| Retro

Finał Pucharu Polski 1998, Amica – Aluminium. Andrzej Jaskot o słabszym dniu sędziego Marka Kowalczyka [WYWIAD]

Sędzia Marek Kowalczyk i Andrzej Jaskot chwilę po ukaraniu czerwoną kartką
Finał Pucharu Polski 1998. Sędzia Marek Kowalczyk i Andrzej Jaskot (fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl)

W latach 90. wpływ na wyniki miały decyzje sędziów, którzy często mieli akurat "słabszy" dzień. Smutnym przykładem mrocznych czasów był finał Pucharu Polski 1998: Amica Wronki – Aluminium Konin. Andrzej Jaskot – przegrany tego meczu – wspomina, co wydarzyło się na boisku w Poznaniu.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Damian Pechman, TVPSPORT.PL: – Czy jest pan przesądny?
Andrzej Jaskot: – Nie bardziej niż inni piłkarze.

– A gdyby finał Pucharu Polski został rozegrany innego dnia?
– Nie przegraliśmy dlatego, że mecz był 13 czerwca. Wielokrotnie oglądałem finał – i oczami zawodnika, i trenera. I wielokrotnie się zastanawiałem, co jeszcze wymyśliłby sędzia Marek Kowalczyk, gdyby po 90 minutach wciąż było 3:2 dla Aluminium, a ja byłbym na boisku.

Jeden z newralgicznych momentów miał miejsce w pierwszej połowie. Prowadziliśmy 1:0, Artur Bugaj przejął piłkę i zagrał do mnie w pole karne. Zostałem sfaulowany, ale pan Kowalczyk uznał, że potknąłem się o własne nogi.

Drugi: po bramce Artura na 3:2, Amica zmieniła piłkarza – na boisko wszedł Sławomir Maciuszek. Długo grałem w piłkę, ale po raz pierwszy widziałem, aby zmianę kontrolował przy linii sędzia główny. Chwilę później zostałem wyrzucony z boiska. Przypadek? Moim zdaniem nie.

– Dużo było czerwonych kartek w karierze?
– Trzy albo cztery. Pozostałe przypadki w niższych ligach. Nigdy nie grałem jednak brutalnie, wolałem atakować piłkę, a nie nogi rywala.

– Może trzeba było wtedy milczeć, a nie dyskutować z sędzią.
– Łatwo się mówi teraz, na chłodno, po 22 latach. Ale zgoda, po pierwszej żółtej kartce mogłem schować język za zębami. A druga? Trudno utrzymać nerwy na wodzy, gdy Dariusz Jackiewicz – podnosząc się z boiska – stanął na stopie Artura Kościuka. Sędzia był obok i nie zareagował. Wielu na moim miejscu postąpiłoby podobnie. Rywal skrzywdził kolegę z drużyny, nie mogłem udawać, że nic się nie stało. Później z premedytacją zostałem trafiony w nogę, a sędzia Kowalczyk uznał, że przeszkadzałem w rozegraniu rzutu wolnego...

– Wszystko i wszyscy przeciwko Aluminium?
– Słyszałem głosy, że skoro przegraliśmy 3:5, to byliśmy wyraźnie słabsi. Albo że mogliśmy strzelić więcej goli, zamiast narzekać na sędziego. Ale my naprawdę próbowaliśmy! Jak mieliśmy jednak zdobywać bramki, jeśli byliśmy faulowani w polu karnym, a gdy wychodziliśmy "sam na sam" to sędzia boczny podnosił chorągiewkę? Oczywiście, jak w każdym meczu, popełniliśmy błędy. Sztab szkoleniowy również. Przykładem zmiana w 87. minucie – na boisko wszedł Grzegorz Kolisz. W kolejnej akcji nie przypilnował rywala i padł gol na 3:3. Może trzeba było grać w tym samym składzie do końca? Zmęczeni i poturbowani, ale wiedzieliśmy jak się ustawić w obronie. Świeży zawodnik potrzebuje czasu, aby to ogarnąć.

