| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Droga Bartosza Mrozka do reprezentacji Polski była kręta i wyboista. Poprzednie mistrzostwo Lecha oglądał z ławki lub trybun. Obecnie jest jednym z liderów Kolejorza, a znakomita forma zaowocowała drugim z rzędu powołaniem do kadry. – W dużej mierze dzięki tacie jestem w miejscu, w którym jestem. Zawsze mówił, że daje mi narzędzia, a ja sam decyduję, co z nimi zrobię – powiedział w obszernym wywiadzie dla TVPSPORT.PL.
Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Bartek, przyzwyczaiłeś się już do reprezentacyjnego dresu?
Bartosz Mrozek, bramkarz Lecha Poznań, reprezentant Polski: – Dalej się przyzwyczajam! Fajnie jest, nie powiem. Pierwsze powołanie było dla mnie zaskoczeniem. Za drugim razem też się nie spodziewałem. Dowiedziałem się, gdy byłem u dentysty.
– Z powiadomień, ktoś zadzwonił, narzeczona przekazała dobre wieści?
– Mój przyjaciel Kuba do mnie zadzwonił i powiedział o tym. Narzeczona była akurat ze mną u dentysty. Ona powiedziała, że wcześniej Kuba dzwonił i jakoś tak całkiem sprawnie wyszło.
– Biało-czerwone barwy nosi się tak dobrze, jak te niebiesko-białe?
– Niebieski często jest ze mną, bo najpierw biało-niebieskie w Mielcu, teraz niebiesko-białe w Lechu. Wcześniej były żółto-zielono-czarne i niebiesko-żółte. Dobrze się nosi ten biały i czerwony.
– To twoje drugie zgrupowanie, pod pewnymi względami jest nieco łatwiej?
– Tak. Wiem, jak wszystko wygląda. Wiem, na co mogę sobie pozwolić. Z niektórymi chłopakami nie widziałem się parę lat. Dobrze było się znów zobaczyć, pogadać, powspominać. Niektórych jeszcze nie znałem i dotąd widziałem ich tylko w telewizji. Nagle przychodzę tu, witam się z nimi, jesteśmy na ty.
– Żadnych barier od początku nie było?
– Nie, wszystko przebiegło naturalnie. Wiadomo, że pierwszy kontakt jest ważny, ale wszystko zadziało się spontanicznie i normalnie. Szatnia piłkarska ma to do siebie, że jesteś na ty praktycznie z każdym. Nie ma z tym żadnego problemu. Miałem rozkminę, czy do niektórych mówić na pan, gdy byłem 15-latkiem. Wtedy wchodziłem do szatni w Lechu i myślałem, czy przywitać się "dzień dobry, proszę pana". Potem odpuściłem i stwierdziłem, że nie mogę tak. Muszę wejść i być z każdym na ty, bo to nie wygląda fajnie.
– Czułeś, że zostałeś dobrze przyjęty przez szatnię? Trochę znanych, lechowych twarzy można w niej znaleźć.
– Z Tymkiem Puchaczem grałem w CLJ-tce. Z "Modziem" i "Kamykiem" również byliśmy w jednej szatni. Z "Kiwim" chodziliśmy nawet do klasy przez rok.
– Były to czasy szkoły sportowej?
– Była to normalna szkoła, pierwsza klasa gimnazjum, ale mieliśmy tam klasę sportową. On pochodzi z Tychów, ja grałem tam przez rok. Był to czas przed moim przyjściem do Lecha.
– Przez te wszystkie lata utrzymywaliście kontakt?
– Głównie przez to, że jeździliśmy razem na reprezentacje młodzieżowe. Zawsze byliśmy razem w pokoju i ten kontakt był.
– Teraz reprezentacja inna to i pokoje inne, jednoosobowe.
– Zgadza się, jest trochę inaczej, bardziej prywatnie, ale mimo to i tak trzymamy się razem. Dużo rozmawiamy, wspominamy. W tej szatni z 2015 roku był też Janek Bednarek. Pamiętam, że przyjeżdżałem wtedy na treningi. Jest trochę kolegów, których znałem wcześniej.
