale mając zaledwie 7 walk na koncie wciąż popełnia błędy godne amatora. Ale ma tylko 19 lat i pewne błędy młodości są nieuniknione. Wciąż potrzebuje wielu walk zanim będzie gotowy na najlepszych" – pisał w czerwcu 1961 roku menedżer Bill Faversham.
Skala wyzwań rosła z czasem, co ułatwiały częste występy. Clay już w siódmej i ósmej walce przeboksował pierwsze walki 10-rundowe. Wszystko przebiegało zgodnie z planem aż do lutego 1962 roku, gdy Sonny Banks (10-2) posłał Cassiusa na deski już w pierwszej. Młody szybko się pozbierał i znokautował przeciwnika w czwartej.
– Pierwszy raz wylądowałem na deskach jako zawodowiec. Musiałem się pozbierać i załatwić sprawy, bo to był naprawdę wstyd. Jak już wszyscy wiecie, uważam się za najlepszego w historii i coś takiego nie powinno mi się przydarzyć, więc musiałem wstać i skończyć go w czwartej rundzie – tak jak przewidziałem – tłumaczył mistrz olimpijski z Rzymu.
Autopromocję miał już wtedy opanowaną do perfekcji. Uwagę dziennikarzy przykuwał nieszablonowymi rymowankami, więc po latach traktowano go nawet jako prekursora... rapu. Clay wskazywał rundy, w których chce zakończyć walkę nokautem i rzadko się mylił. Już na początku 1962 roku był postrzegany przez magazyn "The Ring" jako jeden z dziesięciu najlepszych "ciężkich" na świecie, ale nieprzekonanych wciąż nie brakowało.
Wypad do Londynu mógł tylko spotęgować wątpliwości. W czerwcu 1963 roku Cassius stoczył pierwszą walkę poza ojczyzną od pamiętnego olimpijskiego finału. Trzy miesiące wcześniej nie popisał się w starciu z Dougiem Jonesem (21-3-1). Wygrał minimalnie, ale nie wszyscy eksperci punktowali ten pojedynek na jego korzyść. W zgodnej opinii widzów o wygranej Claya zdecydowały dwie ostatnie rundy.
Wtedy też młody pięściarz spektakularnie nie trafił w typowaniu. Kilka dni przed walką zmienił bowiem prognozę – pierwotnie przewidywał nokaut w szóstej rundzie. – Skończę go w czwartej! – przekonywał z błyskiem w oku. Już w pierwszej Jones mocno go trafił, a potem powtórzył to jeszcze w kilku rundach. Wypad do Anglii miał być szansą na sprawdzenie się w innych warunkach i zmazanie plamy.
Pojedynek obejrzało na Wembley ponad 35 tysięcy widzów. Cassius i tym razem się nie pomylił. Wszystko miało się skończyć w piątej rundzie, ale nieoczekiwanie pod koniec czwartej to Clay znów wylądował na deskach – tym razem po piekielnym lewym sierpowym. Był mocno oszołomiony, ale uratował go gong. A w przerwie doszło do serii niecodziennych zdarzeń…
Trener Dundee błyskawicznie podsunął mu sole trzeźwiące. Wykorzystał też dziurę, która pojawiła się w rękawicy i rozepchał ją jeszcze palcem. Wezwał więc sędziego, który zarządził zmianę sprzętu. Według widzów przerwa trwała kilka minut, ale oficjele upierali się potem, że piąta runda rozpoczęła się z zaledwie 40-sekundowym opóźnieniem.
Tak czy inaczej – Clay dostał prezent, który wykorzystał w stu procentach. Już w kolejnej rundzie rozstrzygnął pojedynek przed czasem, pogłębiając rozcięcie na twarzy Coopera. "Z jego lewego oka krew tryskała jak woda z pękniętej rury" – pisała brytyjska prasa. Występ nie zachwycił, ale pyskaty młokos miał wytłumaczenie. Wizyta na deskach? – Zapatrzyłem się na siedzącą w pierwszym rzędzie Liz Taylor – przekonywał.
Tym razem Clay sam podbił stawkę i musiał ratować się przed kompromitacją... – Henry Cooper to nikt! Jeśli ten leszcz wytrwa ze mną przez więcej niż pięć rund to nie wrócę do domu przez 30 dni! W ogóle się nim nie przejmuję, to będzie tylko rozgrzewka przed tym wielkim, brzydkim niedźwiedziem - Sonnym Listonem – zapowiadał.
Atak paniki czy pełna kontrola?