Finał Pucharu Polski 1998 w Poznaniu
Finał Pucharu Polski 1998, Amica – Aluminium został rozegrany w Poznaniu (fot. PAP/CAF Remigiusz Sikora)

– Trzeba oddać Amice, że potrafiła grać do końca. Na pięć ich meczów w Pucharze Polski, cztery kończyły się dogrywkami.
– Tego nie wiedziałem, bardzo ciekawe. Wyczuwam jednak w pytaniu ironię. Bo nawet jeśli po 90 minutach wynik byłby dla nich niekorzystny, to sędzia przedłużyłby mecz o 15 albo 20 minut. Najwyżej klub dorzuciłby mu jeszcze jedną albo dwie kuchenki. Żartuję oczywiście, ale takie opowieści krążyły po Polsce w latach 90. Gdy grałem jeszcze w Olimpii Poznań i walczyliśmy o Ekstraklasę, to słyszałem od starszych kolegów, że we Wronkach trudno wygrać mecz. Sędziowie – podobno – wyjeżdżali stamtąd dobrze zaopatrzeni w sprzęt kuchenny. Ile w tym prawdy? Nikt nikogo za rękę przy kuchence nie złapał.

– Pana też kusili przed finałem?
– Byliśmy na zgrupowaniu w Wągrowcu. Zadzwonił telefon i usłyszałem, że Amica jest mną zainteresowana. Obiecywali duży kontrakt. Byłem w szoku, że przed moim najważniejszym meczem w karierze, ktoś robi podchody. Grzecznie podziękowałem, ale zastanawiałem się, jaki sens miał ten telefon? Gdyby byli naprawdę zainteresowani, to mogli poczekać do 14 czerwca. Myślę, że chcieli mnie zdekoncentrować. Udało im się, przynajmniej przez kilka dni. Na ostatnim treningu, dzień przed finałem, nie byłem sobą, nic mi nie wychodziło. Trener Jerzy Kasalik poważnie się zastanawiał, czy mnie wystawić w pierwszej jedenastce. Na szczęście, gdy mecz się rozpoczął, zeszło ze mnie ciśnienie, zagryzłem zęby i pomyślałem: "Uważajcie, teraz wam pokażę i zdobędę Puchar Polski".

– Czternastego już nie zadzwonili?
– Po finale już nie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że był to blef. Zresztą, nawet jeśli Amica by to zrobiła, to bym odmówił. Taki byłem wtedy zły. Kolejny telefon z Wronek odebrałem dopiero kilka lat później. Trenerem był Stefan Majewski, dyrektorem Paweł Janas. Zaprosili mnie na testy. Widziałem gablotę, w której stał Puchar Polski 1998. Zapytałem żartobliwie: "To jest ten puchar, który kupiliście?". Zapadła cisza, nikt się nie uśmiechnął i do teraz nie wiem, czy nie wzięli mnie, bo słabo wypadłem podczas testów, czy powodem był ten żart.

Nie chcieliśmy wyjść na drugą połowę. Byliśmy wściekli. Mieliśmy wrażenie, że ktoś chce nas okraść w biały dzień. W dodatku na oczach kilkunastu tysięcy kibiców na stadionie.

Andrzej Jaskot o finale Pucharu Polski 1998

– Jakie premie mieliście obiecane za zdobycie Pucharu Polski?
– Bardzo wysokie. Około 150 tysięcy złotych w przypadku zwycięstwa, 50 tysięcy po przegranym meczu. Oczywiście nie na głowę, ale do podziału na drużynę. Przegraliśmy, ale działacze zachowali się po dżentelmeńsku i wypłacili wyższą premię. Docenili naszą postawę. Kibice również. Po przegranym finale, czekali na nas w Koninie i wręczyli nam puchar wykonany z... aluminium.

– Identyczną premię otrzymał wtedy podobno sędzia. Napastnik Amiki, Paweł K., zeznał w prokuraturze: "Nie mam wątpliwości, że to był mecz ustawiony. Z tego co ja słyszałem, to na sędziego poszło wtedy z Amiki 150 tysięcy złotych".
– Całkiem możliwe. Takie sumy krążyły później, w formie plotki, w naszym środowisku. Słyszałem wersję, że piłkarze Amiki za zdobycie pucharu mieli obiecany milion złotych. Ale tylko w teorii, bo połowa została przeznaczona na nagrody – dla sędziów, obserwatora...

– W zeznaniach pojawia się także zarzut wobec Aluminium. Paweł K. mówił: "Słyszałem, że tam była niejaka licytacja między tymi dwoma klubami, kto da więcej sędziemu."
– Bzdura. Po latach można opowiadać bajki o tym, co się działo w szatni. Jestem z panem szczery – przed finałem odebrałem dziwny telefon dotyczący Amiki, niczego nie ukrywam. Licytacja w przerwie? Nie widziałem i nie słyszałem, żeby Aluminium robiło podchody pod sędziego. Oczywiście, mogę mówić tylko za siebie, ale też nie byłem ślepy. Działacze mieli większe zmartwienie, bo nie chcieliśmy wyjść na drugą połowę. Byliśmy wściekli. Mieliśmy wrażenie, że ktoś chce nas okraść w biały dzień. W dodatku na oczach kilkunastu tysięcy kibiców na stadionie. Jeszcze więcej było przed telewizorami.