– Znasz się doskonale z trenerem Andrzejem Dawidziukiem. Wiedziałeś, z czym możesz się spotkać na treningach kadry?
– To fakt. Trener Dawidziuk ściągnął mnie do Lecha. Znamy się ponad dziesięć lat. Wiadomo, z kontaktem większym lub mniejszym, ale wiedziałem, jaki jest z charakteru, jaki ma warsztat. To ułatwia współpracę.
– Być może trener Dawidziuk szepnął dobre słowo trenerowi Probierzowi?
– Możliwe, ale to już musiałbyś pytać trenera. Dla najważniejsze jest to, że mogę tutaj być. Cieszę się, że ponownie zostałem powołany na kadrę.
– Przed przyjazdem na kadrę był czas na rozmowę z Afonso Sousą i Joelem Pereirą? Jak oni patrzyli na mecz Portugalii z Polską?
– W szatni ogólnie rozmawialiśmy o kadrze, ale czas tak szybko leci, że nie było kiedyś jakoś szczególnie się nad tym zagłębić. Mieliśmy mecz z Motorem i temat Portugalii między nami się nie pojawiał. Żadnych zakładów też nie było.
– "Fajnym doświadczeniem jest też to, że mogę zmierzyć się ze strzałami piłkarzy grających w świetnych europejskich klubach" – tak mówiłeś w trakcie pierwszego zgrupowania. To jak broni się strzały Roberta Lewandowskiego?
– Piłka leci, to się odbija albo łapie (śmiech). Robert jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, Ameryki tu nie odkryję. Nieprzypadkowo znalazł się tam, gdzie jest i przez tyle lat utrzymuje się na najwyższym poziomie. Mimo wszystko czuć, że to inny poziom. Mam na myśli samo wykończenie strzału. Siłowo jest bardzo podobnie, ale tutaj główną rolę odgrywa precyzja. Czasami zrobisz minimalny krok w prawo, on od razu uderzy w lewo, bo widzi, że tak zrobiłem. To są te różnice. Dlatego też jeden zawodnik jest w takim miejscu, drugi w zupełnie innym.
– Na treningach widać, że "Lewy" jest w gazie, większość strzałów mu wpada?
– Nie skupiłem się na tym kompletnie. Nie mieliśmy aż tylu treningów strzeleckich, żebym mógł powiedzieć, że strzela tak samo, jak w Barcelonie. Widać na pewno, że jest w wielkiej formie.
– Czym w tym momencie kariery jest dla ciebie to powołanie do kadry?
– Jest drugie z rzędu i to już chyba nie jest przypadek. Na pewno dodało mi jeszcze więcej pewności siebie. Widzę, że jestem w kręgu zainteresowań trenera.
– Powiedziałbym nawet, że dość wąskim.
– Racja. Wiem, że trenerzy mnie obserwują, dodało mi to jeszcze więcej motywacji. Czuję, że to nie jest mój sufit i mogę być znacznie wyżej.
– Widzimy obecnie najlepszego dotychczasowego Bartosza Mrozka, czy taki był w Stali Mielec?
– Na pewno najspokojniejszego.
– Boiskowo i życiowo?
– Głównie boiskowo. Już byłem w miarę spokojny i opanowany w ruchach. Czy w Mielcu, czy rok temu w Lechu. Teraz czuję, że jeszcze to doprecyzowałem. Nie ma co ukrywać, że w tym sezonie trochę zmieniłem swój styl gry. To też widać po moich interwencjach. Przyszło to ze stylem gry drużyny, jaki wprowadził trener Niels. Wiedziałem, że pewne rzeczy mogę poprawić.
– Chodzi na przykład o grę nogami?
– Grę nogami i na przedpolu. Myślę, że to poprawiłem. Doszła do tego jeszcze większa pewność w boiskowych ruchach.
– Który moment kariery był dla ciebie przełomowy? Szkoła życia w Katowicach, świetny sezon w Mielcu czy może szansa wskoczenia do bramki Lecha?