Na gadaniu się nie skończyło, bo za słowami poszły czyny. Cassius wrócił do Louisville zgodnie z planem i zaczął się domagać walki z mistrzem. Miał zaledwie 19 walk. Wygrał wszystkie, ale dwukrotnie znalazł się na deskach i kilka razy chwiał się po ciosach słabszych rywali. A czempion był nie byle kim – "wielki, brzydki niedźwiedź" budził przerażenie wśród rywali.
Listona wyróżniały potężne pięści i niesamowity zasięg ramion. Na tle rozkrzyczanego Claya mógł sprawiać wrażenie mruka, bo nie lubił się przekrzykiwać. Najwięcej mówiły o nim walki – rywale padali jak muchy. Nawet tak wielcy, jak Floyd Patterson (38-2), którego zdetronizował we wrześniu 1962 roku. "To dowód na to, że w uczciwej walce zło zawsze pokona dobro" – pisał Larry Merchant.
Tak naprawdę Liston mógł czuć się mistrzem dużo wcześniej. Pokonał zastęp solidnych pretendentów – dwukrotnie ośmieszył mocno bijącego Clevelanda Williamsa (47-2-1), a także szybko pokonał przed czasem Roya Harrisa (29-1) i Zorę Folleya (51-3-2). Był numerem jeden w wadze ciężkiej na długo przedtem, zanim został czempionem, a mistrzowską szansę opóźniły kontakty z mafią.
Kiedy już zdobył tytuł to nie zdążył się nim nacieszyć. W pierwszej walce w obronie mistrzowskiego pasa po raz drugi znokautował w pierwszej rundzie Pattersona, a następny w kolejce był właśnie młodziutki Clay. Rozpoczęła się więc wojna podjazdowa, a pretendent za wszelką cenę próbował wyprowadzić rywala z równowagi. Raz mu się udało – prześladowanie Listona w kasynie zakończyło się... wyciągnięciem broni i oddaniem strzałów, na szczęście ślepakami.
Trudno się jednak dziwić, że Cassius uciekał w popłochu – mistrz 10 lat wcześniej odsiedział wyrok za napad z bronią. Im bliżej walki, tym nerwy były większe. Tuż po ceremonii ważenia lekarz zbadał Claya i... nie chciał go dopuścić do walki. Puls szalał – dopatrywano się objawów ataku paniki. A "wielki, brzydki niedźwiedź" nie miał wątpliwości. – Jeśli do mnie podejdzie, to go zabiję. Jeśli będzie uciekał, to go złapię i zabiję – mówił z kamienną twarzą.
Biznesmeni stojący za Clayem i eksperci obawiali się, że takie wyzwanie przychodzi zbyt szybko. Aż 43 z 46 dziennikarzy typowało wygraną Listona – najczęściej po szybkiej, łatwej i przyjemnej robocie. Zachowanie Cassiusa nie było jednak tylko medialną kreacją. Już w styczniu 1964 podpisywał rękawice, na których tytułował się "następny mistrz świata".
Głośną wiarę w wychowanka deklarował trener Angelo Dundee. Spodziewał się bardzo trudnej walki, w której jego pięściarz miał przełamać mistrza w okolicach dwunastej rundy. "Liston był człowiekiem opętanym jedną myślą – i to nader emocjonalną. Chciał zamordować swojego prześladowcę. Najlepiej w minutę – czyli szybciej niż udało mu się z Pattersonem" – relacjonowano w "Sports Illustrated".
Clay miał po swojej stronie młodość i szybkość. Wykorzystał wszystkie atuty i choć momentami musiał poruszać się po ringu jak torreador, to nie dał się złapać. Legendą obrosła piąta runda, w której Cassius uciekał po ringu, ponieważ… nic nie widział. Trener dostrzegł na jego rękawicy piekącą substancję, która mogła być maścią zastosowaną przez obóz mistrza.
Celowości tego zabiegu nigdy nie udowodniono. Po paru minutach nie miało to jednak większego znaczenia – Clay przetrwał kryzys, a sfrustrowany Liston tak machał rękami, że nabawił się kontuzji barku i poddał walkę. – Wstrząsnąłem światem! – krzyczał sensacyjny nowy mistrz. Tego dnia rzeczywiście "latał jak motyl i żądlił jak pszczoła".
Kolejny szok pojawił niedługo potem. Tuż po wygranym pojedynku nowy czempion świętował z Malcolmem X, Samem Cookiem i Jimem Brownem – liderami ruchu Afroamerykanów dążącego do zniesienia rasowych barier. Nowy mistrz wagi ciężkiej kilka godzin później ogłosił przejście na islam. Stał się znany jako Muhammad Ali i w kolejnych latach potwierdził wyjątkowym talentem i ciężką pracą wszystkie przechwałki.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (991 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.