– Kto was namówił, żebyście jednak wrócili na boisko?
– Dokładnie nie pamiętam. Albo menedżer Edward Socha, albo trener Jerzy Kasalik. Przez te nerwy przerwa trwała dłużej niż 15 minut. Był jeszcze jeden moment, gdy chcieliśmy zejść z boiska – po mojej czerwonej kartce. Może trzeba było tak zrobić? Minęło tyle lat, a mnie nadal to boli. Były kamery, byli świadkowie i nic. Nikt nie został ukarany.

Andrzej Jaskot wściekły po decyzji sędziego Marka Kowalczyka. W 78. minucie zobaczył czerwoną kartkę
Artur Bugaj i ochrona próbują powstrzymać Andrzeja Jaskota (fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl)

– Wraca pan do tej czerwonej kartki, a ja wrócę do bramki na 3:2. Może trzeba było ustawić autobus w polu karnym, przechytrzyć Amikę i sędziego?
– Może, może... Tylko ten autobus musiałby stać na trzech kołach, bo czerwoną kartkę zobaczyłem już w kolejnej akcji. Gdyby dłużej utrzymywał się taki wynik, to pewnie sędzia zabrałby nam jeszcze jedno koło. Nawet teraz, po wielu latach, gdy wspominam nazwisko sędziego, to jestem wściekły. Wtedy, w Poznaniu, niewiele brakowało, bym wybuchnął. Schodząc z boiska chciałem kopnąć w głośnik, a prawie trafiłem Michała Zawackiego, który relacjonował ten finał w radiu. Może więc dobrze, że Kowalczyk miał obok siebie komandosów. Chociaż to dziwne, że trzeba było chronić sędziego przed piłkarzami. Przed kibicami, to rozumiem. Ale przed piłkarzami?

– Michał Listkiewicz nie zmienił zdania o Marku Kowalczyku: "Finał sędziował przeciętnie, miał słabszy dzień, ale zarzuty o nieuczciwość są idiotyczne".
– Takie tłumaczenia są żenujące. Pan Michał lepiej by zrobił, gdyby milczał, zamiast udawać, że finał był czysty i Amica wygrała uczciwie. Boli, gdy takie słowa padają po latach z ust byłego sędziego, którego darzyłem szacunkiem. Gdyby sędzia Kowalczyk nam nie przeszkadzał, to moja przygoda z piłką mogła się potoczyć inaczej. Odebrał mi szansę na największy sukces w karierze! Niestety, grałem w czasach, gdy problemem nie był przeciwnik, ale smutni panowie na boisku i wokół niego.

– Wydział Dyscypliny PZPN wyliczył, że sędzia popełnił w finale aż 16 rażących błędów.
– Nawet ponad 30. Gdy słyszę tłumaczenia, że miał słabszy dzień, to nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Bo jak mam to rozumieć? Z perspektywy piłkarza słabszy dzień oznacza kilka niecelnych podań. Gdybym 30 razy źle zagrał piłkę, to nie byłoby mnie na boisku. Albo od dawna nie grałbym w piłkę na takim poziomie. Owszem, sędzia też jest człowiekiem i może raz czy dwa źle ocenić sytuację. Ale 30?! Nie wierzę w przypadki. Tacy powinni zniknąć z polskiej piłki raz na zawsze.

– Marek Kowalczyk zniknął, ale na krótko. Wrócił kilka lat później jako szef Komisji Szkolenia Sędziów. Miał opinię "świetnego pedagoga".
– Przepraszam, ale nie mogę tego skomentować innym słowem jak "skur...". Nie rozumiem, jak mógł zostać dyrektorem szkoły w Lublinie, jak później mógł też uczyć innych sędziów. To powinien być ktoś o nieposzlakowanej opinii, a nie z brudnym sumieniem. Nie rozumiem nie tylko tego, ale wielu innych rzeczy, które towarzyszyły temu finałowi. Jako piłkarz nie potrafiłbym się bawić na bankiecie, gdybym wiedział, że puchar został zdobyty na skróty, przy pomocy sędziego. Dziwię się, że piłkarze Amiki mogą nawet dziś spojrzeć w lustro, a w notkach biograficznych chwalą się zdobyciem pucharu.