– Moje życie to etapy i droga. Na każdym z nich coś się działo. Jak wygraliśmy CLJ-tkę w U19 to przeszedłem do Elany Toruń. Tam nie zagrałem wielu spotkań i delikatnie zderzyłem się ze ścianą. Wygrałem CLJ i pomyślałem sobie "kurde, jestem gość". Zacząłem bronić w drugiej lidze, mam 18 lat to chyba jestem piłkarz. Nagle chyba po dwóch meczach zderzyłem się z rzeczywistością i zostałem posadzony na ławce. Potem przeszedłem do Gieksy. Tam chyba na tyle spodobałem się dyrektorowi Góralczykowi i trenerowi Górakowi, że dalej chcieli ze mną współpracować. Tak naprawdę oni dali mi pierwszą szansę bycia w seniorskiej piłce. To był etap, gdzie potrzebowałem trochę zaufania i tego, żeby nabierać doświadczenia, popełnić parę błędów i okrzepnąć w piłce seniorskiej. Później wróciłem do Lecha, gdzie… byłem.
– Słowo byłem, jest chyba idealnym podsumowaniem?
– Pełna zgoda. To wręcz idealne słowo. Po prostu tam byłem. Ani w prawo ani w lewo. Grałem w rezerwach i trenowałem. W Gieksie zrobiliśmy awans i człowiek myślał, że złapał Boga za nogi. Byłem młodzieżowcem, parę lat temu jeszcze aż tak nie grało się bramkarzami-młodzieżowcami. Pomyślałem sobie, że po dobrym sezonie może ktoś mnie weźmie do Ekstraklasy. Wzięli, ale nie tam, gdzie chciałem. Mam na myśli rolę w drużynie. Byłem trzecim bramkarzem w Lechu. Nie był to dobry dla mnie czas, wielokrotnie to podkreślałem. Po raz kolejny pojawiło się pytanie: co dalej? Tak naprawdę na rok zniknąłem z mapy. Nagle zgłosiła się po mnie Stal Mielec. Spadło mi to trochę z nieba i był to pierwiastek szczęścia, który w piłce czasami jest potrzebny. Trenerzy Adam Majewski i Kamil Beszczyński widzieli coś we mnie. Wybrali mnie na dwa ostatnie mecze sezonu. Już pierwszy decydował, czy Stal utrzyma się w lidze. Po nim albo jestem albo mnie nie ma.
– Z jednej strony to szansa, z drugiej pułapka?
– Tak bym to ujął. Można wszystko wygrać albo jeszcze utrudnić swoją sytuację na rynku. Sprawa była prosta. Trener Majewski szczerze powiedział, że jak zagram dwa dobre mecze, to zostanę na kolejny sezon. To była dla mnie duża szansa. Jestem wdzięczny trenerowi, że był szczery, szanuję to bardzo. Lubię takich ludzi. Wolę szczerą prawdę niż kręcenie. W Mielcu dostałem szansę na poziomie Ekstraklasy. Do pewnego momentu to był mój główny cel.
– Przynajmniej kilku bramkarzy komplementuje pracę trenera Beszczyńskiego i otwarcie wspomina, że wiele mu zawdzięcza. Stal ostatnio nie mogła narzekać na bramkarzy.
– To prawda. Rafał Strączek, Mateusz Kochalski, teraz Kuba Mądrzyk dobrze sobie radzi. Mieliśmy taką ekipę, "do tańca i do różańca". Mówię o drużynie i naszej ekipie bramkarzy. Trzymaliśmy się naprawdę blisko. Z Matim zawsze byliśmy w pokoju, mamy świetny kontakt. Z trenerem Beszczyńskim minimum raz w tygodniu zawsze rozmawiamy. Okres w Stali był świetny pod każdym względem. Po dobrym czasie tam wróciłem do Lecha, gdzie oczekiwania są zupełnie inne. Inaczej człowiek pewne rzeczy odczuwa. W Poznaniu jest duża presja. Wszyscy wiemy, jak to się ostatnio zakończyło. Jak sam zapytasz, to ci opowiem. Mogę powiedzieć, że moja droga była dość kręta, ale tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Jeszcze daleko do końca. Czas na podsumowanie przyjdzie, jak będę mieć 40 lat.
– Trudno jest być bramkarzem Lecha Poznań? Często jest tak, że nie masz wielu interwencji w meczu, a musisz pokazać swoje umiejętności w decydującym momencie.
– Tak było z Motorem. Miałem dwa, trzy podchwyty i dwa groźne strzały na bramkę. Nie mogę mieć do siebie pretensji. Trzeba się do tego też przyzwyczaić. Fajną umiejętnością u bramkarza jest dostosowanie się do warunków meczowych. Jeżeli chcesz być dobry, to musisz to mieć. Grałem w Stali, miałem wiele sytuacji do interwencji. Byłem cały czas rozgrzany i w pewnym momencie czułem, że nic mnie nie pokona. Broniłem strzał za strzałem. W Lechu czasami mam jedną, dwie interwencje w meczu. Jak umiesz się zmienić, to widzisz, że robisz postęp. Na razie ta zmiana chyba mi się udaje. To wartość dodana.
– W tym sezonie masz 7 czystych kont w 11 spotkaniach. Zwracasz uwagę na swoje statystyki, liczby, procenty?
– Nie sprawdzam po każdym meczu, ile miałem interwencji. Nie jestem statystycznym freakiem, ale… fajnie się na to patrzy z takiego piłkarskiego punktu widzenia. Liczby robią wrażenie. Dobrze jest mieć mniej straconych bramek niż rozegranych meczów. To zawsze miłe, gdy nie tracisz bramki. Tak szczerze, to nie spodziewałem się, że na tym etapie sezonu będę mieć siedem czystych kont. Chciałbym ich mieć minimum 13 na koniec sezonu, aby pobić swój najlepszy wynik. Jak będzie ich 17, 18, 19 to czemu nie?
– Jak jesteśmy przy rekordach: w ostatnich 15 latach najlepszy wynik pod tym względem wykręcił również bramkarz Lecha, Matus Putnocky. Miał aż 18 meczów na zero z tyłu w sezonie 16/17. Jest to dla ciebie jakieś wyzwanie?
– Chętnie pobiłbym wynik Matusa, to byłoby świetną sprawą. Wiem jednak, że nie jest tak, że powiem "pobiję ten wynik i samo się zrobi". Muszę nad tym mocno pracować i zespół musi mi w tym mocno pomóc. To nie jest tylko moja zasługa. Są statystyki, których nie mogę sobie dopisać, takie jak gole czy asysty. Pomocnikowi nie dopiszesz czystego konta. Zero z tyłu liczy się obrońcom i wpada na moje konto. To zawsze miłe, gdy masz aż tyle czystych kont.
– Rywalizacja z Filipem Bednarkiem napędza każdego dnia? Mało który klub w Ekstraklasie ma tak dwóch mocnych bramkarzy.
– Jesteśmy bardzo mocną dwójką, ale w Mielcu też miałem solidną konkurencję. Mati został najlepszym bramkarzem Ekstraklasy, teraz broni w europejskich pucharach. Fajnie, że masz kogoś, kto cały czas cię napędza, czujesz oddech kolegi. To tylko wartość dodana. Z Filipem dużo rozmawiamy o różnych sytuacjach, też mi mocno pomaga.
– Poprzedni sezon nadal ciebie boli? Byłeś jednym z tych zawodników, których najmniej obwiniano za końcowy wynik.
– Nie, już nie. Bolało jeszcze przez pierwszy tydzień po zakończeniu sezonu, później już nie.
– Tak krótko?
– Rozgrzebywanie tego i myślenie "co by było gdyby” nie miało już większego sensu. Czemu mam myśleć o czymś, czego już nie zmienię? Było chwilę czasu na analizę, bo mieliśmy trzy tygodnie przerwy. Przez moment było słabo, ale musiałem też myśleć do przodu i na jakiś czas odciąć się od piłki. Potem zaczęły się przygotowania do nowego sezonu.
– Jak teraz po czasie na to wszystko patrzysz, co mogło sprawić, że Lech nie potrafił pokazać dobrej piłki?