Paweł Kryszałowicz walczy o piłkę z Arturem Gajewskim i Robertem Kolasą
Paweł Kryszałowicz (Amica) walczy o piłkę z zawodnikami Aluminium. Obok Artur Gajewski i Robert Kolasa (fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl)

– Może PZPN powinien wykreślić zdobywcę Pucharu Polski 1998? Po co udawać, skoro "cała Polska widziała…"?
– Pomysł uważam za słuszny, usłyszałem o tym oglądając "Hejt Park" w "Kanale Sportowym". Byłaby to sprawiedliwość dziejowa. Nam, piłkarzom Aluminium, niewiele to pomoże, ale przynajmniej skończylibyśmy z fikcją. Skoro była wina, musi być też kara. Nie wiem, jakich argumentów jeszcze chcą działacze PZPN. Mają przecież zeznania czołowego piłkarza Amiki. I szkoda, że inni nie poszli jego śladem. Widocznie nie mają honoru.

– Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego siódma drużyna I ligi potrzebowała wsparcia sędziego w meczu z drugoligowcem?
– Amica miała powody, aby się obawiać. Aluminium grało w drugiej lidze, ale zespół nie składał się z przypadkowych piłkarzy. Nie byliśmy anonimowi. Piotr Czachowski grał wcześniej w reprezentacji Polski, Artur Bugaj i ja strzelaliśmy gole w Ekstraklasie, Robert Kolasa przez wiele lat był obrońcą Górnika Zabrze, a Adam Piekutowski trafił do Wisły Kraków. Do tego, w drodze do finału, pokonaliśmy czterech przedstawicieli Ekstraklasy – Wisłę Kraków, Odrę Wodzisław, GKS Katowice i Polonię Warszawa. Amica powinna być następna…

– Los bywa jednak przewrotny. Z Wronek do Konina trafił trener – śp. Wojciech Wąsikiewicz. Kibice nie mieli litości, krzyczeli: "Wąsikiewicz, oddaj puchar".
– Kibice mają prawo reagować emocjonalnie. Z nami jest inaczej. Trener i piłkarze jadą zwykle na tym samym wozie. Jednego dnia jesteś w tym klubie, drugiego w innym. Nie pamiętam, aby ktoś miał pretensje do trenera za finał Pucharu Polski. Każdy z nas wiedział, że to nie on był "Fryzjerem" i nie on rozdawał karty w Poznaniu.

– Puchar stoi od 22 lat we Wronkach, a o finale znowu jest głośno.
– Jestem zdziwiony, bo myślałem, że pamiętają już tylko nieliczni. Na Youtube zostały umieszczone obszerne fragmenty meczu z największymi błędami Kowalczyka. Każdy może ocenić, czy piłkarze Aluminium i Amiki mieli równe szanse. Odebrałem wiele wiadomości. Zarówno od starszych kibiców, którzy nasze mecze oglądali z trybun, jak i od młodszych. I to nie tylko z Konina. Z Mielca, skąd pochodzę, również. Wielu nie zdawało sobie sprawy, że był taki finał, że ja w nim grałem i że na boisku działy się cuda.

Radość Artura Bugaja i Andrzeja Jaskota po trzeciej bramce Aluminium Konin
Artur Bugaj strzelił trzeciego gola dla Aluminium Konin. Obok niego Andrzej Jaskot (fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl)

– Dlaczego Polska tak szybko zapomniała wtedy o krzywdzie Aluminium?
– W myśl zasady "psy szczekają, karawana jedzie dalej". Udało się, sprawa została zakopana na 22 lata. Cieszę się, że nie na zawsze. Ktoś może mi zarzucać, że jestem mściwy, że trzeba żyć dalej i nie oglądać się za siebie. Mógłbym się z tym zgodzić, gdybym mecz przegrał w normalnych warunkach. A mam odczucie, że ktoś mnie okradł. Po latach, poza osobistą satysfakcją, niewiele mogę dostać. Nikt mi nie da radości ze zdobycia pucharu, czy możliwości gry w Europie. A idąc dalej, czasami jeden mecz decyduje o transferze. My-piłkarze mogliśmy się znaleźć w innym miejscu. Podobnie mogło być z klubem. Na pewno nie wycofałby się sponsor, zespół spróbowałby znowu powalczyć o awans do Ekstraklasy. Mógłbym wyliczać długo. Niestety, nigdy się nie dowiemy, jakby potoczyło się to wszystko.