– Kurde, dobre pytanie… Nie wiem. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Cały sezon był prawdziwym rollercoasterem, naprawdę. Podsumowaniem tego był tydzień, gdzie bodajże w czwartek graliśmy z Rakowem i za trzy dni z Pogonią. Wygrywamy 4:0 z Rakowem i potem dostajemy "piątkę" od Pogoni. To był taki sezon. Byłeś u góry, a na koniec skończyło się fatalnie. W Lechu piąte miejsce nikogo nie zadowoli. To absolutna porażka.
– Mam w pamięci wygrany wyjazdowy mecz z Jagiellonią. Po nim wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
– My też tak myśleliśmy, tak to wyglądało. Najpierw wygraliśmy z Zagłębiem, potem zgarnęliśmy trzy punkty na Jagiellonii. Do tamtej pory oni chyba nie mieli żadnej porażki u siebie. Ok, tamten mecz nie był idealny, ale liczył się wynik. Pomyśleliśmy "wow, idzie to w fajną stronę". Szybko odrobiliśmy sześć punktów do czołówki i nagle traciliśmy dwa, trzy do lidera.
– W którym momencie poznańska lokomotywa zaczęła zjeżdżać z właściwych torów?
– Kurde, znowu dobre pytanie. Nie wskażę ci jednego. Pamiętam, że w pewnym momencie nasza gra nie do końca się kleiła. Zresztą to było widać. Co jest śmieszne, cały czas mieliśmy kontakt z czołówką i prawie do końca walczyliśmy o mistrza. Mecz z Legią był tym "o puchary". Rozmawialiśmy o tym w szatni i mieliśmy tego świadomość.
– Co pomyślałeś sobie, gdy wyszedłeś na murawę i zobaczyłeś gigantyczną kartoniadę z napisem "Wstyd"?
– Było to bardzo przykre. Wychodzisz i liczysz, że ludzie dadzą ci siłę, obojętnie w jakim momencie jesteś. Na dodatek graliśmy przecież z Legią, choć z drugiej to tylko mecz za trzy punkty.
– Nie dla ludzi w Poznaniu.
– Wiadomo, że takie mecze dodają trochę pikanterii, ale jako zawodnicy musimy patrzeć na wszystko mniej emocjonalnie. To mecz, do podniesienia są trzy punkty, nie ma żadnego za sześć. Rozumiem ekscytację, ale powiem za siebie, że dla mnie to mecz za trzy punkty. Wychodzę wtedy na murawę, odwracam się i widzę napis "Wstyd". Cała energia wtedy uleciała. Nie było to przyjemne. Podobnie, jak ostatnie spotkanie z Koroną, gdzie kibice zrobili sobie imprezę na trybunach.
– Ten obrazek przeszedł do historii nie tylko klubu, lecz całej ligi. Czegoś takiego jeszcze nie było.
– Przykro, bardzo przykro. W trakcie meczu w ogóle nie mogłem się skoncentrować. Pamiętam, że Korona miała akcję, a ja w głowie miałem "Pedro, Pedro, Pedro, Pedro pe". Mówię sobie, nie, musisz się skupić, bo zaraz padnie strzał. Teraz może to się wydawać śmieszne, wtedy było bardzo przykre.
– Chyba ciężko "wyłapać mocniejszego gonga"?
– Powiem ci inaczej, nie da się. Najpierw kartoniada, potem zostaliśmy dobici imprezą w "Kotle". Jakby nie patrzeć, zostaliśmy z tym sami. Nie było żadnego wsparcia z boku. Doceniam kibiców, jeździli na wyjazdy, krzyczeli, dopingowali. Nagle dostajesz od nich jeden cios, potem drugi, który był nokautem. Leżysz i nie wiesz, co się dzieje. Dodatkowo to był ostatni mecz sezonu. Za tydzień nie miałeś okazji na rehabilitację. Zostaliśmy z tym na dłużej. Dlatego to bolało jeszcze mocniej.
– Widzieliście wtedy, że trener Rumak panuje nad szatnią, potrafi na was wpłynąć?
– To była inna współpraca niż z trenerem Johnem czy Nielsem. Mieliśmy inny plan na mecz. Każdy z nich miał inną wizję. Teraz po czasie widzimy, która była lepsza. Nie będę zakłamywał rzeczywistości. Czas z trenerem Rumakiem nie przyniósł efektu, na jakim nam zależało i na tym zakończyłbym ten wątek.