– Jakim klubem było wtedy Aluminium?
– Świetnie zorganizowanym. Zgrzeszyłbym, gdybym na cokolwiek narzekał. Dobre kontrakty, znakomite warunki do treningów. Mnóstwo grup młodzieżowych. No i kibice. Wspólnie oglądaliśmy losowanie kolejnych rund Pucharu Polski. Tłumy jeździły na nasze mecze wyjazdowe. Kto nie mógł, żegnał nas w Koninie. Byliśmy zapraszani na spotkania do szkół i przedszkoli. Nigdy w życiu nie rozdałem tylu autografów, co podczas tych wizyt. Byliśmy z różnych stron Polski, ale trzymaliśmy się razem. Mieliśmy rytuały. Po środowym treningu, organizowaliśmy grilla. Nic skomplikowanego – dwa pustaki, kawałek stalowej blachy i kiełbasa. Kto mógł i chciał siedział godzinę, inni dłużej. Takie spotkania cementowały zespół. Mogliśmy wyrzucić z siebie pretensje, porozmawiać, pośmiać się. Wszystko układało się świetnie aż do czasu, gdy ktoś nam tego grilla ukradł. Pytał pan o przesądy, więc to świetnie do tego pasuje. Od tego momentu przestało się kleić – i w lidze, i w Pucharze Polski.

– Podobno robi pan nadal zakupy w ulubionej konińskiej cukierni…
– To prawda! Zdarzyło się kilka razy, gdy przejeżdżałem przez Konin albo w jego okolicy. Całkiem niedawno, wracając do Mielca, kupiłem tort. Lepszego ciasta nie jadłem. Najbardziej wzruszające było jednak spotkanie z dwiema paniami, które pamiętały tamte nasze wizyty. Miłe, że ktoś jeszcze nas wspomina. To chyba cenniejsze, niż wszystkie medale i puchary.

– Stadion też pamięta wasze czasy. To akurat nie jest powód, by się chwalić.
– Niestety, widziałem. Jak wiele zależy od jednego meczu, decyzji sędziego… Mogła być świetna drużyna, lepszy stadion, a tak wszystko się rozsypało. Do Konina zawsze jednak chętnie wracam. Mam nawet pomysł, aby zabrać tutaj córkę i zrobić wycieczkę po mieście. Chciałbym z nią odwiedzić wszystkie ważne miejsca. Nasze osiedle, jej przedszkole, stadion, cukiernię… Ostatnio opowiadam jej o karierze, meczach, w których grałem. Finał Pucharu Polski oglądała z mamą w domu, w Koninie. Miała dwa lata i niewiele zapamiętała. Kilka tygodni temu obejrzeliśmy razem ten mecz. Starałem się wytłumaczyć, że lepszy nie zawsze wygrywał. Takie były czasy.

Radość Ryszarda Forbricha podczas finału Pucharu Polski 1998
Ryszard Forbrich (Amica Wronki) podczas finału Pucharu Polski 1998 (fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl)

– Urodził się pan o 15 lat za wcześnie. Lata 90. nie były czasem dla idealistów.
– Coś w tym jest. Nasuwają mi się dwa skojarzenia. Pierwsze z nich dotyczy okresu, gdy byłem młodym zawodnikiem Stali Mielec. Jej trenerem był Grzegorz Lato. W jednym z ligowych meczów strzeliłem trzy gole. W poniedziałek rano kupiłem "Tempo" albo "Sport", już dokładnie nie pamiętam. Tytuł na pierwszej stronie, dużą czcionką, "Zdzisław Janik z Wisły Kraków strzelił hat-tricka". Szukam dalej i nic. Druga, trzecia, czwarta strona… Dopiero na piątej znalazłem moje nazwisko z krótką wzmianką, że "młody piłkarz Andrzej Jaskot ze Stali Mielec też strzelił hat-tricka". Teraz to nie do pomyślenia. Taki wyczyn byłby komentowany przez wiele dni, a ja byłbym wysyłany przez media za granicę.

Druga sytuacja jest związana z pogrzebem trenera Władysława Stachurskiego. Kiedyś miałem do niego żal, że odstawił mnie w Widzewie na boczny tor, ale mi przeszło. Z szacunku pojawiłem się na Powązkach. Po pogrzebie szedłem alejką z trenerami Lechem Szymonowiczem i Mieczysławem Broniszewskim. Rozmawialiśmy na różne tematy, w pewnym momencie trener Broniszewski się zatrzymał i powiedział: "Wiesz, powinieneś się urodzić i grać później". Gdy byłem młody, to myślałem naiwnie, że wystarczy dobrze grać w piłkę, a reszta się ułoży. Oj, bardzo się myliłem… W moich czasach mistrzem nie zawsze zostawał najlepszy zespół w lidze, a najsłabsze nie spadały do drugiej ligi. Podobnie było z powołaniami do reprezentacji Polski...