– Kiedy jesteś zawodnikiem Lecha, kluczowa jest głowa?
– Ogólnie w piłce odgrywa bardzo ważną rolę. Bez różnicy, czy grasz w Lechu, czy gdzieś indziej. Głowa to zawsze 60-70 procent sukcesu. Umiejętności są lepsze lub gorsze, ale jak ktoś dojeżdża głową, to gra, gdzie gra. Jedni są w Lidze Mistrzów i pucharach, inni w niższych ligach. W Lechu masz inną otoczkę, niż w jakimkolwiek innym klubie. Każdy remis jest traktowany jak porażka, nie liczy się żaden inny wynik oprócz zwycięstwa.
– Czujesz się prawie wychowankiem Lecha, zawodnikiem, który jest w ten sposób traktowany przez kibiców?
– Właśnie nie czuję się traktowany jak wychowanek.
– Jesteś oceniany bardziej surowo?
– Trochę tak bym to ujął. Czasami czytam w mediach, że jestem wychowankiem, ale aż tak tego nie czuję. Może dlatego, że pięć razy byłem na wypożyczeniach. Moja droga była naprawdę długa i kręta. Nie była to podręcznikowa ścieżka. Musiałem się trochę nagimnastykować i pewnie dlatego czuję wszystko nieco inaczej. Jednak jeżeli chodzi o relacje z kibicami, czuję się bardzo doceniany. Wiele osób zaczepia mnie na osiedlu i mieście. Widzę, że moja praca jest zauważana. Bardzo dobrze jest mi w Poznaniu.
– Urodziłeś się w Katowicach, można powiedzieć, że masz śląski charakter?
– Tak. Myślę, że mam taką zadziorność. Pracowitość wyniosłem z tego regionu. Zawsze się mówiło, że Ślązaki to swoje chłopy. Ludzie ciężko pracują w kopalniach, cały klimat jest troszeczkę inny. Niektóre rzeczy przejąłem z Poznania, bo jestem tu już długo, ale tych śląskich cech jest więcej.
– Charakter mocno pomaga w trudniejszych momentach?
– Staram się zawsze podchodzić do wszystkiego nieco inaczej. Jak jest problem, to trzeba sobie z nim poradzić. Na pewno były chwile zwątpienia, ale mój charakter zawsze każe mi iść i robić to, co do mnie należy.
– Ciężka praca jest kluczem do wszystkiego?
– Tego nauczyli mnie rodzice. Szczególnie tata. On powtarzał, że ciężka praca zawsze oddaje. Zapamiętałem te słowa. W dużej mierze dzięki tacie jestem w miejscu, w którym jestem. Zawsze mówił, że daje mi narzędzia, a ja sam decyduję, co z nimi zrobię. Czasami nawet jak mi się nie chce, a są takie momenty, to i tak idę. Potem moja głowa mówi "kurde, czegoś nie zrobiłeś, a dzięki temu mógłbyś być lepszy". Siedzi mi to w głowie i nie daje spokoju. Dlatego czasami pomarudzę, a i tak zrobię swoje.
– Kiedy kończy się jeden trening, myślisz już o tym, kiedy będzie kolejny?
– Aż tak to nie!
– Ale lubisz mieć wszystko poukładane, zaplanowane?
– Jak najbardziej. Pod tym kątem jestem perfekcjonistą. Lubię mieć porządek, kiedy jaki trening, czy robię siłownię przed czy po, czy muszę odpocząć dwie, trzy godziny i znowu wyjść. Lubię to, bo wtedy mogę sobie wszystko idealnie przygotować.
– Sprzęt sportowy nadal zabierasz na wakacje?
– Zawsze. Jak się pakujemy i nagle słyszę hasło "czy wszystko spakowałeś", to sprawdzam, czy mam ze sobą buty sportowe. Nawet, jak nie mam miejsca w walizce, to muszę włożyć je do plecaka.
– Narzeczona cały czas wszystko tak cierpliwie znosi?