Zbigniew Małachowski cieszy się ze zdobycia Pucharu Polski z kibicami Amiki Wronki
Zbigniew Małachowski, kapitan Amiki Wronki, z Pucharem Polski (fot. PAP/CAF Remigiusz Sikora)

* * *

– Powołanie w końcu przyszło. Zagrał pan przeciwko Ukrainie w Kijowie.
– Niesamowite przeżycie. Chociaż niewiele brakowało, a nie dojechałbym na zgrupowanie. Po zakończeniu sezonu mieliśmy w Koninie pożegnalne spotkanie. Do domu wracaliśmy taksówkami, wsiadałem jako ostatni. Jedną nogę miałem w aucie, drugą poza nim, gdy kierowca ruszył i przejechał po mojej pięcie. Na szczęście szybko się zatrzymał i skończyło się tylko na strachu. Mogłem stracić życiową szansę.

Rzadko się zdarza, żeby zawodnik z drugiej ligi trafił do kadry. Wielu całe życie czeka na powołanie i nigdy się nie doczeka. Nikt mi tego nie odbierze. Chociaż docinki się zdarzały. Niby jestem 15-minutowym reprezentantem Polski. Niektórzy chcieli też obniżyć rangę spotkania. Mówili, że do Kijowa pojechała kadra B, co nie jest prawdą. Wystarczy spojrzeć na skład. Sidorczuk, Łapiński, Bąk, Kłos, Zieliński, Świerczewski, Brzęczek…

– O, proszę. Skład Ukraińców też pan poda obudzony w środku nocy?
– Jeśli trzeba, to tak. O tym meczu wiem wszystko albo prawie wszystko.

– Kogo zmienił Jaskot?
– Była 77. minuta, zastąpiłem Piotrka Świerczewskiego.

– Kto strzelił gole?
– Mirosław Trzeciak i Sylwester Czereszewski, dla Ukrainy – Andrij Szewczenko.

– To już wiem, z kim wymienił się pan koszulkami.
– Nie, nie. Zachowałem dla siebie, była dla mnie zbyt cenna. Do tej pory przechowuję w domu jak relikwię. Innej pamiątki nie mam. Tak się złożyło, że mecz nie był transmitowany w telewizji. Nie mogę się więc pochwalić córce ani znajomym. Mało tego! Nie mam nawet zdjęcia z boiska. Jedynie kilka z treningu i autokaru. Cóż, została koszulka z numerem "19" i piękne wspomnienia. Mogłyby być jeszcze piękniejsze, gdyby Grzegorz Wędzyński podał mi piłkę. Miałbym nie tylko 1A przy nazwisku, ale też gola.

– Drugiej szansy już nie było.
– Śp. Janusz Wójcik zapewniał, że będzie o mnie pamiętał. Miałem jednak świadomość, że łatwiej będzie o kolejne powołanie grając w Ekstraklasie. Liczyłem, że w wakacje zmienię klub. Próbowałem w Szczecinie, próbowałem w Poznaniu, ale na przeszkodzie stanęły finanse. Byłem wtedy zawodnikiem Widzewa, wypożyczonym do Aluminium. Po dobrym sezonie, zakończonym finałem Pucharu Polski i meczem w kadrze, oczekiwania wzrosły – Widzew nie chciał mnie oddać. Zamiast zrobić kolejny krok w karierze, stałem w miejscu. Szkoda.

– Co selekcjoner dostrzegł w 27-letnim piłkarzu z drugiej ligi?
– Nie było okazji do rozmowy w cztery oczy. Myślę, że przekonały go mecze w Pucharze Polski. Przyjechał do Konina na półfinał, w którym wyeliminowaliśmy Polonię Warszawa. Zobaczył mnie na tle mocnego rywala i dlatego mnie powołał. Z jednej strony byłem zaskoczony, z drugiej strony to było zadośćuczynienie. Tak naprawdę na powołanie zasługiwałem wcześniej, jeszcze w Olimpii Poznań. Zostałem wtedy wybrany przez tygodnik "Piłka Nożna" do jedenastki sezonu. Dobrze grałem też w Hutniku Kraków, z którym zająłem w lidze trzecie miejsce. Powołania jednak nie przychodziły.