– Chyba już się przyzwyczaiła. Tak mi się przynajmniej wydaje (śmiech). W trakcie ostatnich wakacji miałem trzy, cztery dni, w których nic nie robiłem. Kolejnego musiałem iść pobiegać, bo czułem, że coś mnie strzeli. Odpocząłem, ale zacząłem już myśleć o kolejnym sezonie. Taka praca. Narzeczona już doskonale zna mój harmonogram.
– Koszulka z reprezentacyjnego pierwszego meczu trafi w jej ręce?
– Koszulka oczywiście jest nasza, także będzie miała specjalne miejsce w domu. Mieszkamy razem, pierwsza pamiątka będzie wspólna, wyjątkowa. Chciałbym ich trochę uzbierać, aby miał potem co wręczać najbliższym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.
– Jaki prywatnie jest Bartosz Mrozek?
– Wiesz co, nie lubię opowiadać o sobie, poważnie. Ciężko mi jest mówić o sobie.
– To wynika ze skromności?
– Trochę tak. Trochę z tego, że każdy człowiek ma inny punkt widzenia. Jeden człowiek pomyśli, że jestem głupi, drugi powie, że jestem spoko gościem. Wszystko zależy, do jakich ludzi trafiasz. Moje życie to głównie piłka nożna. Jestem w klubie tak od 8:30–9:00, czasami 14:00–15:00. Zdarza się, że wychodzę o 13:00 i wracam jeszcze wieczorem na siłownię. Czasami nie ma nawet momentu, aby nie myśleć o piłce. Mój tata jest trenerem na poziomie czwartej ligi. Często rozmawiamy też o piłce. Ludzie się ze mnie śmieją, ale lubię rozwiązywać krzyżówki. Relaksuje mnie to. Po południu piję kawę i biorę się za krzyżówki. Lubię naturę, lubię jeździć nad polskie morze, przejść się po lesie. Mocno relaksuje mnie cisza. Mamy grupę znajomych i czasami gramy w gry komputerowe.
– FIFA?
– W FIFĘ nie gram. W War Zone’a grałem, LOL-a, kiedyś, kiedyś tam w Minecrafta. Były to dawne czasy. Teraz głównie LOL albo War Zone, ostatnio częściej LOL. Zdarza się posiedzieć dwie, trzy godziny. Jak usiądę, to nie mogę się oderwać. To moja odskocznia od codzienności. Jestem spokojnym gościem.
– Na boisku chyba też?
– Tak, poza nim również. Czasami lubię wariacje, ale nie potrzebuję ich często.
– No właśnie, chyba już za nami te czasy, kiedy to bramkarz wręcz musiał być wariatem…
– Za wielu wariatów już nie ma. Piłka bardzo poszła do przodu i mocno się zmieniła. Nie ma bramkarzy-wariatów. Czasami są, ale jest ich coraz mniej. Ktoś może być wariatem i dobrze bronić. Inny będzie tylko wariatem, ale to wtedy nie trafi na pewien poziom. Wszystko zależy od charakteru. Zauważyłem, że ludzie coraz częściej chcą widzieć gościa, który jest po prostu pewny w bramce. Wprowadza spokój, jest wyważony, pomaga obronie. Przez to cały zespół czuje się lepiej. Wie, że ma gościa, który jest w stanie uratować tyłek. Ktoś straci piłkę, to pomyśli "trudno, stało się, on jeszcze i tak jest w bramce".
– Prezes Karol Klimczak powiedział mi niedawno, że miejsce w TOP3 jest dla Lecha absolutnym minimum. Co jest absolutnym minimum dla Bartosza Mrozka?
– Nie wypada mi się nie zgodzić z prezesem. TOP3, ale najlepiej byłoby TOP1.
– W Poznaniu nie jest trochę tak, że ten zespół z automatu musi celować w mistrza?