– Gdyby został pan w kadrze dłużej, to spotkałby się z Emmanuelem Olisadebe.
– Zaraz usłyszę pytanie o półfinał Pucharu Polski w Koninie…

– Chciałbym poznać szczegóły waszego spotkania w polu karnym.
– Przepraszam, nie mogę zdradzić, ale nie powiedziałem nic obraźliwego. Starałem się go zdekoncentrować, wpłynąć na psychikę. Był młodym zawodnikiem, na obcym stadionie. Przypadek, że trafiło na niego. Gdybym spotkał na swojej drodze innego piłkarza Polonii, to też spojrzałbym mu głęboko w oczy i dodał kilka "ciepłych" słów. Moja metoda poskutkowała, bo Olisadebe nie trafił, a my awansowaliśmy do finału. Miałem łzy w oczach.

Janusz Wójcik powołał Andrzeja Jaskota do reprezentacji Polski
Janusz Wójcik, selekcjoner reprezentacji Polski w latach 1997-99 (fot. Getty Images)

* * *

– Kobiet i piłkarzy nie pyta się o wiek, ale...
– W przyszłym roku skończę 50. Wiem, do czego pan pije. Wielokrotnie słyszałem z trybun nieprzyjemne uwagi. Zamiast doceniać to, że ktoś w moim wieku chce się ruszać, ludzie wolą krytykować.

– Podobno chce pan świętować na boisku.
– A dlaczego nie? Moja dusza piłkarska jeszcze nie umarła! Mam takie marzenie. Kto wie, może uda się spełnić. Chciałbym pożegnać się z piłką tam, gdzie to wszystko się zaczęło, czyli w Mielcu. Zorganizować specjalny mecz, zaprosić kolegów, z którymi grałem w różnych klubach. Czasu nie zostało wiele, bo urodziny wypadają na początku przyszłego roku, ale jest to możliwe. Ostatnio, po dwóch latach przerwy, wróciłem do treningów.

– Na boisko wysłała żona czy lekarz?
– Nikt mnie nie zmuszał. Ostatnio nie kopałem piłki, ale nie zapomniałem o sporcie. Bieganie, rower, albo siłownię miałem na co dzień. Jestem aktywny, zdrowie też dopisuje. Nie ma przeciwwskazań, żebym zagrał w meczu.

– Lewa noga jeszcze sprawna?
– Wstydu nie przynosi. W ubiegłym tygodniu zagraliśmy z kolegami sparing z drużyną juniorów. Na boisku spędziłem 25 minut. Nie było źle.

– W tym wieku wolne miejsce może być tylko w obronie.
– Wcale nie, gram w ataku. A przez całą karierę w drugiej linii. W czasach świetności potrafiłem sobie podać piłkę, przebiec całe boisko i strzelić gola. Teraz raczej nie, chociaż… Gdybym mógł się zająć tylko piłką, to po kilku miesiącach ćwiczeń, byłbym w stanie zagrać jako boczny pomocnik. "Gaz" w nogach jest.

– Młodzi wyzywają na pojedynki?
– Tak, porażki niczego ich nie nauczyły. Wielu myśli, że skoro mam 50 lat, to już nie wiem, jak kopnąć piłkę. Techniki się jednak nie zapomina. Gdy prowadziłem trampkarzy Stali Mielec, to zakładaliśmy się, kto więcej razy podbije piłkę. Nagrodą były cukierki. Wie pan, że nigdy nie przegrałem? Zawsze to oni musieli biec do sklepu. Pamiętam też, w jaki sposób sam uczyłem się techniki. Nie było Internetu, mogłem co najwyżej podpatrywać starszych kolegów. Jako chłopak kupiłem za pierwsze zarobione pieniądze dwie książki profesora Jerzego Talagi. Dzięki nim stałem się lepszym piłkarzem. Mam je do tej pory na półce i traktuję z dużym sentymentem. Ale nie ma kolejki chętnych, aby je pożyczyć...

* * *

Finał Pucharu Polski, 13 czerwca 1998, Poznań
Amica Wronki – Aluminium Konin 5:3 (2:2, 3:3) po dogrywce
Bramki: Przerada 35, Kryszałowicz 44-k., Jackiewicz 88, Sokołowski II 98, Król 118 – Wojciechowski 17, Czachowski 33, Bugaj 75
Amica: Jarosław Stróżyński – Marek Bajor (103. Ireneusz Kościelniak), Zbigniew Małachowski, Mirosław Siara, Andrzej Przerada, Grzegorz Motyka (75. Sławomir Maciuszek), Dariusz Jackiewicz, Radosław Biliński, Tomasz Sokołowski II, Paweł Kryszałowicz, Remigiusz Sobociński (55. Grzegorz Król).
Aluminium: Adam Piekutowski – Artur Gajewski (101. Artur Majewski), Robert Kolasa, Jacek Pieniążek, Artur Kościuk, Tomasz Wojciechowski (87. Grzegorz Kolisz), Piotr Czachowski, Damian Augustyniak, Tomasz Oleszek (83. Robert Górski), Artur Bugaj, Andrzej Jaskot.
Żółte kartki: Bajor (Amica) – Gajewski, Kolasa, Augustyniak, Oleszek, Bugaj, Jaskot (Aluminium).
Czerwona Kartka: Andrzej Jaskot (Aluminium Konin; 78. minuta)

Zobacz też
Ronaldo nie pomógł, kadra Beenhakkera zremisowała w Lizbonie [WIDEO]
(fot. PAP/EPA)

Ronaldo nie pomógł, kadra Beenhakkera zremisowała w Lizbonie [WIDEO]

| Retro 
Polacy pokonali potęgę! Tutaj zaczął się marsz po medale MŚ
Selekcjoner Bogdan Wenta i reprezentanci Polski: Bartosz Jurecki i Grzegorz Tkaczyk (fot. Getty)
polecamy

Polacy pokonali potęgę! Tutaj zaczął się marsz po medale MŚ

| Piłka ręczna / Reprezentacja mężczyzn 
"Wieźli do nas Kubicę. Nie byli pewni, czy przyjedzie żywy"
6 lutego 2021 roku minęło 10 lat od wypadku w Ronde di Andora, w którym uczestniczył Robert Kubica (fot. Getty/PAP/EPA)
polecamy

"Wieźli do nas Kubicę. Nie byli pewni, czy przyjedzie żywy"

| Motorowe / Formuła 1 
Rozmowa o miłości ojca i syna. "Już nigdy nie usłyszę jego głosu"
Zenon Plech (fot. PAP/Roman Jocher) oraz Zenon Plech z synem Krystianem (fot. archiwum Krystiana Plecha)
tylko u nas

Rozmowa o miłości ojca i syna. "Już nigdy nie usłyszę jego głosu"

| Retro 
"Usiadłam na krawężniku i zaczęłam strasznie płakać"
Agata Mróz-Olszewska (fot. PAP/Roman Koszowski)
polecamy

"Usiadłam na krawężniku i zaczęłam strasznie płakać"

| Retro 
Najnowsze
Chelsea uciszyła... ultrasów Legii. "Dla niektórych może być to zastraszające miejsce do gry"
Chelsea uciszyła... ultrasów Legii. "Dla niektórych może być to zastraszające miejsce do gry"
Bartosz Wieczorek
Bartosz Wieczorek
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Piłkarze Chelsea (fot. Getty/własne)
Czarodziej z innego świata. Wspomnienie Leo Beenhakkera
Leo Beenhakker (fot. Getty)
Czarodziej z innego świata. Wspomnienie Leo Beenhakkera
Maciej Iwański
Maciej Iwański
Betis krok od historycznego wyniku. Hiszpanie są zgodni
Cedric Bakambu (fot. PAP/EPA)
Betis krok od historycznego wyniku. Hiszpanie są zgodni
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Jaga straci Pululu? Gwiazdę chce francuski gigant
Pululu trafi do AS Moncao?
Jaga straci Pululu? Gwiazdę chce francuski gigant
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Liga Konferencji: zobacz wyniki i terminarz fazy pucharowej
Liga Konferencji 2024/25 – wyniki fazy pucharowej i terminarz meczów [AKTUALIZACJA]
Liga Konferencji: zobacz wyniki i terminarz fazy pucharowej
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Sportowy wieczór (10.04.2025). Odszedł Leo Beenhakker
Sportowy wieczór (10.04.2025)
Sportowy wieczór (10.04.2025). Odszedł Leo Beenhakker
| Sportowy wieczór 
Jest decyzja. Władze Ekstraklasy zareagowały po śmierci Beenhakkera
Leo Beenhakker (fot. PAP/EPA)
Jest decyzja. Władze Ekstraklasy zareagowały po śmierci Beenhakkera
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Do góry