– TOP3 mało kogo zadowoli, ale zobaczmy, po ile tytułów w ostatnich latach sięgnął Lech. Trzy mistrzostwa, chyba 2010, 2015 i 2022. To byłoby na tyle. To ważna interpretacja. Naszym celem będzie mistrzostwo. Musi być. Jak jesteś Lechem Poznań, klubem na miarę Europy, bo mamy warunki europejskie, to nie możesz myśleć inaczej. Sam wyznaję zasadę, że zawsze mam w życiu plan A i plan B. Planu B nigdy jednak nie biorę pod uwagę. Niby on jest, ale tak naprawdę o nim zapominam. Dla mnie planem A jest zdobycie mistrzostwo Polski.
– Majster byłby spełnieniem piłkarskich marzeń? Niby jedno mistrzostwo masz, ale sam powiedziałeś, że wtedy "byłeś".
– Dla mnie tak. Przy pierwszym tylko byłem. Ja go nie zdobyłem, tylko stałem gdzieś z boku. Siedziałem chyba 15 razy na ławce, ludzie mówili mi, że wywierałem presję na chłopaków. Fajnie, ale nie miałem takiego przełożenia, jakie mogę mieć teraz. W tym momencie czuję, że wiele rzeczy jest w moich rękach.
– Na zgrupowaniu kadry masz obok siebie bramkarzy z lig włoskiej i francuskiej. Powoli podpytujesz, jak wyglądają zagraniczne realia między słupkami?
– Coś tam zagaduję czasami, ale wszystko wychodzi w naturalny sposób. Czasami o czymś rozmawiamy i pojawia się taki temat. Nie pytam specjalnie, czego chciałbym się dowiedzieć, jak się gra we Włoszech czy Francji.
– W jakiej lidze byś się widział? Kilka ładnych lat temu byłeś na testach w Crystal Palace i Manchesterze United. Anglia wtedy przypadła do gustu?
– Liga angielska mega mi się marzy. Występy w Premier League to moje największe marzenie. Gdybym tam kiedyś trafił, byłbym przeszczęśliwy. Kiedy miałem kilka lat, może osiem czy dziewięć, tata włączał Premier League. Oglądaliśmy wiele spotkań, zapamiętałem charakterystyczną czołówkę. Byłem tam na testach, zobaczyłem, jak wszystko wygląda. Anglia nakręca, nawet wtedy, jak o tym mówię.
– Tytuł z Lechem, debiut w kadrze i letni transfer do silnej europejskiej ligi. To idealny plan na ten sezon?
– Biorę cały pakiet! Jak brać, to wszystko. Niczego lepszego nie mógłbym sobie wymarzyć.
– W sumie chyba mógłbyś. Wygraną z Legią za miesiąc. To arcyważny mecz dla całego regionu.
– Zgoda, byłby to fajny bonusik. Dalibyśmy dużą radość kibicom i sobie. Jednak powtórzę to, o czym mówiłem wcześniej. Byłyby to prestiżowe, ale dalej tylko trzy punkty. Wiem, jak wszystko wygląda w Poznaniu, zdaję sobie sprawę, jak ważny to mecz, ale przegrywając z Motorem i wygrywając z Legią, jesteśmy tylko na zero. Każdy mecz w tej lidze jest ważny. Tym bardziej jeżeli chcesz zdobyć mistrzostwo Polski.
– Co ze wspomnianych rzeczy będzie najtrudniejsze do osiągnięcia?
– Hmmm… Wiadomo, że jak będę grał dobrze w klubie, to liczę, że debiut w kadrze przyjdzie. Po nim ktoś mnie pewnie zauważy, potem kwestia ofert, czyli czegoś, co dzieje się poza mną. Ja mam jedynie wpływ na swoją formę. Kluczowe i najtrudniejsze będzie mimo wszystko mistrzostwo. Coś jest zależne od czegoś, ale do mistrzostwa potrzebujesz świetnej gry przez cały rok.
Kiedy mecz: 15 października (wtorek), godzina 20:45
Gdzie oglądać: od 19:05 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, Smart TV, HbbTV, od 20:25 w TVP 1
Komentatorzy: Mateusz Borek, Marcin Żewłakow
Prowadzący studio: Paulina Chylewska
Reporterzy: Hubert Bugaj, Maja Strzelczyk, Jacek Kurowski (boisko)
Goście/eksperci: Łukasz Trałka, Artur Wichniarek, Janusz Michallik i Marek Wasiluk (analiza)